poniedziałek, 28 lutego 2011

O zachodzie słońca

... skończyłam dziś pracę. I to było miłe, bo jeszcze w ubiegłym tygodniu o tej samej porze słońce skryte już było za horyzontem (albo za chmurami, w każdym razie z pewnością nie było go widać). To pewnie banalne, ale widok zachodzącego słońca odbijającego się w drzwiach firmy, gdy ją zamykałam, był naprawdę urzekający i postanowiłam zatrzymać go na dłużej:



Komentarze
 
2011/03/03 21:01:14
A wiesz, że w mojej pracy mogłabym zrobić bardzo podobne zdjęcie o wschodzie słońca ? Wiosna idzie :)
 
2011/03/04 08:09:54
Oj tak, nareszcie!

niedziela, 27 lutego 2011

No to zrobiłam

Myślałam, że praca nad golfopelerynką, o której wspomniałam w ostatnim wpisie, zabierze mi więcej czasu, ale jakoś tak się złożyło, że uwinęłam się dość prędko. Mam nadzieję, że się spodoba nowej właścicielce (co okaże się już jutro), a jeśli nie, no to zostanie z nami i też będzie dobrze (bo mnie i córce się podoba).


Przerabiałam jak zwykle podwójną nitką: Klasik-Elian (150 g) i Sasanką-Anilux (niecałe 100 g) wg własnego pomysłu.


Komentarze
2011/02/27 16:35:09
Świetne wdzianko i świetnie w tym wyglądasz.
Grażyna
2011/02/27 16:56:00
Ja bym nie dała koleżance;)
2011/02/27 20:00:19
Nie wierzę, żeby się miało nie spodobać ;)
2011/02/28 09:43:53
Jestem już po prezentacji i spodobało się!

Dziękuję Wam za Wasze miłe komentarze. Nie ma to jak kilka ciepłych słów w poniedziałkowy poranek:)

Sowo, przeszło mi to przez myśl, zwłaszcza, gdy moja córka przymierzyła i stwierdziła: "Ja chcę taki sam!":D

piątek, 25 lutego 2011

Trochę inne rękodzieło

W ciągu ostatniego tygodnia niczego nowego nie zrobiłam, zaś impet mojej pracy nad frontami znacznie wyhamował odkąd już wiem, jak będą wyglądały. Zresztą samo malowanie, szlifowanie i lakierowanie jest dość nudne, więc niespecjalnie się do tego palę. Dziergana sukienka znów została odłożona "na później", bo koleżanka pochwaliła się w pracy zrobioną przeze mnie golfopelerynką, co poskutkowało nowym zamówieniem. No i teraz właśnie głowię się nad tym nowym egzemplarzem, o którym wiem tyle tylko, że nie może być taki sam, jak ten poprzedni.

I tak mi przyszło do głowy, że kiedyś moje rękodzieło, to nie było tylko dzierganie. Swego czasu na przykład wkręciłam się w wyplatanie koszyczków z papierowej wikliny. Pomalowane lakierobejcą, wyłożone własnoręcznie wyhaftowaną tkaniną, z powodzeniem służą mi do dziś:


A tutaj koszyczki łazienkowe z wypoczywającą Tygryską (nie wiedzieć czemu upodobała sobie to miejsce do spania):


A instrukcję, jak zrobić koszyk z papierowej wikliny można znaleźć na przykład w Cafeart.pl.


Komentarze
2011/02/25 21:08:17
Bardzo praktyczne i na dokładkę śliczne. Nie wiele wiem o takich robótkach, więc na pewno tam zajrzę. A jak długo taki koszyk powstaje?
Grażyna
2011/02/25 21:09:55
I zapomniałam dodać, że Ciciek bardzo, bardzo słodki. Chyba dojrzały gość.
G.
2011/02/26 10:09:04
O tak, Tygryska ma już "swoje" lata:). Jest bardzo dostojna i z całego jej jestestwa emanuje wewnętrzna równowaga. Ale czasami jeszcze wyłazi z niej małe kocię i robi w mieszkaniu wielkie polowanie na własny ogon:).

Samo plecenie to niedługo. Nieco dłużej schodzi ze skręcaniem rurek, trzeba do tego nabrać trochę wprawy. Ja lubiłam sobie skręcać podczas oglądania filmu (generalnie to wszystkie robótki lubię wykonywać z filmami w tle, najlepiej tymi starymi, które oglądałam już po kilka razy:D). No, a potem dwukrotne malowanie lakierobejcą, która wymaga odpowiedniego czasu do wyschnięcia.
2011/02/26 11:39:29
Jak w następnym poście pokażesz własnoręcznie ulepione garnki, to ja wpadnę w gigantyczne kompleksy;)
Właśnie ostatnio kupowałam koszyczki do łazienki, ale na tak ładne i oryginalne nie trafiłam, nie mówiąc już o precyzji wykonania:)
2011/02/26 18:46:22
Właściwie to ulepiłam jeden garnek;). A właściwie garnuszek. A bardziej właściwie to taki wazonik.
Dawno temu, w czasach przedblogowych, spędziłam tydzień na "Wakacjach ze sztuką" w Akademii Łucznica w Pilawie ( www.lucznica.org.pl/ ), gdzie miałam okazję poznać podstawy ceramiki. I nie tylko ceramiki zresztą. Bardzo to było ciekawe doświadczenie. Chyba warto przywołać to wspomnienie specjalną notką na blogu. Dzięki Sowo, że mi o tym przypomniałaś:)
2011/02/27 20:03:21
Jestem pod wrażeniem ilości talentów i zainteresowań, jakie prezentujesz :) Co do koszyczka, to jest tak ładny, że żal by mi go było używać ze strachu, że mi go ktoś uszkodzi. Jak się nie mylę, to wnętrze wyszyłaś krzyżykami? To podobno najłatwiejszy ścieg, a ja się go nigdy nie nauczyłam ;D
2011/02/28 09:37:58
Zainteresowań, to owszem, mam mnóstwo i ciągle jeszcze trafiam w sieci na fajne techniki i rzeczy, które można wykonać własnoręcznie. Ale talentów odczuwam dotkliwy niedosyt, niestety:(
A koszyczki, mimo, że z papieru, to pomalowane lakierobejcą, są naprawdę wytrzymałe. Wnętrze wyłożyłam tkaniną, bo brzegi i dno wyszły mi mało efektowne. A ponieważ tą tkaniną jest kanwa do haftu krzyżykowego (to prawda, że jest najłatwiejszy), no to samo się prosiło, żeby coś wyszyć:).
2011/02/28 19:15:06
A jakich to talentów taki niedosyt odczuwasz? Bo mnie się coś wydaje, że grzeszysz w biały dzień;)
2011/02/28 23:03:54
Głównie to plastycznych, Sowo. Maluję jak pięciolatka, albo nawet gorzej, bo nawet mój bratanek w tym wieku potrafił lepiej się wyrazić swoimi rysunkami:(. A brak talentów plastycznych rzutuje na całe moje rękodzieło - trudno mi zrobić coś tylko z mojej wyobraźni. Za to w miarę dobrze potrafię odtworzyć to, co już widziałam, więc nie jest jeszcze tak najgorzej:).

niedziela, 20 lutego 2011

Czuję wiosnę

Wbrew temu, co oczy widzą za oknem, mój organizm czuje już wiosnę. Wiem to na pewno, bo ogarnia mnie typowa dla wiosny chęć porządków i zmian. Praca nad kuchennymi frontami jeszcze bardziej tę moją chęć zaostrza. Niemal cały wczorajszy dzień spędziłam na sprzątaniu. Ponadto powzięliśmy z mężem postanowienie o renowacji starych krzeseł i stołu zamiast planowanego kupna nowych. Będzie niezła zabawa!

Poza tym, czasami jeszcze dziergam, choć ostatnio mam na to coraz mniej czasu. Po małym kawałeczku, oczko za oczkiem, składam sobie sukienkę, a w międzyczasie dla koleżanki zrobiłam takie coś:


Nie wiem jak to nazwać. Golfonarzutka? Golfopelerynka? W każdym razie jest gruba, cieplutka i fajnie wygląda założona na płaszcz. Zanim wiosna przyjdzie naprawdę, pewnie jeszcze przez jakiś czas koleżanka będzie miała z tego pożytek.

Wykorzystałam model z Sabriny 3/2010; przerabiałam drutami nr 7 podwójną nitką Tiftik (zużyłam 200 g) i Gucio (100 g) - obie marki Opus.


Komentarze
2011/02/21 08:15:59
O jej, ale to fajne! Ja też taką poproszę;)
A co do wiosny, to dla mnie wiosna zaczyna się już w styczniu, kiedy dni się wydłużają. I też mnie bierze na porządki, nawet mam optymistyczne bardzo postanowienie zabrać się za porządkowanie papierów i stosów starych gazet, hehe.
2011/02/21 12:45:12
To (bo też nie wiem, jak to nazwać) jest świetne! Widziałam coś podobnego w Benettonie (pod nazwą peleryna), ale brakowało tej ozdobności.
2011/02/22 08:17:23
Ufff, szczęśliwie koleżance też się podoba:) Gdy dziergam dla kogoś, to zawsze się stresuję, czy uda mi się spełnić oczekiwania. Ale bardzo mi przyjemnie, gdy jednak się udaje.

@Sowo, to już pewnie na przyszłą zimę;)

@rebecca.fierce dzięki:)
2011/02/22 09:06:19
Świetny kolor tego czegoś wybrałaś. A co do wiosny to w sercu się ją ma podobno.
Grażyna
2011/02/23 07:46:41
Yhm... czekoladowy brąz... jeden z najsmaczniejszych kolorów, jakie znam:)

środa, 16 lutego 2011

Kuchenne fronty cz.3

Strasznie sponiewierały mnie emocjonalnie moje kuchenne fronty. Po jeszcze kilku próbach naklejania motywów (inaczej wyciętych, z inaczj podmalowanym tłem) i zamalowywania ich z niezadowoleniem, gdy mój mąż zaczął się śmiać, że przez moje zabiegi fronty podwoją swoją grubość, poddałam się.

Zamiast motywów z serwetek wykorzystałam stary szablon. Jest ładnie, podoba mi się, choć czuję się zawiedziona, że z dekupażem mi się nie udało. Może gdyby to była inna kuchnia, inne fronty, inne kolory, inne motywy serwetkowe i może przede wszystkim inna głowa z pomysłami, to może by coś więcej z tego wyszło.

Ale, żeby nie było, że tylko narzekam, to są i zalety takiego rozwiązania sprawy frontów - teraz mam dużo mniej pracy z nimi.


Kuchenne fronty cz.1.

Kuchenne fronty cz.2.


Komentarze
2011/02/16 19:08:20
Co z tego, że z dekupażem nie wyszło skoro tak jest lepiej:)
Czasem się człowiek namęczy, żeby na koniec stwierdzić, że prostsze rozwiązanie okazuje się lepsze;)
Ja nie przepadam za ozdóbkami, ale ta wersja mi się podoba:)
2011/02/17 09:31:37
O sponiewieraniu dekupażowym wiem dużo. A fronty są bardzo ciekawe i na pewno nauczyłaś się przy nich więcej niż myślisz.
Pozdrawiam
Grażyna
2011/02/17 12:53:51
Zdecydowanie najlepsze! Podziwiam, gratuluję i pozdrawiam :)
2011/02/17 14:33:02
Dzięki dziewczyny:) !!!

I w takiej formie moje fronty już pozostaną. Nic już nie będę zmieniać. Rodzinie też się takie podobają.

sobota, 12 lutego 2011

Historia dorastania z Williamem Blakiem w tle

Odkąd moja mama potrzebuje zabiegów pielęgnacyjnych, które jej zapewniam co wieczór o stałej porze, również i mój wieczorny czas nabrał pewnej regularności. Jego stałym elementem stało się czytanie przed snem (tu jeszcze raz wyrażę zdziwienie, że można przeczytać książkę nie tylko systemem "od deski do deski"!). Po "Geniuszu i obsesji" sięgnęłam po kolejną pozycję z półki zakupionych jeszcze w ubiegłym roku i odłożonych na czas, gdy najdzie mnie na nie ochota.

Najnowszy romans historyczny autorki słynne "Dziewczyny z perłą" osnuty wokół wydarzeń z życia wielkiego angielskiego poety Williama Blake'a. Anglia, rok 1792, niespokojne czasy Rewolucji Francuskiej. Na ulicach Londynu trwają zamieszki. W tym burzliwym okresie do miasta przybywa skromna rodzina z prowincji.. Ojciec, Thomas Kellaway, znajduje zatrudnienie jako stolarz w Cyrku Ashleya. Jego dzieci, Jem i Maisie, szybko odnajdują się w nowej rzeczywistości. Przeżywają swoje pierwsze miłości. Jem poznaje młodziutką dziewczynę z dołów społecznych, wrażliwą i bystrą Maggie, która staje się jego przewodniczką po nieznanym żywiole stołecznych ulic. W życiu trójki młodych ludzi pojawia się poeta William Blake, sympatyk Rewolucji, ich późniejszy duchowy przywódca...

Akcja powieści rozgrywa się w ciągu niecałych dwóch lat i wcale nie opowiada o samym Williamie Blake'u, lecz bardziej o tym, w jaki sposób wpłynął on i jego twórczość na życie, i świadomość swoich trojga młodych sąsiadów.

W okresie, gdy William Blake mieszkał w Lambeth, miejscu akcji powieści, nurtowało go pojęcie przeciwieństw. Rozważania na ten temat przewijają się przez całą książkę. Czym są tak naprawdę przeciwieństwa: dwoma całkiem różnymi rzeczami/zjawiskami, czy dwiema nierozerwalnymi stronami tej samej rzeczy/zjawiska?

(W tym właśnie okresie powstawały "Pieśni niewinności" i "Pieśni doświadczenia", które choć osobno wydane, stanowią całość. Opowiadają o kontrastach, których mnóstwo jest w życiu człowieka, o beztroskiej radości, która ściera się z cierpieniem i o niewinności, którą tracimy, gdy nabieramy doświadczenia, a życiowe problemy odzierają nas ze złudzeń. Z tego samego okresu pochodzą "Zaślubiny nieba i piekła", w którym Dobro i Zło określone są jako dwie, niezbędne w ludzkiej egzystencji, siły).

Gdy przeciwieństwa wyobrazimy sobie, jako dwa przeciwległe brzegi tej samej rzeki, to czym jest sama rzeka? - pyta William Blake swoich młodych rozmówców, którzy zafascynowani faktem, że dorosły człowiek się nimi interesuje, że pyta o ich zdanie, zaczynają myśleć. Pan Blake nie daje jednak odpowiedzi. Dzieci same muszą ją znaleźć. I nie tylko na to pytanie. To jest początek ich edukacji. I dorastania.

Czym jest rzeka? Życiem - odpowiada w którymś momencie jedna z bohaterek.

czwartek, 10 lutego 2011

Kuchenne fronty cz.2

Oto kolejna odsłona mojej frontowej odysei:).

Skorzystałam z rady Kraszynki i przyciemniłam brzegi. Wymieszałam prawie pół na pół farbę w kolorze pikantne chilli z brązowo-mahoniową (obie Dekoral) i potepowałam obficie. Efekt jest bardzo zadowalający. Ciągle jednak nie grają mi jarzębinki. Pomyślałam, że skoro nie mogę pozbyć się ramek, to je podkreślę. Zrobiłam to delikatnie cieniutkim pędzelkiem złotą farbą. Następnie tym samym kolorem i pędzelkiem zrobiłam kontur jasnej części.

Długo przyglądałam się temu, co wyszło. Z każdej strony. I.... dupa blada!

Obramowanie jasnej części jest w porządku, ale podkreślone ramki musiałam zamalować. I chyba jednak będę musiała zrobić to, o czym mówię od samego początku - naklejać same jarzębinki bez ramek. Nie wiem jak mi się to uda, ale ramki muszą zniknąć!


A tak wyglądają założone do szafki:


Ciekawe, czy te wcześniejsze fronty da się jeszcze potepować? Zeszlifuję trochę lakier i spróbuję. Ale to później. Na razie jadę dalej.

Kuchenne fronty cz.1.

Kuchenne fronty cz.3


Komentarze
2011/02/10 21:41:23
Z daleka nie specjalnie wiadomo o co Ci chodzi z tymi kwadracikami, ale z bliska rzeczywiście widać, że mogłoby ich nie być. Moim zdaniem nie ma tragedii, ale skoro nie odpuścisz to ponieważ jeszcze zapewne nie lakierowałaś, spróbuj namoczyć delikatnie ciepłą wodą te kwadraciki i spróbuj poszarpać ich brzegi już będzie lepiej a jak da radę to całość. Jak coś poszarpiesz możesz kombinować coś z cieniami, które będą odchodziły od tych jarzębin. Zawsze możesz jeszcze walnąć duży motyw nie z serwetki ale z papieru na całość, który wszystko przykryje. To niełatwa i żmudna praca. Tak ja pomyślałam może Ci jeszcze coś wpadnie innego do głowy. Mnie się podoba. Jest ciekawie i nikt nie ma takiej kuchni. Spójrz na to z takiej strony.
Pozdrawiam
Grażyna
2011/02/11 07:54:28
Kraszynko, wszystko już polakierowane. Mam 3 pary frontów zrobionych na gotowo.
I jestem w kropce, bo, gdy spojrzę na nie w całości, już zawieszone, to nie bardzo mi się podoba efekt:(.
Pstrokato jest! A to dopiero 6 frontów, nawet nie połowa!

Jak myślisz, da się to zamalować, jak zeszlifuję trochę lakier?
2011/02/11 19:35:04
Da się oczywiście zeszlifować. Możesz jeszcze przed zeszlifowaniem nakleić papier z bardzo spokojnym wzorem, który będzie tonował całość. W końcu nie masz nic do stracenia i tak chcesz szlifować. Mnie się to podoba.
Czy jeszcze ktoś mógłby się odezwać i napisać, że mu się podoba to może wspólnie przekonamy koleżankę aby nie robiła tak desperackich kroków?
Pozdrawiam
Grażyna
2011/02/11 20:37:54
Za późno, desperacja wzięła górę, zeszlifowałam i zamalowałam...

Przejrzałam swoje zasoby papierów i nie mam nic odpowiedniego.
Pochodziłam po mieście w poszukiwaniu serwetek z jakimś fajnym motywem, ale nic nie znalazłam.

Wciąż pozostają jarzębinki (ale inaczej wycięte), albo mam jeszcze bratki.

Trochę szkoda pracy i czasu, ale zaczynam od nowa. Mój mąż się ze mnie śmieje i mówi, że jakby co, to jeszcze farbą olejną można zamalować:)

Kraszynko, dziękuję z Twoją pomoc i wsparcie:). Pewnie nie za długo pokażę co nowego wymyśliłam...

niedziela, 6 lutego 2011

Drobiazgi dla córki

Na urodziny dostała moja córka telefon. Wymarzony i wyczekany. Jest nim tak zachwycona, że chyba po raz pierwszy w życiu martwią ją zniszczenia związane z przechowywaniem telefonu w torebce z innymi przedmiotami. Poprosiła więc o etui. Wyszydełkowałam takie cosik:


I jeszcze dwa pierścionki z szydełkowymi kwiatkami. Też na zamówienie córki.




Komentarze
2011/02/06 15:12:44
Bardzo ładne rzeczy, bardzo ładne zestawienia kolorystyczne, ale przede wszystkim świetne pomysły. Uwielbiam dla codziennych rzeczy takie niecodzienne i nieschematyczne pomysły.
Pozdrawiam
Grażyna
2011/02/06 18:55:57
Dzięki Kraszynko:)
Podejrzewam z pierścionkami to dopiero początek...
2011/02/06 19:27:08
Etui i pierścionki fantastyczne!!! Ależ ta Twoja córka ma fajnie z taką mamą:)
2011/02/06 21:26:19
Ja to bym wolała, żeby ona tak sobie ze mną podziergała przy niedzieli, niż tylko prosiła o gotowe rzeczy;) Ale mimo moich wysiłków jakoś nie chce się wkręcić. Coś z tymi genami chyba nie tak:)
2011/02/06 21:41:44
Śliczne! Bardzo kobiecy drobiazg, nie to co te wszystkie czarne trumnopodobne ;) Pierścionek super :)
2011/02/07 07:46:25
Ren-ya, ona pewnie ma inne talenty:)
A poza tym jest Twoją inspiracją skoro prosi o różne rzeczy do zrobienia.
I wspaniale je prezentuje światu - żywa reklama:)
2011/02/07 09:11:43
Dzięki, Agnieszko!

Sowo, ja wiem, ale czasami kapeńkę mi szkoda, że ona taka inna ode mnie:)

środa, 2 lutego 2011

Inspirujące kobiety

Jako, że rok 2011 ustanowiony został Rokiem Marii Skłodowskiej-Curie pomyślałam, że poznanie biografii tej znakomitej uczonej będzie bardzo na miejscu. Nie musiałam się szczególnie przekonywać do tego pomysłu, bo biografie należą do mojego ulubionego gatunku książek.

Czytałam tylko wieczorami, przed zaśnięciem, bo w ciągu dnia niewiele mam wolnego czasu i okazało się, że w ten sposób też da się czytać książki (!). Wystarczyło 15 do 45 minut dziennie. Gorzej, że ta historia kompletnie mnie rozbudzała i potem miałam trudności z uśnięciem:).

 W tej fascynującej biografii, opierającej się na niedawno ujawnionych archiwaliach, pasja i naukowa dociekliwość, triumf i sukces przeplatają się z odrzuceniem, hipokryzją i dyskryminacją, której Maria Skłodowska-Curie doświadczała zarówno jako kobieta, naukowiec, jak i imigrantka z Polski. Książka nie tylko opisuje zdumiewającą karierę naukową polskiej noblistki, lecz także jest wnikliwym portretem psychologicznym. Ukazuje kobietę próbującą pogodzić swe pasje i pracę z obowiązkami rodzinnymi. Nękana przez nawroty głębokiej depresji, skrywająca swe uczucia i chłodna z pozoru nawet wobec córek, nie zawsze była w stanie sprostać codzienności. Czytelnik poznaje także Marię jako ukochaną żonę, przyjaciółkę i współpracowniczkę Piotra Curie, a po jego śmierci ofiarę skandalu obyczajowego wywołanego romansem z Paulem Langevinem.

Do noty wydawcy chciałabym dodać kilka własnych refleksji. Pierwsza, która mi się nasunęła dotyczy nauki. Po raz kolejny przekonuję się, jak bardzo fascynującą dziedziną może być fizyka, której, będąc w wieku szkolnym, stanowczo nie lubiłam. A szkoda. Z wielu powodów. Między innymi dlatego, że czytając książkę Barbary Goldsmith niewiele rozumiałam z opisywanych doświadczeń, badań i odkryć. Na szczęście jest ciocia Wiki(pedia), która cierpliwie i przystępnie rozjaśniała mi w głowie co bardziej skomplikowane (dla mnie) zagadnienia:).

Z przedstawionych w biografii Marii Skłodowskiej-Curie postaci moją szczególną uwagę (prócz bohaterki tytułowej, rzecz jasna) zwróciła jeszcze jedna wyjątkowa kobieta-naukowiec, która jednak w swojej działalności miała nieco mniej szczęścia od naszej wielkiej Rodaczki, a mianowicie Lise Meitner. Ta austriacka fizyczka jądrowa (a prócz tego wybitna chemiczka i matematyczka), nieco młodsza od naszej Marii, nigdy nie miała wspierającego ją partnera, który przy każdej sposobności podkreślałby znaczenie jej pracy w rozwoju nauki. Ponadto doświadczyła ona podwójnej dyskryminacji - jako kobieta i jako Żydówka z pochodzenia. Na mocy ustaw norymberskich odebrano jej prawo nauczania i publikowania artykułów, a w końcu zmuszona została do opuszczenia swojego Instytutu i wyemigrowania z Niemiec. To ona prawidłowo zinterpretowała i opisała (po raz pierwszy używając terminu "rozszczepienie jądra atomowego) doświadczenia Otto Hahna, który później dostał za to Nagrodę Nobla. Wkład Lise Meitner całkowicie pominięto. Dopiero w 1992 roku niemieccy fizycy, otrzymawszy najcięższy wówczas sztuczny pierwiastek, nazwali go meitner (Mt) w hołdzie zapomnianej badaczce.

A jak już jesteśmy przy niedocenianych kobietach-naukowcach, to przypomniała mi się historia Clary Haber (przeczytana już dawno temu tutaj) - niemieckiej chemiczce, pierwszej kobiecie z tytułem doktorskim w historii Uniwersytetu Wrocławskiego. I jej szczęście nie sprzyjało. A przez "szczęście" w tym momencie rozumiem tylko jedno - wyrozumiały i wspierający mąż-promotor naukowych ambicji i pracy żony. Clara poślubiła utalentowanego chemika Fritza Habera, późniejszego laureata Nagrody Nobla, który wprawdzie z wdzięcznością przyjął pomoc żony w swojej pracy, ale, skupiony na własnej karierze, w żaden sposób nie wspierał jej ambicji. Po urodzeniu dziecka Clara całkowicie zrezygnowała z pracy naukowej i została przykładną niemiecką żoną i matką. Gdy Maria Skłodowska-Curie wspólnie z mężem otrzymała swoją pierwszą Nagrodę Nobla, Clara Haber tłumaczyła na angielski prace swojego męża i wygłaszała wykłady w stowarzyszeniach kobiecych na temat znaczenia chemii w gospodarstwie domowym. Popełniła samobójstwo w proteście przeciwko pracy swojego męża (wyprodukował gaz, który zastosowano na froncie I Wojny Światowej, w wyniku czego zginęło prawie 5 tyś. żołnierzy francuskich, a drugie tyle zostało sparaliżowanych). Fritz Haber po śmierci żony nadal angażował się w prace dla przemysłu wojennego (m.in. opracował produkcję Cyklonu B wykorzystywanego przez hitlerowców w komorach gazowych).

Ale wracając jeszcze do rodziny Marii Skłodowskiej-Curie. Nie była ona tutaj jedyną wybitną kobietą. Jej starsza siostra - Bronisława, jako jedna z trzech kobiet na tysiąc studentów skończyła medycynę na paryskiej Sorbonie. Starsza córka - Irena - poszła w ślady matki i razem ze swoim mężem została laureatką Nagrody Nobla z chemii (ich córka Helena również z sukcesami zajmuje się fizyką jądrową). Młodsza córka - Ewa - co prawda nie odziedziczyła zamiłowania do nauk ścisłych, była jednak utalentowana artystycznie. Jako pianistka wielokrotnie koncertowała we Francji i Belgii. Napisała pierwszą biografię swojej sławnej matki, na podstawie której w Hollywood nakręcono film. Była uznaną dziennikarką (nominowana do Nagrody Pulitzera za cykl reportaży wojennych. Jako żona dyrektora UNICEF-u czynnie wspierała w pracy swojego męża, jak również sama pracowała w tej organizacji. Z zaangażowaniem działała na rzecz upowszechnienia równouprawnienia kobiet.

Co znamienne, wszystkie opisane tu kobiety-naukowcy były pacyfistkami. Swoje odkrycia pragnęły wykorzystać dla dobra ludzkości. Nigdy nie współpracowały z przemysłem wojennym. Maria wraz ze swoją córką Ireną w czasie I Wojny Światowej organizowała ruchome stacje rentgenowskie (zwane "małymi Curie") używane w szpitalach polowych do diagnozowania rannych, a po wojnie wspólnie pracowały nad znormalizowaniem terapii radowych. Lise Meitner dzięki swojemu odkryciu nazwana została "Matką bomby atomowej", a jednak z powodu swoich przekonań odrzuciła amerykańskie propozycje pracy nad jej budową.

Te wybitne kobiety do dziś są inspiracją dla wielu z nas. I mnie, tak samo jak Barbarę Goldsmith, nieustannie intryguje dlaczego niektóre z ówczesnych kobiet tkwiły w okowach swojego otoczenia, podczas gdy innym udało się pokonać stojące na drodze przeszkody? Dlaczego niektóre kobiety dążyły do niezależności, podczas gdy pozostałe pragnęły podążać wyznaczoną przez innych ścieżką? Jaki wpływ na ich aspiracje miały rodzina i społeczeństwo? Jaką kobietą byłabym ja, gdybym urodziła się sto lat wcześniej?


Komentarze
 
2011/02/03 18:10:56
Podoba mi się dawka wiedzy, którą zaserwowałaś tym bardziej, że kwestie dekupażowe pochłaniają mnie jeszcze ciągle na tyle, że prawie nic nie czytam i mam nieustające wyrzuty sumienia a to jest "bezbolesna" dawka wiedzy w pigułce tym bardziej mnie interesującej, że dawno temu czytałam książkę córki Marii Curie-Skłodowskiej, która pisała o swojej matce właśnie i której osobowość była nieprzeciętna podobnie jak nieprzeciętny umysł. Zapewne nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, które stawiasz ponieważ jest bardzo wiele czynników, które decydują o wyborach takie charakter, środowisko, wsparcie o którym piszesz a nawet finanse,czy pozycja społeczna rodziny, ale osobiście wydaje mi się, że silna osobowość wszędzie zaznaczy swoje bytowanie bez względu na okoliczności, choć potrzebny jest też odpowiedni splot wydarzeń albo talent zależy do dziedziny. I żeby pozostawić trwałe ślady, którymi podążą inni lub inne musi być spełnionych nie jeden lecz kilka warunków. Tak ja to widzę.
Pozdrawiam
Grażyna
 
2011/02/03 20:13:57
No właśnie ta niesamowita siła mnie fascynuje. A ponadto pasja i wiara w siebie, które mimo krytyki i upokorzeń, zmuszają do działania, by wciąż konsekwentnie realizować swoje cele. Te cechy zawsze najbardziej podziwiałam w ludziach.
 
2011/02/04 17:23:37
"Dlaczego niektóre kobiety dążyły do niezależności, podczas gdy pozostałe pragnęły podążać wyznaczoną przez innych ścieżką?"
A czy dzisiaj jest inaczej...? Może trochę inna ta niezależność i ta ścieżka, ale temat dalej aktualny jak najbardziej, moim zdaniem.
 
2011/02/05 10:15:06
Masz rację Sowo, niby czasy są inne, a niektóre rzeczy pozostają po staremu.
W ciągu ostatnich stu lat zniknęło wiele obiektywnych problemów i dziś na pewno jest łatwiej, choćby dlatego, że mamy swobodny dostęp do wiedzy, a Konstytucja gwarantuje nam prawo do samookreślenia się i samorealizacji oraz zakazuje dyskryminacji. Prawo nam sprzyja, a biurokracja przeszkadza tylko trochę. Myślę, że w tej chwili największe przeszkody pozostały już tylko w nas samych. To nasze własne uprzedzenia, lęki i zahamowania powstrzymują nas przed wybraniem swojej własnej drogi. A także uprzedzenia, lęki i zahamowania osób z naszego otoczenia.