środa, 13 maja 2009

Lincoln Rhyme

Jakiś czas temu pożyczyłam w bibliotece książkę nieznanego mi autora i o nic mi nie mówiącym tytule. Wybrałam ją … sama nie wiem dlaczego. W żaden sposób nie wyglądała szczególnie zajmująco. Ale był to thriller, a ja lubię ten gatunek. Poza tym nie przyszła żadna z pozycji które zarezerwowałam, a chciałam mieć coś do czytania w weekend. Była to „Dwunasta karta” autorstwa Jeffery'ego Deaver'a.

W czytelni muzeum afroamerykańskiego zostaje zaatakowana szesnastoletnia Geneva Settle. Udaje się jej uciec, a napastnik pozostawia w bibliotece kartę tarota z wizerunkiem Wisielca. Zdarzenie może mieć związek z pisaną przez dziewczynę pracą semestralną, poświęconą jej przodkowi - weteranowi wojny secesyjnej, wyzwoleńcowi i działaczowi na rzecz praw czarnej społeczności Ameryki. Ponieważ prześladowca nie ustaje w próbach zgładzenia panny Settle, do akcji wkraczają błyskotliwy kryminalistyk Lincoln Rhyme i jego partnerka Amelia Sachs. Chcąc pomóc w ujęciu przestępcy, muszą ustalić, dlaczego Thompson Boyd postanowił zabić Genevę, co się przydarzyło przed prawie stu czterdziestu laty jej przodkowi i o jakim wielkim sekrecie pisał w listach do żony Charles Singleton.

Główny bohater – wybitny kryminolog – jest sparaliżowany od szyi w dół. Może poruszać jedynie serdecznym palcem jednej ręki. Jego dom to istne laboratorium wypełnione najnowocześniejszym sprzętem.

Wtedy sobie uświadomiłam, że znam już ten wątek. Skądś znam sparaliżowanego kryminalistyka, który rozwiązuje zagadki i kieruje śledztwem z własnego łóżka. Ale skąd? …. Po chwili przypomniał mi się film Kolekcjoner kości. To stąd znam Lincolna Rhyme'a. Nawet nie wiedziałam, że ten film powstał na motywach powieści. Niezwłocznie postanowiłam go sobie przypomnieć. Podobał mi się tak samo, jak za pierwszym razem. A ponieważ z mojego doświadczenia wynika, że książka zazwyczaj jest lepsza od swojej filmowej adaptacji, postanowiłam również przeczytać książkę. W mojej bibliotece jej nie było, więc zamówiłam przez internet. W ubiegłym tygodniu ją otrzymałam. I teraz powieść spokojnie sobie leży na półeczce i czeka na swoją kolej.

Tymczasem wczoraj skończyłam drugi tom serii, czyli „Tańczącego trumniarza”. Okazał się jeszcze lepszy od „Dwunastej karty”. Bardziej zaskakujący i trzymający w napięciu.

  Detektyw Lincoln Rhyme ściga nieuchwytnego, seryjnego mordercę zwanego Tańczącym Trumniarzem. Ten niezwykle inteligentny zbrodniarz uderza znienacka, błyskawicznie, zawsze w odmienny sposób, po czym znika bez śladu. Tylko jedna z jego ofiar zauważyła charakterystyczny szczegół, o którym przed śmiercią zdążyła powiedzieć policji. Ten szczegół to niezwykły tatuaż na ramieniu mordercy, przedstawiający Śmierć tańczącą z kobietą przed otwartą trumną.

Muszę to przyznać: od przedostatniej powieści cyklu o Lincolnie Rhyme'ie, czyli od „Dwunastej karty” stałam się jego fanką.

2 komentarze:

  1. oj tak, ja też go lubię! w ogóle zauważyłam u siebie tendencje dwie: 1. do kryminałów, 2. do S-F ;-) oba gatunki uwielbiam w formie książki i serialu, film jakoś mnie już nie bawi, bo albo muszę czekać aż puszczą w tivi, albo dołączą do gazety ;-) na kino mnie nie stać [dwojako: po pierwsze emocjonalnie - ja muszę móc wyjść, zapalić, kawkę, herbatkę, siku ;-)a poza tym kto to widział płacić ćwierć stówy za oglądanie filmu wśród ćlamkających popcorn i siorbiących kolę? błeee!), a wypożyczalni jak na lekarstwo (se teraz każdy ściąga :-/)
    a seriale są dostępne w necie za darmochę bez "ściągania" ;-) o!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do kryminałów mam wręcz stosunek sentymentalny - ledwie doszłam do wprawy w czytaniu, to natychmiast zaczęłam je z maminej półki podbierać:) Czytałam ukradkiem, żeby mama nie widziała i z emocji obgryzałam pazury. I oczywiście chciałam zostać detektywem.... Niestety, okazało się, że nie za dobrze u mnie ze spostrzegawczością, a z dziecięcej naiwności, to i do dziś nie wyrosłam;)
      I też lubię seriale (i grube książki) - im dłużej jestem z ulubionymi bohaterami, tym lepiej - pożegnań nie znoszę;)

      Usuń