środa, 28 grudnia 2011

Romans Peonii i Gucia

... zaowocował bardzo ciekawym i jednocześnie dość trudnym kolorem tej oto tuniki/sukienki:


Jest ciemny a jednocześnie jaskrawy. Dziwne to zjawisko dało o sobie znać, gdy zaczęłam przymierzać gotową tunikę do różnych ubrań. Nie pasowała do niczego, mimo że wcześniej próbki dzianiny zdawały się przepięknie komponować z granatem, ciemną śliwką, a nawet jasnym fioletem. Gdy już miałam dać sobie spokój z tą całą zabawą kolorami, przymierzyłam tunikę do czarnego. Wcześniej w ogóle nie brałam tego koloru pod uwagę, bo wydawało mi się, że całość będzie wtedy zbyt ciemna. Tymczasem właśnie okazało się, że to połączenie jest zaskakująco udane.


Do kompletu powstał naszyjnik (bo uznałam, że przydałoby się jednak coś, co rozjaśni i ożywi całość), a także mitenki i czapka - i dopiero taki zestaw w pełni mnie satysfakcjonuje:)


Ale sfotografować to wszystko w tym nędznym świetle - to dopiero było wyzwanie! To prawda, że pogoda jest kiepska, a nasz aparat swoje lata już ma, ale żeby aż tak fiksował i nie potrafił dostosować się do warunków? Co to za tryb Auto, który potrafi robić ładne zdjęcia tylko przy dobrej pogodzie?


Przerabiałam drutami nr 5, a plisy szydełkiem nr 4,5. Tunika inspirowana modelem z Sabriny nr 2/2011, natomiast czapkę, mitenki i naszyjnik zrobiłam wg własnego pomysłu.
Zużyłam niecałe dwa motki chabrowej Peonii (Anilux) i tyle samo ciemno-turkusowego Gucia (Opus).


Komentarze
2011/12/28 20:52:07
Pięknie jest! Wszystko absolutnie! PIszę tak, jak czuję bez kadzenia: tunika REWELACJA, wzór bardzo ciekawy, a prostym sposobem osiągnięty, pliski dodają uroku i pięknie wykańczają. zestawienie kolorystyczne FANTASTYCZNE. Bardzo mi się podoba całość. Czapki sama bym nei nosiła, bo ja nie czapkowa jestem, niestety, co przy moich poważnie chorych zatokach daje znać o sobie. W Twoim komplecie wszystko, ale to dosłownie wszystko, komponuje się idealnie.
I do tego ten kolor!

Długi komentarz, ale zachwyciło mnie okrutnie!!!!!

Anka
2011/12/28 22:36:57
Tunika baaaardzo mi się podoba, ale naszyjnik!! Naszyjnik jest absolutnie wspaniały :) W sklepiszczach taki naszyjnik kosztuje majątek, a Ty tu sobie cudeńko wydziergałaś "po prostu". Piękny zestaw i jak dla mnie w nastroju ... wiosennym :)
2011/12/29 08:01:04
Ren-ya: absolutnie rasowo!!! Szukałam odpowiedniego słowa i to mi najbardziej pasuje:)
Dodatki dużo tu dały - zwłaszcza mitenki - a jak poprzedniczka pochwaliła naszyjnik, to i mnie się bardzo miło zrobiło, że mam prawie taki sam od Ciebie;)

2011/12/29 10:34:55
Komplet - rewelacja! I kolorystycznie - świetnie współgra z czernią, i pod względem kompozycji oraz dopracowania szczegółów.
2011/12/29 13:28:18
Naszyjnik podoba mi się najbardziej. A kolor tuniki/sukienki, intensywnie konkretny, jest idealny na burą porę roku, która nie zasługuje, żeby nazywać ją zimą.
2011/12/30 11:35:40
Wyglądasz super a z tymi butami wręcz bajecznie ekstrawagancko a jednocześnie elegancko a ten naszyjnik jest po prostu piękny a wszystko w całości miodzio. Powinnaś handlować tym zdjęciem i tym zestawem w jakiś gazetach, bo jest wzorcowy. Styliści tak nie umieją a w każdym razie tych, których ja znam. I jeszcze przy okazji, bo zapewne zniknę znowu na weekend ze świata blogowo-wirtualnego życzę Ci Ren-yu dużo radości w Nowym Roku żeby było w nim jak najmniej chandry (takiej z poprzedniego posta) a jak najwięcej wydarzeń, które dodają skrzydeł i są motorem do działania i dużo pomysłów do blogowania i dużo słoneczka aby Ci same dobre zdjęcia wychodziły. Słowem wszystkiego najlepszego.
2012/01/01 14:22:09
Aniu, dziękuję, bardzo mi miło! Ja też nie lubiłam czapek dopóki sama nie zaczęłam ich sobie dziergać:)

Agnieszko, rzeczywiście naszyjnik wydziergałam "ot tak sobie", tym bardziej cieszę się, że się spodobał:)

Sowo, rasowo - fajne słowo, podoba mi się; dzięki:)

Antonino, dziękuję bardzo, szczególnie za docenienie szczegółów:)

Rebecca.fierce, gdy próbowałam opisać kolor swojej tuniki brakowało mi odpowiednich słów, a Twój konkretny pasuje idealnie;).

Kraszynko, dziękuję serdecznie i za pochwały, i życzenia. Tobie również życzę wszystkiego, co najlepsze i cieplutko pozdrawiam spod koca;)
2012/01/09 19:08:14
Tunika i reszta naprawdę rewelacja, kolorek super twarzowy , a te korale brak słów, pełen szacun dla stylizacji, pozdrawiam. jolagry.blox.pl
2012/01/10 10:15:37
Dziękuję serdecznie, bardzo mi miło:)
Gość: mammas blogg, 217-210-177-240-no37.tbcn.telia.com
2012/01/31 10:16:07
Ladna tuniczka moze masz wzor poz, Basia

piątek, 23 grudnia 2011

Dla Babci C. (jeszcze raz)

Babcia C. lubi moje zimowe zestawy. Kiedyś już udziergałam jej taki jeden, a ostatnio poprosiła mnie o nowy.
Babcia C., prócz tego, że jest najukochańszą Babcią dla mojej córki, jest też całkiem sympatyczną teściową dla mnie. Nigdy nie odmawiam, gdy o coś mnie poprosi.


Nowy zestaw wydziergałam łącząc nitkę liliowo-różowego Tiftika ze śliwkowym Guciem (obie włóczki Opus) uzyskując w ten sposób nie tylko ciekawy kolorystycznie melanż, ale też wyjątkową miękkość gotowego produktu.


Przerabiałam drutami nr 6. Szal wg opisu z Dropsa, a czapkę-beret znalazłam w Swetrach nr 1/2012.


A w roli modelki wystąpiła dziś córka, bo ja mam jakieś grudniowe nastroje depresyjne... Może to przez te ciemności? Póki co zarabiam melancholię robótkami - trochę mnie w tym temacie dociążyła bratowa (nie wypominając!;)) - i staram się trzymać w kupie. Do zdjęć się jednak nie garnę, bo pozowanie ostatnio dobija mnie szczególnie.

Oby do stycznia... (a potem do wiosny)...

A tymczasem udanych Świąt i żeby każdy mógł je spędzić tak, jak najbardziej lubi...

(Ja najchętniej w ciszy, spokoju i kocu).


Komentarze
2011/12/23 18:47:50
Udanych! W kocu święta bardzo ciekawe, też lubię, choć nie całe:)
Komplecik fajny, chyba będziesz za chwilę drugi dorabiać, bo modelka świetnie się w nim prezentuje:)
2011/12/23 18:55:44
Sowo, niewykluczone.... sama też mam na niego chrapkę;)
2011/12/23 19:21:21
Komplecik niezwykle przyjemy.
Życzę Tobie i Twojej rodzinie wspaniałych świąt.
2011/12/23 20:15:14
Jestem pewna, że wigilia Cię rozweseli :) "Oby do wiosny" pod koniec grudnia zaczyna brzmieć optymistycznie - jak dobrze pójdzie, to już tylko trzy miesiące. Tymczasem dobrze mieć dobrego duszka, który wydzierga ciepły komplecik na zimne dni :)
Wesołych Świąt i pozdrawiam Cię serdecznie!
2011/12/24 13:41:28
Spokojnych i radosnych Świąt !
Gość: Krzysiek, 178-36-244-35.adsl.inetia.pl
2011/12/24 20:50:09
Ładną ma pani córeczkę p. renyu .Zdrowych , spokojnych ,udanych świąt życzę
2011/12/25 23:44:11
Hej Ren-ya - mam nadzieję, że cieszysz się swoimi spokojnymi świętami. Ja w końcu nie dałam się aż tak bardzo zwariować i łapię oddech.
Zestaw śliczny, choć nie każdemu ładnie w berecie (np. mi) - na twojej ślicznej modelce wygląda jednak wyjątkowo twarzowo :)
2011/12/26 17:17:28
Serdecznie dziękuję za miłe słowa i życzenia:)
Rzeczywiście Święta upłynęły mi miło i przyjemnie. Właściwy czas znalazł się na wszystko: i na rodzinne pogaduchy podczas lepienia uszek (uwielbiam. Zarówno uszka, jak i tego rodzaju pogaduchy), i na spacerki, i na wypoczynek z robótką w ręce i parującą herbatą (Jabłko&Cynamon marki Vitax - polecam gorąco!) na stoliku:)
Nastrój podniósł mi się wyraźnie:D, czego i Wam serdecznie życzę!
2011/12/30 11:20:00
To ja też najbardziej lubię takie święta i wiele osób z którymi gadałam też mówi, że lubi w spokoju i pod kocem i tak rzadko można tego zaznać a w kompleciku córci super choć to nie mój kolor, ale do szarego płaszcza bardzo ładnie i mama nadzieję, że przeszła Ci przedświąteczna chandra podobno najlepiej przetrzepać ją a potem się otrząsnąć albo takie podobne zależy od osobnika. Poprzedni post przeczytałam, ale nie czuję się na siłach aby coś dodać od siebie w każdym razie w tej chwili. Ciemna masa.
 

sobota, 17 grudnia 2011

Upadek królestwa

Przeczytałam "Króla Trędowatego" (II część trylogii Zofii Kossak o średniowiecznych krzyżowcach) i  jestem zła. Wściekła nawet! Nie wiem dokładnie dlaczego. Czy dlatego, że historia okazała się inna niż oczekiwałam? Że zamiast wielkich bohaterów, szlachetnych rycerzy, więcej w niej było zwykłych kanalii i zbójów jedynie mieniących się rycerzami? Że władcy i inni możni, przeznaczeni do rządzenia, w których rękach spoczywał los zwykłych ludzi, po których spodziewać się należało mądrości i szczególnego poczucia odpowiedzialności, często okazywali się głupi, chciwi i okrutni?...

To bez sensu złościć się na rzeczywistość. To bez sensu złościć się na to, że świat i ludzie nie są idealni. A jednak się złoszczę. Bo wiem, że to my sami odpowiadamy za swój los - potrafimy zgotować sobie największe piekło, ale też zdolni jesteśmy do największych poświęceń i miłości względem siebie. Tylko jak wyeliminować to pierwsze, a wzmocnić to drugie? Wielu próbowało znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nikomu się nie udało. Recepty na poprawienie naszego charakteru nie znajduje ani religia, ani filozofia, ani nauka...

Za moim zainteresowaniem krzyżowcami stoi obejrzany już jakiś czas temu film pt. "Królestwo Niebieskie" - przepiękny dramatyczny obraz o walce dobra ze złem, o miłości i poświęceniu:

Śmiertelnie chory król Jerozolimy - Baldwin IV Trędowaty, wraz z nielicznymi zaufanymi rycerzami, pragnie stworzyć w Ziemi Świętej Królestwo Niebieskie, gdzie pomiędzy ludźmi wyznającymi różną religię i pochodzącymi z różnych kultur panować będzie pokój i harmonia. Trudne to zadanie, bo wrogowie to nie tylko dążące do świętej wojny siły muzułmańskie, lecz także latyńscy chrześcijańscy notable spiskujący przeciwko królowi w celu osiągnięcia własnych, doraźnych i płytkich korzyści. Po stronie prawych są między innymi Balian z Ibelinu i Sybilla - królewska siostra, przeznaczona na żonę nielubianemu i głupiemu Gwidonowi z Luzynianów. Ten ostatni oczywiście, wraz z równie głupim, krótkowzrocznym i chciwym Renaldem De Chatillon, reprezentuje stronę "złych". Warto dodać, że po stronie "złych" stanął również chrześcijański arcybiskup Herakliusz, patriarcha Jerozolimy, zaś "dobrym" okazał się Saladyn - wielki wódz muzułmański.

Film, jak to film... - "dobrych" uszlachetnił i wywyższył więcej nawet, niż pozwala na to wiedza historyczna, zaś "złych" ukarał i poniżył, choć nie do końca i nie wszystkich, bo jak wiadomo zło jest jak smok o wielu głowach - jedną odrąbiesz, to w jej miejsce kilka nowych wyrasta... W każdym razie, na tymże filmie zbudowałam sobie wyobrażenie na temat Królestwa Jerozolimskiego i niestety, bliższa prawdy historycznej książka Zofii Kossak bardzo mnie strapiła i rozczarowała (choć po prawdzie przyznać należy, że nie autorki w tym wina - ona znów wykazała się ogromną wiedzą, wnikliwością i talentem, lecz cóż z tego, jeśli nasi bohaterowie w rzeczywistości okazują się łachudrami i egoistami?!). Może gdybym wcześniej pogooglała trochę w sieci i trafiła na przykład na ten wpis, w którym autor zgrabnie koryguje niektóre fakty przedstawione w filmie, byłabym nieco mniej rozczarowana. A tak, to jestem kolejnym przykładem na to, jak hollywoodzkie uładzone i uromantycznione historie wpływają na świadomość widzów.

W drugiej części trylogii poświęconej wyprawom krzyżowym autorka przedstawia dramatyczne próby utrzymania Jerozolimy, zakończone utratą Królestwa Jerozolimskiego w 1291 roku. Jest to barwna opowieść o klęsce Krzyżowców, którzy w wyniku samowoli i egoizmu zdemoralizowanych książąt nie zdołali obronić Grobu Świętego. Jednym z ważniejszych wątków książki jest bitwa pod Montgisard, w której nieuleczalnie chory król jerozolimski Baldwin IV odnosi największe militarne zwycięstwo nad wojskami muzułmańskimi.

W książce przede wszystkim zawiodła mnie postać Sybilli Jerozolimskiej - nie była ona ani w najmniejszej części tak pozytywną postacią, jak ją film pokazał. Wprost przeciwnie - to zepsuta, znudzona i pusta egoistka, tęskna wrażeń i płytkich, osobistych przyjemności. Choć potomkini mądrych królów i siostra swego wybitnego brata, sama nie ma w sobie nic z wielkości i umysłu swego rodu. To w dużej mierze jej działania przyczynią się do upadku latyńskiego Królestwa Jerozolimskiego.

Za Sybillą zaś stoi cały orszak równie głupich i płytkich kobiet. W przeciwieństwie do pierwszego tomu Krzyżowców, gdzie prócz nieuczonych i niemądrych (nie ze swej winy przecież) kobiet, występowały też charakterne, dumne i naprawdę wielkie, które potrafiły stanąć ponad własne i obyczajowe ograniczenia (np. Florina - księżniczka burgundzka walczyła w męskim przebraniu pod Jerozolimą u boku swojego męża Swenona - królewicza duńskiego), w tomie drugim wszystkie kobiety są puste i pozbawione charakteru. Zainteresowane przygodami, ciekawostkami, za nic nie dobierają sobie do głowy spraw kraju, w którym żyją. Oczekują, że wszytko kręcić się będzie wokół nich i dla ich jedynej przyjemności. Atmosfera jerozolimskiego dworu bardziej przypomina mi osiemnastowieczne salony francuskie (pokazane np. w "Niebezpiecznych związkach" lub "Marii Antoninie"), niż pasuje do realiów średniowiecza... choć z drugiej strony  Królestwo Jerozolimskie nie było przecież typowym średniowiecznym krajem....

Prócz wspomnianych kobiet przewija się w książce cała plejada negatywnych bohaterów męskich: wpływowych intrygantów (wielki mistrz Zakonu Templariuszy) i awanturników (wspomniany już Renaldem De Chatillon), beztroskich hulaków i lekkoduchów (Renald z Sydonu), lub tylko ograniczonych naiwniaków z przerostem ambicji - Amalryk Luzynian sprowadza do Jerozolimy swojego pięknego, lecz pozbawionego rozumu brata - Wita z nadzieją, że ten spodoba się Sybilli; związek brata z królewską siostrą stanowiłby dla niego znakomity sposób na podniesienie swojego statusu. A jakie mogą być skutki władzy niedoświadczonego i nierozumnego młokosa dla Królestwa Jerozolimskiego? A kogo obchodzi królestwo, gdy jest okazja napchać się zaszczytami i bogactwem?!

Naprawdę, gdy czyta się o tych tępych, jak obuch siekiery pieniaczach i zbójach, na przekór pokojowym ustaleniom, wbrew rozkazom króla, łupiących i wyrzynających w pień bezbronnych, pielgrzymujących w karawanach muzułmanów i kupców, to nie żal, że w końcu stracą oni swoje ziemie, majątki, a w końcu też swoje marne awanturnicze życie. Żal jedynie, że takich zawsze jest więcej, a głos ich zawsze milej brzmiący i donośniejszy od tych, co głoszą pokój i współpracę.

To samo i dziś... Parę dni temu słyszałam, że premier Wielkiej Brytanii wybierając się na ważną naradę UE twierdził, że jedzie tam walczyć jedynie o interesy swojego kraju. Cóż mu ogół, cóż mu inni, cóż wspólnota? Jego interes tylko się liczy! I przyklaskują mu jego rodacy, że dobry taki premier. A przecież UE to nasza wspólna sprawa, wspólna korzyść. W dobrobycie łatwo się jednoczyć i solidarnie korzystać z sukcesu, ale prawdziwą sztuką jest solidarność w kryzysie, a to już niewielu potrafi.

Na naszym własnym podwórku nie jest inaczej - wódz Jarosław wśród tłumu, w zgiełku skandowanych na jego cześć haseł, przemawiał ostatnio, że walczyć będzie o to, by Polska sama o sobie decydowała. A przecież Polska nie jest samotną i niezależną wyspą na Ziemi! Ma sąsiadów, funkcjonuje jako ogniwo w łańcuchu światowej gospodarki i układów politycznych... Czy niezależność jest dzisiaj w ogóle możliwa? Przecież nawet dorosły i samodzielny człowiek nigdy nie jest tak naprawdę niezależny. Ale kto z tych fanatyków się nad tym zastanawia? Lotne i nośne hasła łatwo wpadają w uszy... Hitler też wołał, by odbudować silny, dumny i niezależny od światowych organizacji (Ligi Narodów) kraj. Za Hitlerem też poszły tłumy. Bo fajnie jest mieć więcej i lepiej, zwłaszcza, gdy się to łatwo ZABIERA innym (bo nam się należy, bo Europa jest nam winna), a nie w trudzie i mozole WSPÓŁTWORZY z innymi, dla wspólnego dobra.

Historia Europy jest historią wojny. Wieczne tylko podboje i zabory między sobą. Nawet groźba ze strony jakiegoś zewnętrznego wroga nie miała wystarczającej mocy, by Europę zjednoczyć na dłużej. Strata Królestwa Jerozolimskiego, a później Cesarstwa Bizantyjskiego nie była wynikiem przewagi i siły łacińskich wrogów, lecz nieudolności, kłótliwości i krótkowzroczności europejskich przywódców, których nie interesowało wiele więcej niż osobiste zyski i płytko rozumiana władza. Historia nieraz pokazała, że niczego nie zbuduje ktoś, kto nie widzi dalej, niż czubek własnego nosa. Gorzej, że z tej historii wciąż nie potrafimy wyciągnąć wniosków. Wciąż nasza natura człowiecza karze nam patrzeć głównie na to, co teraz, co łatwo i dla nas najkorzystniejsze.


Komentarze
 
2011/12/17 18:52:02
Jak zwykle ciekawa recenzja:) wiele spraw i wydarzeń historycznych, jak im się bliżej przyjżeć wygląda całkiem inaczej. Muszę Ja sobie w końcu kupić te książki, bardzo lubię takie klimaty, cóż, może po świętach.
Pozdrawiam,
BlueBlue
 
2011/12/17 19:23:13
Mam ogromny sentyment do tego filmu, był moim natchnieniem maturalnym :) Szkoda, że taki skrótowy i baśniowy, bo historia jest bardzo ciekawa.
Wydaje mi się, że filmowa Sybilla była miksem księżniczki Disneya z Izabelą Jerozolimską. Szkoda, że ta ostatnia została pominięta. Zła Sybilla i dobra Izabela ładnie by kontrastowały... Ale wtedy nie byłoby hollywoodzkiego filmu, ale cały serial w stylu "Gry o tron".
 
2011/12/17 21:26:03
Ostatnio mam wrażenie, że ludzi byli, są i pozostaną tacy sami. Chcą ideałów, utopii, marzą o tym, ale...
 
2011/12/19 09:52:57
BleuBleu, a na dodatek historyczne wydarzenia nabierają różnych znaczeń w zależności od tego, kto o nich opowiada... Ciekawe, nie?

Rebecca.fierce, he, he, rzeczywiście historia z wielkim potencjałem; chętnie obejrzałabym taki serial;). "Grę o tron" też chciałabym obejrzeć - już mi ją bardzo polecali znajomi...

Jago, no właśnie, ale dlaczego? Pieniądze? To chyba tylko skutek... Może jest w nas jakaś skaza, która sprawia, że jesteśmy podatni na zepsucie?...
 
Gość: milena, 0197.smevpn.tpnet.pl
2011/12/19 10:47:57
A czy czasem owi dzisiejsi władcy Europy rodem z Brukseli, Berlina i Paryża, sprzymierzeni z wielkimi bankami, którzy w sposób godzien wielkich średniowiecznych, ba! bizantyjskich utracjuszy, w imię utrzymania pseudo demokracji, czyli władzy i splendorów za wszelką cenę, propagujący rozdawnictwo publicznych pieniędzy, nie są podobni do pełnych pychy, sprzedajności i zepsucia, oderwanych od rzeczywistości tzw. zwykłych ludzi owych średniowiecznych możnych, których morale potępiasz?
 
2011/12/19 12:17:48
Ren-ya, piszę szybko, więc pewnie będą błędy, sorry;

Film piękny, ale oczywiście baśniowy... książki, jka już wspominałam, nie czytałam, może kiedyś.
A ludzie czy to średniowieczni czy starożytni czy też współcześni, zawsze byli, są i będą tacy sami. Trafiają się jednostki szlachetne, które walczą w imię sprawiedliwości, ale czasem i tych rzeczywistość dopada, zniżają się czasem do poziomu zła, podłości, egoizmu. Myślę, że każdy ma w sobie ten pierwiastek zła i dobra i tylko kwestia tego, który w nim przeważa; kwestia tego przed jakimi wyborami zostajemy postawieni. My, maluczcy, mamy swoje problemy i nasze egoistyczne zachowania są widoczne na małą skalę; ci co są wysoko, piastują odpowiedzialne funkcje, widziani sa przez szerokie rzesze ludzi. Czasem zastanawiam się, ile trzeba mieć w sobie obłudy, bezczelności, aby robić zło, a wmawiać wszystkim, ze jest dokładnie odwrotnie;
Co do premiera UK to owszem, zablokował on unię, musiała wypracować inne rozwiązanie, i tak, to jest egoistyczne. z drugiej strony postawił veto, ponieważ Wlk. Brytania nie chce, aby unia narzucała jej swoje podatki i regulowała ich wysokość. To jest ta druga strona medalu. Irlandia np. dostanie teraz mocno po dupie za to, że nei walczyła. Dokładnie to dostaną zwykli mieszkańcy, bo unia już dołozyła nam kolejne podatki, między innymi do paliw i do corocznego podatku od samochodu(bo my tu płacimy podatek co rok, a nie tylko po zakupie). Zastanawiam się już w tej chwili, jak opędzimy dwa samochody, kiedy oba są potrzebne. No ale takie są rezultaty, kiedy tam na górze podejmują głupie decyzje. Ci wielcy wychodzą ZAWSZE na swoje. Może stracą twarz, ale za cenę ustawienia siebie i rodziny na całe życie. Czy to duża cena? Dla nich pewnie nie.

Anka
 
2011/12/19 21:34:16
Mileno, owszem, dlatego właśnie napisałam, że do dziś nic się nie zmienia, że choć historia uczy, że prywata rządzących zawsze prowadzi do kryzysu co najmniej, a wcale nie rzadko i upadku kraju, to wciąż mało kto się przejmuje tego rodzaju konsekwencjami. Różnica jest tylko taka, że kiedyś istniała klasa rządzących - rodząc się w danej rodzinie było się przeznaczonym do danej funkcji, a dziś rządzących wybiera społeczeństwo. Ale, tak czy inaczej, nigdy nie było, nie ma i prawdopodobnie nie będzie pewności, że władza spoczywa we właściwych rękach.

Problem polega na tym, że władza przyciąga wszelkiego rodzaju osobowości patologiczne, pierwszej klasy intrygantów i manipulatorów, zarozumiałych ignorantów z niezachwianym poczuciem własnej słuszności... i tak się składa, że to najlepsi "krzykacze", tacy właśnie najlepiej potrafią "zaczarować" wyborców, przekonać ich do siebie... Tymczasem obiecywany dobrobyt, pomyślność, powodzenie nie przychodzą same z siebie; trzeba na to w trudzie i z mądrością zapracować - jeśli ktoś obiecuje łatwe, szybkie i bezbolesne rozwiązania, ten perfidnie kłamie. Choć prawdę mówiąc nie wiem sama co gorsze - ci stający do wyborów manipulatorzy i oszuści, czy naiwne tłumy, które chcą mieć wszystko, co najlepsze, ale bez wysiłku i wyrzeczeń z własnej strony?

Z drugiej jeszcze strony trudno tak całkiem potępiać protestujących, niegodzących się na ograniczenia i wzrost obciążeń fiskalnych, "zwykłych ludzi", którzy zdają sobie sprawę, że wszelkie naprawy odbywać się będą ich kosztem; finansowe i polityczne elity zawsze spadają na cztery łapy.
 
2011/12/19 21:37:37
Aniu, dokładnie tak, jak mówisz - każda skala ma swoje przekręty, niestety... Ale im wyższy poziom, tym więcej pokus i tym więcej możliwości, by się zepsuć. A władza deprawuje szczególnie, bo po pierwsze daje włodarzom poczucie, że można im więcej, niż zwykłym ludziom oraz stanowi łatwe narzędzie do zdobywania wszelkich dóbr. Wierzę jednak, że nie wszyscy ludzie są tak samo na te deprawacje podatni. Jestem pewna, że w polityce działają też jednostki honorowe, prawdziwi idealiści, działacze i wizjonerzy. Dziś być może o nich jest cicho, bo polityczne klauny nadto zajmują uwagę mediów, ale kto wie... może w przyszłości uda im się zmienić oblicze świata, który dziś znamy?:).

A poza tym, to chciałam jeszcze powiedzieć, że wielkie struktury społeczne (organizacje międzynarodowe, UE) są odbiciem tych najmniejszych, jak rodzina na przykład. Wszędzie działają podobne mechanizmy. Myślę sobie, że jeśliby w rodzinie każdy dążył tylko do realizacji własnych potrzeb i interesów, to niewielkie miałaby ona szanse na powodzenie i przetrwanie. W rodzinie potrzebna jest solidarność, wsparcie i zrozumienie dla różnych dążeń, i potrzeb; kompromisy bywają trudne, ale przecież nie niemożliwe. I w rodzinie zawsze tak jest (a przynajmniej powinno być), że chroni się i pomaga najsłabszym, a nie mówi im, że jak nawarzyli sobie piwa, to niech je sami teraz wypiją. Czasami trzeba po prostu ponieść zbiorową odpowiedzialność i wspólnie wypracować takie rozwiązania, by w przyszłości uniknąć podobnych problemów. Przecież po to właśnie jest wspólnota, żeby w razie, gdy ktoś się potknie, miał go kto złapać za rękę i uchronić przed upadkiem. A że czasami samemu się przy tym potłucze? No cóż, tak też się zdarza, ale przecież cenna jest świadomość, że w razie potrzeby my też otrzymamy odpowiednią pomoc.
Uważam, że miarą jakości związku (każdego!) jest to, jak jego członkowie radzą sobie w kryzysie - można się obrazić, zawziąć i w poczuciu swojego najlepiej pojętego interesu trzymać kurczowo własnych racji, a można też spróbować spojrzeć na problem z punktu widzenia innych członków wspólnoty i ze zrozumieniem wypracować możliwie najlepsze dla wszystkich (a więc dla całości) rozwiązanie.

(Wiem, wiem... łatwo pisać, trudniej działać; gdybym wiedziała w jaki sposób piękne deklaracje wprowadzać w życie już dawno działałabym w polityce... ale póki co nie wiem, więc jedynie popisać sobie mogę;))

Uważam, że UE to jedno z największych europejskich osiągnięć. To idea, którą nie bez wysiłku przecież, udało się zmaterializować. Osobną kwestią są jak zwykle ludzie, którzy niejedną już piękną i wzniosłą ideę potrafili zepsuć, wypaczyć i zohydzić....
... Czyli znów wracamy do punktu wyjścia - ludzie i drzemiące w nas pierwiastki;)
 
2011/12/20 11:37:07
moze tak jest,ze ludzie sa tacy jacy sa,pewnych rzeczy i tak sie nie zmieni-najwazniejsze,aby wsrod nas i w nas byli otwarci,dobrzy myslacy nie tylko o sobie,bo w jakis sposob mamy na to wplyw przez swoje zachowanie pokazac jaka powinni isc droga,dajac przyklad.
 
2011/12/20 23:09:29
Tak, masz rację, że wszystkie duże organizacje są odbiciem najmniejszej jednostki. I jak najbardziej podpisuję się pod tym, że powinniśmy dbać o siebie, że wtedy łątwiej wszystko przetrzymać! Tylko wydaje mi się, że im większa i bardziej rozbudowana organizacja, to jednak te "więzy" są luźniejsze.(podobnie jak z rodziną - im dalsze pokrewieństwo, tym słąbsze więzy, choć oczywiście są i wyjątki) I tak jest z unią, niestety. Tu nie ma sentymentów. Francja i Niemcy to najbogatsze kraje unii i one nie pozwolą się pociągnąć na dno za cenę uratowania pozostałych. I taka np. Irlandia może sobie robić nadzieję, że pomogą, że nie będzie tak źle, ale nie sądzę, żeby to była prawda. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, to ten kraj zostanie uziemiony, bo w polityce,a już szczególnie tej wielkiej, nie ma miejsca na sentymenty. Piszę o Eire, bo tu mieszkam i znam nieco tutejsze realia i sytuację polityczną.
Takze jeszcze raz powtórzę: premier UK może i postąpił egoistycznie z punktu widzenia organizacji, ale chroni kraj. I nie bronię tu absolutnie Anglików, bo nie przepadam za tym krajem(historia) a i ludzie są zupełnie inni niż Irlandczycy(in minus, mieszakałam tam przez chwilę, miałam okazję się przekonać).

podrawiam

Anka
 
2011/12/21 15:32:57
Anka392, pozytywistyczne hasła pracy u podstaw i pracy organicznej w ogromny sposób wpłynęły na moje przekonania społeczne:) I jestem jak najbardziej za tym, by świat zacząć zmieniać od siebie samych. Bo jednostka "w kupie" ma jednak ogromną moc, z czego często nie zdajemy sobie sprawy:)

Aniu, he, he świetne rozwinięcie mojego porównania:), ale z drugiej strony przecież, luźniejsze więzy nie powinny wykluczać lojalności...

... No chyba, że w grę zaczyna wchodzić konflikt lojalności - na przykład, czy pomóc dalekiej kuzynce, jeśli wiadomo, że na tej pomocy ucierpi mąż?...

W takich sytuacjach nie ma jednoznacznych wytycznych i kierujemy się wówczas wewnętrznym systemem moralnym, który dla większości z nas jest w sumie taki sam (w końcu pochodzimy z tego samego kręgu kulturowego opartego na etyce chrześcijańskiej), choć z pewnością różni się w szczegółach, które określają na przykład to, z jaką grupą najsilniej się utożsamiamy. Można być Polakiem, Europejczykiem, katolikiem, ekologiem, politykiem, matką, żoną,... ale w sytuacji konfliktowej zawsze opowiemy się po tej stronie, z którą najmocniej się identyfikujemy, która jest nam mentalnie najbliższa.
Gorzej, jeśli decyzję podejmuje się "pod publiczkę", by przypodobać się komuś, by podnieść swoje znaczenie, popularność, w celu zdobycia i utrzymania władzy, pomnożenia majątku... itp. To populizm, prywata i zwykłe kurewstwo, które zawsze godne są zdecydowanego potępienia. Sęk w tym, że trudno jest ocenić, jakie tak naprawdę motywy kierują politykami - czy za ich postępowaniem kryje się chęć zapewnienia społeczeństwu lepszego życia, czy zaspokojenie własnych potrzeb i nadętych ambicji.

Aniu, ja wiem, że w polityce, czy gospodarce nie ma sentymentów, że w dziedzinach tych często realizowane są cele, które nijak nie mają pokrycia z celami "zwykłych ludzi", ale.... Ale to moje pisanie jest wyrazem niezgody na taki stan rzeczy, to mój bunt przeciwko cynizmowi niektórych polityków i globalnych przedsiębiorców. Nie podoba mi się ich rzeczywistość; mogę ją rozumieć, mogę rozumieć z czego ona wynika, ale w żadnym razie nie zgadzam się na to, by ta rzeczywistość uznana była za normę. Żeby procenty, cyferki, wskaźniki, udziały i zyski ważniejsze były od takich wartości jak humanizm, uczciwość, szlachetność, bezinteresowność, czy współczucie.
 
2011/12/22 14:26:11
No tak, my sie możemy nie zgadzać, ale... Możemy sobie podyskutować, ale.. myślę, że ważne abyśmy my, jako zwykli ludzie - nie politycy i ci co "władają" światem, zachowali swoje zasady. Przynajmniej patrząc w lustro możesz się do siebie uśmiechnąć:))

A z okazji zbliżających się Świąt życzę Tobie i Twoim Bliskim, aby szczęście było z Wami zawsze, a więzy rodzinne były mocne.

Anka
 
Gość: beata, 77-255-48-112.adsl.inetia.pl
2011/12/23 17:25:38
Ratunku!!
Mam ogromną prośbę - zupełnie nie na temat: wygooglowałam Cię bo "posiałam" gdzieś instrikcję obsługi pokrywy ciśnieniowej zeptera. a tak by mi się przydała! jeśli możesz, opisz mi jak jej używać bo rzeczywiście obawiam się trochę. Jeszcze nigdy jej nie używałam. Krótko. Wiem, że też nie masz czasu.
Będę Ci bardzo wdzięczna.
Beata
beata_sum@interia.pl
 

niedziela, 11 grudnia 2011

Sukienka z empirową talią

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam tę sukienkę w Sandrze Extra, od razu wiedziałam, że muszę ją zrobić. Spodobało mi się w niej wszystko - krój, materiał, połączenie delikatnego wzoru ażurowego z gładkim szydełkowym karczkiem oraz koronkami. A wszystko takie proste do zrobienia... Jedynie zszywanie napawało mnie obawą, a konkretnie to połączenie przerabianych na drutach rękawów z szydełkowym  karczkiem. Zastanawiałam się, jak u licha, uda mi się to zrobić?!

Póki przewidywane problemy były dość odległe, starałam się o nich nie myśleć - będzie, co będzie. Zobaczymy. Ale im bliżej było końca, tym wolniej szła mi praca. Tym częściej ją odkładałam i zajmowałam się czymś innym - mniej problemowym...

Pomimo stosowanych ustawicznie działań sabotażowych, dobrnęłam jednak (a zajęło mi to rok prawie!) do momentu, gdy wszystkie gotowe elementy sukienki czekały już tylko na połączenie ich w jedną całość...
No cóż, nie powiem, że poszło jak po maśle, że obawiałam się na wyrost, czy coś w tym stylu. Łatwo nie było. Ale najważniejsze, że jakoś się udało i wreszcie mam swoją wytęsknioną sukienkę w całości!


Do zrobienia sukienki zużyłam niecałe dwa motki brązowego i jasno fioletowego Gucia (Opus). Bardzo lubię tę włóczkę. Jest miękka i włochata jak moher, ale od moheru przyjemniejsza. Nie gryzie wcale:).


Przerabiałam drutami nr 5 (choć chyba właściwsze byłyby 4,5, ale jak już zaczęłam na grubszych, to potem nie chciało mi się już pruć i zaczynać od nowa) i szydełkiem 4,5.


A do kompletu dorobiłam sobie jeszcze (z potrójnej nitki Gucia i drutami nr 5) czapkę i opaskę:

  


Komentarze
2011/12/11 19:00:25
Piękna sukienka - cudownie w niej wyglądasz. Twe marzenie zmaterializowało się w cudowny sposób! To jest zdecydowanie suknia dla Ciebie!
2011/12/11 22:32:23
A jak oceniasz gucci? według mnie włóczka - tak, jak piszesz, jest cudna w dotyku- ale z noszeniem już jest lekki problem, co oczywiście w stosunku do ceny nie powinno dziwić. Dość tania, więc długo, przynajmniej w moim użytkowaniu, się nie sprawdza. Ale mimo to kocham G. opus za cudowną miękkość.
Pozdrawiam

Anka
2011/12/11 22:35:41
Nie przestaniesz mnie zadziwiać :) Piękny projekt, piękne wykonanie, piękna modelka! Może w końcu sama się zmobilizuję do wykonania jakiegoś ciuszka? Dawno już nie było... Pozdrawiam!
2011/12/12 15:15:10
Sympatyczna sukienka. Bardzo podoba mi się to, że jest w paski. Zosia z "Pana Tadeusza" pewnie nosiła takie w chłodniejsze dni ;)
Zazdroszczę talentu i wytrwałości :)
2011/12/13 09:06:58
Antonino, dziękuję:), chyba rzeczywiście sukienka w sam raz dla mnie, bo naprawdę świetnie się w niej czuję, pomimo tego nawet, że mojemu mężowi zupełnie się nie podoba;)

Aniu, Gucia wykorzystuję bardzo często, choć najczęściej jako zagęszczacz i zmiękczacz do innych włóczek - w tej roli spisuje się idealnie:). Z samego Gucia, prócz tej sukienki, zrobiłam jeszcze, dawno temu, sweterek z kapturem - rzadko w nim chodzę, bo kolor okazał się nie dla mnie, ale muszę przyznać, że włóczka dobrze się trzyma - nie mechaci się i nie rozciąga. Planuję jeszcze zrobić ażurową chustę (albo szal) - myślę, że w czymś takim też się świetnie sprawdzi:)

Magota, napisałaś "piękna modelka"?! - he, he, poczucie humoru, to cecha, którą w ludziach cenię najbardziej:)
Tym niemniej jednak dziękuję:) i zachęcam do mobilizacji... choć z drugiej strony Twoje nie-drutowe różności są również bardzo ciekawe i inspirujące:)

Rebecca.fierce, oj wytrwałość to mi się rzeczywiście przydała:) Bez niej chyba nie przebrnęłabym przez fazę zszywania... Dzięki:)
PS. Zosia z "Pana Tadeusza"? Noooo... a pod spodem te fajne falbaniaste pantalonki ściągnięte troczkami u kolan... he, he, podoba mi:) Ciekawe skojarzenie:)
2011/12/13 20:03:12
Fajna, fajna:)
Ja za sukienkami nie przepadam, ale Tobie bardzo pasuje i prezentujesz się pięknie!
Szkoda tylko, że takie buty zakrywające Twoje dolne atuty założyłaś do niej;)
2011/12/14 21:52:16
Sukienka wygląda na taką, która potrzebowała dużo pracy, bo dużo się na niej dzieje i w kolorach i w fasonie, więc nie dziwota, że ciężko Ci szło, ale jak zwykle warto było, bo piękna co prawda nie w moich kolorach, ale pięknie Ci w niej. W sklepie pewnie kosztowałaby fortunę.
2011/12/15 08:51:50
Sowo, bo w zimie większość atutów wymaga zakrycia, niestety;D
I serio nie lubisz sukienek?:O Ja strasznie lubię... może to jakiś brak z dzieciństwa?;)

Grażyno, dla mnie kiedyś istniał tylko kolor czarny i dżinsowy, i nie wiem, jak to się stało, że nagle kolory zaczęły mnie bawić. Teraz strasznie lubię z nimi eksperymentować i łączyć w nietypowe zestawy. W sukience akurat padło na brąz (Twój ulubiony:)) z jasnym fioletem:)
Gość: Graszka, 195.205.60.*
2011/12/15 16:39:20
No z zachwytu tak mnie zatkało, że aż nie wiem co powiedzieć...
Gość: Ela, 80.51.45.20*
2011/12/15 20:42:21
Piękna jest ta suknia i Tobie w niej ładnie. A mąż niech się przyzwyczaja. Zauważyłam,że panowie nie mają odwagi używać kolorów. Szkoda.
Wymyślaj następne dzierganki, i nie przejmuj się opinią męża w tych sprawach. Pewnie też by chciał coś niebanalnego, tylko nie ma odwagi poprosić ;)
2011/12/15 22:51:18
Niezmienne zazdroszczę Ci talentu. Cosik tam małego wydłubię, ale gdzie mi tam do Twoich sukienek :) Ta jest śliczna, bardzo fajne kolory i fason. I szczuplutka jesteś taka, że nawet swetrowa sukienka i poziome paski nic a nic Ci nie szkodzą!
2011/12/17 16:23:12
Graszko, dziękuję:)

Elu, rzeczywiście jeśli chodzi o kolory, to mój mąż bardzo ostrożny jest, choć czasem zdarza mu się zaszaleć, zwłaszcza, gdy w ubraniowych zakupach towarzyszy nam córka:).

Agnieszko, dzięki, choć nadal nie uważam, ze to kwestia talentu, tylko wprawy:).
2011/12/17 18:42:08
Hej:)))
Sukienka jest fantastyczna!!! Często chodzę w wąskich spodniach i taka sukieneczka by mi do nich pasowała, muszę sie nauczyć i taką zrobić. Masz naprawdę talent do tworzenia ładnych rzeczy i super pomysły:)
BlueBlue

sobota, 3 grudnia 2011

Obiecanki cacanki

Będzie to już ze dwa lata, jak nasza przyjaciółka domu zobaczyła skrzynkę zrobioną przeze mnie dla bratanicy:


- Też taką chcę! - zawołała z zachwytem, który mile połechtał moje twórcze ego.
- Nie ma sprawy - obiecałam zadowolona - zrobię bez problemu.

Tymczasem mijały dni, tygodnie, miesiące... Stosowna, surowa skrzynia drewniana została zakupiona i oczekująco tkwiła sobie na półce pośród innych półproduktów i surowców przeznaczonych do dekupażowego ozdabiania... Jednak fakt ten w żaden sposób nie chciał wpłynąć na dalszy rozwój sytuacji. Nie było pomysłu, nie było chęci, a w końcu też czasu...

Mijały kolejne terminy i okazje idealne do wręczenia gotowego dzieła... i tylko dzieło wciąż pozostawało haniebnie surowe, czyli niegotowe. Oj, wstyd! Wstyd do kwadratu! Obiecanki cacanki!

A tu znów urodziny zleceniodawczyni się zbliżają... jak byłoby miło dać w prezencie obiecaną skrzynię! ...
I gdy tak miotałam się w poczuciu twórczego wyjałowienia oraz wstydu za słowo na wiatr rzucone, pomiędzy brakiem chęci do pracy, a koniecznością jej wykonania, zupełnie nieoczekiwanie i po cichutku przyszedł sobie taki jeden... Pomysł.

I stała się skrzynia:)


Skrzynię robiłam swoją ulubioną techniką shabby chic, czyli bejca, świeczka, farba akrylowa i drapanie wyschniętej farby papierem ściernym.


W niektórych miejscach lepiej od papieru ściernego sprawdziły się moje własne paznokcie:)


Naklejone motywy są z papieru więc teoretycznie wymagały większej ilości lakieru, ale poniechałam tego pomysłu, bo samo drewno ma fajną fakturę i nie chciałam jej wygładzać lakierem.


Wszystkie kontury motywów podkreśliłam cieniowaniem, które, ku mojej ogromniej satysfakcji, coraz lepiej mi wychodzi.

Ale najważniejsze, że obdarowanej bardzo się podobało i była przy tym tak miła, że ani jednym słowem nie wypomniała mi tego ogromnego czasu, jaki upłynął od mojej obietnicy do jej realizacji.


Komentarze
2011/12/03 18:36:32
No rewelacja!!! Pięknie wyszło! Nie dziwię się, że właścicielka zadowolna i nic o poślizgu czasowym nie wspomniała - widząc takie cudeńko można o wszystkim zapomnieć :)
2011/12/03 21:16:14
Śliczna! Muszę kiedyś wreszcie wypróbować tę metodę, bo póki co param się samym tylko decoupage. Ale opieszałość Twoją rozumiem doskonale - mnie się nigdy nie chce robić drugi raz takiej samej rzeczy. Pierwszy raz to wyzwanie i przygoda, za drugim trzeba wszystko tylko powtórzyć. Ale czego się nie robi dla ludzi, na którym nam zależy :))
2011/12/03 21:17:05
Oczywiście maiło być "ludzi na KTÓRYCH nam zależy" ;)
2011/12/03 21:54:50
Powiem tak: czas owszem upłynał, nawet sporawy, ale cóż to znaczy w zestawieniu z otrzymaną skrzynią? Po pierwsze jest piękna, po drugie, obdarowana chciała mieć taką, zatem... tylko się cieszyć, że i plan zrealizowany, i dzieło udane.

Anka
2011/12/03 23:16:50
Jak zwykle zamarłam z podziwu...
2011/12/05 08:17:31
Dziękuję, dziękuję:)

A co do dekupażu to ja też jedynie w podstawach się obracam:).
2011/12/05 14:40:18
Śliczne pudełko i rzeczywiście już sama faktura drewna wygląda bardzo ciekawie a motywy super dobrałaś i porozmieszczałaś a że długo trwało? Zawsze się coś znajdzie na usprawiedliwienie a najważniejsze, że się podobało, bo nie mogło być inaczej, bo śliczne i pożyteczne.
2011/12/05 23:46:50
Piękna skrzynia :) Czasami warto poczekać. A najlepsze pomysły najczęściej przychodzą niespodziewanie.
Gość: Graszka, 195.205.60.*
2011/12/07 01:52:45
No jak to pięknie można sobie ( i innym też) dom przystroić. Wielce utalentowana z Ciebie kobieta.
2011/12/07 09:23:52
Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wszystkie miłe komentarze:)
...I mam nadzieję, że następne pomysły nie dadzą na siebie czekać latami;)

sobota, 26 listopada 2011

Pierwsza z listy

Przez trzy niedziele czytałam tom pierwszy, na drugi zaś trzeba mi było ledwie trzech dni - przeczytałam "Krzyżowców" - historię krucjaty wyzwolenia Grobu Pańskiego w Jeruzalem, przez Zofię Kossak spisaną. I bez ochyby rzec mogę, że choć siła książek w swym życiu przeczytałam, to ta najlepsza była! Wierzej zdało mi się, że inne historie ciekawsze, że lepsze, że z lepszą fantazją spisane. Lecz ninie nic one nie znaczą. Jeno krzyżowcy mi w głowie -  wszystkie myśli zajmują i po nocach się śnią ich wielkie, tragiczne historie.

Początkowo niespiesznie biegły wydarzenia. Dobrzy rycerze śląscy uchodzić muszą swych dworzyszcz puszczańskich, by gniewu Sieciecha uniknąć. Aż do Prowansji, do św. Idziego, postanawiają z pielgrzymką pokutną się udać. Już ta droga wielce pouczająca będzie - słowiańscy rycerze z puszczy spotkają się z najznakomitszym rycerstwem latyńskim. Mowę latyńską poznają, która tak bogatsza od tej, którą od kołyski znają. Tyle nią można wyrazić, o miłowaniu wiersze pisać, szlachetne panie adorować... Ale to początek dopiero. Bo oto wielkie poruszenie się robi. Dobrzy rycerze zjeżdżają ze wszystkich stron, wszyscy do Clermont ciągną. Tam na synodzie ma Papież Urban II coś ważnego ogłosić. I tak dobrzy śląscy rycerze, przez przypadek znajdą się w środku najważniejszych wydarzeń średniowiecznej Europy i ruszą z krucjatą do Ziemi Świętej.

W tym miejscu siła bohaterów nie sposób spamiętać. Nazwiska i godności się plączą. Tenże to grabia, czy książę? A tenże to giermek którego? Imiona żon, szlachetnych pań, też się mieszają... Ale jeszcze chwila i już zaraz znam ci ja wszystkich bohaterów i wiem, że ten książę szlachetny, Boga miłujący ponad wszystko, inszy zaś porywczy, uparty, ale też dobrego serca. Jest też książę chytry i przebiegły, pierwszorzędny gracz polityczny. Oj, da on popalić basileusowi Aleksemu! Nikogo on nie miłuje, jedynie młodego bratanka swego, który ni jak do niego niepodobny - wielce prawy i honorowy, nie raz woli swego przebiegłego stryja się przeciwi. Jest też rycerz zgorzkniały, któren żonę swą na zdradzie przyłapał i teraz wielką nienawiścią pała ku płci niewieściej, wszelkiego nieszczęścia i zguby w niej upatrując. Inny zaś rycerz przeciwnie - żonę swą umiłował ponad wszystko. Rad by ją z sobą na wyprawę zabrał, ale ona brzemienna. Brzemienne białki doma ostać muszą. Ale dołączy ona do męża, gdy tylko potomka powije. Tymczasem listy śle dobry rycerz, w których opowiada szlachetnej swej pani, że krucjata to rzecz zgoła nie boska, a diabelska chyba, bo zła się dzieje po drodze, że niepodobna.

Pięćset tysięcy ludzi wyszło na pierwszą krucjatę, u celu - przed Grobem Chrystusowym - stanęło niespełna dwadzieścia. Tyle istnień pomarło w drodze! Ginęli w górach, podczas wielkich bitew, w drodze przez pustynię dotychczas nieprzebytą. Ginęli z głodu, pragnienia i chorób, a jednak doszli celu i cel zdobyli. Przez lata ich historia w legendę i świętość obrosła. O niegodziwościach wyprawy nikt słuchać nie chciał, jeno o bohaterstwie. Zofia Kossak przez lat sześć nad siłą kronik, monografii, foliałów i historyj się zagłębiała, by prawdy o krzyżowcach szukać, a dzieje przez nią spisane w większości są autentyczne i historyczne, choć sama autorka prawi, że rzeczywistość wyprawy krzyżowej znaczenie okrutniejsza i odrażająca była, niż to się dało opisać.

Nie lza więcej opowiadać. Wspomnieć przeto warto, że książka po raz pierwszy wydana była w 1936 roku i wiela kontrowersyj wywołała. Krzyżowcy nie tacy święci się okazali, jak ich legenda malowała. Rację miał chyba dobry Ademar de Monteil, biskup Le Puy, przez samego Papieża na przywódcę wyprawy mianowany, gdy, będąc w chorobie, srogo zawiedziony i rozczarowany obrzydłą i marną kondycją człowieczą, zastanawiał się: "Szatana może nie ma wcale poza biernością, głupotą i złością, tkwiącymi w naturze ludzkiej?" Przeto zawsze tam, gdzie ludzie, tam zawsze zło się pleni, "Na krótkie mgnienie dają się porwać zapałem, by tym ciężej, tym haniebniej opaść z powrotem na ziemię". I wszyscy po równo złem obdarzeni: Latyńce i greckie schizmatyki, Saraceny i inne pogany, możne pany, i sługi, i raby...

Niemiła to prawda dla Młodej Polski, że legendarni krzyżowce w okrucieństwie i bestialstwie równi byli Muzułmanom, za to w mądrości i solidarności wiela niżej od nich stali. Uczyć się nie chcieli, bo wiedzę z czarami i nieczystymi siłami wiązali, i za niegodną dobrych rycerzy uznawali. Także i między sobą bez przerwy się kłócili i o błahostki honorowo potykali. Gdy tylko im wroga wspólnego nie stało, gdy tylko dobrobyt i spokój, to zaraz się między możnymi latyńskimi kłótnie i swary, i bitwy zdarzają. Wstyd i pohańbienie tylko przed doskonale zorganizowaną i zjednoczoną armią muzułmańską!

Jednak dobry biskup Ademar nie długo źle o ludziach myślał. Rychło opamiętanie na niego zeszło i obaczył też inne ludzkie właściwości: miłość, co wszystko przetrzyma, szlachetność, odwaga, honor... I tacy po dziś dzień ostalim: "splątany kłąb cnoty i zbrodni". Wiela lat od tych wydarzeń przeszło, a ludzie wciąż to wielkością i dobrem do nieba się wznoszą, to znów w grzechu w wieczny mrok upadają...

A w Jeruzalem, przy grobie Boga Prawdziwego, po dziś dzień spokój nie nastał...

 Tłem, na którym rozgrywa się akcja Krzyżowców, jest kryzys społeczno-ekonomiczny Europy i głód panujący wówczas we Francji. Krzyżowcy to nie tylko panowie feudalni, kierowani motywami politycznymi, pełni ambicji, żądni sławy, ale i wasale widzący w wyprawie nadzieję lepszej doli, a zarazem gwarancję odzyskania Grobu Świętego z rąk pogańskich [...]. Zdejmując krzyżowcom niejako z włosiennicą aureolę świętości, [Zofia Kossak] pokazała ludzi zwykłych, pełnych wad, oscylujących między mistycyzmem a upadkiem moralnym [...]. Pisarka stworzyła jeden z najpełniejszych obrazów średniowiecznej Europy, ukazując jednocześnie zetknięcie się trzech kultur: łacińskiej, bizantyjskiej i muzułmańskiej, które zapoczątkowały nowy okres w kulturze Europy. 
PS. A tutaj jest, moim zdaniem, najlepsza recenzja "Krzyżowców", oddająca dokładnie to, co i ja czułam czytając spisane przez Zofię Kossak dzieje.


Komentarze
 
2011/11/26 20:59:19
Swoją recenzją narobiłaś mi smaka na te pozycje:))) Będę musiała zakupić i poczytać, dzięki, jak skończę to się wypowiem:)
 
2011/11/26 21:02:40
Ambitnie! :) Choć nie są to moje klimaty, to muszę przyznać, że bardzo ciekawa recenzja! Pozdrawiam cieplutko
 
2011/11/26 22:02:21
Okres wojen krzyżowych, krucjat to niezwykle ciekawy czas. Zawsze mnie interesowało średniowiecze wcale nie takie czarno-białe, nawet nie szare. To bardzo barwny, dramatyczny okres historii. Polecam "Mistrzynię sztuki śmierci" Ariany Franklin, pośrednio związaną z wyprawami krzyżowymi.
 
2011/11/27 10:23:20
Od zawsze stała w biblioteczcew domu rodzinnym i zawsze ją omijałam. Może i dobrze, bo mogłąbym się wtedy zniechęcić i nigdy nie sięgnąc po nią. Tak właśnie było z "Nędznikami", stoją do tej pory, bo wciąż mam w głowie zniechęcenie z lat nastoletnich.
Recenzja napisana przez Ciebie ciekawie brzmi, a przy tym ubrana w specyficzny język.


Anka
 
2011/11/27 11:08:42
BleuBleu, no to z ciekawością czekać będę na Twoją opinię:)

Magota, średniowiecze też nie było do tej pory moją ulubioną epoką historyczną - cóż ciekawego w tych pełnych przemocy i ciemnoty czasach? A i owszem, teraz przekonałam się, że istotnie były to niezwykłe czasy, kiedy dorośli ludzie byli w swej wierze naiwni jak dzieci i powierzali Bogu rozstrzyganie najbłahszych nawet swoich sporów - wygranie pojedynku było widomym znakiem prawości; przecież Bóg jedynie prawym sprzyjał:) Straszne i fascynujące jednocześnie, zwłaszcza, gdy okazuje się, że dokładnie w tym samym czasie na wschodzie, w Cesarstwie Bizantyjskim kwitnie nauka, medycyna i sztuka. Średniowiecze to czas, gdy Zachód jest zacofany i ciemny, zaś Wschód oświecony i wykształcony... choć zmanierowany i zepsuty jednocześnie... Czyżby to zawsze z oświeceniem szło w parze zepsucie moralne? Rycerze Zachodu, choć prymitywni, nieuczeni i ciemni, to kierowali się żelaznym kodeksem moralnym, co prawda dziwna to była moralność z naszego punktu widzenia, ale ówcześnie były to powszechnie uznawane i przestrzegane wartości...

Markaewa, właśnie, całkowicie się z Tobą zgadzam - dramatyczny i barwny okres historii:) Zdecydowanie za mało poświęciłam mu czasu. Ale to się zmieni:). Bardzo dziękuję za polecenie książki; na pewno się nią zainteresuję:)

Aniu, co do Nędzników, to radzę przełamać uprzedzenia; swego czasu również zdawało mi się, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam:). A Krzyżowców polecam szczerze i z całego serca, choć początek trudno się czyta.... Jest trochę dawnej historii polskiej, którą z wiekiem zdążyłam zapomnieć... no i język.... początkowo staropolski ciężki zdał mi się, przeto po sześciuset stronach z okładem łacno mi było zagłębiać się w historię starodawnymi słowami i stylem spisaną:)
 
2011/11/27 12:14:44
To naprawdę ciekawy okres w dziejach świata i Europy. Pełen tajemnic, spisków, ale też rozwoju nauki, np. medycyny, co wydaje się nam niewiarygodne. Od kilku lat się nim interesuję. Polecam jeszcze Petera Berlinga "Dzieci Graala", "Krew królów", "Koronę świata" i "Czarny kielich". Dodatkowo Noaha Gordona "Medicusa".
 
2011/11/27 13:54:29
Podobnem wrazenie odniosła, czytając co nie co o tychże wyprawcach, najgorzej bowiem jak se ludziska bogiem gębę wycierają.
 
2011/11/28 10:01:30
Markaewo, sądząc po tym, jak krzyżowcy w książce Kossak traktowali medycynę aż trudno uwierzyć, że istotnie w średniowieczu mógł nastąpić jej rozwój:) Choć z drugiej strony autorka też stwierdza, że zderzenie kultury zachodniej ze wschodnią pchnęło tę pierwszą co najmniej o trzysta lat do przodu, więc pewnie następni pielgrzymi z większą uwagą i zaufaniem przyglądali się i przyswajali sobie umiejętności wschodnich medyków, by później zdobytą wiedzę upowszechniać u siebie...
Dzięki za polecenie kolejnych książek:)

Jago, akurat w tej dziedzinie, to od średniowiecza nic się nie zmieniło, niestety...
 
2011/11/29 09:12:50
Do kościołów po walce wchodzili w chwale i który bardziej ociekał krwią ten większy bohater i bardziej wychwalany był. Każde czasy maja swoje plusy i minusy, ale wtedy chyba dość trudno było o plusy i trudno się żyło zwykłym ludziom. Bardzo ciekawie się prezentuje ta książka i jak zwykle inspirująco ja polecasz.
 
2011/11/30 08:30:14
Kraszynko, to prawda... i choć średniowiecze okazuje się całkiem ciekawe, gdy się o nim czyta, to bardzo się cieszę, że urodziłam się dużo później... (ciekawe jak za tysiąc lat współcześni ocenią nasze czasy:)).
A co do religii i krwi - no to wciąż są wyznania, w których zabicie niewiernego nie jest grzechem, co więcej - jest czynem szlachetnym i godnym nagrody...

niedziela, 20 listopada 2011

Słowa mają moc...

... a brak słów chyba jeszcze większą...

Czasami czuję się wśród ludzi jak kosmitka: ludzkie reakcje, oczekiwania, oceny różnych zdarzeń... są dla mnie ciągła niespodzianką. Ludzie co innego myślą, co innego mówią, lecz zawsze spodziewają, że będą zrozumiani. Jesteśmy przedstawicielami tego samego gatunku, a tak bardzo się od siebie różnimy. Nie byłoby to złe samo w sobie, gdyby nie fakt, że tak trudno nam te różnice zaakceptować. Dopasowujemy innych do swoich własnych miarek, a potem jesteśmy rozczarowani i rozżaleni, że nie pasują. I to złośliwie nie pasują, bo przecież wiadomo, że nasze miarki są właściwe, nasze miarki wyznaczają normalność: to co ja rozumiem jest zrozumiałe, to czego nie rozumiem, jest w najlepszym wypadku dziwaczne, w najgorszym zaś groźne i należy je wyeliminować.

Pewnie nie różnię się pod tym względem od innych przedstawicieli mojego gatunku, tym niemniej jednak żywię głębokie przekonanie o własnej nieskomplikowaności, która nieustannie zderza się ze złożonością innych. Na przykład ostatnio. W ciągu niedługiego czasu wydarzyły się dwie sytuacje, które wytrąciły mnie z równowagi, dały do myślenia i przyczyniły się do powstania tego wpisu. Obie dotyczą słów: tych, które padły i tych, których ode mnie oczekiwano, a one właśnie nie padły.

Od września chodzę na aerokickboxing. Zajęcia fizyczne tak mi się spodobały, że uznałam, że dwa razy w tygodniu to dla mnie za mało. Chciało mi się czegoś jeszcze. Przypadkiem usłyszałam o zumbie. Nie miałam pojęcia co to takiego, ale sprawdziłam w internecie - to, co przeczytałam i zobaczyłam wydało mi się bardzo interesujące. Zapisałam się. Ja i jeszcze dwie koleżanki z aerokickboxingu. Pierwsze zajęcia okazały się jednak całkowitą porażką. Było zupełnie inaczej niż na aerokickboxingu i zupełnie inaczej niż się spodziewałyśmy: duszna, mała salka, dużo szybsze tempo, nieznane nam kroki i prowadząca, która z nami wykonywała jedynie początek układu, a potem tylko odliczała i krzyczała: niżej nogi!, wyżej nogi!, mniejszy rozkrok!, większy wymach!... No gubiłyśmy się jak przedszkolaki, a przecież w zorganizowanej aktywności fizycznej nie byłyśmy nowicjuszkami!

Po zajęciach, z nosami na kwintę, rozczarowane, poszłyśmy do szatni... I zaczęły się komentarze: że prowadząca się drze, nie ćwiczy razem z nami przez co gubimy kroki i potem nie możemy się w nich połapać, że za szybko, i że aerokickboxing lepszy... Ale przecież nie tylko takie.

Nie należę do osób, które po pierwszym niepowodzeniu wyrabiają sobie od razu negatywną opinię o całym przedsięwzięciu. Nie należę też do osób, które łatwo wyrzucają z siebie kategoryczne sądy. Wprost przeciwnie - często dziesięć razy pomyślę, zanim się wypowiem, a nawet wówczas staram się wyrazić wszystkie strony danej sytuacji. To prawda, że nie byłam zadowolona z pierwszych zajęć oraz, że to niezadowolenie wyraziłam. Ale miałam również świadomość, że oczywiste problemy początkujących, znikają najczęściej w miarę nabierania wprawy. To, że jest inaczej niż na aerokickboxingu, wcale nie znaczy, że jest od razu gorzej; po prostu musimy się przyzwyczaić do czegoś nowego. I to również zostało w szatni powiedziane.

Tymczasem na kolejne zajęcia prowadząca przyszła zła, rozżalona i zaraz na wstępie wygłosiła komunikat, że ona fitnessem zajmuje się już od dawna, że zna się na rzeczy, że stara się jak najlepiej prowadzić ćwiczenia i, że w związku z tym nie życzy sobie takich komentarzy w szatni, jak to miało miejsce ostatnio.

Stałam z rozdziawioną twarzą, zdziwiona i kompletnie nie rozumiejąca, co w naszej rozmowie mogło aż tak dotknąć naszą prowadzącą. Zupełnie nie poczuwałam się do odpowiedzialności za taką reakcję, więc w końcu zignorowałam oświadczenie i zajęłam się ćwiczeniami. Na kolejnych zajęciach zauważyłam jednak, że prowadząca omija nas wzrokiem, nie uśmiecha się i nie poprawia nawet wówczas, gdy ćwiczymy zupełnie źle. Na kolejnych było tak samo... Co to, u licha, ma znaczyć? Przecież nie powiedziałam nic takiego, co tłumaczyłoby taką reakcję!

Po dwóch tygodniach zrozumiałam. Nieważne, co JA osobiście powiedziałam w trakcie naszej wspólnej rozmowy. Chodzi o to, co prowadząca z niej usłyszała i jak to odebrała: nowicjuszki przyszły na pierwsze zajęcia i krytykują ją - ekspertkę. Zrozumiałam i choć nadal uważam, że taka reakcja na krytykę była zupełnie nieuzasadniona (jest przecież instruktorką, nauczycielką - musi liczyć się z tym, że grupa będzie rozmawiać na temat jej zajęć, musi zdawać sobie sprawę z tego, że nie wszyscy będą się zawsze tylko zachwycać), to jednak w tej sytuacji poczułam się jednak odpowiedzialna - odpowiedzialna, bo byłam współuczestniczką sytuacji, w której padły słowa uznane przez naszą instruktorkę za krzywdzące i niesprawiedliwe.

Uznałam, że sytuację trzeba wyjaśnić i, ku uldze wszystkich zainteresowanych, po ostatnim treningu zawarłyśmy pokój. Cieszę się z tego tym bardziej, że po kilku zajęciach naprawdę złapałam rytm, przyzwyczaiłam się do ćwiczeń i polubiłam je tak bardzo, że z przyjemnością myślę o kontynuacji treningu w następnym miesiącu.

Druga sytuacja dotyczy moich relacji z koleżanką z pracy, którą mogłabym już chyba nazywać przyjaciółką, gdyby nie mój dystans i ostrożność w dobieraniu słów.

Pracujemy razem już parę lat. Wydawało mi się, że w ciągu tego czasu poznałyśmy się na tyle, żeby wiedzieć czego się po sobie spodziewać i czego od siebie oczekiwać. Wydawało mi się, że nasze relacje są bardzo dobre, a nawet wzorcowe: chodzimy razem na śniadania, opowiadamy sobie o różnych problemach, plotkujemy na temat klientów, wspólnych znajomych oraz innych współpracowników... czyli robimy wszystko to, co ludziom właściwe dla utrzymania więzi społecznych (kiedyś czytałam, że plotkowanie spełnia tę samą rolę, co u małp iskanie się:)). Gdy uważam, że moja przyjaciółka nie ma racji, że przesadza, że niepotrzebnie bierze do siebie różne rzeczy, to czasami delikatnie staram się jej to powiedzieć, ale gdy czuję opór, to po prostu odpuszczam, nie podejmuję tematu, lub go zmieniam. W końcu to jej życie, nie mam prawa oceniać, ani się wtrącać. Chce się gnębić błahostkami (w moim przekonaniu)? Jej sprawa. Wszystko oczywiście dla dobra naszych relacji.

Tak więc, gdy ostatnio moja przyjaciółka wpadła do pracy jak burza gradowa, przeklinając na czym świat stoi, niewybrednymi słowami obrażając drogowców, którzy bezmyślnie stawiają znaki drogowe i policjantów, którzy potem za ich nieprzestrzeganie bezdusznie wlepiają mandaty... po prostu odwróciłam się do komputera uważając, że najrozsądniej będzie przeczekać atak emocji. W swoim przekonaniu utwierdziłam się, gdy kątem ucha usłyszałam co było przyczyną tej ogromnej złości na przedstawicieli wspomnianych zawodów. Otóż, ponieważ przy przedszkolu nie ma parkingu, a przy chodniku jest zakaz zatrzymywania się, przyjaciółka postawiła samochód po przeciwnej stronie drogi. Konsekwencją tych wszystkich niekorzystnych okoliczności było to, że jej córka wysiadła z samochodu prosto na ulicę i cudem tylko uniknęła wpadnięcia pod koła innego pojazdu.

Rzeczywiście, mogło być groźnie - pomyślałam sobie - ale na szczęście nic się nie stało. Pomyślałam też sobie, że zamiast złościć się na drogowców, policjantów, czy kogo tam jeszcze popadnie, przyjaciółka mogłaby sama uderzyć się w pierś, bo to ona powinna dopilnować, by córka nie wybiegała na ulicę, to ona jest odpowiedzialna za swoje dziecko. Zmilczałam jednak, nie chcąc dolewać oliwy do ognia.

Milczenie okazało się jednak błędem. Gdy przyjaciółka skończyła już przeżywać poranną sytuację, skupiła się na mojej reakcji. A właściwie jej braku. Powiedziała mi, że jestem oschła i zimna, że skoro zignorowałam tak dramatyczne dla niej wydarzenie, to chyba jednak nie jesteśmy ze sobą tak blisko, jak jej się zdawało.

W pierwszym momencie mnie zatkało. Znów zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałam. Przecież to właśnie nasza zażyłość sprawiła, że zareagowałam tak, jak zareagowałam. Bo niby jak inaczej? Z delikatności się nie odezwałam. Żeby uszanować jej emocje i nie oddawać się łatwym ocenom. Dla dobra naszych relacji powstrzymałam się od wyrażenia opinii, która mogłaby być dla przyjaciółki niemiła. Zresztą przecież i tak się nic nie stało. O co znów ten cały szum?

Ale potem znów przemyślałam sprawę i znów musiałam uderzyć się w pierś. Moja przyjaciółka ma prawo oczekiwać, że zachowam się tak, jak ona zachowałaby się w podobnej sytuacji. Jej świat wartości poukładany jest wg jej klucza, zgodnie z którym moje zachowanie musiało jej zgrzytnąć. Chodzi jednak o to, że nasze klucze niekoniecznie muszą pasować do cudzych zamków. Czasem pasują, a czasem nie i niekoniecznie musi to od razu znaczyć, że ktoś ma zepsuty zamek. Czasem warto rozejrzeć się po prostu za innym kluczem.

Gdy wreszcie udało nam się to nieporozumienie wyjaśnić, nastąpiło kolejne szokujące wyznanie: przyjaciółka, powiedziała, że doskonale wie, że to była jej wina, ale to uczucie było tak przykre, że po prostu musiała zamienić je w złość i znaleźć innych winnych. A to dopiero! - pomyślałam sobie - samooszukiwanie się miało być nieświadome, a tu takie kłamstwo "prosto w oczy" swojej świadomości; to niesłychane! Na głos zaś odpowiedziałam, że może gdyby od razu powiedziała o tym, co tak NAPRAWDĘ zgnębiło ją w tej sytuacji, to moja reakcja mogłaby przecież być zupełnie inna. W takie emocje mogłabym się wczuć, te emocje mogłabym razem z nią współodczuwać.

No dobra... Było minęło. Wciąż się przyjaźnimy - jadamy razem śniadania, plotkujemy, ćwiczymy na aerokickboxingu. Razem przetrwałyśmy zumbowy kryzys i zapisałyśmy się na kolejny miesiąc

Wnioski na przyszłość? Nie wiem. Jestem człowiekiem. Od trzydziestu ośmiu lat żyję w społeczeństwie... i nadal się uczę... Uczę się żyć wśród ludzi.


Komentarze

2011/11/21 09:09:40
Oj, no to faktycznie niesympatyczne zdarzenia. Dobrze, że się wszystko wyjaśniło!

Ja już podobnie jak i Ty staram brać się na "wstrzymanie", a więc trzy razy przemyślę zanim coś powiem, choć przyznam szczerze, że i mnie w niektórych sytuacjach ciężko zachować obiektywizm i siłą rzeczy mierzę pewne zachowania swoją miarką. Taka to już ta ludzka natura...

2011/11/21 11:23:23
No właśnie, taka to już nasza natura...
Sama również często wpadam w pułapkę własnych oczekiwań wobec innych ludzi i również często w związku z tym czuję się rozczarowana i zniechęcona. Choć staram się pamiętać wówczas, że to nie ludzie zawodzą, tylko moje miarki i ta świadomość naprawdę bardzo mi pomaga.

2011/11/21 22:26:48
To witaj w klubie! Też wciąż się uczę zyć między ludźmi.
Wiem, że każdy jest inny, staram się to zrozumieć, ale irytują mnie niekiedy postępowania innych ludzi. Nauczyłam się jednak(nie wiem czy to dobrze, czy źle) trzymać swoje zdanie dla siebie, albo ewentualnie pogadać sobie z moim mężem, który i tak 99% ludzi zna tylko z opowieści, więc nie ma szansy, że komukolwiek coś "sprzeda" .
Staram się nie oceniać innych, bo jak mówisz, kazdy ma swoje normy i jemu wydają się najlepsze; tu nawet nie ma co dyskutowac. Mogę się podziwować w domu, ale to wszystko.
A sytuacja, którą opisujesz z przyjaciółką... cóż, chyba prawie każdy miał takie momenty, kiedy czasem za dużo powiedzieć - było źle, za mało - podobnie. Grunt, to wyjaśnić sytuację, prawda?

Anka

2011/11/22 08:25:08
Prawda, Aniu!
Najważniejsze to chcieć sobie wyjaśnić nieporozumienia. A do tego potrzebna jest pewnego rodzaju odwaga i otwartość - trzeba mówić o swoich uczuciach i oczekiwaniach, a nie spodziewać się, że inni sami się ich domyślą i odpowiednio zareagują. Nie zamykać się w poczuciu swojej krzywdy, tylko otworzyć się na wyjaśnienia i próbować spojrzeć na siebie z perspektywy drugiej strony.
Bardzo jestem dumna z tego, że w obydwu opisywanych przeze mnie sytuacjach udało nam się to osiągnąć. Fajnie:)

2011/11/22 12:58:20
Usłyszałam kiedyś od koleżanki, że przyjacielstwo i koleżeństwo jest po to żeby się pocieszać nawzajem i basta i od tamtej pory rzeczywiście uważam na to co mówię nawet jeśli się nie zgadzam, bo koleżanka dosyć apodyktyczna. Czasami to my chcemy żeby nas pocieszać a innym razem to my pocieszamy a żaden klucz nie pasuje do wszystkich zamków tak jak piszesz i jak ktoś ma słabszy dzień to zgrzyt gotowy. Jest powiedzenie, że człowiek uczy się całe życie i głupi umiera i jak to sobie uświadomię to zaraz mi się świat prostuje.

2011/11/22 14:21:32
No właśnie Kraszynko:) I nie da się wszystkiego zrozumieć... czasem trzeba coś po prostu zaakceptować takim, jakie jest, bez dociekania dlaczego...

A w ogóle to bardzo dziękuję za Wasze komentarze!
Nie wiem czego oczekiwałam:), ale chyba to dostałam, bo teraz czuję się swobodniej i lżej mi tak jakoś...:)

2011/11/22 18:34:12
Najlepiej to podobno niczego nie oczekiwać, wtedy nie jest się rozczarowanym;)
Ćwiczę to nieustannie i coraz bardziej się z takim podejściem do życia zgadzam:)

A przyjaciele są również po to, żeby uświadamiać nam niewygodne dla nas fakty czy obnażać kłamstwa, którymi się otaczamy, bo kto jak nie oni ma to zrobić? Od kogo innego taką prawdę przyjmiemy, jeśli nie od osób, które z założenia są nam życzliwe?

2011/11/23 08:32:20
He, he... nie oczekiwać..., ale jak się tak zaprogramować, żeby nie oczekiwać? Nawet jak myślę sobie, ze nie oczekuję, to jakimś takim skraweczkiem siebie, może nawet bardziej podświadomie, niż świadomie... oczekuję jednak:) Czy nie nazywa się to nadzieją?

A ponadto, jeśli ktoś nas krytykuje, to choćby to był najlepszy przyjaciel, trudno wtedy pamiętać, że jest nam życzliwy... choć ja osobiście wierzę w życzliwość i dobrą wolę innych ludzi i z pewnością nie spodziewam się;), że gdy sprawiają mi w czymś przykrość, to robią to specjalnie i złośliwie:)

2011/11/23 14:43:05
Właśnie o nadzieję chodzi, a nie oczekiwania! Różnica zasadnicza, podobnie jak między prośbą i żądaniem;)
Dobrze to określiłaś: jak się zaprogramować? Bo to właśnie zaprogramowanie jest, hehe. Więc jeśli się dało w tę stronę, to i pewnie da się w drugą:)

Krytyka to takie mocne słowo, a może po prostu zwrócenie na coś uwagi, na jakieś nasze zachowanie, podejście, pogląd? Lepiej brzmi i łatwiej przyjąć. Zwłaszcza od przyjaciela:)

2011/11/23 15:07:40
Fakt Sowo, zwłaszcza, że krytyka, krytyce nierówna... - można delikatnie, a można (usprawiedliwiając się szczerością - czyli jedną z najważniejszych wartości w przyjaźni) bez ogródek i zwyczajnie po chamsku...

2011/11/23 21:37:59
Największy problem jak dla mnie polega na tym, że stosunki międzyludzkie są strasznie skomplikowane. Najlepiej by było, gdyby istniał przepis - jak na zupę ;) Zrobisz tak i tak - i będzie dobrze :) Niestety, bardzo często nasze zachowanie odbierane jest nie przez pryzmaty naszych intencji, ale intencji osoby, która jest adresatem naszego działania. I jak ma zły humor, to wszystkie starania na nic. Nie bez racji jest to przysłowie o drodze do piekła wybrukowanej dobrymi chęciami. Jeżeli to Cię wesprze, to mnie też takie sytuacje dołują :)

2011/11/24 07:41:00
Z tą zupą Jaagnieszko0 to też nie taka prosta sprawa; z tego samego przepisu wychodzą często różne i nie każdemu smakują;)
Gdyby nie było w życiu tych gorszych chwil, to pewnie nie byłoby i tych lepszych. Wszystko takie poprawnie letnie...
Najfajniej jest jak po burzy, mniejszej bądź większej, przychodzi porozumienie i olśnienie, że ta druga strona wcale taka okropna nie jest;)

"Życie jest tragedią, gdy widziane z bliska, a komedią, gdy widziane z daleka" - to Chaplin. Może więc przydałoby nam się więcej dystansu...?:)

2011/11/24 07:43:52
Ostatni komentarz toja, nie zalogowałam się:)
Pozdrawiam!

2011/11/25 08:10:15
Ale coś w tym jest rzeczywiście... Czasem też żałuję, że nie istnieją proste, ogólne - pasujące do wszystkich tak samo - zasady, czy przepisy właśnie, regulujące stosunki międzyludzkie; coś na kształt samolotowej książki procedur, gdzie opisane są czynności i operacje, które należy wykonać w sytuacji kryzysowej....

2011/11/26 08:05:18
Myślę, że my, jako ludzie jesteśmy wciąż bardzo niedoskonali. Pewne reakcje wynikają z różnych kompleksów, niedowartościowania. Ja też bardzo często rozczarowuję się w kontaktach międzyludzkich i najgorsze jest to, że również wśród rodziny i przyjaciół, że Ja przecież zachowałabym się inaczej. Jeśli są to błahe sprawy, przymykam po prostu oko, zapominam, idę dalej, jeśli jednak dotyczy spraw ważnych, uraz pozostaje. I tak jakoś z czasem uświadamiam sobie, że na tej mojej orbicie robi się coraz bardziej pusto.

2011/11/26 16:05:43
Tak, to prawda, co napisałaś w swoim poście. Sama tego doświadczam prawie co dnia. Stąd tyle nieporozumień i niedomówień, że nie znamy, a jedynie domyślamy się czego oczekują, jak nas oceniają oraz co naprawdę chcą nam przekazać inni ludzie. Każdy z nas patrzy jakby przez inny filtr na jedną i tą samą rzeczywistość...

2011/11/26 20:34:05
BleuBleu, słusznie prawisz, że to przez nasze kompleksy i niedowartościowanie jest większość nieporozumień. One są jak wiecznie otwarta rana i przy byle dotknięciu, byle muśnięciu, bolą jak cholera...
Gdy to my reagujemy przesadnie, to dla nas sygnał, że coś w naszej duszy wymaga uleczenia i zabliźnienia. Gdy z taką reakcją spotykamy się u kogoś, warto zdobyć się na nieco wyrozumiałości i współczucia zamiast ze złością się odcinać. Warto, choć często sami mamy dość swoich problemów i nie chce nam się zajmować jeszcze cudzymi...

Jago700, ale ta świadomość właśnie powinna nam pomagać:) Z tą świadomością możemy być bardziej wyrozumiali wobec siebie, ale też wobec innych. Jesteśmy tacy różni od siebie i to jest właśnie to, co nas łączy:)

2011/11/27 10:00:00
Ja też się często poczuwam do wyjaśnienia sprawy do końca, ale niestety często odkrywam, że wtedy wpadam jak śliwka w kompot, bo okazuje się, że źle odczytałam intencje, nastroje itp. Ostatnio więc niestety co raz częściej daję sobie na luz, bo wiem, że "jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził".
Ciekawi mnie skąd instruktorka dowiedziała się o tym, co było powiedziane w szatni.

2011/11/27 11:16:15
Myślę, że wyjaśnienie zawsze jest lepsze od gryzienia się, że zostaliśmy niesprawiedliwie potraktowani.... gorzej jeśli wyjaśnienia nie dają rezultatu, bo jedna ze stron okopie się na swojej pozycji i nie będzie w stanie przyjąć argumentów drugiej strony... to dopiero jest strasznie frustrujące...
Skąd prowadząca wiedziała o naszej rozmowie? Nie wiem, ale pewnie sama słyszała, bo drzwi od szatni były otwarte...