wtorek, 27 października 2009

"Malowany welon"

Malowany welon to film, którego obejrzenie jakiś czas temu sprawiło mi dużą przyjemność, zwłaszcza, że w głównej roli grał mój ulubiony aktor – Edward Norton (zresztą Naomi Watts również bardzo lubię). Dlatego też, gdy na bibliotecznej półce dojrzałam książkę o tym samym tytule, chętnie zabrałam ją do domu.

Początkowo denerwowała mnie trochę narracja, nie spodziewałam się, iż jest to powieść z początków XX wieku. Styl był taki starodawno-romansowy, ale potem z każdą stroną było już tylko lepiej.

Książka „Malowany welon” autorstwa Williama Somerseta Maughama wbrew pozorom i zupełnie inaczej niż film, nie jest historią o miłości. To powieść o dojrzewaniu ducha, o kształtowaniu się nowej świadomości.

Piękna, urocza i zabawna, lecz już dwudziestopięcioletnia dziewczyna – Kitty - poddaje się presji środowiska i lekkomyślnie przyjmuje oświadczyny młodego, nieśmiałego i zamkniętego w sobie naukowca - Waltera. Ze swoim żywym temperamentem nie jest wprawdzie odpowiednią towarzyszką dla ceniącego spokój i milczącego męża, ale on – zakochany – postanawia nie zwracać na te różnice uwagi. Dość szybko okazuje się jednak, że związek ten nie zaspokaja niczyich potrzeb. Ona jest znudzona, on zawiedziony. W wyniku tej niezdrowej sytuacji dochodzi do dramatycznych zdarzeń, które dla Kitty staną się początkiem procesu wewnętrznej przemiany.

Główna bohaterka z pustej i próżnej kokietki zmienia się w świadomą, dojrzałą kobietę. Zaczyna dostrzegać mechanizmy społeczne, które tworzą istoty do niej podobne – bezmyślne i trawiące czas na pozbawione treści sprawy.

Kitty od początku uważała swego, pochłoniętego pracą zawodową, męża za nudziarza, ale zmiana środowiska pozwala jej popatrzeć na Waltera i jego pracę z innej perspektywy. Kobieta z rozpaczą uświadamia sobie, że w rzeczywistości to właśnie jej życie jest nudne oraz pozbawione sensu i wartości. W tej sytuacji prawdziwym dobrodziejstwem staje się praca w klasztorze. Okazuje się ona najlepszym lekarstwem na złamane serce, poczucie osamotnienia i duchowej pustki oraz daje satysfakcję, jakiej Kitty nigdy wcześniej nie odczuwała.

Na ostatnich kartach powieści, spodziewająca się dziecka Kitty wypowiada zaskakujące, jeśli pamiętamy w jakich czasach powstała powieść, słowa: ... „Życzę sobie bardzo dziewczynki, którą bym mogła tak wychować, żeby nie popełniła moich błędów życiowych. Gdy przypomnę sobie, jaka byłam w latach dziewczęcych, wstręt mnie przejmuje. Ale nie moja w tym była wina, tak mnie wychowano. Uczynię z mej córki wolną i samodzielną kobietę. Czyż mam wydać na świat córkę, otaczać ją miłością i staraniem i wychować to tylko, by kiedyś pierwszy lepszy mężczyzna tak silnie zapragnął z nią spać, że dlatego zdecydowałby się dać jej utrzymanie na całe życie? (…) Chcę, żeby była odważna i szczera, chcę, żeby umiejąc panować nad sobą, stała się niezależna od innych, chcę żeby przystąpiła do życia, jak przystępuje do niego wolny mężczyzna, by umiała dać sobie z nim radę lepiej ode mnie.” 

A może słowa te nie są wcale zaskakujące? W końcu w tym okresie, postulaty organizacji kobiecych nie były już traktowane jedynie jako fanaberie, a ruch feministyczny stawał się realną siłą.

Nie mogę powiedzieć, że film i książka, choć mają ten sam tytuł i opowiadają podobną historię, niosą to samo przesłanie. Film bowiem opowiada o budzeniu się prawdziwej miłości, książka zaś o budzeniu się świadomości społecznej. Powiedziałabym nawet – feministycznej świadomości społecznej. Obie historie jednak przemawiają do mnie równie mocno i oba zakończenia (mimo, iż są zupełnie różne) równie mi się podobają.


Komentarze
2009/10/27 23:19:47
Też podobał mi się film, ryczałam jak bóbr na końcu, czy po kśiążce też sie zbiera na płacz?
imigrantka.blox.pl
2009/10/28 15:05:17
Wiesz, książkowe zakończenie jest zupełnie inne niż to filmowe, może mniej wzruszające, ale za to na pewno bardziej podnoszące na duchu. Nie umiałabym zdecydować, które było lepsze, bo oba zagrały na różnych emocjach. W każdym razie książkę bardzo polecam:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz