czwartek, 31 maja 2012

Prestiż na bis

Po obejrzeniu filmu Prestiż postanowiłam skonfrontować obraz z jego książkowym pierwowzorem. Nie dawała mi ta historia spokoju i liczyłam, że może książka powie mi coś jeszcze więcej o głównych bohaterach i ich przeżyciach. I rzeczywiście powiedziała. Nie jestem tylko pewna, czy znalazłam w niej to, czego szukałam, czy raczej coś zupełnie innego...

 Jest rok 1878. Dwaj iluzjoniści Rupert Angier i Alfred Borden toczą między sobą walkę o sceniczny prestiż. Jeden demaskuje triki drugiego na oczach publiczności. Magicy zdobywają sławę, doskonalą technikę, a zarazem zagłębiają się w labirynt zazdrości, nienawiści i zdrady. Zbrodnia jest tylko kwestią czasu...Sto lat później na ślad zmagań mistrzów iluzji trafia dziennikarz Andrew Westley. Dzięki lekturze tajemniczego starego dziennika, w asyście kusicielskiej Kate Angier, poznaje sekrety jej arystokratycznego rodu i odsłania ukryte karty historii własnej rodziny. Rozpętana wiek wcześniej wojna iluzjonistów wciąż w zaskakujący sposób wpływa na losy bohaterów.
Nastrojowa, wciągająca opowieść-układanka, pełna magii i tajemnicy, w której nawet śmierć może okazać się iluzją. 

Chyba po raz pierwszy bardziej podoba mi się film, niż książka, która co prawda, po kilkunastu pierwszych kartkach, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie (Borden tak sugestywnie opowiada, w jaki sposób buduje napięcie i przygotowuje do sztuczki publiczność, że aż dostałam gęsiej skórki i rzeczywiście poczułam, jakby zaraz miało wydarzyć się coś bardzo niesamowitego) lecz później nie było już tak ciekawie. Mało interesująco wypadła szczególnie część będąca pamiętnikiem Angiera, z której bohater objawił mi się jako człowiek zupełnie nie wzbudzający sympatii (wprost przeciwnie do Bordena, który choć również momentami denerwujący, to jednak przez cały czas raczej sympatyczny) - rozchwiany emocjonalnie, mściwy i zawzięty, z chorobliwą ambicją właściwą ludziom z niskim poczuciem własnej wartości.

W filmie kluczowym problemem jest obsesja, której dają się ponieść bohaterowie, ale obsesja ta ma konkretną przyczynę - jest nią pewne dramatyczne zdarzenie, które na każdym z nich odbije się w inny sposób i jednocześnie na zawsze ich ze sobą zwiąże. W książce ten problem ma zupełnie inną genezę, która jak dla mnie, w żaden sposób nie uzasadnia aż takiej eskalacji wrogości bohaterów wobec siebie. Książkowa nienawiść jest przez to trochę niezrozumiała... Film jest historią, w której wszystkie wydarzenia logicznie i konsekwentnie z siebie wynikają aż do zaskakującego zakończenia będącego kulminacyjnym punktem dramatu głównych bohaterów. W książce zaś problem jest rozmyty, pozbawiony siły wyrazu, przez co zakończenie (inne niż w filmie) ani nie zaskakuje, ani nie szokuje tym bardziej. Co najwyżej może wzbudzić lekki dreszczyk grozy...

Myślę sobie, że Christopher Nolan biorąc z książki to, co najlepsze, zmieniając niektóre wątki i dodając od siebie kilka całkiem nowych szczegółów, stworzył naprawdę intrygujący i emocjonujący obraz, przy którym książka wypada raczej blado. Jednak byłabym niesprawiedliwa twierdząc, że powieść niewarta jest czasu, który z nią spędziłam. Choć sporo mniej porywająca niż film, to jednak zasługuje na uwagę. Dla mnie osobiście głównie za sprawą jednego z ostatnich zdań, które Angier wypowiada już niemal na łożu śmierci. Zauważa on mianowicie, że byliby z Bordenem dużo lepszymi przyjaciółmi niż byli wrogami, gdyż w gruncie rzeczy są tacy sami i całe życie kierowała nimi ta sama pasja, którą lepiej można byłoby spożytkować dla wspólnego dobra, niż kierować przeciw sobie.

Hmmm, szkoda, że do najlepszych wniosków człowiek dochodzi zazwyczaj dopiero na łożu śmierci...


Komentarze
 
2012/05/31 21:09:45
film również zrobił na mnie ogromne wrażenie, a dzięki Tobie i po książkę chętnie sięgnę :-)
pozdrawiam!
 
2012/06/01 14:20:57
Ciekawe podsumowanie dałaś. Też czasami myślę o czym będę myślała na łożu śmierci i czasami myślę, że o tym a potem. że o czym innym. Czas pokaże a książka jak zwykle zachęcająca w Twoich opisach. Oryginalny temat.
 
2012/06/01 15:44:14
Tfu.tfu, naprawdę zachęcam, bo choć mniej od filmu porywająca, to też potrafi na długo zająć myśli i trudno o niej zapomnieć:)

Kraszynko, bo ta refleksja to właśnie pod wpływem książki jest. Film mówi o tym, do jak strasznych rzeczy gotów jest się posunąć człowiek ogarnięty obsesją, w książce zaś w moim przekonaniu najważniejsza jest ta właśnie refleksja - że w życiu zbyt często pozwalamy, by kierowała nami nienawiść, czy inne negatywne uczucia wobec innych ludzi, zamiast spróbować ich poznać, zrozumieć, a w konsekwencji bardzo prawdopodobne, że nawet polubić. Bo tak naprawdę wszyscy nie różnimy się od siebie tak bardzo, jakby się mogło wydawać. I bez względu na to, co w życiu robimy, wszystkich nas i tak czeka taki sam koniec...
 
2012/06/03 17:25:58
Lubię bardzo czytać te Twoje recenzje, nawet jak tematyka książek nie jest tą, która mnie interesuje:)
Potrafisz tak dogłębnie przedstawić swoje zdanie i refleksje, że jestem pełna podziwu, bo ja najczęściej po przeczytaniu książki potrafię powiedzieć tylko, że mi się podobała albo nie;)
Co do ostatniego zdania - w życiu chyba właśnie głównie o to chodzi, żeby je przeżyć tak, aby na końcu nie żałować...
 
2012/06/03 18:57:35
Dziękuję Sowo:),
w życiu chyba właśnie głównie o to chodzi, żeby je przeżyć tak, aby na końcu nie żałować... właśnie:), tylko skąd teraz mamy wiedzieć, co będziemy myśleć na łożu śmierci o sprawach, które teraz wydają nam się tak ważne, że wszystko dla nich gotowi jesteśmy poświęcić? To strasznie przykre, że człowiekowi wydaje, że NAPRAWDĘ wie, dopiero wtedy, gdy z tą wiedzą nic już nie może zrobić....
 
2012/06/03 19:51:49
Ren-ya, ja myślę, że jak na bieżąco nie żałujemy to i na końcu małe prawdopodobieństwo, żeby nas żałość jakaś wielka ogarnęła;)
A i nie chodzi chyba o poświęcanie się specjalne dla spraw... poświęcanie zresztą nie za bardzo dobrze mi się kojarzy.
Raczej chodzi o zadowolenie z dnia codziennego, takie oczywiście średnie statystyczne. Że coś się dzieje w tym moim życiu, że idę do przodu (cokolwiek to dla kogokolwiek znaczy), że robię coś nowego/innego, nie daję się lękom itd.
Tak to teraz widzę. Jak będzie na łożu śmierci to dam znać;)
 
2012/06/03 20:15:40
OK:)
A tak w ogóle, to ja mam nadzieję, że nie będę miała w TYM momencie czasu na zastanawianie się;)

sobota, 26 maja 2012

Emergency prezentowe

Trzy dni temu moja córka, klapnąwszy zrezygnowana obok mnie na kanapie stwierdziła, że już kompletnie nie ma pomysłu na prezent urodzinowy dla przyjaciółki.
- Aha - odrzekłam lakonicznie, przeczuwając, że za tym wstępem z pewnością kryje się coś, co nie do końca mi się spodoba.
- No bo wiesz, ja nie lubię dawać takich nijakich prezentów ze sklepu - kontynuowała zatroskana - Prezent dla przyjaciółki musi być osobisty, podkreślać więź, a mnie po tych kilkunastu latach wyczerpały się już wszystkie pomysły.
- Aha - powtórzyłam równie zatroskana.
- Każdy może dać coś, co jest dostępne w sklepie, a ja chcę jej dać coś unikalnego, coś, czego nie można kupić...

Umilkła zamyśliwszy się głęboko.

- Aha - zaczęłam się domyślać do czego zmierza.

- Może ty byś coś zrobiła? - rzuciła z entuzjazmem, jakby właśnie wpadła na ten prosty, a genialny pomysł.

No i tego się spodziewałam. I niech mi będzie wybaczony mój brak entuzjazmu, bo wcale nie o to chodzi, że nie chcę czegoś zrobić dla córki, choć ciągle robię różne rzeczy na różne okazje, tylko że taka niespodziewana fuszka burzy mój robótkowy porządek, a ja strasznie nie lubię, gdy cokolwiek mi się burzy.

- A co ja mogę zrobić w trzy dni??? - spytałam kalkując w wyobraźni niczym Numernabis, któremu Kleopatra oznajmiła, że ma trzy miesiące na wybudowanie pałacu dla Cezara.

- A na przykład naszyjnik? - rzuciła z nadzieją

- A naszyjnik, powiadasz - zastanowiłam się chwilę - powiedzmy jutro zrobię duże kulki, może zdążę wszystkie... pojutrze małe... ale mam pilates, więc nie wiem... w sobotę rano sprzątanie... na wymyślenie i wypróbowanie kompozycji trzeba trochę czasu... może po obiedzie... ale klej jeszcze musi zdążyć wyschnąć... no, może zdążyłabym na niedzielę w południe, ale wiesz, w sobotę to się raczej nie da... - he, he w roli Numernabisa byłabym świetna:)

- Oj, to najwyżej prezent wręczę w niedzielę - szybciutko znalazła rozwiązanie moja córka - To przyjaciółka, ona zrozumie. Możesz zrobić koraliki w popielatym melanżu i czerni, na pewno jej się takie spodobają - planowała ucieszona - i żeby były długie, takie jak te moje...

Hm, miała to za dobrze przemyślane, jak na spontaniczny pomysł, ale...

- No niech ci będzie - westchnęłam weryfikując w głowie własne plany robótkowe - ale do końca tygodnia ty zmywasz naczynia.

I tak też się stało. A dziś po południu korale były gotowe. Nawet sprawnie poszło:) Jako bonus zrobiłam też zawieszki do bransoletek - dwie identyczne dla obu przyjaciółek. W ostatniej chwili cyknęłam kilka zdjęć, ale zanim zdążyłam sprawdzić na komputerze ich jakość, Dominiki z koralami już nie było... Pognała, bo przecież była umówiona. I spóźniona.

A jakość, jak zwykle pozostawia do życzenia. Chyba jest coś nie tak z autofocusem...

A ponieważ fakt, że tak dobrze wyrobiłam się w czasie nieco mnie rozkręcił, to zaczęłam jeszcze eksperymentalny pierścionek. Niestety, z tym już nie zdążyłam. Brakło godzinki może...

Dorobię do niego inny naszyjnik. Kiedyś.


Komentarze
2012/05/27 09:08:57
Świetne zestawienie kolorów - na wielką galę nawet można założyć takie cudo:)
Bardzo, bardzo mi się podoba:)
2012/05/27 11:47:14
dobrze, że jesteś :-) dobrze, że znalazłam Twój blog w zakładkach Antoniny
uantoniny.blogspot.com.
:-)
uściski!
2012/05/27 20:12:35
śliczne. podoba mi się połączenie kolorów - świetne. pomysłowe są te zawieszki do bransoletek.

Anka
2012/05/28 09:42:39
Sowo, Aniu, dziękuję... i Dominice bardzo spodobały się kolory...

(jeszcze takich nie robiłam, ale na pewno planowałam, bo stosowny kordonek od dawna znajdował się w moich zasobach... na szczęście kordonki się nie przeterminowują, choć zawsze istnieje możliwość zeżarcia przez mole - tym razem zdążyłam przed molami;)).

...i teraz dla niej też muszę zrobić podobny:)

Tfu.tfu, bardzo Ci dziękuję, miło mi że do mnie zajrzałaś, a jeszcze bardziej, że Ci się podoba:). To wielka satysfakcja, gdy okazuje się, że to co człowiek robi dla własnej przyjemności, jest jednocześnie źródłem pozytywnych emocji dla innych:)
2012/05/28 18:14:11
Śliczne są te korale :) Kiedyś próbowałam zrobić coś podobnego, ale w szydełku brakuje mi zdolności. Dobrze, że chociaż popatrzeć mogę na takie arcydzieła :)
2012/05/31 08:07:47
Dziękuję:) Takie koraliki nie są skomplikowaną robótką, tylko dość niewygodną z uwagi na małe rozmiary. Czarne trochę dały mi w kość - nie dosyć, że małe to jeszcze czarne właśnie - trudno było dojrzeć miejsce wkłucia szydełkiem. Ale im większe korale, tym lepiej się robi. Mimo wszystko polecam:)
2012/06/01 14:14:37
Śliczne, lekkie i niezobowiązujące takie na każdą okazję a od razu dodadzą szyku, ale też nie lubię wszelkich zaburzeń w robotach. Potem trzeba dochodzić do siebie.
2012/06/01 15:31:09
No właśnie, ja się wybiłam z rytmu i po koralach zamiast wrócić na stare tory, to znów pojechałam zupełnie inną trasą;)
2012/06/03 21:43:26
bardzo, ale to bardzo pozytywnych :-)
zostałaś moją kolejną muzą robótkową! :-)
2012/06/04 12:48:15
Dzięki, Tfu.ffu, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz:)
 

niedziela, 20 maja 2012

Czas Aniołów

Po cykl powieści Anne Rice zatytułowany Czas Aniołów sięgnęłam przez przypadek. Szukałam jakiejś ciekawej pozycji wśród audiobooków, bo podczas machania drutami, czy szydełkiem, miło jest skupić się na jakiejś historii. Zazwyczaj włączam sobie jakiś film, albo nawet lepiej - serial:), ale odkąd zrobiło się ciepło wolę dziergać sobie na świeżym powietrzu -  na podwórku, albo przynajmniej na balkonie, a w takich warunkach lepiej sprawdza się jakiś mniejszy sprzęt, np telefon komórkowy ze słuchawkami:)

Oferta audiobooków jest ogromna, jednak akurat tych tytułów, na których mi zależało, nie znalazłam. Wybrałam więc pierwsze lepsze pozycje, które w jakikolwiek sposób do mnie przemówiły i były to właśnie najnowsze powieści Anne Rice. To prawda, że jej pierwsza książka - "Wywiad z wampirem" - nie przypadła mi do gustu, ale w końcu to było już dawno temu, a poza tym moje wyobrażenia na temat wampirów było wówczas skrzywione prozą Stephenie Meyer;). Opisy brzmiały zachęcająco, wiec... czemu nie?

Hipnotyzująca powieść o aniele i płatnym mordercy. Metafizyczny thriller, który przeniesie Cię do trzynastowiecznej Anglii. Fascynująca i prowokująca książka o winie i przebaczeniu, miłości i nienawiści, samotności i pięknie.

Toby O'Dare wyrusza z kolejną misją zleconą przez anioła. Tym razem przenosi się do fascynującego świata Rzymu epoki renesansu. Musi także zmierzyć się z trawiącymi go wątpliwościami i palącym pożądaniem. Przejmująca opowieść o trudnych wyborach, zgubnej namiętności i walce z demonami.

Lubię fantasy.  Zawsze lubiłam. Uważam, że każdy temat, jeśli jest fajnie ujęty i ciekawie napisany, może być pasjonujący. Czytałam już o alternatywnych systemach religijnych (niezwykła trylogia Mroczne Materie), podróżach w czasie ("Godzina pąsowej róży" - ponadczasowa powieść dla nastolatek; w swoim czasie uwielbiana zarówno przez moją mamę, jak i mnie; moja córka wypadła z listy, bo niestety nie odziedziczyła po nas czytelniczych zamiłowań), kosmitach ("Intruz"), wampirach (Saga Zmierzchu i nie tylko), czarownicach ("Miasto w zieleni i błękicie"). Naprawdę nie mam uprzedzeń do do fantastycznych postaci. Tymczasem anioły w prozie Anne Rice okazały się dla mnie kompletnie niestrawne. Choć w gruncie rzeczy to chyba nie jedynie anioły zawiniły...

W ocenie audiobooka zawsze tkwi trudność, bo fabułę poznajemy poprzez lektora, który może sprawić, że książka stanie się fascynującym słuchowiskiem, ale może też swoim przekazem całkowicie zarżnąć akcję. I tak właśnie moim zdaniem stało się z powieściami Anne Rice. Może gdybym sama czytała, to główni bohaterowie nie wydaliby mi się tak nudni, drętwi i uwzniośleni aż do wyrzygania. Może nie miałabym wówczas wrażenia, że uczestniczę w mszalnej liturgii słowa, a w najlepszym wypadku słucham jakiejś biblijnej opowieści. Może gdybym sama czytała, nadałabym powieści zupełnie inną dynamikę i charakter, nie odczułabym tego całego irytującego i natrętnego patosu oraz bezustannego zachwytu nad boską miłością, dobrocią i cierpliwością. Może... Tego już się nie dowiem.... Czytający Wojciech Gąssowski co prawda umilił mi chwile z robótką (a jeszcze bardziej czas sprzątania, bo skupienie się podczas tych nielubianych przeze mnie obowiązków na słuchowisku sprawiło, że przebiegły mi one szybko, a nawet - to już prawdziwy szok - całkiem przyjemnie!), ale już chyba definitywnie zniechęcił do książek Anne Rice.


Komentarze
 
2012/05/20 13:08:43
Ja jestem typowym wzrokowcem. Przy audiobooku wyłączyłabym się po paru zdaniach :)
 
2012/05/22 08:30:17
Fidrygałko, ja też jestem wzrokowcem, dlatego zawsze początek audiobooka, zanim się wkręcę w treść, jest trudny; mam też problemy z zapamiętywaniem nazwisk postaci, w ogóle w audiobooku trudniej jest mi sobie wyobrażać bohaterów.... Ale w młodości uwielbiałam słuchowiska w radio (np. Teatrzyk Zielone Oko na Trójce) i z tamtych czasów pozostał mi sentyment:)
 
2012/05/22 08:39:56
Zgadzam się, że albo są książki i filmy dobre albo złe a o czym są to nie tyle nie istotne, ale nie przeszkadza, choć lubię fantastykę, co wśród kobiet w moim wieku budzi zdziwienie, ale mam to gdzieś. I chyba słusznie podejrzewasz, że aktor może dodać lub ująć powieści zbędną egzaltacją albo pasywnością. Tytuły, które wymieniłaś zapamiętam i może jak znajdę czas.....Godzina pąsowej róży? Sto razy wszerz i wzdłuż.
 
2012/05/22 09:59:33
Kraszynko, Godzinę pąsowej róży, prócz książki, którą również sto razy wszerz i wzdłuż:), to jeszcze film sobie ściągnęłam... To straszne starocie - lata sześćdziesiąte ub. wieku;), ale lubię do nich wracać.

niedziela, 13 maja 2012

Wieszak na ręcznik kuchenny

Równie przyjemne jak kupowanie artykułów hobbystycznych, jest ich efektywne wykorzystywanie. Przynajmniej dla mnie. Zużycie włóczki do końca, farbki do dna, papieru do ostatniego motywu... Mam w takich chwilach ogromną satysfakcję. Jakbym układała ostatni element puzzla w obrazku:)

Do ostatka zużyłam właśnie jeden z pierwszych zakupionych przeze mnie papierów do decoupage. Wcześniej wykorzystałam go do słoiczków dla teściowej (malutkie zdjęcia zamieściłam w tym okolicznościowym wpisie), a całkiem niedawno zdobiłam nim parapetowe skrzyneczki. Najostatniejszy motyw trafił zaś na półeczkę z wieszakiem na ręczniki kuchenne:



Wieszaczek udekorowałam w tym samym stylu, co wcześniejsze skrzynki - zajmują miejsca w tym samym praktycznie pomieszczeniu, więc niech sobie stanowią komplet.



Zdjęcia bez lampy, więc jakość pozostawia trochę do życzenia. Z lampą zresztą też:

Osobiście wolę jednak gorszą jakość, ale bez lampy...


Komentarze
2012/05/13 20:44:30
Pięknie! Bardzo klimatycznie i romantycznie. Swoją drogą, to ja również preferuję zdjęcia bez lampy :)
2012/05/13 21:00:03
I takie wykorzystanie - do samiutkiego końca - też mi bardzo odpowiada. Wieszak wyszedł uroczo.

Anka
2012/05/15 13:27:43
Oj te lampy i te błyski i ciągle z nimi coś. Dawno już nie widziałam Twojego decu a tu proszę takie super starocie i te Twoje kropki. Świetna półeczka słodka i pożyteczna a z tym wykorzystaniem resztek to piękna idea i rzeczywiście feng shui sie poprawia, ale rzadko mi się zdarza.
2012/05/20 11:32:46
Serdecznie dziękuję za miłe słowa:)
A nowa półeczka już się tworzy... ma być w kompletnie odjazdowym kolorze i stylu, o ile mi się to uda, rzecz jasna;)
2012/05/20 20:39:33
Bardzo udana półeczka-wieszak:)
Jak zwykle podziwiam:)
2012/05/22 08:23:29
Sowo, bardzo się cieszę, że Ci się podoba:)

niedziela, 6 maja 2012

Magia iluzji

Dlaczego lubimy pokazy iluzjonistyczne? Przecież wiemy, że to tylko sztuczki, które jedynie sprawiają wrażenie sprzecznych z prawami fizyki. Przecież wiemy, że iluzjoniści nas nabierają. Oszukują. Z tego żyją. A jednak nam się to podoba. Wprawia nas w zachwyt. Lubimy, gdy nas oszukują. Czasem zastanawiamy się, jak oni to robią, na czym polega dany trick. A czasem wcale nie potrzebujemy wyjaśnienia. Zrozumienie sztuczki odziera ją z magii, więc po prostu skupiamy się na przedstawieniu podziwiając niezwykły kunszt artysty. Zachwycamy się pozornie nadnaturalnymi umiejętnościami, gdy tymczasem w iluzji najważniejsza jest jedna - umiejętność skutecznego odwracania uwagi widza od tego, co tak naprawdę się dzieje.

Współcześni iluzjoniści nie są dziś tak wielkimi gwiazdami jak jeszcze sto lat temu, kiedy to cuda rozkwitającej wówczas techniki stanowiły doskonałe uzupełnienie sztuki iluzji. Widzom trudno było rozróżnić co z przedstawienia jest zwykłą sztuczką, a co efektem pracy różnych mechanizmów i urządzeń. Zjawisko elektryczności, widowiskowe wyładowania i błyskawice znakomicie komponowały się w magicznych inscenizacjach. Pewnie dlatego, to właśnie przełom wieków XIX i XX stał się scenerią dla pokazania dwóch niezwykłych historii. Historii zupełnie do siebie niepodobnych, a jednak mających ze sobą sporo punktów stycznych.


Oba filmy swoją premierę miały w 2006 roku, ale ja obejrzałam je dopiero niedawno. Pierwszy skusił mnie Edwardem Nortonem, drugi Christianem Balem. Tak... przyznaję się - wybieram filmy z uwagi na aktorów, a nie reżyserów;). Edwarda Nortona cenię szczególnie za role wrażliwych i uczuciowych mężczyzn (np. Malowany welon), którzy nawet jeśli czasem są postaciami negatywnymi (jak w 25 godzinie), to jednak nigdy nie pozbawionymi swojego szczególnego uroku, którego źródło tkwi chyba w delikatnej powierzchowności tego aktora. Christian Bale urzekł mnie zaś rolą w Equilibrium, gdzie wcielił się w pozbawionego uczuć, wysokiego rangą, funkcjonariusza totalitarnego państwa, który pod wpływem pewnego wydarzenia, trochę przez przypadek, zaczyna jednak czuć; doświadcza emocji i odkrywa, jak są one piękne i ważne dla ludzkiej egzystencji...

Ale ja nie o aktorach chciałam, tylko o filmach. Otóż oba opowiadają o iluzjonistach, o ich życiu, pracy i sztuczkach, które wykonują. Jednak przedstawiona w nich iluzja jest nie tylko tematem przewodnim opowieści; przede wszystkim służy do odwrócenia uwagi widza od tego, co najważniejsze, od tego, o czym tak naprawdę obrazy opowiadają. Oba filmy są same w sobie doskonale zrealizowanymi magicznymi sztuczkami - zawsze widzimy tylko tyle, ile artyści chcą byśmy zobaczyli. Reszta jest ukryta - dzieje się poza kadrem. I dopiero w finale, gdy zestawione ze sobą zostają wszystkie elementy układanki, zaczynamy rozumieć...

Iluzjonista to przede wszystkim wyrafinowana intryga kryminalna z elementami melodramatu. Doskonale się ogląda. Śledzimy kolejne wydarzenia nie zdając sobie sprawy, że wszystko co widzimy, wszystko co jest nam pokazane, dzieje się w jednym tylko celu - ma nas zmylić. Im bardziej się to uda, tym większym zaskoczeniem będzie zakończenie.

Jeśli o mnie chodzi, to sztuczka udała się idealnie. Może to niezbyt dobrze o mnie świadczy, bo w recenzjach czytałam, że film był przewidywalny, wręcz banalny;). Jednak podążając wyznaczoną przez twórców ścieżką, nie próbując niczego wyprzedzać, ani przedwcześnie rozgryzać, obejrzałam naprawdę magiczną historię, w której było wszystko to, co w filmach lubię najbardziej - wzruszająca i ciekawie osnuta opowieść, doskonałe aktorstwo oraz sugestywny klimat.

Drugi film - Prestiż jest moim zdaniem dużo bardziej złożony. Iluzjonistyczne numery, dążenie do osiągnięcia w ich wykonaniu doskonałości, są tu podstawą do destrukcyjnej rywalizacji dwojga młodych artystów. Kiedyś pracowali razem i byli przyjaciółmi, jednak błąd jednego z nich doprowadził do tragedii i od tej pory motorem ich działania stała się zemsta i wyniszczająca walka o dominację. Tutaj również śledzimy kolejne intrygi, zachwycamy się kunsztem iluzjonistów oraz poznajemy ich zawodowe tajemnice, oparte na przemyślnie działających urządzeniach. Prezentowane sztuczki nie mają nic wspólnego z magią, o czym przekonują nas sami iluzjoniści, którzy z łatwością rozgryzają kolejne "czarodziejskie" techniki. W tym kontekście rażące wydało mi się wprowadzenie pod koniec filmu prawdziwie fantastycznego elementu. Początkowo zabieg ten mnie zirytował i rozczarował, jednak później zrozumiałam, że bez niego nie udałoby się tak wyraźnie pokazać, jak zabójcze mogą być konsekwencje poddania się obsesji. I myślę sobie, że właśnie o tym przede wszystkim opowiada Prestiż - o upadku moralnym człowieka, który przekraczając wszelkie granice zatraca się w swoim szaleństwie, w swojej obsesji i płaci za to ogromną cenę.

Christopher Nolan zakończył swój film w sposób dający szerokie pole do własnych refleksji i interpretacji. Naprawdę trudno jest go obejrzeć i nie pogrążyć się w zadumie. Nad tym, dlaczego jesteśmy tak bardzo podatni na iluzje i jaki to ma wpływ na nasze życie. Dlaczego czasami nasze iluzje wydają nam się prawdziwsze niż rzeczywistość? Dlaczego nie potrafimy tego odróżnić?

Czy patrzysz uważnie? To pytanie wielokrotnie pada z ust bohaterów i narratora filmu. Otóż nie. Nigdy nie patrzymy uważnie. Za dużo jest rzeczy, które bezustannie odwracają naszą uwagę zmieniając i zniekształcając pole naszego widzenia. Ulegamy im, bo wydają się być atrakcyjne, niosą w sobie obietnicę, nadzieję na lepsze, ciekawsze, pełniejsze, a nawet wieczne, życie. Iluzje bywają motorem naszego działania, czasem nas niszcząc, wpędzając w obsesję, czasem uskrzydlając... Ale najlepsze jest to, że jeśli nawet czasem uda nam się dostrzec prawdę (lub ktoś nam ją pokaże), to i tak w nią nie uwierzymy. Bo okaże się być zbyt irytująca lub zbyt banalna, lub zbyt fantastyczna, lub zbyt nieprawdopodobna...

Zresztą, co to w ogóle jest prawda? W świecie iluzji (a taki właśnie jest nasz świat) prawda zawsze ma dość relatywne znaczenie...


Komentarze
 
2012/05/13 18:30:44
Ja oba filmy widziałem już dawno. Właściwie szybko po premierze. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ciekawe kino, warto poświęcić swój czas aby je zobaczyć.
 
2012/05/13 19:18:02
Konferencyj, ja wciąż nie mogę wyjść spod wrażenia...
 
2012/05/15 13:17:38
Fajna tematyka filmów można mieszać prawdy życiowe z iluzją, która niby taka jakaś głupawa a jednak to my wychodzimy w niej na głupków. Pewnych rzeczy, które tu poruszyłaś uczyli nas na psychologii, że albo czegoś nie widzimy, albo nie chcemy widzieć albo sobie dopowiadamy jak kto woli. Zapewne nie znajdę czasu żeby pójśc na którykolwiek z tych filmów, ale bardzo ciekawe dywagacje i można by je ciągnąc w nieskończoność.
Ja raczej też chodzę ze względu na aktorów niż na reżyserów chyba, że aktor jest reżyserem, ale to tylko jeden przypadek.
 
2012/05/20 11:27:12
Kraszynko, właśnie dlatego te zagadnienia zawsze tak bardzo mnie wciągają. Niby współczesna psychologia rozumie mechanizmy, które nami kierują, potrafi je opisać, a kiedy dotyczą nas bezpośrednio, to sami nie jesteśmy w stanie ich odkryć ani tym bardziej nad nimi panować...
A filmy naprawdę polecam, może kiedyś spotkasz je w postaci dodatków do jakiejś gazety, a wtedy wystarczy już tylko włączyć komputer:)

czwartek, 3 maja 2012

Zapętliłam się

Zapętliłam się i zafiksowałam. Nie waham się również użyć stwierdzenia, że ogarnęła mnie obsesja. No bo jak inaczej nazwać działania, podejmowane już chyba od czterech tygodni, z pasją, zaangażowaniem i upartą nadzieją, że tym razem wreszcie się uda, gdy tymczasem w rzeczywistości efekty są równie niezadowalające, jak za pierwszym razem?

Pierwsze koty za płoty, pierwsze śliwki robaczywki, do trzech razy sztuka...  Wiadomo, że na początku nie wszystko się udaje, że trzeba być wyrozumiałym wobec siebie i cierpliwym. Talent jest darem kapryśnym, dlatego to wytrwałość decyduje o sukcesie... Chcieć to móc... Bla, bla, bla... Dyrdymały! Bo gdy kolejne próby są równie czasochłonne, co nieskuteczne, to może warto byłoby porzucić nieefektywne przedsięwzięcie? Może trzeba by odpocząć, nabrać dystansu? Przeczytać książkę, obejrzeć film, zająć się czymś innym...

Nie mogę tego zrobić! Im bardziej mi nie wychodzi, z tym większą zaciekłością próbuję znowu... Ale prawdę mówiąc zaczyna mnie to już do szału doprowadzać. Choć dostrzegam też zabawne aspekty tej sytuacji - dziergam i szydełkuję, szydełkuję i dziergam... a włóczki mi nie ubywa;). Moje hobby stało się bardzo oszczędne:)

... A skoro już wiadomo, czego dotyczy moja obsesja - żadna niespodzianka, bo czegóż innego mogłaby dotyczyć;) - przedstawiam źródło mojej frustracji, materiał, który od Świąt Wielkanocnych uparcie przerabiam oczko za oczkiem, by w parę dni później całą swoją pracę obrócić w niebyt - cholerna Sissy marki Elian:




Naprawdę fajna włóczka. Akryl, ale wygląda jak bawełna. Dość cienka, z lekko skręconymi kolorowymi nitkami. Aż się prosi, by przerobić ją w coś lekkiego i ażurowego. Na przykład w jakąś narzutkę w sam raz na chłodny wiosenny wieczór... Wiem, że można. Innym się udało. Na przykład Izuss1 wydziergała proste, a jakże praktyczne bolerko, zaś w albumie Bean znalazłam przepiękną szydełkową bluzkę. Także na stronie producenta marki Elian podejrzałam ciekawe propozycje...

A mnie nie wychodzi!

Robię według własnego planu. Założenia były banalne - prosto, szybko, falbankowo i powiewnie...
Obiecałam sobie, że to już ostatnie podejście. Jeśli i tym razem wdzianko nie będzie takie, jak bym chciała, to przysięgam, że odeślę włóczkę w robótkowy niebyt. Zakopię na dnie najstarszego pudła, w najgłębszym zakamarku pawlacza. I nie zajrzę tam przez dekadę co najmniej!

(I tak mam nadzieję, że do tego nie dojdzie... Chyba jednak jestem optymistką;)...)




Komentarze
2012/05/04 09:58:43
Podobno Mozart nie był geniuszem tylko ilość godzin jaką spędził na treningu była ogromna i każdy miałby takie same albo nawet lepsze efekty gdyby tyle pracował, więc próbuj, pruj, gniewaj się i gódź z jak w szalonym związku. Wczesniej czy później efekt zamierzony musi zostać osiągnięty. Każdemu z nas coś pasuje bardziej lub mniej.
2012/05/04 10:18:34
Bułhakow aż do śmierci poprawiał "Mistrza i Małgorzatę", więc zapętlenie jest zjawiskiem występującym w każdej dziedzinie. Może dopaść każdego z nas.
Życzę powodzenia w nadawaniu kształtu włóczce. Po kłębku, przez nitkę, do satysfakcji! :)
2012/05/04 19:30:37
Hihi, skąd ja to znam. Życzę powodzenia! Za którymś razem na pewno się uda :)
2012/05/06 17:44:21
Gdybym umiała zrobić coś więcej niż szalik na drutach (a i to musiałabym sobie przypomnieć :)), to mogłabym Cię pocieszyć i zachęcić.
A tak ... czuję się zupełnie niekompetentna :)
2012/05/06 17:58:58
Dla znalezienia się w tak doborowym towarzystwie warto się było zapętlić;)

Przy okazji donoszę, że wdzianko jest gotowe i czeka na pranie i blokowanie. Mierzeniu towarzyszyły dość mieszane uczucia, ale...
.... póki co zostaje w tej formie:)