poniedziałek, 13 września 2010

Nie za dobrze...

...się ostatnio czuję. Psychicznie. Fizycznie nic mi bowiem nie dolega. Mam paskudną zniżkę nastroju. Mam nadzieję, że to tylko "zasługa" pory roku i pogody, a nie początek czegoś mroczniejszego.

Moje życie utknęło w martwym punkcie. Jestem znużona i zniechęcona. Głupio się czuję pisząc te słowa. Głupio się czuję narzekając na swoje życie. Obiektywnie rzecz biorąc nie mam do tego prawa. Ale subiektywnie... jest jak w piosence: "i znowu poniedziałek, i nic się nie zmienia". I gnębi mnie poczucie winy, że chcę czegoś więcej. Czego? Nie mam pojęcia. To strasznie deprymujące, że nie wiem sama czego chcę, a to, co mam mnie nie uszczęśliwia (choć przecież sprawia satysfakcję).

Od poniedziałku, każdego dnia, myślę o tym, żeby już był piątek, a codziennie, od chwili przebudzenia, żeby już była szesnasta, żeby już było "po pracy". A przecież nie mam złej pracy!

A dziś znowu poniedziałek...

Jest mi źle, bo jestem przygnębiona i jestem przygnębiona, bo jest mi źle. Błędne koło. Jak z niego wybrnąć? Łapię się starych sposobów, znaczy książek, robótek i prac okołodomowych, ale chyba źle wybieram, bo zamiast czuć się lepiej, mam wrażenie, że właśnie się pogrążam.

Jeszcze w sierpniu, w rocznicę wybuchu, zaczęłam słuchać "Powstanie '44" Normana Daviesa (słuchanie książek ma tę zaletę, że jednocześnie moje ręce mogą zajmować się robótką), a w międzyczasie przeczytałam Centkiewiczów "Fridtjof, co z ciebie wyrośnie. Opowieść o Nansenie" i "Enigmę" Roberta Harrisa. Różne książki i różne gatunki, ale emocje we mnie wywołują podobne.

 Fridtjof Nansen, norweski bohater narodowy, międzynarodowy działacz społeczny, polarnik, badacz, konstruktor. Sam zaprojektował sanie, z którymi przemierzył Grenlandię, sam zaprojektował statek, który miał wrosnąć w arktyczny lód i wraz z nim dryfować w kierunku bieguna. Jego badania miały ogromne znaczenie dla nauki, przyczyniły się do zwiększenia wiedzy o warunkach panujących w najbardziej niesprzyjających ludzkiemu życiu zakątkach naszej planety. Dzięki jego podróżniczej i naukowej pasji wypełniały się białe plamy na mapie świata. Gdy zakończył karierę podróżnika zaangażował się w działalność społeczną. Był ambasadorem ludzi potrzebujących, ludzi znajdujących się w dramatycznej sytuacji, uchodźców i głodujących. Nazywany sumieniem ludzkości, zabiegał u wielkich tego świata o wsparcie dla nich. I wielcy go słuchali. Jego gigantyczne społeczne zaangażowanie zostało wyróżnione w 1922 r. Pokojową Nagrodą Nobla, którą ten wielki człowiek natychmiast przeznaczył na pomoc potrzebującym.

Aż trudno uwierzyć, że wielki Fridtjof był kiedyś zwykłym małym chłopcem. Wychowywał się w zwyczajnej rodzinie. Miał zasłużonego dziadka, wymagającego ojca, młodszego brata i kochającą, dającą dużo swobody i samodzielności matkę, która obserwowała żywiołowego, ciekawskiego i bez przerwy pakującego się w kłopoty syna, i z obawą pytała: Fridtjof, co z ciebie wyrośnie?

Jak wychować pełnego pasji, ciekawości, odwagi i chętnego do działania człowieka? Zastanawiam się nad tym analizując swoje życie. Zastanawiam się nad tym obserwując swoją córkę. Ze mnie nie wyrosło nic wielkiego. A jaka ona będzie? Ile zawdzięczamy genom, a ile warunkom w jakich dorastamy, ludziom, których spotykamy na swej drodze?

Oparty na faktach thriller wojenny opowiada o zdradzie i zemście, a cała intryga osnuta jest wokół jednej z najbardziej ponurych zbrodni II Wojny Światowej. Jednym z bohaterów jest polski matematyk i kryptolog, któremu udaje się wydostać z ogarniętej wojną ojczyzny. Trafia do Anglii i tam rozpoczyna pracę w centrum łamania szyfrów Bletchley Park. Wierzy, że pracując z Brytyjczykami, sojusznikami w walce ze wspólnym wrogiem, pomaga swojej ojczyźnie. Jego zaufanie zostaje jednak zawiedzione. Okazuje się, że sojusznicy dbają przede wszystkim o własne interesy i dla ich ochrony gotowi są zataić posiadane informacje, choćby były one kluczowe dla późniejszych losów sporej części Europy i jej mieszkańców.

To jest mój subiektywny opis "Enigmy". Zdaję sobie sprawę, że w ten sposób za bardzo zdradzam fabułę, ale to właśnie te zagadnienia najbardziej mnie w tej książce poruszyły. Zawiedzione zaufanie, "przyjaciele", którzy poświęcają mniejszych i słabszych koalicjantów, bez względu na ich oddanie sprawie, bezsilność wobec sytuacji, które swoimi rozmiarami nas przytłaczają i w końcu zemsta, jako jedyna możliwa forma uzyskania zadośćuczynienia, wyrównania poniesionej krzywdy.

Wreszcie największe dzieło z pochłaniającej mnie ostatnimi czasy literatury - to "Powstanie '44" Normana Daviesa:

Jest to znakomicie i z wielkim rozmachem napisana książka, która opowiada nie tylko o samym powstaniu, ale przedstawia również szerokie tło polityczne tego wydarzenia. Na samym początku dowiedziałam się więc o układzie sił w Europie po I Wojnie Światowej, o atmosferze wówczas panującej na salonach ówczesnych włodarzy europejskich i o ich świadomości politycznej. Później przeżywałam dramatyczne opisy agresji hitlerowskiej, a następnie sowieckiej, na Polskę, słuchałam o dziwnych działania naszych sojuszników, których siła przejawiała się tylko w pustych deklaracjach. Słuchałam o losach okupowanej Warszawy i innych polskich miast, również tych leżących na Kresach, które po wojnie znalazły się poza granicami naszego kraju. Dowiedziałam się jak zmieniała się Wielka Koalicja Antyhitlerowska, a wewnątrz niej status Polski, która z pierwszego sojusznika Wielkiej Brytanii stała się pionkiem w politycznych grach trzech wielkich mocarstw.

Książka Daviesa ukazała mi te dramatyczne wydarzenia z zupełnie innej perspektywy, a mianowicie z perspektywy pojedynczych ludzi, którzy wtedy podejmowali decyzje w oparciu o własne przekonania, często uprzedzenia lub sympatie, w warunkach bardzo ograniczonego dostępu do kluczowych informacji.

Przyjęło się uważać, że decyzja o rozpoczęciu powstania w Warszawie była błędem, że pociągnęła za sobą ogromne, bezsensowne straty w ludziach i nieprawdopodobne wprost zniszczenia. Z drugiej strony zakorzeniona jest w nas wizja Powstania Warszawskiego, jako romantycznego zrywu, tak charakterystycznego dla naszej polskiej natury, wpisującego się w tradycje wcześniejszych powstań narodowych. Norman Davies pisze o powstaniu w zupełnie inny sposób. Ani to romantyczny zryw, ani katastrofalny błąd. Powstanie i decyzja o jego rozpoczęciu zaplanowane było w oparciu o dostępną wiedzę na temat frontowej i politycznej rzeczywistości. Po raz kolejny jednak okazało się, że polskie racje nie były po prostu wygodne dla naszych sojuszników i każdy z nich rozgrywał jedynie swoje cele.

Norman Davies, ostatnio, w czasie przemówienia na Westerplatte w rocznicę wybuchu II Wojny Światowej powiedział, że nie należy żyć przeszłością, nie należy hołdować mitom o narodowej wielkości, ale po prostu działać, nie tylko na rzecz narodowego interesu, ale na rzecz wspólnego dobra. Choć dawne sojusze okazały się nieskuteczne, to przecież dziś Europa jest inna. Dziś nasza siła leży w serdecznych stosunkach z sąsiadami oraz mocnych związkach unijnych i NATO-wskich.

Rozum mówi mi, że to słuszne podejście, ale z drugiej strony naprawdę trudno jest nie myśleć o tym, że w wyniku tajnych negocjacji wielkich przywódców na wiele lat znaleźliśmy się pod władzą systemu totalitarnego, że mnóstwo ludzi - patriotów, którzy przez całą wojnę walczyli z okupantem, którzy tworzyli Polskie Państwo Podziemne, było represjonowanych, torturowanych fizycznie, zasiliło sowiecki Archipelag GUŁ-ag, zostało zamordowanych, tylko dlatego, że walczyli o Polskę niepodległą i suwerenną, tylko dlatego, że reprezentowali "niewłaściwą" niesocjalistyczną polskość. Naprawdę trudno nie myśleć o tym, że nasi sojusznicy, żeby nie drażnić wielkiego Stalina, który siłą swoich nieludzko traktowanych żołnierzy, zgniatał potęgę hitlerowskich Niemiec, gładko i z ulgą przyjęli i rozpowszechniali sowieckie kłamstwo, że za zbrodnię w Katyniu odpowiedzialni są Niemcy.

Być może układy polityczne się zmieniają, być może zmieniają się warunki społeczne i gospodarcze na świecie i w poszczególnych krajach. Ale na pewno nie zmieniają się ludzie. Wciąż kierują się irracjonalnymi uprzedzeniami, stereotypami, bezzasadnymi sympatiami, wciąż bywają niedoinformowani. Niektórzy z nich należą do klasy rządzącej. Jaką mamy pewność, że historia się nie powtórzy? Żadnej. I ten fakt nie budzi otuchy.