niedziela, 4 października 2009

"Archipelag GUŁag"

Miesiąc trwała moja przygoda z dziełem Aleksandra Sołżenicyna pt. "Archipelag GUŁag". Po pierwszych stu stronach zaczęłam mieć wątpliwości, czy psychicznie podołam tej lekturze. Tyle w niej było opisów przemocy i okrucieństwa, tyle beznadziei, i bezradności. Myślałam sobie: to działo się naprawdę, to nie jest fikcja, to dotyczyło prawdziwych, żywych ludzi.

 Archipelag GUŁag - monumentalna praca słynnego pisarza i myśliciela Aleksandra Sołżenicyna, poświęcona więzienno-obozowej martyrologii narodu rosyjskiego i obywateli innych republik ZSRR i krajów, łączy w sobie elementy powieści, autobiografii, reportażu, wspomnień świadków i uczestników. Dzięki tej książce, opublikowanej w Paryżu w latach 1973-1975, świat poznał prawdę o łagrach i skrywanej przed opinią publiczną części historii ZSRR.
Archipelag GUŁag, wielki akt oskarżenia systemu totalitarnego, panującego w Związku Radzieckim, jest nie tylko niezwykłym dokumentem zbrodniczej epoki, lecz także utworem o niepodważalnych walorach literackich.
Aleksander Sołżenicyn (1918-2008), aresztowany w 1945 roku i skazany na osiem lat obozu pracy, do 1956 roku przebywał na zesłaniu. W 1970 roku otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W 1974 roku został ponownie aresztowany, pozbawiony obywatelstwa ZSRR i deportowany do RFN. Do ojczyzny wrócił dopiero w 1994 roku.

Nie pamiętam, czy w liceum pozycja ta, choćby we fragmentach, należała do lektur obowiązkowych. Z literatury czasów totalitarnych pamiętam tylko "Inny świat" Herlinga Grudzińskiego i "Medaliony" Nałkowskiej. Ale nie przypominam sobie, by te tytuły zrobiły na mnie takie wrażenie, jak obecnie "Archipelag GUŁag". Naprawdę podziwiam autora. Dokonał wielkiej rzeczy - z kronikarską dokładnością opisał rozwój systemu prawnego, sądowniczego i karnego w komunistycznej Rosji. Przytaczając przykłady z życia pokazał jak ten system działał w praktyce, kim byli jego wykonawcy i ofiary. Prostym, zwyczajnym językiem i z gorzkim poczuciem humoru opowiadał nieprawdopodobne i absurdalne historie, które mogłyby być zabawne (w taki sposób w jaki śmieszą nas komedie Barei), gdyby nie kończyły się cierpieniem, krzywdą i śmiercią wielu milionów prawdziwych ludzi.

Ale książka Aleksandra Sołżenicyna to nie tylko relacja historyczna. To świadectwo siły i wielkości ludzkiego ducha. Fragmenty na ten temat traktujące zrobiły na mnie chyba jeszcze większe wrażenie, niż opisy bestialstwa pracowników śledczych i obozowych wobec oskarżonych i skazanych "wrogów ludu". "Bieda i krata nie tuczy - ale rozumu nauczy" - pisze autor i daje przykłady ludzi, którzy właśnie w tych nieludzkich warunkach rozwinęli się duchowo, bowiem uświadomili sobie, iż powszechne przekonanie, że liczą się tylko materialne rezultaty jest z gruntu fałszywe: "Oto my, całymi latami harujący na wszechzwiązkowej katordze (...), rok po roku, wznosimy się aż do prawdziwego zrozumienia sensu życia i patrząc z tych wyżyn widzimy z całą jasnością: nie te wyniki się liczą, tylko moc DUCHA! Nie - co udało się osiągnąć, tylko jak, za jaką cenę?" I dalej: "(...) osiąganie pozytywnych wyników, to rzecz miła. Ale nie kosztem utraty godności ludzkiej." Godność, cierpliwość, wyrozumiałość, miłość, przyjaźń - to najważniejsze wartości o których pisze autor, wartości które można dostrzec i docenić często dopiero właśnie w warunkach obozowej egzystencji, gdy więzień nie ma niczego własnego, gdy jego los jest niepewny, gdy jest sponiewierany i skatowany, cierpi głód i zimno.

Aleksander Sołżenicyn pisze: "Nigdy nikomu dawniej nie umiałeś wybaczyć, jednych potępiałeś bez litości - innych wynosiłeś pod niebiosy z tą samą krańcowością. Teraz zaś - wyrozumiałość stała się fundamentem twoich opinii, już wcale nie kategorycznych. Zrozumiałeś, że sam jesteś słaby, możesz więc teraz zrozumieć cudzą słabość. I mieć podziw dla cudzej odporności. I chcieć również być takim." Jak bliski jest mi ten cytat! I dalej: "Nic tak nie sprzyja przebudzeniu w nas zdolności do rozumienia innych, jak szarpiące duszę rozmyślania nad własnymi przestępstwami, błędami i przeoczeniami." Autor wyszedł z obozu innym człowiekiem, niż ten, którym był w dniu aresztowania. Pisze, że więzienie ukształtowało jego duszę, stwierdza: "BŁOGOSŁAWIONE BĄDŹ WIĘZIENIE, za to żeś było w moim życiu!"

Naprawdę trudno porównywać doświadczenia moje i autora "Archipelagu...". Moje traumy nijak się mają do tego, czego doświadczył pisarz, a jednak ośmielę się dokonać tego porównania. Uważam, że wszystkie te złe rzeczy, które dotknęły mnie w przeszłości, w jakiś sposób stały się dla mnie dobrodziejstwem, bo dzięki temu dziś jestem, kim jestem. Czuję się szczęśliwa. I wolna. Wolna od tego wszystkiego, czego współczesny świat ode mnie wymaga. Rodzina, własny dach nad głową, praca, a w niej życzliwi mi ludzie - to jest mój szczęśliwy świat. I innego nie potrzebuję.

Na koniec jeszcze jeden ciekawy cytat: "(...) linia oddzielająca dobro od zła, przebiega nie między państwami, nie między klasami, nie między partiami - tylko przecina każde ludzkie serce, nie omijając żadnego. Jest to linia ruchoma i z upływem lat jej bieg zmienia się w nas samych. (...) Nie sposób oczyścić świata z wszelkiego zła, ale można w każdym człowieku zmniejszyć obszar jego władania. Od tego czasu stał się także dla mnie jasny fałsz wszystkich rewolucji w dziejach: niszczą one tylko współczesnych im nosicieli zła (...) - samo zaś zło, jeszcze bujniej rozrosłe, biorą sobie w spadku."

Mam nadzieję, że nie tylko dziś, gdy jest mi wygodnie i niczego mi nie brakuje, ale również w sytuacji ekstremalnej, jeśliby mi się przytrafiła, będę potrafiła kierować się dobrem w moim sercu. Mam nadzieję, że zło nigdy nie zajmie w nim dominującej pozycji. To zależy tylko ode mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz