poniedziałek, 13 lutego 2012

18 lat temu

... dzień był równie mroźny, jak dziś. Gdy nad ranem, w towarzystwie mamy i męża, przestraszona i zestresowana pierwszymi zwiastunami zbliżającego się porodu wychodziłam do szpitala, termometr wskazywał 20 stopni poniżej zera. Ulice były puste, ciche i ciemne. Właśnie kończyła się ostatkowa noc i miałam wrażenie, że wszyscy wokół pogrążeni byli w spokojnym śnie, podczas gdy ja jedna stałam właśnie u progu największej rewolucji w swoim życiu.

Później, gdy zostałam już sama na sali porodowej, patrzyłam przez okno, jak moje miasto leniwie budzi się do życia. Na ulicach zaczęli pojawiać się przechodnie, a ja patrząc na nich zastanawiałam się kim są, jak żyją, o czym myślą. Czy zdają sobie sprawę, że ten zwykły dla nich dzień, dla kogoś innego jest dniem wyjątkowym? Czy ktokolwiek z przechodzących czuje, że na niego patrzę? Czy czuje, że dokładnie w tym momencie jest obiektem czyjejś (mojej) zazdrości, bo idąc sobie tą drogą wydaje się taki wolny i beztroski, podczas gdy ja uwięziona jestem w nieprzyjaznej, zimnej sali porodowej, całkiem sama, obolała, pełna strachu i niepewności?

Pełna strachu i niepewności nie tylko co do najbliższej przyszłości, ale również tego jak później poradzę sobie w nowej roli. Jaką będę matką? Czy podołam obowiązkom? Czy dam sobie radę z odpowiedzialnością za życie swojego dziecka? Czy potrafię dać mu wszystko, czego potrzebuje do zdrowego rozwoju? Nie tylko w sensie materialnym, ale też emocjonalnym. Naprawdę się o to martwiłam, bo nie należę i nigdy nie należałam do osób, których dzieci rozczulają i budzą opiekuńcze instynkty.

Na zmianę z tymi niewesołymi przemyśleniami pojawiały się również zupełnie przeciwne emocje. Co jakiś czas ogarniała mnie przyjemna ekscytacja, że oto już za chwilę wydarzy się w moim życiu coś zupełnie wyjątkowego. I z jednej strony strasznie się bałam, a z drugiej nie mogłam się już doczekać rozwiązania. Co jakiś czas ogarniało mnie uspokajające przekonanie, że będzie fajnie.

Moja córka przyszła na świat 13 lutego 1994 roku o godzinie 21:20. Ważyła 2800 g i mierzyła 55 cm. Gdy dziś na nią patrzę, to nie mogę uwierzyć, że kiedyś naprawdę była taka malutka i tak bardzo ode mnie zależna. To wszystko tak szybko minęło...

Parę minut temu moja córka skończyła 18 lat. Za niespełna trzy miesiące skończy szkołę... za cztery zda maturę... a za sześć miesięcy wyjedzie na studia... (Przynajmniej taki jest plan).

Wiadomo z czym osiemnastka wiąże się dla dziecka. Ale co z rodzicami? Jaka będzie teraz nasza rola?

Minęło 18 lat, a ja znów staję u progu czegoś nowego. Tylko, że dziś zamiast poczucia, że coś się zaczyna, bardziej dokucza mi świadomość, że coś się kończy...


Komentarze

2012/02/13 22:04:37
Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twojej córki. Niech spełnią się marzenia.

2012/02/13 23:38:57
Teraz szykuj się powoli na rolę babci :)))

2012/02/14 00:20:31
Wiesz, wzruszył mnie ten post...

Czas leci tak szybko, że sama łapię się na tym, że często ściskam i całuję mojego Malucha tak "na zapas", bo przecież niedługo zacznie się przedszkole, szkoła i poleci mi dzieciaczek w świat, a teraz jest jeszcze taki "mój, osobisty i prywatny" :) Najzabawniejsze jest to, że ja również nigdy nie byłam typem rozczulającym się na widok dzieci, a nawet wręcz przeciwnie :)))

Nie martw się, Kochana! Coś się kończy, coś się zaczyna, ale to wcale nie znaczy, że będzie gorzej! Jeśli córa faktycznie wyniosła z domu, to co chciałaś jej przekzać, to będzie wracała chętnie, a wasze relacje wejdą na inny, bardziej dojrzały poziom. Tak przynajmniej było u mnie :)

2012/02/14 16:49:35
Uściski dla Was:)
Ja podpiszę się pod tym, co Magota napisała: jedno się kończy, ale drugie się zaczyna:)
Na pewno będzie inaczej, ale jak? I to jest właśnie w życiu fascynujące, że nie sposób tego przewidzieć i pozostaje tylko otworzyć się na nowe z nadzieją w sercu:)

2012/02/14 21:37:28
Antonino, dziękuję:)

Markaewo, ale do tego czasu pewnie jeszcze trochę wody w Nilu upłynie... choć, jak powiadają, w(y)padki chodzą po ludziach;)

Magoto, Sowo, wiem, wiem:) macie rację: "inaczej" może okazać się fajniejsze, niż jestem sobie w stanie wyobrazić, ale... tu chodzi o coś jeszcze - o uświadomienie sobie przemijania.

2012/02/15 07:56:22
Ostatnio doszłam do punktu niemartwienia się na zapas oczywiście teoretycznie każdy z nas wie, że to złota zasada, ale tylko w teorii natomiast autentycznie się tego nauczyłam, bo zauważyłam już tyle razy. że życie ma swoje plany a nie takie jakie sobie sami wyobrażaliśmy. Rozumiem Twoją zadumę to zupełnie normalne i ona Cie będzie trzymać ale masz w sobie tyle pasji, że może coś nowego Cię poniesie a może niewiele się zmieni. Jak coś się kończy to i coś się zaczyna tylko my nie od razu jesteśmy w stanie to zauważyć.

2012/02/20 01:04:14
Piękny wpis.
Jak będzie nasza rola jako rodziców?
Jak ty tego nie wiesz w osiemnaste urodziny swoje córki, to ja tym bardziej (bo moje to jesze w sumie maluchy - średnia wieku nie przekracza ośmiu :))
Ale myślę, że to jest tylko umowna granica, choć czasami coś symbolicznego oznacza jednak realne zmiany.
Na pewno zawsze będziesz kochaną mamą, jedyną na świecie.

A swoją drogą, to czy ta twoja córka nie mogła już poczekać te czterdzieści minut? Taką by miała romantyczną datę urodzenia :)

2012/02/23 07:42:52
Kraszynko - nie martwić się (na zapas) - super strategia! I bardzo bym chciała osiągnąć biegłość w tej dziedzinie. No cóż... będę ćwiczyć:)

Fidrygałko, mam taką nadzieję:)
A w kwestii niepoczekania - ja sobie planowałam, że jak poczeka, to będzie Walentyna. Dominika zna tę historię i teraz za każdym razem, przy okazji rozmów o różnych imionach, wyraża wdzięczność losowi za ten pośpiech;)

2012/03/13 19:48:41
Ale się uśmiałam, myślałam, że tylko ja jedna miałam takie myśli patrząc na ludzi przez okna otulone mroźnymi ornamentami. Mój syn rodził się 16 lat temu, 18 lutego. Też było wyjątkowo zimno. Myśli miałam indentyczne aż dziw, chociaż to było moje drugie dziecko. bo córkę mam jeszcze 5.5 roku starszą od niego. Już kończy studia. Nie martw się, Wasze stosunki ulegną zmianie, bo jednak córka się usamodzielni, ale będą miały inną, równie wielką jakość. Bałam się jak to będzie, kiedy wyjechała, miałam w domu jeszcze syna, teraz się zastanawiam, co to będzie, kiedy on wyjedzie na studia?

2012/03/14 20:30:11
He, he, a wydawało mi się, że jestem wyjątkowa;)....
A co do planowanego przez córkę wyjazdu - jeszcze nie zdecydowałam jak o tym myśleć... Momentami, gdy patrzę na jej rozrzucone po mieszkaniu rzeczy, albo szukam np. nożyczek, których jak zwykle nie odłoży na miejsce, to nawet się cieszę i w duchu powtarzam sobie uspokajająco: jeszcze tylko kilka miesięcy....
;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz