sobota, 15 września 2012

Roślinne filozofie

Ubiegłej jesieni zadziwił mnie kwitnący w październiku bez. W tym roku stała się rzecz jeszcze bardziej wyjątkowa. 

Zakwitła czereśnia!

No nie tak spektakularnie, jak robi to wiosną, tym niemniej jednak, na gołych, umęczonych gałązkach, całkiem wyraźnie dostrzec można biało-różowe kwiatuszki. Jakby na przekór porządkowi świata, na przekór inwazji mszyc, które w tym roku zaatakowały z taką siłą, że zeżarły niemal wszystkie liście, a później nie pozwoliły dojrzeć owocom, drzewo daje znać, że żyje. Nieśmiałymi, wątłymi i rachitycznymi, jesiennymi kwiatkami pokazuje, że się nie poddaje, że walczy o przetrwanie w tym nieprzyjaznym świecie...


Wiem, wiem, personalizuję... Ale jak tu się oprzeć takim skojarzeniom? Wola przetrwania u istot żywych zawsze mnie fascynowała. Niesamowite zjawisko. Budzi podziw i szacunek. I wzrusza ogromnie. Szczególnie, gdy dotyczy roślin, które przecież zupełnie bezrozumnie wykształciły w sobie mechanizmy służące przetrwaniu. Niektóre (np. te pustynne) mają kolce, by zwierzęta nie mogły dostać się do wody w ich łodygach. Inne potrafią wspinać się po drzewach, by dostać się bliżej światła. Są takie, które rosną w koronach wysokich drzew, a ich korzenie są tak zbudowane, że pochłaniają wilgoć z otoczenia. Potrafią przetrwać w najgorszych nawet warunkach atmosferycznych - w syberyjskich mrozach i w ukropie amerykańskiej Doliny Śmierci... I wystarczy tylko parę dni sprzyjających warunków, by zakwitły, wydały na świat owoce i nasionka... Zdają się być martwe, a w jednej chwili potrafią ożyć...

Jak mój ubiegłoroczny wrzos, na przykład. Przetrwał całą jesień i zimę na parapecie w skrzynkach, a większość tego czasu w stanie, wydawałoby się, całkowicie zasuszonym. Na wiosnę, zgodnie ze wskazówkami pani z kwiaciarni, nie spodziewając się jednak niczego, wysadziłam go do ogrodu. Całe cztery, suche sadzonki... Nie wiedzieć czemu, strasznie spasowały nornicom - cholery ryły w ich okolicy bez opamiętania. Dwie sadzonki uschły razem z korzeniem, ale dwie pozostałe, które dawały jeszcze słabiutkie oznaki życia, włożyła mama do donicy, gdzie, na powietrzu i w otoczeniu innych kwiatów, spędziły całe, gorące lato. I nagle patrzę, a te suche łodyżki zaczynają się zielenić! Niedługo później pojawiły się też różowe kwiatuszki. Wrzos ożył! Zgodnie ze swoim odwiecznym cyklem - we wrześniu:)


Albo moja sanseweria? Dawno temu, gdy mieszkaliśmy jeszcze kątem u mojej mamy, uznałam, że jest tak mało efektowna, że skazałam ją na wygnanie, do najmniej przyjaznej kwiatom, części mieszkania. Stała sobie w ciemnym przedpokoju, na wysokiej półce, prawie niewidoczna, zapomniana, z rzadka jedynie podlewana wodą...  Spodziewałam się, że zginie (bo jaka roślina przetrwałaby w takich warunkach?), ale nie było mi jej szkoda, bo przecież i tak mi się nie podobała...

Po ponad roku stwierdziłam jednak, że pomimo tego wszystkiego, saseweria radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Ujęła mnie ta jej wytrzymałość i cierpliwość. Roślina wróciła na pokoje, a później przeniosła się z nami do nowego domu. Dostała nową doniczkę i ziemię... I nagle zaczęła się rozmnażać. Lawinowo puszczała z ziemi nowe pędy, z których rosły piękne, smukłe i twarde, zielone liście. I gdy już myślałam, że piękniejsza być nie może, moja saseweria zakwitła. Nawet nie miałam pojęcia, że ta roślina w ogóle kwitnie! Kwiaty wyrosły z każdego pędu - drobne, białe, o tak urzekającym zapachu, że nie mogłam przestać się zachwycać. 

To jest dopiero radość życia! Skazana na nieistnienie przez zapomnienie, pozostawiona samotnie w szarym kącie, przetrwała, a gdy tylko pojawiły się korzystniejsze warunki - rozrosła się i rozkwitła! Jakby chciała powiedzieć, że nie ważne co było, dziś jest nowy, piękny dzień; korzystajmy z tego i cieszmy się życiem! Dajmy światu to, co mamy najlepszego!

Moja sanseweria dzisiaj, wprawdzie bez kwiatów, ale i tak wyraźnie widać, że silna, dumna i piękna:)

No i jak tu nie kochać i nie szanować roślin, kiedy one nie tylko piękne, ale jeszcze takie mądre...

8 komentarzy:

  1. Jak to ładnie napisane! Prawdziwy, książkowy opis przyrody :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże wdzięczna jestem za tę opinię - miodek na moją niespełnioną pisarsko duszę:)

      Usuń
  2. No proszę, wygląda na to, że mogłam zbyt pochopnie wyrzucić swój ubiegłoroczny wrzos. Szkoda, w tym roku dam mu szansę :) Sansewerię masz piękną, podziwiam szczerze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Makabrycznie mi się skojarzyło z chowaniem zmarłych, którzy w rzeczywistości wcale nie byli martwi... Podobno coś takiego spotkało nawet Gogola... Brr
      Koniecznie następnym razem upewnij się, czy aby roślinka nie daje jednak oznak życia;)
      Sanseweria, mile połechtana, kłania się nisko:D

      Usuń
  3. Ta chęć przetrwania jest niesamowita. Dlatego uwielbiam filmy przyrodnicze. Dlatego uwielbiam ogródek. Dlatego cierpię, że nie mam swojego (no teraz ma, ale to nie mój ...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwielbiam - szczególnie podziwiać niż sama na nim pracować - dlatego bardziej filmy:)
      A z kotami próbuj jeszcze ponegocjować, może Ci odstąpią choć grządeczkę;)

      Usuń
  4. Warto brać przykład z takich roślinnych strategii przetrwania;)
    Umieć znosić nieprzyjazny czas, nie poddawać się, wierzyć w lepsze jutro i umieć zakwitnąć pełnią siebie samego:) To w przypadku sansewerii.
    A od wrzosów nauczyć się, że wszystko ma swój czas i odpoczynek jest konieczny, aby w pełni pokazać co potrafimy:)
    Piękne te Twoje wrzosy, a czy sanseweria nie ma za ciasno w doniczce;), bo ja chętna jestem na szczepkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, bo ta lekcja, że wszystko ma swój czas, do do mnie nie dotarła... Dzięki za objaśnienie:) Ja rzeczywiście często o tym zapominam...

      A sansewerię to ja chciałam już raz rozsadzić, ale mi nie pozwoliła. Korzenie tak ściśle się ze sobą trzymają, że bałam się, że jeśli zechcę bardziej stanowczo je rozdzielić, to zrobię im krzywdę;)

      Usuń