piątek, 28 grudnia 2012

Zajawki zdekonspirowane

Przede wszystkim dziękuję za udział w mojej zgadywance. Najbliżej była Lena i to do niej właśnie powędruje niespodzianka, którą mam nadzieję wydziergać zaraz po Nowym Roku:)

A oto dzianinki w całości:

1. "Śliwkowo-różowo-wzorzyste pasy" to kocyk...


... wydziergany na prośbę Dominiki, której przyjaciółka urodziła niedawno córeczkę.


Dominika bardzo jasno określiła swoje wymagania - miało być słodko, dziewczyńsko i z wyhaftowanym imieniem.


Z własnej inicjatywy wyhaftowałam jeszcze datę urodzin:)


Dane techniczne:
cztery kolory Elian Klasik (po 100-150g) + około pół motka "Trawki,
druty i szydełko nr 5.

2. "Morskie fale" -  główna nagroda w moim skromnym konkursie pojechały do Krysztally:


To komin, choć na zdjęciu wygląda bardziej na spódniczkę;) Jako spódniczka też mi się zresztą podoba... Nawet tak bardzo, że planuję wydziergać sobie taką, tylko trochę dłuższą;)



Dziergałam dwiema nitkami z włóczek jak na zdjęciu. Dodatek moheru w włóczce Angel sprawił, że komin jest miękki i puszysty.

Dane techniczne:
100g Bella, ok. 30g Angel,
druty nr 5.

3. "Twórczo zagospodarowane resztki" pochodzą z włóczek z kocyka, a wykorzystałam je do zrobienia czapki. Tym razem dla siebie:


Do Eliana i "trawki" dołożyłam jeszcze nitkę Gucia, żeby było grubiej i bardziej kolorowo. Przerabiałam ściegiem francuskim - ciągacz, z "trawką", drutami nr 8, resztę drutami nr 5.

4. "Mięsiste szarości", to również konkursowa nagroda i również komin, albo lepiej - golfik, bo ściślej niż komin otula szyję.



Pojechał do Fidrygauki. Co prawda na Wyspach zima nie dokucza tak bardzo jak u nas, ale mam nadzieję, że gruby golfik pod szyją okaże się przydatny.


Przerabiałam ściegiem ryżowym, drutami nr 8, zużyłam około 150 g (półtora motka).

5. "Fale śliwkowe" - trzeci komin:) Dla mnie. Do kompletu z czapką z resztek. Wykorzystałam pozostałości śliwkowego Gucia, a do każdego czwartego i piątego rzędu dodatkowo dołożyłam jeszcze nitkę Luny (Madame Tricote) -  również resztki.


Dziergałam tym samym wzorem co "Morskie fale", opis wykonania z DROPSA.

Czapka i komin bardzo sympatycznie się razem noszą, a dodatkową przyjemność sprawiłam sobie ażurowymi rajstopami, które założyłam na grube rajstopy śliwkowe:)


Do kompletu planuję zrobić sobie jeszcze rękawiczki - zostało mi jeszcze parę metrów "trawki", chyba w sama raz na nadgarstki, po jednym rzędzie:)

piątek, 21 grudnia 2012

Babcine wspomnienia

"Bóg śpi" stoi sobie na półeczce i niezmiennie kusi, ale zwyciężył rozsądek - w pierwszej kolejności książki biblioteczne:)

"Był dom... Wspomnienia" Anny Szatkowskiej już dość dawno temu wybrałam z bibliotecznej półki z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że autorka jest córką Zofii Kossak, ale też mocno zachęcająco podziałał na mnie opis z okładki:

Wspomnienia Anny Szatkowskiej odnoszą się do losów rodziny Kossaków (...) Wspomnienia sięgają od lat przedwojennych, przez okres wojny, po lata 60-te.
(...) Najważniejszą rolę odgrywa w książce matka autorki, Zofia Kossak, której działalność staje się punktem odniesienia do własnego życia Anny Szatkowskiej.
Niewątpliwym dodatkowym atutem wspomnień jest przejmująca, zarejestrowana dzień po dniu, szczegółowa relacja z Powstania Warszawskiego. W obrębie książki znalazły się bowiem obszerne fragmenty dziennika spisywanego kilka tygodni po upadku Powstania.
"Książka „Był dom…” stanowi dla mnie jednak swoiste objawienie. Sztukę prostego, sugestywnego opowiadania o dramatycznych faktach przeżywanej historii II wojny światowej i jej następstw posiadła bowiem Anna w stopniu znakomitym. Okazała się kolejną utalentowaną przedstawicielką rodu Kossaków. Zawdzięczamy jej pasjonujący w swej szczerości i jasności obraz, świadectwo życia Zofii Kossak i jej najbliższych w dobie wielkiej próby serc i sumień, w Polsce ciemiężonej i walczącej, wśród wielu ludzi, których już nie ma między nami". /Władysław Bartoszewski/

Anna Szatkowska – pochodzi z rodziny Kossaków. Dziadek był bratem malarza Wojciecha, ona sama jest córką Zofii Kossak-Szczuckiej - autorki powieści historycznych, publicystki, aktywnej działaczki społecznej. Anna Szatkowska wyjechała wraz z matką za granicę już w 1945 roku. Obecnie mieszka w Szwajcarii. 

Anna Szatkowska zadedykowała książkę swoim dzieciom i wnukom. We wstępie napisała: "Kluczem tych wspomnień jest więź rodzinna i Wasza chęć poznania jej przeszłości". I taka właśnie jest jej opowieść - bezpretensjonalnie oddanym świadectwem przeżyć autorki, której przyszło żyć w czasach i warunkach dla nas niepojętych.

Było w książce Anny Szatkowskiej kilka fragmentów, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Pierwszy dotyczył ucieczki jej rodziny przed Niemcami na Wschód we wrześniu 1939 roku, a następnie chaotycznego powrotu w stronę niemieckiego frontu, gdy 17 września na Kresy wkroczyła Armia Czerwona... Autorka wspomina, jakie to było straszne uczucie, gdy po tej bezładnej ucieczce, wśród spadających bomb, w jedną, potem w drugą stronę, uświadomiła sobie, że nie ma już dla nich, na tej ziemi, ani jednego wolnego i bezpiecznego miejsca... Opis ten jest tak sugestywny, że niemal sama poczułam tę wszechogarniającą bezradność i bezbronność...

Późniejsze opisy Powstania Warszawskiego również robią kolosalne wrażenie, gdyż zrobiła to autorka językiem najprostszym, oddając dramatyczne doświadczenia z naturalnością zwykłej codzienności, a jednocześnie w sposób bardzo emocjonalny. Próżno w dzisiejszych źródłach historycznych szukać równie przejmującego i osobistego zapisu tamtych wydarzeń. Pośród niekończących się sporów o słuszność, czy niesłuszność wybuchu powstania w Warszawie, nikną gdzieś rzeczywiste przeżycia osób biorących w nim udział. Osób, którzy w tych dramatycznych okolicznościach mieli okazję doświadczyć wielkości i wzniosłości swoich działań, poczuć się częścią historii i narodowego dziedzictwa.

I na koniec zauważa autorka, jak niezwykłym doświadczeniem jest brak jakiegokolwiek posiadania. Jak ważne wówczas stają się przekonania i relacje z innymi ludźmi, które grzeją, gdy już nie ma czym się okryć, które karmią, gdy już nie ma co jeść, które dają siłę do przetrwania, gdy sytuacja wydaje się już beznadziejna... Gdy nie ma się niczego, ważne jest tylko to, kim się jest i co z siebie można dać innym.

Gdy po wojnie, po przymusowym opuszczeniu Polski, dobytek Zofii Kossak i jej córki powiększył się tak znacznie, że trzeba było kupić walizkę, Anna Szatkowska tak wspomina tę chwilę: "Na sam jej [walizki] widok mam ochotę płakać: skończyła się nasza niezwykła wolność, tak trudna (niemożliwa?) do osiągnięcia w "normalnym" świecie. Okoliczności ją nam narzuciły, a my dostąpiliśmy przywileju, by poznać ją i docenić".

Zazdroszczę wnukom Anny Szatkowskiej tej rodzinnej opowieści. I bardzo żałuję, że nie dostałam takiej od własnej babci. Bo ja też jestem i zawsze byłam ciekawa przeszłości swoich najbliższych, i od dziecka lubiłam słuchać ich opowieści. Pamiętam, że gdy zmarł mój dziadek, moją pierwszą i wzbudzającą najobfitsze potoki łez myślą było: "i kto mi teraz będzie opowiadać o wojnie..." Miałam wówczas osiem lat, a jak dziś pamiętam to przykre uczucie definitywnej utraty czegoś, czego nie da się już zastąpić. Myślę też sobie, że historia mojej babci, którą wojna zastała podczas odwiedzin u rodziny we Lwowie, skąd została wywieziona na Syberię, byłaby nie mniej porywająca i pouczająca. Znam ją we fragmentach opowiadanych jedynie podczas wspólnego lepienia pierogów, lub rodzinnych spotkań. Ale nawet i te fragmenty umykają z pamięci, gdy nie są odpowiednio utrwalane i uporządkowane w czasie i przestrzeni... Obawiam się, że niedługo nasze rodzinne doświadczenia przepadną w niepamięci, jakby się nigdy nie wydarzyły, jakby nikogo nie obchodziły...

niedziela, 16 grudnia 2012

Dzianinowe zajawki i jeszcze parę odpowiedzi

Po moich ostatnich wpisach tego nie widać, ale naprawdę dużo ostatnio dziergam. Tylko chwilowo niczego pokazać nie mogę. Dlatego tymczasem jedynie fragmenty. A owe fragmenty aż się proszą o nowy konkurs-zgadywankę: elementem jakiej całości są poniższe skrawki? Chętnych zapraszam do udziału, a dla autora największej ilości trafień chętnie przygotuję jakiś ręcznie robiony drobiazg:)

1. Śliwkowo-różowo-wzorzyste pasy:


2.  Morskie fale:


3. Twórczo zagospodarowane resztki:


4. Mięsiste szarości:


5. Fale śliwkowe:


Swoje typy możecie zgłaszać w komentarzach do momentu aż któryś z fragmentów zostanie na blogu zdekonspirowany. Przewiduję, że może to nastąpić za jakieś dwa tygodnie:)

Prócz dziergania rozmyślałam też ostatnio nad pytaniami, które zadała mi Hanka, przyznając mojej stronie wyróżnienie "Liebster Blog" (Haniu, bardzo dziękuję, sprawiłaś mi ogromną przyjemność!). Nie są one dla mnie łatwe, bo dotyczą świąt, a ja nie jestem specjalnie "świąteczna". Mam jednak nadzieję, że swoimi odpowiedziami nie urażę niczyich świątecznych uczuć.





Oto pytania Hani i moje odpowiedzi:

1. Z czym kojarzy Ci się Boże Narodzenie?
Z dniami wolnymi od pracy.

2. Które święta wolisz Boże Narodzenie czy Wielkanoc?
Boże Narodzenie, bo mam wówczas dłuższy urlop:)

3. Macie w domu jakąś specjalną tradycję kultywowaną od pokoleń?
O tak, babskie lepienie uszek połączone z pogaduchami:). Zawsze lepimy we trzy. Kiedyś to była moja babcia, mama i ja, dziś jest mama, ja i moja córka. Mam nadzieję, że kiedyś dojdzie do nas jeszcze córka mojej córki:)

4. Które danie wigilijne lubisz najbardziej?
Barszcz biały grzybowy z uszkami właśnie!

5. Którego dania wigilijnego unikasz albo nie jadasz wcale?
Lubię słodycze, więc zawsze marzyłam o skosztowaniu kutii. Ale kiedyś wreszcie miałam okazję przekonać się, że kutia lepiej smakuje w wyobraźni niż w rzeczywistości;) Po pierwszym skosztowaniu nigdy więcej nie miałam już ochoty na kutię.

6. Długo wierzyłaś w Św. Mikołaja?
Pamiętam jeden moment z dzieciństwa, gdy w niego wierzyłam - mogłam mieć wówczas ze trzy-cztery latka. Ale zupełnie nie pamiętam, kiedy dowiedziałam że to tylko taka bajeczka dla grzecznych dzieci:)

7. Choinka sztuczna, czy prawdziwa?
Z dzieciństwa pamiętam jeszcze zapach prawdziwej choinki - prawdziwa choinka zawsze była dla nas - dzieci olbrzymią atrakcją, ale odkąd pojawiły się w sklepach sztuczne, to zawsze były już tylko sztuczne. Im była starsza, tym bardziej doceniałam zalety sztucznej - przede wszystkim nie trzeba było po niej sprzątać;). Teraz zaś nie mam wcale.

8. Co macie na czubku choinki w Waszym domu?
Zawsze był taki szklany szpic.

9. Czy wyobrażasz sobie święta w schronisku albo w ciepłych krajach?
Boże Narodzenie zawsze kojarzy mi się ze śniegiem i byłoby mi bardzo dziwnie spędzać grudzień w ciepłych krajach.

10. Czy w Twoim domu śpiewało się kolędy? Czy teraz śpiewacie?
Czasem tak, gdy żyła jeszcze babcia, później śpiewaliśmy z telewizorem, ale odkąd każdy z wykonawców próbuje tradycyjne melodie zmieniać, żeby brzmiały oryginalniej, czy nowocześniej, czy... nie wiem jeszcze z jakiego innego powodu, zaprzestaliśmy również i tego...

11. Którą kolędę lubisz najbardziej?
Zawsze lubiłam "Cichą noc". I to w każdym języku.

Jeszcze raz dziękuję Hani za wyróżnienie i pytania, które wywołały mnóstwo ciepłych wspomnień z dzieciństwa:) Nie podaję łańcuszka dalej, bo już raz to zrobiłam, a zresztą i tak wszystkie blogi, które odwiedzam zostały już wyróżnione, niektóre nawet po kilka razy w krótkim czasie, więc myślę sobie, że tymczasem ich autorki mają już dość pytań;)

Trzeba wymyślić jakieś nowe wyróżnienie, zdaje się, że ostatnio Krysztally się deklarowała;)




niedziela, 9 grudnia 2012

Mama i ja

... w szarościach, w lesie, na spacerze...  Bez najmłodszego pokolenia. Studentka zakuwa do kolokwiów i do pierwszego egzaminu, który ma się odbyć już w przyszłym tygodniu, więc przyjedzie dopiero na święta. Trzy pokolenia będą innym razem:)




Tymczasem więc dwa pokolenia i pies na osłodę:) Nasza Radosna Stojącoucha Brenducha:)


Maminy komplet pokazywałam już TUTAJ. Dla siebie zrobiłam identyczną czapkę, oraz otulacz.


Na mój popielaty otulacz składa się włóczka boucle (sprułam zestaw z TEGO wpisu; i tak go nie używałam, berety chyba nie są dla mnie, a szalik był za malutki) przerabiana razem z nitką Gucia (Opus), na okrągło (155 oczek), ściegiem gładkim prawym i drutami nr 8. Brzegi wykończyłam trzema rzędami Como (Opus).



Brenda zawsze na śniegu dostaje małpiego rozumu. Tym razem nie było wyjątku. Bez przerwy, to do nas podbiegała, to znów uciekała, zachęcając do wspólnych gonitw wśród białego puchu.


Pewnie nie mogła zrozumieć, dlaczego zamiast z nią biegać, co chwilę przystajemy i jeszcze ją próbujemy zatrzymać;)


Jak słowo daję, radości z baraszkowania po śniegu, to można by się od niej uczyć! A to przecież jest już dojrzała pani, nie jakiś tam zwariowany szczeniak...


Nawet sześciostopniowy mróz i bose łapy nie były dla niej problemem;)


Za to nam mróz dał się trochę we znaki. Atakował stopy i szczypał w policzki. Widać go na naszych twarzach:)


Ale było przyjemnie. W roli fotografa, jak zwykle mój mąż i trochę ja (najlepsze zdjęcia Brendy, to oczywiście moja zasługa;)), ale jedno wspólne zdjęcie zrobiła nam mama:


Brendzia oczywiście musiała się wepchać do kadru, tylko dlaczego akurat tyłem?!

No to na koniec jeszcze trochę Brenduchy Radosnej:


czwartek, 6 grudnia 2012

Polubić nielubiane

Zabawa w Liebster Blog nie zakończyła się w moim przypadku jedynie opublikowaniem stosownego wpisu. Prawdę mówiąc, wymyślanie pytań okazało się zajęciem zaskakująco wciągającym - gdy się już zacznie, to aż trudno wyhamować... Nic więc dziwnego, że w końcu miałam pytań sporo więcej, niż wymagały tego zasady gry:). Niektóre sama ocenzurowałam, jako bezwartościowe, kłopotliwe lub zbyt osobiste... Innymi bawiliśmy się wspólnie z mężem i córką, i w zaciszu domowego ogniska próbowaliśmy rozstrzygnąć na przykład, co steruje naszym życiem: przypadek czy przeznaczenie? - zagadnienie, które kilka wpisów temu, z inspiracji Sowy, bardzo mnie wciągnęło... Jedno zaś pytanie, które przyszło mi do głowy a' propos zbliżającej się zimy, pory roku absolutnie przeze mnie nielubianej, stało się pożywką dla nieco dłuższych przemyśleń.

Za co można lubić porę roku, której najbardziej nie lubisz?

Nie zadałam go w ramach Liebster Blog z kilku powodów. Przede wszystkim pytanie o zalety pór roku (nawet tych nielubianych) wydało mi się strasznie dziecinne. Ponadto uznałam, iż jest zbyt pokręcone, a przez to może być nie do końca zrozumiałe... Sama jednak, im dłużej zastanawiałam się nad możliwymi odpowiedziami, tym więcej dostrzegałam zalet w ten sposób postawionego pytania.

Po pierwsze więc, pozwoliło mi ono uświadomić sobie, że tak naprawdę zimy nie lubię głównie dlatego, że brakuje jej zalet lata. Zaś uznane przeze mnie zalety lata, to w większości bardziej nacechowane emocjonalnie wyobrażenia, niż rzeczywiste korzyści. Myśl o lecie wywołuje we mnie wspomnienia wakacyjnej beztroski, spacerów w ciepłe wieczory, jazdy na rolkach w słońcu, delikatnego wiaterku łagodnie chłodzącego rozgrzaną skórę... No jakżeż tego nie lubić? Ale lato to również mnóstwo paskudnych owadów, w tym wyjątkowo dokuczliwych komarów, budzące strach burze z piorunami, gwałtowne nawałnice, siejący zniszczenie grad, wyczerpujące upały, oparzenia słoneczne, duchota, przed którą nie ma gdzie uciec... Za tym nie tęsknię wcale!

Przy okazji uświadomiłam więc sobie, że zimie brakuje nie tylko zalet lata, ale również jego wad, co może stanowić przecież jej niepodważalną zaletę:) I pewnie zauważyłabym to wcześniej gdybym nie była aż tak mocno przywiązana do swoich emocjonalnych, generalizujących przekonań, że lato jest dobre, a zima zła. Bo właśnie głównie to, w jaki sposób na coś patrzymy decyduje o tym, jak to widzimy. Patrząc z niechęcią, widzimy wady, patrząc ze strachem, dostrzegamy zagrożenia, patrząc z ufnością widzimy możliwości... 

Dlatego w tym roku postanowiłam spojrzeć na zimę zupełnie inaczej, niż zwykle, spojrzę z zadowoleniem, bo przecież zima jest fajna! Bo dostarcza mnóstwa fantastycznych wrażeń estetycznych. Bo gorąca herbata z dodatkiem grzańca nigdy nie smakuje lepiej, jak po spacerze w mroźny dzień. I nigdy z większą przyjemnością i błogością nie odczuwam domowego ciepełka. Bo nie ma owadów. Bo bez żadnych wyrzutów sumienia, że zaniedbuję konieczne prace okołodomowe, mogę bez reszty oddać się dzierganiu oglądając przy tym ulubione seriale...

Tak widzianą zimę naprawdę łatwo polubić:). Nawet pomimo jej oczywistych negatywów...

A skoro tak korzystnie udało mi się wpłynąć na swoje przekonania odnośnie zimy, to pomyślałam sobie, że może warto by spróbować z innymi, nielubianymi, rzeczami, których nie da się uniknąć. Trochę ich mam, niestety... Nie lubię wstawać rano. Nie lubię sprzątać. Nie lubię robić zakupów...

A Wy, jak radzicie sobie z nielubianymi rzeczami/czynnościami? Macie jakieś sprawdzone sposoby na to, by polubić nielubiane?

Jednak zanim spróbuję zaprogramować się, na przykład na radosne wstawanie o 5:45 rano, obiecane na dziś wyniki mojego skromnego konkursu:)

Mąż w roli jurora, mimo niewielu odpowiedzi i tak nie miał łatwo... W pierwszym momencie rozbawił go wierszyk Grarzynki:)... Po drugim czytaniu stwierdził, że odpowiedzi Krysztally i Fidrygauki jednak najlepiej wyrażają jego własną opinię na zadany temat... Laureatkę wyłoniło dopiero trzecie czytanie, a została nią...
...
...
...
Krysztally!

Gratuluję:) Dziergana niespodzianka dla Ciebie jest już zarzucona na druty i z pewnością będzie gotowa w obiecanym terminie.

Ale przecież nie mogłam zignorować wyróżnień, dlatego Grarzynkę i Fidrygaukę postanowiłam również nagrodzić dzierganym upominkiem:) Tylko, że pewnie już się nie wyrobię przed świętami... Ale w styczniu będą na bank! Obiecuję:)

sobota, 1 grudnia 2012

Dziedzictwo

Niełatwo było zdobyć "Dziedzictwo" Zofii Kossak. Wprawdzie książka jest w bazie danych w naszej bibliotece, ale najwyraźniej komuś spodobała się tak bardzo, że nie chce się z nią rozstać... Uruchomiłam więc znajomości i książkę, ze swojej biblioteki, pożyczyła dla mnie koleżanka z innej miejscowości. Najpierw przeczytała mama. Szczęściara na emeryturze! - dwa tomy po ponad siedemset stron pękły migiem. Ja "bawiłam się" sporo dłużej, ale ani przez chwilę nie poczułam się lekturą znużona, wprost przeciwnie - każdego wieczora z coraz większą ciekawością zagłębiałam się w losy bohaterów... Bo też i było się w co zagłębiać....


"Dziedzictwo" napisane jest z wielkim rozmachem i opowiada nie tylko o losach Zofii (z domu Gałczyńskiej) i Juliusza Kossaków, ale i o innych ważnych osobistościach tamtych czasów, wpływających na kształt ówczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej.

Mamy zatem charakterystykę polskiej emigracji w Paryżu (Hotel Lambert) i Londynie, i wysiłki podejmowane przez jej przedstawicieli w celu zwrócenia uwagi na problemy Polaków; zabieganie o wsparcie nie tylko polityczne, które nic nie kosztuje i niewielkie ma znaczenie w praktyce, ale przede wszystkim o finansowe i militarne zaangażowanie się mocarstw w działania Polaków na rzecz odzyskania niepodległości.

Mamy charakterystykę polskich, nieformalnych organizacji i kół na obszarach imperium rosyjskiego, które we współpracy ze swoimi rosyjskimi towarzyszami przygotowywali grunt dla przyszłych zmian, nie tylko politycznych, ale też społecznych (równość obywateli, uwłaszczenie chłopów...).

Mamy jednak przede wszystkim dokładny obraz sytuacji i nastrojów w Królestwie Polskim, gdzie ścierały się dwie siły: jedna dążąca do wybuchu rewolucji, powstania narodowego, które jednocześnie miałoby nie tylko zrzucić jarzmo zaborcy, ale też dać wolność i równość warstwom najniższym oraz druga, którą stanowili zwolennicy budowania siły narodu poprzez edukację, pracę i postęp techniczny, w przyznanych przez zaborcę granicach względnej autonomii. Z salonowego na uliczne dwa te dążenia tłumaczone były jako walka z zaborcą, czyli patriotyzm lub współpraca z zaborcą, czyli zdrada. Ta dychotomia była tak powszechna, a presja społeczna, podkręcana artykułami w prasie, tak silna, że nawet umiarkowani optymiści bali się powiedzieć głośno o swoich zastrzeżeniach co do wybuchu powstania, a przynajmniej jego planowanego terminu.

A zastrzeżeń było wiele. Przede wszystkim brak broni. Ale też brak rozeznania co do autentycznej liczby chętnych do zaangażowania się w walkę zbrojną. Brak dowódców. Brak jasnych deklaracji o pomocy ze strony zachodnich mocarstw. Brak przepływu informacji, koordynacji działań i brak współpracy pomiędzy organizacjami i komórkami konspiracyjnymi...

I tylko wiary nam nigdy nie brakowało. Że zachodnie mocarstwa pomogą. Że wrogie, dobrze uzbrojone siły uda się pokonać kosami, pięściami, entuzjazmem i walecznością. Że niepodległość wywalczona w drodze zbrojnej konfrontacji jest lepsza niż każdy kompromis. Że liczy się wszystko albo nic...

I dlatego powstanie styczniowe musiało wybuchnąć. I musiało upaść. Lecz choć było porażką militarną i pochłonęło mnóstwo ofiar, to jest w naszej historii jednym z ważniejszych wystąpień na rzecz niepodległości Polski, najdłużej trwającym i najbardziej masowym zrywem dziewiętnastego wieku.

Te wszystkie zagadnienia Zofia Kossak potraktowała z ogromną dokładnością nie zaniedbując (co dla niej bardzo typowe) strony psychologicznej. Dzięki temu jej powieść nie jest kolejnym podręcznikiem do historii, a opisuje losy zwykłych ludzi, mających rodziny, marzenia, plany na przyszłość, których sytuacja zmusiła do opowiedzenia się po którejś ze stron, do wzięcia w ręce steru, do oddania życia za ideę. Zofia Kossak pokazuje, że te wybory nigdy nie są łatwe, że najlepsze decyzje mogą mieć najgorsze skutki, a dobre intencje nie wystarczą, gdy emocje biorą górę nad rozsądkiem.

Z perspektywy czasu doskonale widać błędy popełnione przez konspiracyjne władze i nieudolność powstańczych dowódców, ale widać też coś innego - naszą nieugiętą wolę i determinację w obronie najważniejszych dla nas idei i wartości. I to jest właśnie to tytułowe dziedzictwo, które otrzymaliśmy w spadku po minionych pokoleniach. Dziedzictwo, czasem niechciane, bo trudne do uniesienia, bo wstydliwe i niepozbawione ciemnych stron, ale jednocześnie chlubne i niejednokrotnie budzące podziw innych nacji. Jak napisała Zofia Kossak, to dziedzictwo jest w nas i rośnie z nami, czy tego chcemy, czy nie. Ja jestem z niego dumna.


P.S. W przyszłym roku przypada 150 rocznica wybuchu Powstania Styczniowego, z tej okazji Senat ustanowił rok 2013 Rokiem Powstania Styczniowego. Tekst uchwały można znaleźć TUTAJ.
Zachęcam do zapoznania się i poświęcenia chwilki na wspomnienie ludzi, którzy nie wahali się stanąć do walki w obronie wolności. Jesteśmy im winni pamięć.