czwartek, 26 marca 2009

"Tully"

Przeczytałam „Tully” Paulliny Simons. Od dwóch dni próbuję napisać coś na temat tej lektury i nic. Pustka. Zaczynam pierwsze zdanie, drugie i wykreślam. Wyłączam komputer z nadzieją, że później uda mi się jakoś zebrać myśli. Nic z tego. O treści przytoczę więc tylko tyle, co znajduje się na okładce:

Koniec lat siedemdziesiątych na amerykańskiej prowincji. Trzy przyjaciółki stają na progu dorosłego życia. Jennifer i Julie to kochane i rozpieszczane córki bogaczy. Tully - od dzieciństwa w ostrym konflikcie z matką, porzucona przez ojca, pozbawiona wszystkiego, co kojarzy się z domem - jest życiowym rozbitkiem. Przez pryzmat doświadczeń Tully poznajemy historię wchodzenia w dojrzałe życie, odnajdywania własnej tożsamości, radzenia sobie z bagażem nieszczęśliwych uczuć i tragicznych wydarzeń, mozolnego i dramatycznego zarazem wyzwalania się spod wpływu przeklętej przeszłości.

Od siebie napiszę zaś, że podobała mi się ta historia. Pierwszy tom nawet bardzo. W drugiej części autorka poszła w kierunku, który nie przypadł mi zanadto do gustu, ale w gruncie rzeczy cała lektura była niezwykle wciągająca. Przez chwilę miałam żal, że Paullina Simons zbyt często sięga po stereotypy budując swoje historie i bohaterów. Czasami irytowały mnie miałkie dyskusje i mało przekonujące, sztuczne kłótnie. Ale to wszystko mniejszość. W większości podziwiam w książkach tej autorki obszerność fabuły - akcja toczy się w nich zazwyczaj przez kilkadziesiąt lat. Przez ten czas zmienia się sytuacja społeczna, polityczna, bohaterowie dorastają, dojrzewają i również pod wpływem przeżytych doświadczeń zmieniają się. Paullina Simons świetnie potrafi te zmiany pokazać. Dlatego jej postacie są wielowymiarowe i dzięki temu niezwykle ciekawe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz