sobota, 17 grudnia 2011

Upadek królestwa

Przeczytałam "Króla Trędowatego" (II część trylogii Zofii Kossak o średniowiecznych krzyżowcach) i  jestem zła. Wściekła nawet! Nie wiem dokładnie dlaczego. Czy dlatego, że historia okazała się inna niż oczekiwałam? Że zamiast wielkich bohaterów, szlachetnych rycerzy, więcej w niej było zwykłych kanalii i zbójów jedynie mieniących się rycerzami? Że władcy i inni możni, przeznaczeni do rządzenia, w których rękach spoczywał los zwykłych ludzi, po których spodziewać się należało mądrości i szczególnego poczucia odpowiedzialności, często okazywali się głupi, chciwi i okrutni?...

To bez sensu złościć się na rzeczywistość. To bez sensu złościć się na to, że świat i ludzie nie są idealni. A jednak się złoszczę. Bo wiem, że to my sami odpowiadamy za swój los - potrafimy zgotować sobie największe piekło, ale też zdolni jesteśmy do największych poświęceń i miłości względem siebie. Tylko jak wyeliminować to pierwsze, a wzmocnić to drugie? Wielu próbowało znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nikomu się nie udało. Recepty na poprawienie naszego charakteru nie znajduje ani religia, ani filozofia, ani nauka...

Za moim zainteresowaniem krzyżowcami stoi obejrzany już jakiś czas temu film pt. "Królestwo Niebieskie" - przepiękny dramatyczny obraz o walce dobra ze złem, o miłości i poświęceniu:

Śmiertelnie chory król Jerozolimy - Baldwin IV Trędowaty, wraz z nielicznymi zaufanymi rycerzami, pragnie stworzyć w Ziemi Świętej Królestwo Niebieskie, gdzie pomiędzy ludźmi wyznającymi różną religię i pochodzącymi z różnych kultur panować będzie pokój i harmonia. Trudne to zadanie, bo wrogowie to nie tylko dążące do świętej wojny siły muzułmańskie, lecz także latyńscy chrześcijańscy notable spiskujący przeciwko królowi w celu osiągnięcia własnych, doraźnych i płytkich korzyści. Po stronie prawych są między innymi Balian z Ibelinu i Sybilla - królewska siostra, przeznaczona na żonę nielubianemu i głupiemu Gwidonowi z Luzynianów. Ten ostatni oczywiście, wraz z równie głupim, krótkowzrocznym i chciwym Renaldem De Chatillon, reprezentuje stronę "złych". Warto dodać, że po stronie "złych" stanął również chrześcijański arcybiskup Herakliusz, patriarcha Jerozolimy, zaś "dobrym" okazał się Saladyn - wielki wódz muzułmański.

Film, jak to film... - "dobrych" uszlachetnił i wywyższył więcej nawet, niż pozwala na to wiedza historyczna, zaś "złych" ukarał i poniżył, choć nie do końca i nie wszystkich, bo jak wiadomo zło jest jak smok o wielu głowach - jedną odrąbiesz, to w jej miejsce kilka nowych wyrasta... W każdym razie, na tymże filmie zbudowałam sobie wyobrażenie na temat Królestwa Jerozolimskiego i niestety, bliższa prawdy historycznej książka Zofii Kossak bardzo mnie strapiła i rozczarowała (choć po prawdzie przyznać należy, że nie autorki w tym wina - ona znów wykazała się ogromną wiedzą, wnikliwością i talentem, lecz cóż z tego, jeśli nasi bohaterowie w rzeczywistości okazują się łachudrami i egoistami?!). Może gdybym wcześniej pogooglała trochę w sieci i trafiła na przykład na ten wpis, w którym autor zgrabnie koryguje niektóre fakty przedstawione w filmie, byłabym nieco mniej rozczarowana. A tak, to jestem kolejnym przykładem na to, jak hollywoodzkie uładzone i uromantycznione historie wpływają na świadomość widzów.

W drugiej części trylogii poświęconej wyprawom krzyżowym autorka przedstawia dramatyczne próby utrzymania Jerozolimy, zakończone utratą Królestwa Jerozolimskiego w 1291 roku. Jest to barwna opowieść o klęsce Krzyżowców, którzy w wyniku samowoli i egoizmu zdemoralizowanych książąt nie zdołali obronić Grobu Świętego. Jednym z ważniejszych wątków książki jest bitwa pod Montgisard, w której nieuleczalnie chory król jerozolimski Baldwin IV odnosi największe militarne zwycięstwo nad wojskami muzułmańskimi.

W książce przede wszystkim zawiodła mnie postać Sybilli Jerozolimskiej - nie była ona ani w najmniejszej części tak pozytywną postacią, jak ją film pokazał. Wprost przeciwnie - to zepsuta, znudzona i pusta egoistka, tęskna wrażeń i płytkich, osobistych przyjemności. Choć potomkini mądrych królów i siostra swego wybitnego brata, sama nie ma w sobie nic z wielkości i umysłu swego rodu. To w dużej mierze jej działania przyczynią się do upadku latyńskiego Królestwa Jerozolimskiego.

Za Sybillą zaś stoi cały orszak równie głupich i płytkich kobiet. W przeciwieństwie do pierwszego tomu Krzyżowców, gdzie prócz nieuczonych i niemądrych (nie ze swej winy przecież) kobiet, występowały też charakterne, dumne i naprawdę wielkie, które potrafiły stanąć ponad własne i obyczajowe ograniczenia (np. Florina - księżniczka burgundzka walczyła w męskim przebraniu pod Jerozolimą u boku swojego męża Swenona - królewicza duńskiego), w tomie drugim wszystkie kobiety są puste i pozbawione charakteru. Zainteresowane przygodami, ciekawostkami, za nic nie dobierają sobie do głowy spraw kraju, w którym żyją. Oczekują, że wszytko kręcić się będzie wokół nich i dla ich jedynej przyjemności. Atmosfera jerozolimskiego dworu bardziej przypomina mi osiemnastowieczne salony francuskie (pokazane np. w "Niebezpiecznych związkach" lub "Marii Antoninie"), niż pasuje do realiów średniowiecza... choć z drugiej strony  Królestwo Jerozolimskie nie było przecież typowym średniowiecznym krajem....

Prócz wspomnianych kobiet przewija się w książce cała plejada negatywnych bohaterów męskich: wpływowych intrygantów (wielki mistrz Zakonu Templariuszy) i awanturników (wspomniany już Renaldem De Chatillon), beztroskich hulaków i lekkoduchów (Renald z Sydonu), lub tylko ograniczonych naiwniaków z przerostem ambicji - Amalryk Luzynian sprowadza do Jerozolimy swojego pięknego, lecz pozbawionego rozumu brata - Wita z nadzieją, że ten spodoba się Sybilli; związek brata z królewską siostrą stanowiłby dla niego znakomity sposób na podniesienie swojego statusu. A jakie mogą być skutki władzy niedoświadczonego i nierozumnego młokosa dla Królestwa Jerozolimskiego? A kogo obchodzi królestwo, gdy jest okazja napchać się zaszczytami i bogactwem?!

Naprawdę, gdy czyta się o tych tępych, jak obuch siekiery pieniaczach i zbójach, na przekór pokojowym ustaleniom, wbrew rozkazom króla, łupiących i wyrzynających w pień bezbronnych, pielgrzymujących w karawanach muzułmanów i kupców, to nie żal, że w końcu stracą oni swoje ziemie, majątki, a w końcu też swoje marne awanturnicze życie. Żal jedynie, że takich zawsze jest więcej, a głos ich zawsze milej brzmiący i donośniejszy od tych, co głoszą pokój i współpracę.

To samo i dziś... Parę dni temu słyszałam, że premier Wielkiej Brytanii wybierając się na ważną naradę UE twierdził, że jedzie tam walczyć jedynie o interesy swojego kraju. Cóż mu ogół, cóż mu inni, cóż wspólnota? Jego interes tylko się liczy! I przyklaskują mu jego rodacy, że dobry taki premier. A przecież UE to nasza wspólna sprawa, wspólna korzyść. W dobrobycie łatwo się jednoczyć i solidarnie korzystać z sukcesu, ale prawdziwą sztuką jest solidarność w kryzysie, a to już niewielu potrafi.

Na naszym własnym podwórku nie jest inaczej - wódz Jarosław wśród tłumu, w zgiełku skandowanych na jego cześć haseł, przemawiał ostatnio, że walczyć będzie o to, by Polska sama o sobie decydowała. A przecież Polska nie jest samotną i niezależną wyspą na Ziemi! Ma sąsiadów, funkcjonuje jako ogniwo w łańcuchu światowej gospodarki i układów politycznych... Czy niezależność jest dzisiaj w ogóle możliwa? Przecież nawet dorosły i samodzielny człowiek nigdy nie jest tak naprawdę niezależny. Ale kto z tych fanatyków się nad tym zastanawia? Lotne i nośne hasła łatwo wpadają w uszy... Hitler też wołał, by odbudować silny, dumny i niezależny od światowych organizacji (Ligi Narodów) kraj. Za Hitlerem też poszły tłumy. Bo fajnie jest mieć więcej i lepiej, zwłaszcza, gdy się to łatwo ZABIERA innym (bo nam się należy, bo Europa jest nam winna), a nie w trudzie i mozole WSPÓŁTWORZY z innymi, dla wspólnego dobra.

Historia Europy jest historią wojny. Wieczne tylko podboje i zabory między sobą. Nawet groźba ze strony jakiegoś zewnętrznego wroga nie miała wystarczającej mocy, by Europę zjednoczyć na dłużej. Strata Królestwa Jerozolimskiego, a później Cesarstwa Bizantyjskiego nie była wynikiem przewagi i siły łacińskich wrogów, lecz nieudolności, kłótliwości i krótkowzroczności europejskich przywódców, których nie interesowało wiele więcej niż osobiste zyski i płytko rozumiana władza. Historia nieraz pokazała, że niczego nie zbuduje ktoś, kto nie widzi dalej, niż czubek własnego nosa. Gorzej, że z tej historii wciąż nie potrafimy wyciągnąć wniosków. Wciąż nasza natura człowiecza karze nam patrzeć głównie na to, co teraz, co łatwo i dla nas najkorzystniejsze.


Komentarze
 
2011/12/17 18:52:02
Jak zwykle ciekawa recenzja:) wiele spraw i wydarzeń historycznych, jak im się bliżej przyjżeć wygląda całkiem inaczej. Muszę Ja sobie w końcu kupić te książki, bardzo lubię takie klimaty, cóż, może po świętach.
Pozdrawiam,
BlueBlue
 
2011/12/17 19:23:13
Mam ogromny sentyment do tego filmu, był moim natchnieniem maturalnym :) Szkoda, że taki skrótowy i baśniowy, bo historia jest bardzo ciekawa.
Wydaje mi się, że filmowa Sybilla była miksem księżniczki Disneya z Izabelą Jerozolimską. Szkoda, że ta ostatnia została pominięta. Zła Sybilla i dobra Izabela ładnie by kontrastowały... Ale wtedy nie byłoby hollywoodzkiego filmu, ale cały serial w stylu "Gry o tron".
 
2011/12/17 21:26:03
Ostatnio mam wrażenie, że ludzi byli, są i pozostaną tacy sami. Chcą ideałów, utopii, marzą o tym, ale...
 
2011/12/19 09:52:57
BleuBleu, a na dodatek historyczne wydarzenia nabierają różnych znaczeń w zależności od tego, kto o nich opowiada... Ciekawe, nie?

Rebecca.fierce, he, he, rzeczywiście historia z wielkim potencjałem; chętnie obejrzałabym taki serial;). "Grę o tron" też chciałabym obejrzeć - już mi ją bardzo polecali znajomi...

Jago, no właśnie, ale dlaczego? Pieniądze? To chyba tylko skutek... Może jest w nas jakaś skaza, która sprawia, że jesteśmy podatni na zepsucie?...
 
Gość: milena, 0197.smevpn.tpnet.pl
2011/12/19 10:47:57
A czy czasem owi dzisiejsi władcy Europy rodem z Brukseli, Berlina i Paryża, sprzymierzeni z wielkimi bankami, którzy w sposób godzien wielkich średniowiecznych, ba! bizantyjskich utracjuszy, w imię utrzymania pseudo demokracji, czyli władzy i splendorów za wszelką cenę, propagujący rozdawnictwo publicznych pieniędzy, nie są podobni do pełnych pychy, sprzedajności i zepsucia, oderwanych od rzeczywistości tzw. zwykłych ludzi owych średniowiecznych możnych, których morale potępiasz?
 
2011/12/19 12:17:48
Ren-ya, piszę szybko, więc pewnie będą błędy, sorry;

Film piękny, ale oczywiście baśniowy... książki, jka już wspominałam, nie czytałam, może kiedyś.
A ludzie czy to średniowieczni czy starożytni czy też współcześni, zawsze byli, są i będą tacy sami. Trafiają się jednostki szlachetne, które walczą w imię sprawiedliwości, ale czasem i tych rzeczywistość dopada, zniżają się czasem do poziomu zła, podłości, egoizmu. Myślę, że każdy ma w sobie ten pierwiastek zła i dobra i tylko kwestia tego, który w nim przeważa; kwestia tego przed jakimi wyborami zostajemy postawieni. My, maluczcy, mamy swoje problemy i nasze egoistyczne zachowania są widoczne na małą skalę; ci co są wysoko, piastują odpowiedzialne funkcje, widziani sa przez szerokie rzesze ludzi. Czasem zastanawiam się, ile trzeba mieć w sobie obłudy, bezczelności, aby robić zło, a wmawiać wszystkim, ze jest dokładnie odwrotnie;
Co do premiera UK to owszem, zablokował on unię, musiała wypracować inne rozwiązanie, i tak, to jest egoistyczne. z drugiej strony postawił veto, ponieważ Wlk. Brytania nie chce, aby unia narzucała jej swoje podatki i regulowała ich wysokość. To jest ta druga strona medalu. Irlandia np. dostanie teraz mocno po dupie za to, że nei walczyła. Dokładnie to dostaną zwykli mieszkańcy, bo unia już dołozyła nam kolejne podatki, między innymi do paliw i do corocznego podatku od samochodu(bo my tu płacimy podatek co rok, a nie tylko po zakupie). Zastanawiam się już w tej chwili, jak opędzimy dwa samochody, kiedy oba są potrzebne. No ale takie są rezultaty, kiedy tam na górze podejmują głupie decyzje. Ci wielcy wychodzą ZAWSZE na swoje. Może stracą twarz, ale za cenę ustawienia siebie i rodziny na całe życie. Czy to duża cena? Dla nich pewnie nie.

Anka
 
2011/12/19 21:34:16
Mileno, owszem, dlatego właśnie napisałam, że do dziś nic się nie zmienia, że choć historia uczy, że prywata rządzących zawsze prowadzi do kryzysu co najmniej, a wcale nie rzadko i upadku kraju, to wciąż mało kto się przejmuje tego rodzaju konsekwencjami. Różnica jest tylko taka, że kiedyś istniała klasa rządzących - rodząc się w danej rodzinie było się przeznaczonym do danej funkcji, a dziś rządzących wybiera społeczeństwo. Ale, tak czy inaczej, nigdy nie było, nie ma i prawdopodobnie nie będzie pewności, że władza spoczywa we właściwych rękach.

Problem polega na tym, że władza przyciąga wszelkiego rodzaju osobowości patologiczne, pierwszej klasy intrygantów i manipulatorów, zarozumiałych ignorantów z niezachwianym poczuciem własnej słuszności... i tak się składa, że to najlepsi "krzykacze", tacy właśnie najlepiej potrafią "zaczarować" wyborców, przekonać ich do siebie... Tymczasem obiecywany dobrobyt, pomyślność, powodzenie nie przychodzą same z siebie; trzeba na to w trudzie i z mądrością zapracować - jeśli ktoś obiecuje łatwe, szybkie i bezbolesne rozwiązania, ten perfidnie kłamie. Choć prawdę mówiąc nie wiem sama co gorsze - ci stający do wyborów manipulatorzy i oszuści, czy naiwne tłumy, które chcą mieć wszystko, co najlepsze, ale bez wysiłku i wyrzeczeń z własnej strony?

Z drugiej jeszcze strony trudno tak całkiem potępiać protestujących, niegodzących się na ograniczenia i wzrost obciążeń fiskalnych, "zwykłych ludzi", którzy zdają sobie sprawę, że wszelkie naprawy odbywać się będą ich kosztem; finansowe i polityczne elity zawsze spadają na cztery łapy.
 
2011/12/19 21:37:37
Aniu, dokładnie tak, jak mówisz - każda skala ma swoje przekręty, niestety... Ale im wyższy poziom, tym więcej pokus i tym więcej możliwości, by się zepsuć. A władza deprawuje szczególnie, bo po pierwsze daje włodarzom poczucie, że można im więcej, niż zwykłym ludziom oraz stanowi łatwe narzędzie do zdobywania wszelkich dóbr. Wierzę jednak, że nie wszyscy ludzie są tak samo na te deprawacje podatni. Jestem pewna, że w polityce działają też jednostki honorowe, prawdziwi idealiści, działacze i wizjonerzy. Dziś być może o nich jest cicho, bo polityczne klauny nadto zajmują uwagę mediów, ale kto wie... może w przyszłości uda im się zmienić oblicze świata, który dziś znamy?:).

A poza tym, to chciałam jeszcze powiedzieć, że wielkie struktury społeczne (organizacje międzynarodowe, UE) są odbiciem tych najmniejszych, jak rodzina na przykład. Wszędzie działają podobne mechanizmy. Myślę sobie, że jeśliby w rodzinie każdy dążył tylko do realizacji własnych potrzeb i interesów, to niewielkie miałaby ona szanse na powodzenie i przetrwanie. W rodzinie potrzebna jest solidarność, wsparcie i zrozumienie dla różnych dążeń, i potrzeb; kompromisy bywają trudne, ale przecież nie niemożliwe. I w rodzinie zawsze tak jest (a przynajmniej powinno być), że chroni się i pomaga najsłabszym, a nie mówi im, że jak nawarzyli sobie piwa, to niech je sami teraz wypiją. Czasami trzeba po prostu ponieść zbiorową odpowiedzialność i wspólnie wypracować takie rozwiązania, by w przyszłości uniknąć podobnych problemów. Przecież po to właśnie jest wspólnota, żeby w razie, gdy ktoś się potknie, miał go kto złapać za rękę i uchronić przed upadkiem. A że czasami samemu się przy tym potłucze? No cóż, tak też się zdarza, ale przecież cenna jest świadomość, że w razie potrzeby my też otrzymamy odpowiednią pomoc.
Uważam, że miarą jakości związku (każdego!) jest to, jak jego członkowie radzą sobie w kryzysie - można się obrazić, zawziąć i w poczuciu swojego najlepiej pojętego interesu trzymać kurczowo własnych racji, a można też spróbować spojrzeć na problem z punktu widzenia innych członków wspólnoty i ze zrozumieniem wypracować możliwie najlepsze dla wszystkich (a więc dla całości) rozwiązanie.

(Wiem, wiem... łatwo pisać, trudniej działać; gdybym wiedziała w jaki sposób piękne deklaracje wprowadzać w życie już dawno działałabym w polityce... ale póki co nie wiem, więc jedynie popisać sobie mogę;))

Uważam, że UE to jedno z największych europejskich osiągnięć. To idea, którą nie bez wysiłku przecież, udało się zmaterializować. Osobną kwestią są jak zwykle ludzie, którzy niejedną już piękną i wzniosłą ideę potrafili zepsuć, wypaczyć i zohydzić....
... Czyli znów wracamy do punktu wyjścia - ludzie i drzemiące w nas pierwiastki;)
 
2011/12/20 11:37:07
moze tak jest,ze ludzie sa tacy jacy sa,pewnych rzeczy i tak sie nie zmieni-najwazniejsze,aby wsrod nas i w nas byli otwarci,dobrzy myslacy nie tylko o sobie,bo w jakis sposob mamy na to wplyw przez swoje zachowanie pokazac jaka powinni isc droga,dajac przyklad.
 
2011/12/20 23:09:29
Tak, masz rację, że wszystkie duże organizacje są odbiciem najmniejszej jednostki. I jak najbardziej podpisuję się pod tym, że powinniśmy dbać o siebie, że wtedy łątwiej wszystko przetrzymać! Tylko wydaje mi się, że im większa i bardziej rozbudowana organizacja, to jednak te "więzy" są luźniejsze.(podobnie jak z rodziną - im dalsze pokrewieństwo, tym słąbsze więzy, choć oczywiście są i wyjątki) I tak jest z unią, niestety. Tu nie ma sentymentów. Francja i Niemcy to najbogatsze kraje unii i one nie pozwolą się pociągnąć na dno za cenę uratowania pozostałych. I taka np. Irlandia może sobie robić nadzieję, że pomogą, że nie będzie tak źle, ale nie sądzę, żeby to była prawda. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, to ten kraj zostanie uziemiony, bo w polityce,a już szczególnie tej wielkiej, nie ma miejsca na sentymenty. Piszę o Eire, bo tu mieszkam i znam nieco tutejsze realia i sytuację polityczną.
Takze jeszcze raz powtórzę: premier UK może i postąpił egoistycznie z punktu widzenia organizacji, ale chroni kraj. I nie bronię tu absolutnie Anglików, bo nie przepadam za tym krajem(historia) a i ludzie są zupełnie inni niż Irlandczycy(in minus, mieszakałam tam przez chwilę, miałam okazję się przekonać).

podrawiam

Anka
 
2011/12/21 15:32:57
Anka392, pozytywistyczne hasła pracy u podstaw i pracy organicznej w ogromny sposób wpłynęły na moje przekonania społeczne:) I jestem jak najbardziej za tym, by świat zacząć zmieniać od siebie samych. Bo jednostka "w kupie" ma jednak ogromną moc, z czego często nie zdajemy sobie sprawy:)

Aniu, he, he świetne rozwinięcie mojego porównania:), ale z drugiej strony przecież, luźniejsze więzy nie powinny wykluczać lojalności...

... No chyba, że w grę zaczyna wchodzić konflikt lojalności - na przykład, czy pomóc dalekiej kuzynce, jeśli wiadomo, że na tej pomocy ucierpi mąż?...

W takich sytuacjach nie ma jednoznacznych wytycznych i kierujemy się wówczas wewnętrznym systemem moralnym, który dla większości z nas jest w sumie taki sam (w końcu pochodzimy z tego samego kręgu kulturowego opartego na etyce chrześcijańskiej), choć z pewnością różni się w szczegółach, które określają na przykład to, z jaką grupą najsilniej się utożsamiamy. Można być Polakiem, Europejczykiem, katolikiem, ekologiem, politykiem, matką, żoną,... ale w sytuacji konfliktowej zawsze opowiemy się po tej stronie, z którą najmocniej się identyfikujemy, która jest nam mentalnie najbliższa.
Gorzej, jeśli decyzję podejmuje się "pod publiczkę", by przypodobać się komuś, by podnieść swoje znaczenie, popularność, w celu zdobycia i utrzymania władzy, pomnożenia majątku... itp. To populizm, prywata i zwykłe kurewstwo, które zawsze godne są zdecydowanego potępienia. Sęk w tym, że trudno jest ocenić, jakie tak naprawdę motywy kierują politykami - czy za ich postępowaniem kryje się chęć zapewnienia społeczeństwu lepszego życia, czy zaspokojenie własnych potrzeb i nadętych ambicji.

Aniu, ja wiem, że w polityce, czy gospodarce nie ma sentymentów, że w dziedzinach tych często realizowane są cele, które nijak nie mają pokrycia z celami "zwykłych ludzi", ale.... Ale to moje pisanie jest wyrazem niezgody na taki stan rzeczy, to mój bunt przeciwko cynizmowi niektórych polityków i globalnych przedsiębiorców. Nie podoba mi się ich rzeczywistość; mogę ją rozumieć, mogę rozumieć z czego ona wynika, ale w żadnym razie nie zgadzam się na to, by ta rzeczywistość uznana była za normę. Żeby procenty, cyferki, wskaźniki, udziały i zyski ważniejsze były od takich wartości jak humanizm, uczciwość, szlachetność, bezinteresowność, czy współczucie.
 
2011/12/22 14:26:11
No tak, my sie możemy nie zgadzać, ale... Możemy sobie podyskutować, ale.. myślę, że ważne abyśmy my, jako zwykli ludzie - nie politycy i ci co "władają" światem, zachowali swoje zasady. Przynajmniej patrząc w lustro możesz się do siebie uśmiechnąć:))

A z okazji zbliżających się Świąt życzę Tobie i Twoim Bliskim, aby szczęście było z Wami zawsze, a więzy rodzinne były mocne.

Anka
 
Gość: beata, 77-255-48-112.adsl.inetia.pl
2011/12/23 17:25:38
Ratunku!!
Mam ogromną prośbę - zupełnie nie na temat: wygooglowałam Cię bo "posiałam" gdzieś instrikcję obsługi pokrywy ciśnieniowej zeptera. a tak by mi się przydała! jeśli możesz, opisz mi jak jej używać bo rzeczywiście obawiam się trochę. Jeszcze nigdy jej nie używałam. Krótko. Wiem, że też nie masz czasu.
Będę Ci bardzo wdzięczna.
Beata
beata_sum@interia.pl
 

1 komentarz:

  1. Dlaczego nikt się pod tym artykułem nie podpisał?? chciałbym tej Pani serdecznie pogratulować wyczucia ,wrażliwości oraz ponadczasowego zrozumienia. Całkowicie zgadzam się z autorką powyższego tekstu ... Zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń