środa, 31 grudnia 2008

Cieplutko i przytulnie

W poniedziałek pomyślałam: "Hmmm, chętnie bym sobie coś podziergała". W sklepie wybrałam sobie włóczkę - były ostatnie 4 motki po 10 dag. Niewiele - pomyślałam, ale dobre i to. Włóczka naprawdę ładna i bardzo milutka, choć zawiera 15% wełny. Wróciłam do domu i zaczęłam wertować gazety w poszukiwaniu odpowiedniego wzoru. Nie znalazłam nic, na co wystarczyłyby moje skromne zasoby. Chciałam zrobić coś, co mnie ciepło otuli, więc na pewno coś z golfem. Postawiłam na małe poncho, które ma i tę zaletę, że nie trzeba go zszywać. Gdy już było niemal gotowe stwierdziłam, że wyodrębnię rękawy i zrobię małe wdzianko. Dziś dorobiłam do niego długie rękawiczki bez palców i oto efekt:



Komentarze 
2008/12/31 17:00:05
Ren-yu, bardzo ciekawe poncho! :)
I jeszcze chciałam powiedzieć, że wygląd bloga mi się bardzo podoba i podziwiam za zgłębienie css. Dla mnie css to jak czytanie różnego rodzaju przepisów prawnych - istna magia ;)
Dobrego wieczoru sylwestrowego,
O.

Do kompletu

Pomyślałam, że ikona dla brata i bratowej wygląda dość skromnie, więc dorobiłam do kompletu świeczniki na świeczki typu tea light. To taki decoupage dla niecierpliwych - surowe drewno pomalowałam bejcą, nakleiłam motywy i czterokrotnie polakierowałam. Papier nie jest całkowicie wtopiony w tło, ale takie właśnie było moje zamierzenie.

sobota, 27 grudnia 2008

"Jeździec miedziany"

Przeczytałam. Siedemset stron w półtora dnia. Nie zachwyciła mnie ta książka, ale też nie rozczarowała. Typowy melodramat słusznie porównywany do "Doktora Żywago". Czytałam recenzje tej książki; czytelniczki pisały, że wzruszały się do łez poznając historię wielkiej miłości siedemnastoletniej Tatiany i oficera Armii Czerwonej mówiącego z tajemniczym akcentem. Moje oczy pozostały suche. Może jestem zbyt cyniczna, ale nie lubię melodramatów, drażnią mnie te wielkie słowa o miłości, oddaniu, te ciągłe omdlewania, drżące ciała, niewinność, bla, bla bla... Tutaj wszystkie tajemnice i niejasności wyjaśniają się dość szybko. Nieludzko długo natomiast ciągną się dialogi pomiędzy bohaterami, wyznania, które sobie czynią, kłótnie... On kocha, ona się gniewa, on prosi, a ona wciąż wyrzuca żale, w końcu ona mówi o jedno słowo za dużo, on się obraża więc ona przeprasza i teraz to ona błaga, a on się gniewa. Ble... Niestrawne. Ale... pomimo to przeczytałam te siedemset stron. Ba... mam nawet ochotę poznać dalsze dzieje opisane w kolejnych dwóch tomach.
Wielkim walorem tej książki jest niewątpliwie tło historyczne. Paullina Simons kreśli bardzo sugestywny obraz życia w nieludzkich warunkach systemu totalitarnego, który przede wszystkim pozbawia jednostkę prywatności. Całe rodziny żyjące w ciasnych pokojach-mieszkaniach. Wspólne kuchnie i łazienki. Wścibscy sąsiedzi przystawiający szklanki do ściany. Sprawnie i dyskretnie działający, wszechobecni aktywiści NKWD. Bohaterowie wiedzą, że nawet w domu muszą uważać na to, co mówią. Pomimo tego, że warunki nie sprzyjają sekretom, Tatiana i Aleksander postanawiają utrzymać swoją miłość w tajemnicy. Najpierw z powodów rodzinnych (Tatiana nie chce złamać serca swojej siostrze, która jest zakochana w przystojnym oficerze), później - politycznych (Aleksander jest synem amerykańskich imigrantów oskarżonych i skazanych na karę śmierci za zdradę). Na uwagę zasługuje wstrząsający opis egzystencji w oblężonym Leningradzie. Tu akcja toczy się dość powoli, groza sytuacji narasta z każdym dniem, z każdym dniem robi się bowiem coraz zimniej, ciemniej, dręczy coraz dotkliwszy głód. Trupy na ulicach, których nikt nie ma siły grzebać, zdziczali i wygłodniali ludzie gotowi zabić za kawałek chleba upieczonego z trocin i tektury, ciała żywych krwawiące z braku witamin. Zobojętnienie. Umierają najbliżsi Tatiany... Ocaleje tylko ona. Najwątlejsza i najdrobniejsza. Tylko ona ma cel - przeżyć dla ukochanego.
Później jest część o tym, że żyli krótko (bo on jest tylko na urlopie i niedługo znów musi wrócić na wojnę) i szczęśliwie w raju (pięknie opisana rosyjska wieś latem, leżąca z dala od wojennej zawieruchy). Biorą ślub, kochają się co noc i kilka razy dziennie, bla, bla, bla... Potem ona znów jedzie za nim do oblężonego Leningradu, są nadzieje na pomyślne rozwiązanie problemu, ale znów pojawia się zdrajca...
Wreszcie zakończenie.  Tragiczne - jak na melodramat, a nie zwykły banalny romans, przystało. On poświęca swoją wolność, by ona mogła przeżyć i uciec do Ameryki, ale ona oczywiście o tym nie wie. Wie tylko, że musi uciekać sama, bo jej ukochany zginął od niemieckiej bomby. Och, gdybyż wiedziała, że on żyje, że aresztowało go NKWD... Ale nie wie, wyjeżdża więc do Ameryki, tam rodzi (jakżeby inaczej) synka, któremu daje na imię Aleksander.
Hm, tytuł następnej części to "Tatiana i Aleksander". Ciekawe... to o synku czy mężu? Cóż, kupię i się dowiem:). Wydaje mi się, że o synku. Z mężem zapewne odnajdą się dopiero w trzeciej części pt. "Ogród
Letni".



Komentarze
2011/10/28 12:22:42
Ta trylogia leży u mnie już od roku; dwie moje koleżanki przeczytały, moja mama, do której najpierw trafiają ksiązki z merlina, a ja wciąż nie mam kiedy.

Anka
2011/10/28 15:44:51
No tak, im grubsza książka, tym więcej czasu trzeba na nią mieć w zapasie:). Ale ja wprowadziłam sobie zwyczaj czytania wieczorem po godzince, lub półtorej przed spaniem i ze zdziwieniem stwierdziłam, że w ten sposób też daje się książki czytać, a czasu na to jakoś mniej potrzeba;)
2011/10/29 09:14:11
U mnie to jest tak, że kładę dzieciaki spać, ogarniam dom i jeśli mam wenę na czytanie(bo musi taka przyjść), to pędzę do sypialni i czytam do oporu:)) potem, kiedy najmłodsza budzi się w nocy, albo świtem, przeklinam swoją głupotę, ale co robić? kiedy wpadnę w ciąg czytania, nie ma na to rady.

W ciągu dnia kompletnie nie mam czasu na książkę.

Anka

Zdążyłam:)

No i ze wszystkim się udało. Dziś jest sobota, czyli dokładnie połowę wolnych dni mam za sobą i zrobiłam już wszystko, co sobie zaplanowałam. Ale od początku.
Najwięcej problemów miałam z mini-albumikiem dla bratanicy mego męża. Nie wiem dlaczego, ale nie kleiła mi się ta robota od początku. Może dlatego, że to już mój trzeci mini-album? Na szczęście obdarowana, a także jej rodzice byli z niego bardzo zadowoleni. Oto on:


Wiem, że zdjęcia są fatalne; robiłam je przy sztucznym świetle, na dodatek musiałam użyć lampy i to niestety widać:(, ale trudno.
Moja bratowa zażyczyła sobie jakiejś pamiątki ze ślubu. Podobały jej się moje mini-albumiki dla bratanków, poprosiła o coś podobnego, ale ja mam już dość tego rodzaju rękodzieła. Chyba przedawkowałam mini-albumy:). Kupiłam drewnianą ikonę i zrobiłam coś takiego:


Jestem bardzo zadowolona z tej pracy. Robiłam ją z wielką przyjemnością. Nawet wierszyk specjalnie dla nich wybrałam. Mam nadzieję, że im się spodoba.

Joanna Brzostowska

Nie rozłączą nas
Nie rozłączą nas pożegnania:
wracamy do siebie zawsze.
Mądre są nasze serca
i od myśli stokroć łaskawsze. Przejechaliśmy lekkomyślnie
jeszcze jedną szczęścia stację.
Byłam winna?
Gniewasz się na mnie?
Oboje mieliśmy rację.
Gdy się kocha
wszystko jest prawdą.
Nawet kłamstwo w prawdę się zmienia.
Ginie przepada żal
od jednego uściśnienia.
Lecz nie można błądzić na wichrze
by tej prawdy słowa usłyszeć.
Skryć się trzeba w domu wieczorem
i we dwoje wtulić w ciepło i ciszę.
Na prośbę koleżanki zrobiłam też obrazek w odcieniach niebieskiego, do pokoju jej córki:


No i to byłoby na tyle z mojej "urlopowej" twórczości.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Szydełkowy poniedziałek

Usiadłam dziś rano przy kawie i zaczęłam rozmyślać, co by tu zrobić z tak pięknie rozpoczetym dniem? I zamiast kończyć gwiazdkowy prezent dla bratanicy mego męża, wydziergałam sobie na szydełku opaskę na włosy. A pilna robota stoi nieruszona! A jutro lepienie uszek. Buuuuuuuuuuuuu, nie zdążę chyba ....
Ale opaska wyszła OK:)


niedziela, 21 grudnia 2008

Wydziergane

Ostatnio miałam nastrój na dzierganie. Stare, niechodzone swetry poszły do recyclingu i oto, co z nich powstało:

1) 2w1 czyli bolerko-szal:

(Dopisek 8-09-2012, podczas przeprowadzki z bloxa: wiem, że z tego zdjęcia nie bardzo widać, co to w ogóle jest, ale to nic - wdzianko bowiem i tak jest już przeznaczone do kolejnego recyclingu;)).

2) Krótkie wdzianko:


3) Tunika:


(Edit: dawno nieaktualna... przerobiona; również tunika, ale inna, szydełkowa:); hmmmm, krótkie są żywoty dzianin w mojej szafie...)

sobota, 20 grudnia 2008

Słodko przy porannej kawie

W sobotni poranek zrobiłam sobie kawę i odpaliłam komputer, by sprawdzić co nowego w sieci. Natrafiłam na wielce ciekawy artykuł o czterech podstawowych ludzkich dążeniach. Oczywiście wszystko od razu przyłożyłam do siebie. Wyszło bardzo optymistycznie. Jestem wielką szczęściarą.
Cztery podstawowe potrzeby emocjonalne to: potrzeba zdobywania (pozyskiwania deficytowych dóbr, w tym również niematerialnych, takich jak status społeczny); potrzeba tworzenia więzi (budowania związków z innymi jednostkami i grupami); potrzeba rozumienia (zaspokojenia ciekawości i pojmowania otaczającego nas świata) i potrzeba obrony (chronienia siebie przed zagrożeniami z zewnątrz i dążenia do sprawiedliwości).
Najbardziej zainteresowała mnie potrzeba zrozumienia. Szerzej tłumaczy się ją jako pragnienie nadawania sensu otaczającemu nas światu, a także formułowanie teorii i objaśnień – naukowych, religijnych czy kulturowych – które czynią zrozumiałymi pewne zjawiska oraz pozwalają odpowiadać na nie i działać w sposób racjonalny. Uważam, że w jakimś stopniu zaspokoiłam to dążenie - mam pewien swój pogląd na temat sensu świata i mojego w nim funkcjonowania. Dla mnie jest on spójny i logiczny. Nie miotam się już i nie szukam. Osiągnęłam stan równowagi. Nie stało się to nagle; powoli odkrywałam karty, które doprowadziły mnie do miejsca, gdzie jestem teraz, a ponieważ poznanie to proces ciągły, nie wiem, gdzie jeszcze dojdę w przyszłości. Wciąż jestem ciekawa, a dzięki temu zaangażowana, czego dowodem jest ten blog.
Jeśli chodzi o potrzebę zdobywania – też myślę, że jest zaspokojona. Najważniejszą rzeczą, jaką mam jest mój dom. Dom rozumiany nie tylko jako wartość materialna miejsca, w którym się mieszka. Oprócz tego mój dom to rodzina, ciepło, swoista atmosfera, bezpieczna przystań, gdzie realizuję swoje pasje. Co do statusu społecznego, to nie wiem, ale chyba nie jest on zbyt wysoki:). Jednak to akurat najmniej mnie zajmuje; grunt, że czuję się dobrze sama ze sobą i we własnej skórze.
Potrzeba więzi, hmmm... Jestem żoną, matką, córką. Mam poczucie, że przynależę. Jest to bardzo miła świadomość. Mam dobre relacje ze znajomymi w pracy, jesteśmy naprawdę zgraną grupą. Czuję, że mnie lubią i doceniają. Wszystko na plus.
No i ostatnia – potrzeba obrony. Spełniona – rodzi poczucie bezpieczeństwa i pewności; niezaspokojona wywołuje silne negatywne emocje, jak strach czy niechęć. Dążenie do obrony w dużym stopniu tłumaczy ludzką niechęć do zmian. No proszę, a ja zawsze myślałam, że tchórz ze mnie i dlatego nie lubię zmian. Bezpiecznie czuję się w swojej rutynce i muszę tutaj zaznaczyć, że w moim przekonaniu rutyna nie zawsze musi oznaczać nudę. Dla mnie są to po prostu znajome rzeczy, które zawsze są na swoim miejscu. Odkąd mam swój własny dom stałam się domatorką, choć wcześniej lubiłam podróżować. Ciągle szukałam nowej pracy i fantazjowałam o zamieszkaniu w zupełnie nowym miejscu. Teraz najlepiej wypoczywam we własnym domu i cieszę się, że mam blisko pracę, w której dobrze się czuję. Potrzebę nowości realizuję poprzez rękodzieło – bez przerwy szukam i próbuję nowych technik. No i lubię też przemeblowania.
Ha, ależ wyszło cukierkowo!!!
I dobrze, tak miało wyjść. W końcu dziś mój pierwszy z 16 wolnych dni. Wyspałam się, wypiłam kawkę, popisałam, teraz biorę się za robotę (przemeblowanie!). Jeśli dopiszę jeszcze, że czuję się szczęśliwa, to już całkiem przesłodzę? A niech tam, dziś będzie na słodko!

piątek, 19 grudnia 2008

Ostatni dzień w pracy!

I wreszcie mam urlop. 16 dni tylko dla siebie (i dla rodziny, rzecz jasna)! Czysta rozpusta. Mam tyle planów na to wolne. Wszystko, co najprzyjemniejsze do zrobienia, a zajmuje większą ilość czasu odkładałam właśnie na teraz .
Jutro zaczynam przemeblowanie w pokoju mojej Misi, która wreszcie wyraziła na to zgodę. Prosiłam ją już chyba od pół roku, ale nie chciała dać się tknąć. W końcu pomogła mi jej koleżanka, która stwierdziła, że przemeblowanie to fajna rzecz. Ja wiem, że moja córka to taki mały leniuszek; przemeblowanie równa się sprzątanie i tego właśnie najbardziej jej się nie chce robić. Wczoraj kupiłam wykładzinę i teraz już drugi dzień ją obrębiam ręcznie, bo w sklepie musiałabym zbyt długo na to czekać. Zresztą, zaoszczędzę trochę grosza na ważniejsze rzeczy (np. papier do scrapbookingu).
Mam też książkę, którą dostałam na imieniny. Fantastycznie gruba i z opisu zapowiada się wspaniale:


Leningrad, rok 1941. 17-letnia Tania Mietanowa poznaje młodego oficera mówiącego z obcym akcentem. Zakochuje się w nim ku swemu przerażeniu, gdyż Aleksander jest już obiektem uczuć jej siostry Darii. Miłość jednak nie wybiera - Aleksander odwzajemnia uczucia Tani, ale by nie ranić Darii, bohaterowie przysięgają nigdy nie ujawnić swej miłości. Gdy blokada zacieśnia się i miasto zaczyna głodować, śmierć dosięga rodzinę Mietanowów. Tania szaleje ze strachu - jej ukochany walczy w wojskach próbujących przerwać pierścień blokady... Ledwo odetchnie z ulgą, już Aleksander znajdzie się w nowym niebezpieczeństwie, wyjaśni się tajemnica jego akcentu, a bohaterom zagrozi rozłąka... Ile jeszcze przejdą, nim los pozwoli im być razem? I czy okrutna historia w ogóle na to pozwoli?


Bardzo chciałabym ją już przeczytać, ale wiem, że jak zacznę, to nie oderwę się, aż do ostatniej strony, a na to potrzebuję więcej czasu w zapasie.
Muszę też dokończyć gwiazdkowe prezenty.
No i kolację wigilijną muszę przygotować.
Ale mam dwa tygodnie. Zdążę ze wszystkim:)

sobota, 13 grudnia 2008

czwartek, 11 grudnia 2008

Bo zmiany są wskazane

Zrobiłam dziś przemeblowanie w sypialni. Pomysł na nowy wystrój wpadł mi do głowy we wtorek. Od tamtej chwili nie mogłam już myśleć o niczym innym. A dziś był dobry dzień na działanie, bo jutro mam urlop więc będę miała czas dopieszczać szczegóły i zwyczajnie poprzebywać w nowej przestrzeni. Muszę jeszcze pobejcować i polakierować dwa półko-regaliki do umocowania na ścianie, kupić kufer wiklinowy i powiesić własnoręcznie zrobione obrazki. Może przydałby się też chodniczek i nowa narzuta na łóżko, ale to się jeszcze zobaczy. W końcu nie zamierzam zrujnować się finansowo z powodu tej sypialnianej transformacji, zwłaszcza, że przecież święta już niedługo.
Odkąd pamiętam przemeblowania stanowią nieodłączny element mojego życia. Bardzo lubię zmieniać otoczenie, w którym przebywam. Czasami już mi się wydaje, że dane ustawienie jest najbardziej optymalne, ale mija rok, a mnie wpada do głowy myśl, że jeżeli to i owo poprzestawiam, to będzie lepiej, ładniej i wygodniej. Z tego powodu odczuwam niechęć do dziurawienia ścian w celu wieszania półek, czy obrazków. Meble przestawia się łatwo, gorzej potem zalepiać otwory po kołkach. Ale tym razem robię wyjątek. Mam tak ograniczone możliwości modyfikacji ustawień mebli w sypialni, że wydaje mi się, iż teraz już NA PEWNO nie można w niej nic zmienić. Co najwyżej obrazki, jeśli zrobię nowe.
No to idę spać, jutro długi dzień przede mną. Jak nie idę do pracy, każdy dzień wydaje mi się długi:)

sobota, 6 grudnia 2008

Wyższy poziom wtajemniczenia - c.d.

Oto od dziś mój blog ma swój własny nieszablonowy nagłówek. Spędziłam nad nim pół soboty, ale cieszę się, że udało mi się nauczyć czegoś nowego. Dla mnie to wszystko są nowości i czuję się, jakbym uczyła się chińskiego, korzystając tylko ze słownika. Teraz pewnie jeszcze nie raz pomajstruję sobie w CSS-ie - to rzeczywiści wciąga.

Wyższy poziom wtajemniczenia

Próbuję wejść na wyższy poziom wtajemniczenia w blogowaniu i zamieścić kilka zdjęć z rzeczami nad którymi ostatnio pracowałam. Będą to dwa wakacyjne minialbumiki dla moich bratanków, zrobione z połączonych harmonijkowo rzemyczkami drewnianych podkładek pod kubki (inspiracja tutaj) oraz rameczki, które zrobiłam przedwczoraj dla mojej mamy. Rameczki takie jednorazowe raczej, bo z naklejonymi na stałe zdjęciami. To jest moja pierwsza przygoda ze scrapbookingiem, a ponieważ ta technika jest niezwykle wciągająca, na pewno nie ostatnia.



sobota, 22 listopada 2008

Pierwszy śnieg i inne newsy...

Dziś spadł pierwszy w tym sezonie śnieg i nie topnieje. Przez cały dzień był -1 stopień, a teraz, czyli wieczorem, jest już nawet -3 stopnie. Jest więc śnieżnie i mroźnie. I w tej niesprzyjającej aurze dokonaliśmy (mój mąż i ja) niebylejakiego zakupu - kupiliśmy samochód. Decyzja zapadła trochę na wariackich papierach i boję się, by jej nie żałować. Z drugiej strony jednak, jeśli obejrzałabym więcej aut, to jaka gwarancja, że dokonałabym lepszego wyboru? Myślę sobie, że co będzie, to będzie.
Dziś już nie mam siły i możliwości cieszyć się nabytkiem. Wykończyła mnie droga powrotna. Jezdnia była śliska, a na letnich oponach bałam się jechać szybciej niż 40-50 km/h. Muszę poczekać aż pierwszy śnieg stopnieje, albo kupię zimowówki, wtedy dopiero sprawdzę jaka jest przyjemność z jazdy Mazdą 323F.

wtorek, 18 listopada 2008

Kim jestem (albo i nie), czyli moje pasje

Z bólem muszę przyznać, że nie jestem artystką. Brak mi talentu i fakt ten odczuwam bardzo dotkliwie, gdyż ogranicza mnie on w moich twórczych działaniach. Ale trudno. Mimo wszystko własnoręczne tworzenie rzeczy użytkowych pozostaje moją największą pasją, a brak talentu staram się nadrabiać szlifowaniem technik rękodzielniczych. Jestem więc rzemieślniczką i jako taka, by móc coś zrobić, najczęściej muszę to najpierw zobaczyć. Inspiracji szukam w różnych miejscach, a najczęściej w internecie. Dlatego z góry przepraszam osoby, które uznają, że wykorzystałam ich pomysł bez ich zgody. Będę się starać za każdym razem podać źródło, w którym znalazłam inspirację, ale czasami mogę nie pamiętać, gdzie zauważyłam coś, co mnie zainteresowało.
Nie jestem też filozofką. Z wykształcenia, bo z natury to i owszem. Świat nieustannie mnie zadziwia, nurtują mnie pytania, co w życiu jest naprawdę ważne, co sprawia, że jestem, kim jestem, czym jest szczęście i co znaczy słowo "sukces". Zastanawiam się nad różnymi sytuacjami życiowymi, nad decyzjami - dlaczego podejmuję takie a nie inne. Moja rodzina uważa, że potrafię skomplikować najprostszą sprawę, że często niepotrzebnie dzielę włos na czworo. Ale po prostu tak już mam. Myślę, że dzięki temu potrafię żyć bardziej świadomie i pogodnie.
Jako nastolatka i wczesna dwudziestolatka pisałam pamiętnik. Potem uznałam, że to zbyt pensjonarskie i pretensjonalne. Efektownie (po jednej kartce) spaliłam więc w piecu wszystkie swoje pamiętniki, roniąc przy tym kilka łez i postanowiłam być dorosła, jak na żonę i matkę przystało. A teraz jestem już po trzydziestce, osiągnęłam tzw. stabilizację życiową i okazuje się, że trochę brak mi tego pisania. Poza tym myśli, gdy kłębią się w głowie bez żadnego ujścia, są porozrzucane, chaotyczne, rwą się i gubią. Spisanie ich wprowadza porządek i spokój. Spisanie ich zmusza do zastanowienia się nad istotą sprawy. Dlatego właśnie będę je spisywać, bowiem obok rękodzieła pisanie jest moją drugą pasją.
Trzecią jest turystyka rowerowa i przyroda. Wprawdzie podczas ostatniej wyprawy mój mąż doznał kontuzji, ale mam nadzieję, że do wiosny się naprawi i znów popedałujemy w jakieś ciekawe zakątki.
W czwartą pasję dopiero się wciągam. To fotografia. Zawsze była dla mnie ważna, ale zawsze gdzieś obok, jakby przy okazji. Chciałabym kiedyś poświęcić jej więcej czasu. Samemu ciężko wszystko rozgryźć, chyba, że gdzieś niedaleko znajdę jakiś atrakcyjny cenowo kurs.
Poza tym lubię książki i filmy.
O tym wszystkim będzie mój blog. 

poniedziałek, 17 listopada 2008

Początek

Czasami (nawet bardzo często) w nocy nie mogę usnąć. Wtedy myśli mi się. To znaczy, że moje myśli same sobie płyną swobodną strugą, bez mojej woli i kontroli. I lubię tę chwile, kiedy gęstnieją, krystalizują się i zawiązują w głowie w jakiś pomysł. Wtedy usypiam. Czasem rano nie pamiętam tego pomysłu, kiedy indziej wiem doskonale o czym myślałam. Tak było ostatnio. Postanowiłam pisać bloga. Zobaczymy co z tego wyjdzie.