sobota, 10 kwietnia 2010

Zszokowana i smutna

W soboty lubię pospać dłużej. Dziś pozwoliłam sobie na to bardziej niż zazwyczaj, bo ostatni tydzień był dla mnie wyjątkowo męczący. Wciąż nie mogę też przyzwyczaić się do zmienionego czasu. Obudziliśmy się po dziesiątej. Pierwszy wstał mąż i narzekając, że zmarnował pół soboty wstawił wodę na kawę. Wtedy zadzwonił telefon. To był mój brat. Telefonował z Irlandii z pytaniem, co się u nas dzieje, bo on od rana słyszy informacje, że Kaczyński i pół rządu zginęło w katastrofie lotniczej.

Jakiej katastrofie? Gdzie leciał Kaczyński z rządem? Na początku nie mogłam skojarzyć o co w ogóle chodzi. Włączyliśmy komputer, ale internet niemal się nie ruszał. Nie chciała załadować się żadna strona. Wtedy wstała też Dominika i powiedziała, że nie działa sieć komórkowa. W końcu włączyliśmy telewizję i stamtąd wreszcie dowiedzieliśmy się co się stało. W katastrofie lotniczej zginął Prezydent RP z żoną i współpracownikami oraz wielu ważnych dla naszego kraju ludzi, którzy rządowym samolotem lecieli, by wziąć udział w obchodach rocznicy Zbrodni Katyńskiej.

Od tej pory minęło już ponad 9 godzin, a ja wciąż nie potrafię dojść do siebie.

Pamiętam jak dziwiło mnie, gdy w filmach, czy programach dokumentalnych oglądałam, jak Amerykanie płakali po śmierci Kennedy'ego. Rozumiałam, że to była wielka tragedia, ale dziwiłam się, że płakało tylu zwykłych ludzi, kobiet, mężczyzn. Dziś już mnie to nie dziwi. W ciągu ostatnich dziewięciu godzin nie raz dławiły mnie łzy. Nie mogę znaleźć sobie miejsca; wszystko, czym się dziś zajmuję, robię automatycznie. Zjedliśmy obiad, choć nikt z nas nie był właściwie głodny. Piłam kawę, ale nie czułam jej smaku. Nie posprzątałam. Patrzę tylko w telewizor, słucham relacji dziennikarzy i komentarzy zaproszonych do studia gości i wciąż nie mogę uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. Czuję się kompletnie odrętwiała i zdruzgotana. A przecież nawet nie byłam zwolenniczką prezydentury Lecha Kaczyńskiego. W obliczu takiej tragedii wydaje się, że nic nie było tak naprawdę ważne. Zginęli ludzie, ważni ludzie, ale oprócz tego, że jest to wielka strata dla Polski, to przecież ta tragedia ma również ogromny wymiar osobisty. Bardzo współczuję wszystkim rodzinom, które w tej katastrofie stracili swoich bliskich. To jest dla mnie ogromnie nieznośna świadomość, że tak w okamgnieniu, bez ostrzeżenia, nagle można stracić dziecko, współmałżonka, rodzeństwo, przyjaciół... To po prostu straszne.

Szczególny smutek odczuwam z powodu śmierci Izabeli Jarugi-Nowackiej i Jolanty Szymanek-Deresz. Bardzo ceniłam te dwie kobiety z wielkiego świata polityki, które tak dobrze dawały sobie w nim radę. Z odwagą działały zgodnie z własnymi przekonaniami, broniły interesów kobiet, były pozytywnymi "twarzami" lewicy. To dzięki takim osobom wciąż identyfikuję się z tą stroną naszej sceny politycznej. Straciłam też swojego kandydata na prezydenta.

Osobiście wiem, że każde złe doświadczenia można przekuć na coś pozytywnego. I choć dziś trudno jest w to uwierzyć, to jednak mam nadzieję, że tak właśnie będzie i tym razem.


Komentarze
 
2010/04/10 23:33:45
Też mam taką nadzieję jak Ty.

Chciałem dziś dłużej pospać, ale siostra obudziła mnie mówiąc "wstawaj, prezydent nie żyje". Myślałem, że żartuje... Niestety...

Podniesiemy się, damy radę. Trzymaj się, jak i ja się trzymam... jakoś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz