sobota, 20 czerwca 2009

Na fali fascynacji...

... Sagą Zmierzchu, po raz drugi obejrzałam film.

Jak zwykle byłam nieco rozczarowana, bo po pierwsze: zupełnie inaczej wyobrażałam sobie bohaterów (zwłaszcza rodzinę Cullenów, którzy w filmie przypominali bardziej postaci z kreskówki), po drugie: niektóre elementy nadnaturalnych umiejętności łatwiej opisać w książce niż potem pokazać w filmie. Mam na myśli bieg Edwarda z Bellą na plecach oraz jego skakanie po drzewach. W filmie sceny te wyglądają sztucznie i są wręcz komiczne. Nie wiem, może to wina kiepskich efektów specjalnych? Pomimo to, przyznaję, że to całkiem dobrze zrobiona adaptacja i naprawdę przyjemnie się ogląda.

Na plus dla filmu liczy się na pewno postać Belli - podobała mi się tu bardziej niż jej książkowy odpowiednik. Nie była tak rozpaczliwie przybita, no i nie miałam wglądu w jej myśli pełne zachwytów nad przecudnej urody Edwardem, zwłaszcza, że wybrany do tej roli Robert Pattinson zdecydowanie nie jest, moim zdaniem, szczególnie piękny (za wyjątkiem tych chwil, gdy się uśmiecha - wtedy rzeczywiście ma coś w sobie...).

Po seansie wciąż mało mi było "zmierzchowego" nastroju więc, by go podtrzymać ściągnęłam sobie ścieżkę dźwiękową filmu, a włączywszy ją poserfowałam w internecie w poszukiwaniu informacji, opinii i wrażeń na temat Twilight. Jestem naprawdę w szoku, że ta historia ma tylu zachwyconych odbiorców. I nie są to tylko dziewczyny. Znalazłam kilka bardzo pozytywnych recenzji napisanych przez osoby płci męskiej. Hmmm, zaskakujące:)

Łyżką dziegciu okazał się artykuł Wojtka Kałużyńskiego na portalu dziennik.pl. Tutaj dowiedziałam się, że "Zmierzch"  jest "...idealną manifestacją mechanizmów kultury masowej. Tylko dzięki odrobinie oryginalności nie pogrąża się z kretesem w banalnej sztampie rozmieniającej grozę na sentymentalny kicz, ale skupia całą energię na zaspokojeniu potrzeb masowej publiczności, a zwłaszcza pensjonarskich marzeń emocjonalnie rozchwianych nastolatek i ich niezaspokojonych mamuś." Ach, więc jestem niezaspokojoną mamuśką! Obraziłabym się śmiertelnie, gdyby nie to, że uśmiałam się do łez. No cóż, rzeczywiście jestem mamą. Czy niezaspokojoną? Nie. Nie czuję się niezaspokojona, ale czasami szkoda mi, że czas tak szybko mija i pewne rzeczy są już dla mnie nieosiągalne. Pamiętam, gdy po raz pierwszy się zakochiwałam, te uczucia, gdy chłopak nagle staje się kimś intrygującym, gdy nagle zaczyna być ważne, co on o mnie myśli. Pamiętam ten prąd w powietrzu... Huśtawka nastrojów... totalny smutek, gdy odpowiedział obojętnym spojrzeniem, albo bezbrzeżne szczęście, kiedy poczułam wzajemność. Pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek... Tak, tego mi żal... Tego już chyba nigdy nie doświadczę. Ale czytając Sagę Zmierzchu, to jakbym te wszystkie emocje przeżywała jeszcze raz. Te i jeszcze więcej, bo to przecież nie tylko romans, ale i wielka przygoda.

Saga Zmierzchu nie jest wielką literaturą, ale jej siła polega na umiejętności wzbudzania emocji. To emocje, których doświadczamy podczas czytania sprawiają, że opowiadana historia staje nam się bliska. To emocje znane chyba każdej osobie, która kiedykolwiek, choć raz przeżyła stan zakochania. Być może pan Wojtek tego nie rozumie. Może nigdy się nie zakochał, a może zbyt łatwo przychodziła mu wzajemność, dlatego nie zna po prostu tych wahań, niepewności, rozterek i marzeń, które są udziałem większości.

A może się mylę? W końcu mężczyźni są tak inni, że trudno za nimi trafić. Ja skupiam się na przeżyciach. Działania są dla mnie źródłem przeżyć i emocji. Staram się je sobie uświadamiać i rozumieć. Dla mojego męża jest to zupełnie niepojęte. Stwierdził, że moje życie musi być z tego powodu strasznie skomplikowane. Tak czy inaczej, bez względu na to, czym kierował się pan Kałużyński w swojej opinii, uważam, że to niegrzecznie nazywać miłośników historii o Belli i Edwardzie rozchwianymi emocjonalnie, pensjonarskimi nastolatkami oraz niezaspokojonymi mamusiami.

Ale zostawmy już nieszczęsną recenzję w Dzienniku.

Gdy tak sobie serfowałam ze "zmierzchową" ścieżką dźwiękową w tle, natknęłam się na przetłumaczone na polski 15 rozdziałów niewydanego "Midnight Sun". Jest to "Zmierzch" z perspektywy Edwarda. Podobno po przeciekach do internetu autorka zdecydowała się nie kończyć tego przedsięwzięcia, ale mam nadzieję, ze to tylko plotki. Chciałabym, by ta książka została wydana. Choć znam już wydarzenia opisane w tej części, patrzenie na nie oczami Edwarda jest  niezwykle interesujące i wiele wyjaśnia. Mogłabym nawet powiedzieć, iż jest to dużo ciekawsza wersja "Zmierzchu". Więcej się tu dzieje, a i Bella widziana oczami Edwarda, jego rodziny i szkolnych znajomych jest postacią bardziej intrygującą.

Powoli mija moja fascynacja. Czas wrócić do życia. Jest jeszcze mnóstwo książek do przeczytania, filmów do obejrzenia i robótek do zrobienia, ale Saga Zmierzchu pozostanie jedną z moich ulubionych historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz