wtorek, 31 maja 2011

Dziwny był ten maj

Dziś wreszcie usiadłam przed komputerem, żeby poukładać sobie ostatnio zrobione zdjęcia. Trochę mi się ich uzbierało. Między innymi sesja fotograficzna dzierganej chusty - planowany temat przewodni dzisiejszego wpisu. Jednak wspominając sobie mijający właśnie miesiąc pomyślałam, że był on na tyle wyjątkowy, że warto napisać coś więcej na ten temat. O chuście będzie więc tylko przy okazji.

To o marcu i kwietniu mówi się, że jak w garncu, i że przeplata (trochę zimy, trochę lata). Tymczasem najbardziej pokręconym miesiącem tegorocznej wiosny był właśnie maj.

Rozpoczął się bardzo zimowo. Wprawdzie u nas padał tylko zimny deszcz, ale za to na Dolnym Śląsku była regularna śnieżyca i mróz. Oj, nie udał się niektórym długi weekend, niestety:


(Zdjęcia pochodzą z fotoreportażu na Onecie).

Podobno majowe opady śniegu zdarzały się już w przeszłości. Moja mama wspominała, że w roku 1984 z powodu śnieżycy odwołany został nawet pochód pierwszomajowy. Jakoś nie udało mi się zapamiętać tego wydarzenia. Dziwne. Tak całkiem wolny 1 Maj, a ja tego nie pamiętam... Chodziłam do czwartej klasy szkoły podstawowej i zafascynowana byłam historiami o Panu Samochodziku. Pewnie się zaczytałam;).

Potem było chłodno-wiosennie. W sam raz na sesję zdjęciową mojej dzierganej chusty:


Prawdę mówiąc to żałowałam, że na ten spacer nie wzięłam żadnej kurtki. Podkoszulek i dwa cienkie sweterki nie dawały tego dnia odpowiedniej ochrony przed zimnym i porywistym wiatrem. Ale przynajmniej było sucho. Przynajmniej do końca spaceru. Potem lunęło jak z cebra.


Model z Dropsa - przerabiałam włóczką Classic (Inter-Fox) i drutami nr 3,5. Zużyłam nieco ponad 100 g.

Koniec maja to już prawdziwe lato. To niesamowite, w ciągu trzydziestu dni przedreptaliśmy od kozaków do sandałów! Dziś jest 30 stopni ciepła, ptaszki ćwierkają i bzyczą pszczółki, a moja skóra nerwowo reaguje na żar lejący się z nieba.

I znów obrodziła czereśnia:


Może by tak coś upiec...? Czereśnie w cieście... to brzmi bardzo apetycznie:). Może wymyślę coś w weekend (o ile do tego czasu szpaki nie zdążą oskubać z owoców całego drzewa).


Komentarze
2011/06/03 22:21:18
Bardzo fajne wspomnienia. Jak to człowiek szybko zapomina i nawet nie pamiętam czy w mazowieckim padał śnieg w maju i aż mnie to przeraża bilobil się kłania. Masz piękny ogród no i te czereśnie - gdybym miała drzewo czereśni, to bym pękła, bo tak lubię, że jem aż skończę.
Chusta Ci wyszła pięknie a całościowo prezentujesz się bardzo ciekawie, bo masz ciemną karnację i to są świetne kolory dla Ciebie. Fajnie tak coś wydłubać co się chce i w jakim się chce kolorze. Super.
Grażyna
2011/06/04 09:29:20
A wiesz, że ja już prawie zapomniałam o tym śniegu :) A był, faktycznie i to zupełnie znienacka :) Ach, jak Ci tych czereśni zazdroszczę ;D
2011/06/05 17:27:21
Sama nie wiem dlaczego, ale lubię pamiętać o takich szczegółach:)
Kiedyś opowiadając wnukom historie, będę mogła jedną z nich zacząć słowami: "To wydarzyło się tego maja, gdy niespodziewanie, ledwo rozkwitające kwiatowe pączki pokryły się gęstym i zimnym śniegiem. Potężna zamieć śnieżna miotała drobnymi figurkami ludzi przemieszczających się w pośpiechu do pracy i szkoły, bezskutecznie próbujących osłonić się przed wciskającymi się do ich niedowierzających oczu mokrymi płatkami śniegu...." :).

No a tegoroczne czereśnie to właściwie przeszły już do słodkiej historii;).

czwartek, 26 maja 2011

Dlaczego lubimy Dextera Morgana?

"Dexter" - serial o seryjnym zabójcy, który w ciągu dnia jest sympatycznym pracownikiem policyjnego laboratorium, zaś w nocy zaspokaja swe mordercze instynkty, znany jest na świecie już od kilku lat i wciąż cieszy się niesłabnącą popularnością. Jednak ja odkryłam go dopiero w tym roku. W krótkim czasie obejrzałam wszystkie pięć sezonów (na każdy sezon składa się 12 odcinków), bezdyskusyjnie polubiłam głównego bohatera, a teraz nie mogę przestać się zastanawiać dlaczego tak się stało.


Dexter nie jest typowym pozytywnym bohaterem. Wprawdzie zabija złoczyńców, ale nie dlatego, by w ten sposób chronić niewinnych, albo pomścić ich krzywdę, albo wymierzyć sprawiedliwość (choć przy okazji realizuje również i te cele). Dexter morduje, bo musi. Bo to lubi. Bo wtedy tylko czuje, że żyje. Jest psychopatą, który przeżywszy w dzieciństwie traumę, został skażony złem i zaczął odczuwać potrzebę zabijania. Tę mroczną stronę Dextera odkrył tylko jeden człowiek - Harry - jego adopcyjny ojciec, policjant, który znał traumatyczną przeszłość chłopca. To on został jego przewodnikiem i mentorem. Akceptując mordercze skłonności Dextera, postanowił nadać im konkretny cel. Stworzył swoisty kodeks, w którym zostało ściśle określone, kto może zostać ofiarą oraz w jaki sposób dokonać zbrodni i jak po niej posprzątać, by nie zostawić śladów i nie dać się złapać. Jako policjant Harry był idealnym nauczycielem w tej dziedzinie. Miał też świadomość jak wielu przestępców unika kary w wyniku skomplikowanych procedur prawnych. A Dexter okazał się pojętnym uczniem, bo po piątej serii, mimo wielu niekorzystnych splotów zdarzeń, wciąż jest na wolności i wciąż morduje zbrodniarzy, na swój sposób czyniąc świat, jak sam twierdzi, odrobinę bardziej przyjaznym i bezpiecznym.

A ja i wielu innych widzów wciąż mu kibicujemy.


Zastanawiam się, jakie (nie)moralne instynkty porusza w nas postępowanie Dextera, że trzymamy kciuki za jego powodzenie.

Czytałam w internecie różne wypowiedzi na ten temat. Podobno jedna dziennikarka przyznała, że serial przyprawia ją o mdłości, ponieważ nie może znieść identyfikacji ze złem. Inny recenzent zaś stwierdził, że czuje się zbrukany lubiąc głównego bohatera. Rozumiem te emocje, bo czuję się bardzo podobnie.

Tu miała nastąpić krótka rozprawka na temat kary, moralności i sprawiedliwości, ale okazało się, że krótko to się nie da tego tematu przedstawić. Rozrastał mi się w sposób niekontrolowany i wielowątkowy, aż w końcu sama się pogubiłam i nie wiedziałam już jakiej postawy bronię i dlaczego. Wydaje się, że nie można być człowiekiem etycznym i jednocześnie aprobować to, co robi Dexter. A jednak nie do końca zgadzam się z tym twierdzeniem.

To prawda, że wszyscy żyjemy w społeczności, którą obowiązują jakieś prawa. Te prawa kształtowały się i organizowały wraz z rozwojem ludzkości, są wynikiem naszej ewolucji, zdobyczą cywilizacyjną. Owszem, są niedoskonałe: prawo nie zawsze chroni nas w takim zakresie, jak byśmy tego chcieli, kary według opinii społecznej nie zawsze są sprawiedliwe, a przestępcy popełniają zbrodnie na przepustkach lub warunkowych zwolnieniach - bo my sami jesteśmy niedoskonali i jako tacy nie jesteśmy w stanie stworzyć idealnego systemu. Człowiek jest stworzeniem wysoce zawodnym. (Parafrazując Piłsudskiego mogłabym powiedzieć, że idee mamy wspaniałe, tylko ludzie kurwy). Tym niemniej jednak, moralność wymaga chyba przestrzegania prawa, działania w zgodzie z normami i zasadami? Człowiek moralny nie popiera samosądów. Historia nie raz wykazała, że są one szkodliwe społecznie.

Z drugiej jednak strony nie mogę tak całkiem odmówić Dexterowi tego, że w jego działaniach wyrażają się te najbardziej pierwotne i podstawowe normy społeczne: zło musi zostać ukarane, a krzywda pomszczona. O karze mówi się dziś jedynie, że powinna odstraszać, albo wychowywać. Mało kto dostrzega w niej zemstę. Pojęcie to jest dziś kojarzone z barbarzyństwem, czynem niegodnym ludzi o wysokim poziomie intelektualnym i moralnym. Tylko dlaczego tak jest? Przecież działania odwetowe są wpisane w nasze człowieczeństwo. Kto na doznaną przykrość nie pomyślał nigdy "czekaj no, zrobię ci kiedyś to samo"? Kto na kuksaniec nie ma ochoty odpowiedzieć kuksańcem? Kto z nas, słysząc o sprawie utopionego w Wiśle Michałka, nie pomyślał sobie, że sprawca tego okropnego czynu również powinien umrzeć?

Myślę sobie, że mimo naszych oświeconych, cywilizowanych poglądów, z wartościami humanistycznymi na czele, podświadomie wciąż siedzi w nas przekonanie, że śmierć śmiercią powinna być karana. Oko za oko, ząb za ząb. Czy właśnie nie to - nasze podświadome pragnienie zemsty - sprawia, że podoba nam się to, co robi Dexter? Zastanawiam się tylko, dlaczego wobec tego, żądanie kary śmierci jest dziś tak niepopularnym postulatem i kojarzy się głównie z ciemnym, fanatycznym motłochem? Może wszyscy mamy swoją ciemną stronę, ale boimy się do tego przyznać?

Wychowujemy się w przekonaniu, że ludzkie życie jest wartością najwyższą. Co prawda istnieją sytuacje, w których pozbawienie kogoś życia jest uzasadnione, ale nawet wówczas jest to czyn tak sprzeczny z naszym instynktem moralnym, że może wywołać szereg problemów natury psychicznej i wątpliwości moralnych. Doskonale widać to na przykładzie Debry - siostry Dextera. Gdy ją poznajemy w pierwszym sezonie, jest początkującą, bezkompromisową policjantką - idealistką, pełną wiary w wyjątkowość swojego zawodu. Chce ścigać przestępców i stać na straży prawa. Gdy w drugiej serii prowadzi śledztwo w sprawie Rzeźnika z Zatoki (nie wiedząc, że jest nim jej brat), którego ofiarami byli tylko "źli ludzie", wypowiada opinię, że, gdyby mogła, osobiście "wpakowała by mu kulkę w łeb", bo "przecież to morderca". Według bezkompromisowej Debry nieważne są efekty. Nieważne jest to, że na ulicach miasta jest o jednego zbrodniarza mniej. Liczy się sam czyn i jego arbitralna ocena. Morderstwo jest złem, jest przestępstwem i jako takie bezwarunkowo podlega karze. Czarne jest czarne. Koniec i kropka!

Jednak w ostatnim sezonie poglądy Debry ulegają zmianie. Będąc świadkiem ogromu cierpień zadawanych niewinnym ludziom przez różnej maści złoczyńców, Debra zaczyna mieć wątpliwości. Czy rzeczywiście KAŻDY człowiek ma prawo do życia? Czy powinna była negocjować z przestępcą, który sterroryzował bronią zakładnika? Czy dobrze zrobiła zabijając go? Udało jej się uratować niewinnego człowieka, ale czy to znaczy, że ten zły zasłużył na śmierć? „Może nie każdy człowiek zasługuje na to, by żyć” - tymi słowami próbuje ją pocieszyć brat. Jednak jeśli to prawda, to może również nie każdy morderca zasługuje na karę (poddanie go procesowi sądowo-karnemu)?

Pośród tych doświadczeń i skrupułów morderstwo nabiera odcieni szarości, daje się wyjaśnić i usprawiedliwić. W ostatnim odcinku Debra podejmuje decyzję niezgodną z wymogami prawa, lecz zgodną z własnym sumieniem i własnym osądem moralnym. Jej poukładany, nieskomplikowany świat wartości wali się w gruzy. Co dostaje w zamian? Nie dające żadnego oparcia przekonanie, że nic nie jest tak proste, jak się wydaje, a oczywiste prawdy w pewnych sytuacjach przestają być oczywistymi. To przykre, bo z taką wiedzą najczęściej umierają autorytety. Ale też i optymistyczne jednocześnie, bo od tego momentu zaczynamy słuchać siebie i sobie ufać.


Okazuje się, że pomimo wielości teorii etycznych, w sytuacji trudnego wyboru i tak zdani będziemy wyłącznie na siebie. Na swój własny osąd. Niektórych odpowiedzi nie znajdziemy bowiem nigdzie indziej, jak tylko w głębi własnego sumienia, gdyż czasami granica między dobrem, a złem jest tak rozmyta, że określić ją może jedynie nasza własna moralność.


Komentarze
 
2011/05/27 20:34:11
Niestety nie oglądam filmu, więc niewiele mogę o nim powiedzieć a właściwie to nic, bo nawet nie znam tytułu natomiast bardzo lubię tematy nieoczywiste. Wiele lat temu byłam radykalną przeciwniczką kary śmierci a teraz....też jestem, ale jakby trochę mniejszą
(nowy termin odkryłam - mniejsza śmierć). Zgadzam się, w zupełności że człowiek jest istotą niedoskonałą i słyszałam, że potrafi zabić nawet z nudów, co świadczy o tym, że jest potworem. Psychologia nie odkryła źródła odpowiedzialnego za zabijanie mimo, że przebadali tysiące seryjnych morderców. Niektóre religie nie wymienię, które mają rzekę krwi na rękach a krzyżowcy czym bardziej byli ubroczeni krwią w tym większej chwale wchodzili do kościołów a obecny świat płacze nad śmiercią jednych, cieszy się z innych i mówi o moralności. Myślę, że zabijanie mamy w genach i może kiedyś się tego genu pozbędziemy, ale póki co...są też wspaniali ludzie, choć psychologia mówi, że nie ma altruizmu, bo wszystko robione jest z myślą o zysku choćby moralnym.
Dużo różnych wątków poruszyłam, ale tyle myśli mi przychodziło do głowy a każda to oddzielny temat spróbuję obejrzeć jakiś odcinek, choć trudno wchodzić w środek serialu i dać się wchłonąć. Fajny temat poruszyłaś.
Pozdrawiam weekendowo
Grażyna
 
2011/05/27 20:35:30
Wow, ale komentarz kobylaszczy najdłuższy jaki wpisałam w swojej historii blogowej.
 
2011/05/27 22:14:19
Niejednoznaczności i nieoczywistości od zawsze skłaniały mnie do refleksji. Natomiast arbitralne przekonania i dogmaty od zawsze wywołują we mnie jedynie nieufność oraz potrzebę drążenia i podważania.

Cieszę się Grażyno, że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami i bardzo Ci dziękuję za Twój komentarz. Wiem, że temat fajny i bardzo rozwojowy, choć z tych samych powodów również niełatwy. Borykałam się z nim niemal dwa tygodnie, a na koniec i tak nie byłam do końca przekonana, czy moje rozważania trzymają się kupy. Ale te zagadnienia tak mocno mi weszły do głowy, że po prostu musiałam spróbować jakoś je sobie poukładać. Choć ostatecznie i tak moją jedyną pewnością jest to, że im więcej wiem, tym bardziej nic nie wiem;).

Co do kary śmierci, to myślę bardzo podobnie do Ciebie. Wydaje mi się, że jej istnienie ma ogromny sens, jeśli chodzi o sprawiedliwość; natomiast nie wyobrażam sobie jej stosowania. Bezduszne i zinstytucjonalizowane zabijanie w majestacie prawa jest dla mnie czymś budzącym grozę.

niedziela, 22 maja 2011

Doniczki z puszek

Zawsze bardzo podobały mi się ładnie urządzone ogrody, balkony i tarasy z kwiatami. Gdy kilka lat temu wprowadziłam się do swojego domu, spodziewałam się, że też kiedyś stworzę na swoim podwórku taki przytulny kącik do relaksu, z kolorowymi i pachnącymi roślinkami. Może jakiś skalniaczek i oczko wodne... - tak sobie marzyłam. Kupiłam nawet kilka stosownych czasopism, żeby się nieco podszkolić w tej dziedzinie. Po kilku artykułach jednak mocno się zniechęciłam. Rośliny i ich pielęgnacja wydały mi bardzo wymagającą pasją, do której, stwierdziłam, nie mam ani czasu, ani cierpliwości. O tylu rzeczach trzeba pamiętać: podlewanie, przycinanie, nawożenie, odpowiednie nasłonecznienie, lub wprost przeciwnie - zacienienie, usuwanie przekwitłych kwiatostanów... Pomyślałam, że ogrodnikiem trzeba się po prostu urodzić i dałam sobie spokój z tematem.

Ale tej wiosny znów poczułam chęć na kwiaty. Planowałam tylko pelargonie na balkon, ale wpadła mi w ręce ta gazeta, a w niej mnóstwo pomysłów na kwiatowe dekoracje. Szczególnie zainspirował mnie projekt przerobienia puszek po konserwach w oryginalne, ręcznie malowane doniczki. I tak powstał mój maleńki ogródek kwiatowy:


Puszki zostały pomalowane specjalnym primerem do gładkich powierzchni, a następnie farbą akrylową. Po wyschnięciu farby, z pomocą szablonu zrobionego ozdobnym dziurkaczem, namalowałam motywy kwiatowe. Na koniec dwukrotnie polakierowałam. Jako podstawki wykorzystałam zakrętki od słoików, które również pomalowałam i polakierowałam.


Mam nadzieję, że kwiatki w puszkach i pod moją opieką przeżyją i będą mnie cieszyć do samej jesieni:).


Komentarze
2011/05/22 16:29:59
Znakomity pomysł. Piękna dekoracja. Wspaniale to wymysliłaś. Całoścćwygląda bardzo oryginalnie i dekoracyjnie. Robi wrażenie. Gratulacje.
2011/05/22 17:41:18
Świetne Ren-ya!
No widzisz, ja bym czegoś takiego nie zrobiła, nie mam ani drygu, ani ochoty na takie robótki. Ale w ziemi uwielbiam grzebać, sadzić kwiatki, przycinać, podlewać i gadać do nich:)
I tak jak dla Ciebie zrobienie tej kwiatowej dekoracji było pewnie frajdą, tak dla mnie frajdą (a nie uciążliwością) są wszelkie prace ogrodowe.
I o to w końcu chodzi:)
2011/05/22 18:42:13
Fantastyczne jest zrobienie czegoś z niczego a ponieważ mnie też przerażają prace ogrodowe, ale pewnie jest jak ze wszystkim trzeba się wgryźć a potem samo idzie i trzeba zrobić coś małego aby wyrosło coś większego i to jest świetny pomysł.
Grażyna
2011/05/22 20:42:03
Aż mam ochotę zrobić coś takiego. Ciekawe to nowe wcielenie puszek ;)
2011/05/22 20:49:33
Jestem pod wrażeniem, calość wygląda prześlicznie, wesoło i kolorowo. Bardzo, bardzo fajny pomysł :)
2011/05/23 12:27:24
ogródek na piątkę z plusem :)
ale moje puszkowe doniczki zaczeły dośc szybko rdzewieć i nie było dobrze.
podstawki to podstawa. ale to roślinkom nie było dobrze.
2011/05/23 16:39:19
Bardzo mi miło, że moja praca praca spotkała się z tak przychylnymi komentarzami:)

Prawdę mówiąc, to miałam trochę wątpliwości jeśli chodzi o własnoręczne malowanie - nie mam wprawy w tej dziedzinie, a falista powierzchnia puszki zadania mi nie ułatwiała. Kwiatki są trochę dziecinne, ale w sumie to jestem zadowolona z efektu.

Co do rdzy, to rzeczywiście trochę się jej obawiam. Tym bardziej, że puszki mają od spodu nawiercone dziurki i po podlewaniu nadmiar wody wypływa do podstawek/nakrętek, i wtedy puszki stoją w wodzie, niestety. Mam jednak nadzieję, że farba i lakier w jakimś stopniu zabezpieczą moje doniczki przed korozją i przetrwają one z kwiatami przynajmniej jeden sezon:).

piątek, 13 maja 2011

Zawiązywany żakiet

... zrobiłam wg opisu z Sandry nr 3/2011, tylko kolory wybrałam inne - wykorzystałam motki, które zostały mi z Tymiankowych drobiazgów.

Podobno w tym sezonie charakterystycznym elementem dzierganej mody są luźne kroje. No i rzeczywiście jest luźno, swobodnie i niezobowiązująco, czyli tak jak lubię najbardziej:


A poza tym lubię też motyw kolorowych fal. I pomimo tego, że w swoich dzierganych ubraniach często go wykorzystuję, to wciąż jeszcze mi się to nie znudziło:)


I jeszcze jedna fotka z bliska:


Druty nr 4, włóczka Dalia (Anilux).


Komentarze
2011/05/13 21:10:59
Projekt bardzo ciekawy, a wyglądasz w tym dziergadełku fantastycznie. Pozdrawiam.
2011/05/14 12:23:45
Bardzo śliczne wdzianko, wyglądasz jak nastolatka a cała kompozycja to po prostu klasa, bo umieć coś wydziergać to sztuka a zestawić całość to podwójna sztuka. Ślicznie.
Pozdrawiam
2011/05/14 22:23:34
Dziękuję Paniom za sympatyczne opinie:)
2011/05/15 19:14:15
Nudne to już się staje po raz kolejny pisać, że świetnie Ci to wyszło i super wyglądasz;P
Ale napiszę, bo skoro tak jest, to jakie mam wyjście?:)
Gość: Frankfuterka, ip-109-41-244-69.web.vodafone.de
2011/07/04 22:03:12
Witam i pozdrawiam serdecznie.Bardzo podobaja mi sie wszystkie twoje wdzianka.Kiedy ty masz na to wszystko czas? Ja rowniez dziergam sobie od czasu do czasu.Np.szaliczek albo czapeczke ,mam na swoim koncie rowniez pare sweterkow ale brak mi fachowej pomocy.Nauczyla mnie tego moja babcia,potrafie duzo ale nie umie pracowac wedlug gazetki poniewaz nikt mnie tego nie nauczyl potrzebowalabym fachowej pomocy.Bede dalej sledzila twoj blog.
2011/07/05 08:18:29
Mnie nauczyła dziergać mama, ale opisy z gazet rozpracowałam już sama:). To naprawdę nic trudnego. Największym odkryciem było dla mnie zorientowanie się, że schematy należy czytać od prawej strony do lewej (czyli dokładnie tak, jak się przerabia oczka); wcześniej czytałam je, tak jak tekst - od lewej do prawej - i ciągle się złościłam, że brakuje mi lub zbywa oczek. Ale i do tej pory zdarzają się opisy, których w żaden sposób nie udaje mi się przerobić drutami:).
Tak więc, nie przejmuj się i nie zniechęcaj, tylko próbuj; a jeśli będę mogła, to chętnie Ci pomogę:)

sobota, 7 maja 2011

Żywoty królowych według Zweiga

O Stefanie Zweigu, znanym biografie i popularnym w latach 20 i 30 ubiegłego wieku pisarzu, pewnie nigdy bym się nie dowiedziała, gdyby przyjaciółka nie podrzuciła mi pewnego razu biografii Marii Antoniny jego autorstwa właśnie. Lubię biografie, jednak za tę trudno mi było się zabrać. Już wcześniej znałam dramatyczne losy królowej Francji, której kres życia przypadł na burzliwe i pełne terroru czasy Wielkiej Rewolucji, a czytanie o przemocy i okrucieństwie, które ludzie sami sobie potrafią zgotować wywołuje u mnie przygnębienie. W końcu jednak zabrałam się za czytanie i nieoczekiwanie lektura pochłonęła mnie bez reszty.

Maria Antonina żyła trzydzieści osiem lat, a przez lat trzydzieści szła drogą przeciętnej kobiety, chociaż w otoczeniu niepospolitym. Nie była ani dobra, ani zła, ani zbyt mądra, ani zbyt głupia, ani ognista, ani lodowata - była kobietą zwyczajną, dość próżną i lekkomyślną: Maria Antonina z rodu Habsburgów, żona Ludwika XVI, królowa Francji. Dzisiaj mało kto by o niej pamiętał - jak nie pamięta się o wielu władczyniach - gdyby bieg historii nie zmusił jej, aby wyrosła ponad pospolitość. "Dopiero w nieszczęściu dowiaduje się człowiek, kim jest w rzeczywistości" - powiedziała u schyłku życia na poły dumnie, na poły z rezygnacją. I z podziwem, zdołała bowiem pojąć, że dzięki cierpieniom, jakimi los ją doświadczył, na zawsze pozostanie w pamięci potomnych.

O Stefanie Zweigu mówi się, że był pasjonatem i doskonałym znawcą ludzkiej psychiki, i że zainteresowania te znajdują odbicie w jego twórczości. To prawda. Czytając losy Marii Antoniny poznaję inną osobę, niż tę, którą znam z podręcznika od historii. Poznaję nie królową i jej znaczenie dla losów Europy. Poznaję po prostu człowieka, osobę, która przyszła na świat w rodzinie królewskiej i której przeznaczenie z góry było zaplanowane - zapewnienie bezpieczeństwa i równowagi w pochłoniętej wojnami Europie. W tym celu zaplanowane zostało małżeństwo młodej Marii Antoniny z równie młodym następcą tronu Francji. O związek ten przez wiele lat zabiegała matka Marii Antoniny - jedna z najwybitniejszych władczyń europejskich, cesarzowa rzymsko-niemiecka - Maria Teresa Habsburg, która jednak nie potrafiła przygotować swojej córki do roli, jaką dla niej przeznaczyła.

Maria Antonina nie była ani odpowiednio wykształcona, ani również nie miała odpowiednich cech charakteru do objęcia tak ważnej funkcji. Przede wszystkim zaś była zbyt młoda i niedoświadczona, by interesować się sprawami istotnymi dla państwa. Tak samo, jak i jej młody mąż, skupiała się na rzeczach materialnych, lubiła stroje i zabawy. Życie dworskie i ograniczenia etykiety bardzo jej dokuczały, starała się więc ich unikać, czym oczywiście narażała się na nieprzychylność i rosnącą wrogość ze strony arystokracji. Była zwykłą kobietą, z  której okrutnie zadrwił sobie los obsadzając ją na tronie jednego z najważniejszych europejskich krajów. I zapłaciła za to ogromną cenę. Tak samo, zresztą, jak i jej mąż.

Ludwik XVI i Maria Antonina - z bożej łaski król i królowa Francji, z woli sprytnie podburzanego i ogarniętego żądzą przemocy tłumu stracili wszystko: tytuły, majątek, dzieci, wolność, dobre imię, a w końcu życie.

Po lekturze biografii Marii Antoniny nabrałam do niej ogromnej sympatii. Nie za jej wielkość, ale za zwyczajność właśnie. A potem za jej ogromny hart ducha i dumę z jaką znosiła publiczny proces oparty na oszczerstwach, plotkach i spiskach, kolejne lata upokorzeń i odzierania z godności, a na końcu drogę na szafot. I z pewnością ogromny wpływ na mój stosunek do tej postaci historycznej miał sposób przedstawienia jej przez Stefana Zweiga, który wprawdzie otwarcie i bez skrupułów wytyka wady swoich bohaterów, ale jednocześnie odnosi się do nich z wielką życzliwością, bez niepotrzebnego krytykanctwa.

Któregoś dnia podzieliłam się wrażeniami z tej lektury z moją mamą, na co ona spojrzała na swoją biblioteczkę i wyjęła z niej inną książkę tego samego autora - biografię królowej Szkocji pt. "Maria Stuart". Powiedziała, że bardzo ją lubi, bo jest to jedna z jej pierwszych książek zakupionych za własne zarobione pieniądze (wydanie z 1971 r. - ta książka jest starsza ode mnie), no i dlatego, że podczas czytania płakała nad losem szkockiej królowej rzewnymi łzami.
 
No to wzięłam i przeczytałam.

Tajemnica życia Marii Stuart doczekała się równie licznych, jak sprzecznych upostaciowań i interpretacji: nie znajdzie się chyba druga kobieta, której sylwetka byłaby odmalowana w tak rozmaity sposób: już to jako męczennica, raz jak wściekła intrygantka, kiedy indziej jako anielska Święta" - pisze Stefan Zweig w swej zbeletryzowanej powieści biograficznej o królowej Szkocji, ściętej na szafocie. Ze sprzecznych relacji, z pomieszania prawdy i fałszu wydobył pisarz niezwykle barwny portret psychologiczny królowej. Powieść ta, którą czyta się jednym tchem, należy do najwybitniejszych utworów Stefana Zweiga.

Rzeczywiście - ta biografia jest jeszcze ciekawsza od poprzedniej, zwłaszcza, że dotyczy nie tylko bohaterki tytułowej, ale również królowej Anglii - Elżbiety I zwanej Wielką. To bardzo ciekawe czasy historyczne i niezwykłe były powiązania tych dwóch monarchiń. Od początku rywalizowały ze sobą, ale nigdy otwarcie. W listach i publicznych wystąpieniach zapewniały o swojej wzajemnej miłości siostrzanej (były ze sobą dość blisko spokrewnione) i przywiązaniu. W rzeczywistości nieustannie spiskowały przeciw sobie i czyniły sobie złośliwości. Jedna była dumna, zuchwała i odważna, druga ostrożna, niepewna, ale obdarzona politycznymi talentami. Jedna katoliczka, druga żarliwa protestantka. Na Wyspach Brytyjskich nie było miejsca dla dwóch tak silnych, a różnych kobiet. Jedna musiała zginąć, by w ogarniętej wojną religijną Europie zapanował spokój. Obie przeszły do legendy. Maria Stuart - romantyczna bohaterka, która oddała życie za swoją wiarę. Elżbieta I Wielka - królowa, której okres panowania zapoczątkował wielki rozkwit i wzrost znaczenia Anglii w Europie i na świecie. Za życia nigdy się nie spotkały osobiście. Po śmierci zaś spoczęły obok siebie w Opactwie Westminsterskim.

Od książki nie mogłam się po prostu oderwać. Byłam pełna podziwu dla autora za tak niesamowicie nakreślone sylwetki królowych. Cokolwiek o nich mówi historia, w biografiach Stefana Zweiga są to osoby z krwi i kości, pełne namiętności, posiadające wady, ale też nigdy nie pozbawione zalet i siły charakteru, która objawia się w sytuacjach ekstremalnych.


Komentarze
 
2011/05/07 21:02:14
Chyba wybiorę się do biblioteki... :)
 
2011/05/09 20:05:14
Ja nie muszę chodzić do biblioteki, bo mam ogrom książek w domu a to dlatego, że pochłania je mój mąż. A ja co? Ostatnio nic. Ale dzięki Twoim pasjonującym opisom wiem, co mu kupię w prezencie a może i sama kiedyś wreszcie sięgnę.
Pozdrawiam
Grażyna

poniedziałek, 2 maja 2011

Wiaderko imieninowe

Wczoraj, z ogromnym opóźnieniem, ale z wielką przyjemnością, uczciliśmy imieniny mojej przyjaciółki Agnieszki. Dla solenizantki zdekupażowałam drewniane wiaderko - osłonę na donicę.

Tak wyglądało wiaderko w stanie surowym:

(Zdjęcie pochodzi ze strony producenta)
 A tak po obróbce dukupażowej:



Komentarze
2011/05/02 16:08:19
Prześliczne :) Czy zabezpieczałaś je w środku przed wilgocią w jakiś sposób ?
2011/05/02 16:11:07
Bardzo ładne wiaderko w odważne kolory a kropki są po prostu mistrzowskie. Mnie wychodzą ciągle jakieś nieskoordynowane grubasy. Przyjaciółka na pewno jest bardzo zadowolona.
Pozdrawiam
Grażyna
2011/05/02 17:30:34
Agnieszko, wnętrze wiaderka pomalowałam i polakierowałam trzykrotnie; niewielka ilość wody na pewno mu nie zaszkodzi:)

Grażyno, ja robię kropki bardzo rozwodnioną farbą i z pomocą szczoteczki do zębów; pierwsze "pryski" zawsze idą w papier. Cieszę się, że Ci się podobają, to jeden z moich ulubionych efektów:).
2011/05/02 23:54:54
Wyjątkowo ładnie przyozdobiłaś wiaderko - zyskało nowy wymiar.
2011/05/03 16:35:10
Taki prezent ma niewymierną wartość:)
Fajnie mieć taką utalentowaną przyjaciółkę:)
2011/05/04 14:45:17
Antonino, Sowo, dziękuję:)