niedziela, 29 września 2013

Zima zaskoczyła drogowców

Eeee... znaczy... zasadniczo jest to prawda, ale niezupełnie. Bo i owszem zaskoczyła, ale nie zima, tylko jesień. I nie drogowców, tylko mnie. Przy letnich ażurach.

Nie mogłam przypuszczać, że tak się to skończy. Szydełkową bluzeczkę zaczęłam wszak w pełni lata - w połowie sierpnia. Wydawało się, że będzie szybko...

...Ale się przeciągnęło. Bo najpierw, po tygodniu pracy, musiałam pruć, bo wychodziło za małe, a  później ważniejsze były inne robótki i roboty. I tak, nie wiedzieć kiedy, przesączyły mi się pomiędzy słupkami ostatnie ciepłe dni lata. Nadeszła chłodna, słotna jesień. A wraz z nią okoliczności zgoła nieodpowiednie dla fotografowania ażurowej bluzeczki... 

Jednak jak tu pracy swojej, tak długiej, nie udokumentować? Dlatego trudno, że aura nie ta, trudno, że zimno, szaro i ponuro.... Oto bluzeczka w letnich ażurach - sesja balkonowo-wieszakowa:


Jeśli nowe lato zastanie mnie w tym samym kształcie i upodobaniach - będzie jak znalazł, a tymczasem, bez mierzenia, wędruje bluzka do pawlacza. Nowa, nieskonsumowana, a już przeterminowana...

Model pochodzi ze Swetrów nr 4/2013. Bawełna Maxi. Zużyłam dokładnie 157 g. Przerabiałam szydełkiem 1,75 mm.


Do tej pory taką nitką robiłam jedynie serwetki i zazdrostki. Nie sądziłam, że nadaje się też na ubrania. Zaskakujące, jak dobrze taka cieniuchna bawełna sprawdza się również w tym celu. Gdy jej nie krochmalić jest naprawdę mięciutka:)

A poza tym, to jestem po pierwszych zajęciach studium fotograficznego. Prowadzący chciał sprawdzić nasze umiejętności więc na dziś mieliśmy przygotować dwadzieścia dowolnych zdjęć do oceny. Wybrałam. Przedstawiłam. Usłyszałam - nie przejmuj się, będzie lepiej!

No, trochę się jednak przejęłam... Nie jestem pewna, czy będzie. Żaden ze mnie materiał na fotografa, o czym mogłam przekonać się choćby dziś, mierząc się na balkonie z powyższym tworem. Aparat ni cholery nie rozumie o co mi chodzi! A ja ni cholery nie mogę pojąć jego języka. Jedynie AUTO do mnie przemawia. Ale o AUTO mam zapomnieć. Takie dostałam polecenie od nauczyciela.

Eh, ciężko jest być uczniem...

poniedziałek, 23 września 2013

Słodki weekend

Sierpień bez słodyczy minął szybko i bezboleśnie. I zdrowo. Muszę przyznać, że czułam się lepiej. Lżej jakoś, a także bardziej wypoczęta i świeża. I migreny jakby mniej mi dokuczały... Nie wiem czy to przypadek, czy rzeczywiście słodycze mają z tym jakiś związek...

Mimo to jednak, nie chciało mi się abstynencji ciągnąć dłużej. Postanowiłam przetestować wersję z ograniczeniami - jeść słodycze, ale wyłącznie:
- w gościach,
- otrzymane w prezencie,
- własnoręcznie upieczone,
- jeśli już kupowane, to tylko WAWEL (to miała być moja awaryjna furtka dla białych michałków;))

To dobre warunki. Bardzo skuteczne. Nieprowokujące do nadużyć. Bo michałki, owszem, dopuszczam, ale jednak ostatnio unikam - niedawna, wyjątkowo silna migrena, wystąpiła w bliskim sąsiedztwie ich smakowania i zawiązało mi się niemiłe skojarzenie. W gościach bywam rzadko, a okazji do otrzymywania słodkich podarków nie ma w końcu aż tak wiele. Własnoręczna produkcja słodyczy również nie jest dla mnie czymś szczególnie pociągającym. Za duże ryzyko. I za dużo sprzątania.

Ale gdy znalazłam, w minionym tygodniu, na Onecie TO zestawienie, nie potrafiłam oprzeć się pokusie. Bardzo uważnie i z rosnącym apetytem, przeczytałam wszystkie czternaście Prostych przepisów na ciasta bez użycia miksera. W sam raz dla takiego laika (i kulinarnego lenia) jak ja! W sam raz na najbliższy weekend:) 

Moją smakową wyobraźnię szczególnie poruszyło ciasto dyniowe z kruszonką. Zwłaszcza, że wszystkie składniki miałam w domu. Potrzebowałam tylko dyni. Kupiłam najmniejszą (5kg! wystarczyło i na placka, i na zupę, i na sos do makaronu, resztę zamroziłam). Oraz maliny. Bo były. A wśród łatwych przepisów, pamiętałam, był również taki na ciasto cytrynowo-jogurtowe z malinami - również szalenie apetyczne. Zresztą, skoro weekend składa się z dwóch dni, to i placków powinno być dwa.  Postanowiłam!

W sobotę z dynią


...i fantastyczną migdałową kruszonką. Wyszedł idealnie i był po prostu przepyszny!


W niedzielę, zachęcona sukcesem, zabrałam się za ciasto malinowe. I......


Zdjęć nie będzie. Zjadliwe, ale do publikacji się nie nadaje. Zakalec. Nie wiem, co skopałam. Na pewno maliny zanadto mi się rozciapały w czasie mieszania...

Ale nie ma tego złego - znów na dłuższy czas wyleczyłam się z pieczenia...

A weekendy i tak są dostatecznie słodkie nawet bez jakichkolwiek słodyczy!

piątek, 20 września 2013

Kocyk Natalki

...zapowiadany TUTAJ publikuję z małym opóźnieniem.


Kolory dobrałam wcale nie dlatego, że "różowe dla dziewczynki a niebieskie dla chłopca". Po prostu takie jaskrawe i pełne życia barwy kojarzą mi się z mamą Natalki - wesołą, młodszą kuzynką mojego męża, która przez wiele lat pełniła rolę starszej siostry dla mojej córki.


Letnie słońce, w którym udało mi się sfotografować gotowy kocyk, dodatkowo jeszcze te jaskrawe barwy ożywia i rozświetla. Ale to dobrze. Tak miało być. Bo ten kocyk, to moje życzenia dla malutkiej - żeby wszystkie jej dni były jasne i słoneczne, i żeby nigdy nie brakowało jej ciepła:)


Kocyk składa się z dwudziestu kwadratów, które obrobiłam bordiurą według podpowiedzi Antoniny.

Dane techniczne:
Tiftik (Opus) - 100g/270m; 95% akryl, 5% moher
różowa - 2 motki
zielona - 1 motek
szydełko nr 5,5

sobota, 14 września 2013

Wrzesień sprzyja zmianom

Po letnim rozluźnieniu, wakacyjnej swobodzie, gorącej beztrosce... przychodzi wrzesień ze swoimi krótkimi dniami, zimnymi nocami, rześkimi porankami... I bierze nas w karby. Dyscyplinujemy się. Ze świeżymi siłami podejmujemy stare obowiązki. Albo wymyślamy sobie całkiem nowe. Bo wrzesień, zupełnie jak styczeń, sprzyja postanowieniom i zmianom.

Ja postanowiłam pójść do szkoły.

Oczywiście trochę się boję. Głównie ryzyka. Że stracę tylko czas i pieniądze. W mojej głowie bez przerwy tłucze się niepewność. Po co mi to? Przecież jest dobrze. Wygodnie. Po jaką cholerę sobie utrudniać i jeszcze za to płacić??? Wydawać pieniądze, które mogłabym wydać na włóczki, książki, ubrania, zdrowie, zabezpieczenie emerytalne... Cokolwiek innego. WAŻNIEJSZEGO. Po co odbierać sobie możliwość dłuższego pospania i odpoczynku w weekend? Jechać samochodem (paliwo - kolejny koszt) 30 kilometrów, nie wiadomo w jakich warunkach. Teraz jeszcze jest dobrze, ale zimą - ciemno, śnieg, mróz, ślisko (wypadki!). Stresować się  - nauką, krytyką, zaliczeniami... Nie warto...

Ale z drugiej strony....

.... Ta niepewność, to też nadzieja, ciekawość, ekscytacja. Łaskotki w żołądku. To samo (no dobra - PRAWIE to samo) uczucie, co wówczas, gdy stoi się u progu dorosłości, że ma się świat u stóp.

WSZYSTKO SIĘ MOŻE ZDARZYĆ

Nowe wyzwania, możliwości, ludzie, inspiracje, umiejętności... aż brakuje wyobraźni, żeby wymyślić, co z tego wszystkiego może wyniknąć!
...
..
...

Hmmm... Nie sądzę, że na stare lata zostanę kimś innym, niż jestem. Nie myślę zmieniać zawodu, ani pracy. Być może (najprawdopodobniej) nie zmieni się nic.

A jednak się zdecydowałam. Wczoraj złożyłam dokumenty do policealnego studium, na kierunek Fotografia. Zawsze mnie nurtowało, ile jest w dobrych zdjęciach talentu, a ile praktycznej znajomości zasad fotografowania (w tym też jakości aparatu). Mam nadzieję, że jeśli brak mi tego pierwszego, to przynajmniej nauczę się nadrabiać techniką.

środa, 11 września 2013

Foto by Oczko

W ostatnią sobotę odwiedziliśmy rodzinę męża w Stalowej Woli - jego ulubioną, z dzieciństwa, ciocię i przesympatyczne kuzyneczki, które poznałam, gdy były jeszcze małymi dziewczynkami, na naszym ślubie - dwa urocze, żywiołowe stworzonka, z blond-loczkami, w różowych sukienkach, niemogące usiedzieć na miejscu. Wesołe, otwarte i bezpośrednie. Ani trochę nie onieśmielała ich wystrojona, dorosła i zupełnie obca, bądź co bądź, panna młoda (znaczy ja). Biegały za mną krok w krok, łapały za ręce i domagały się wspólnych zdjęć, i tańców.

Polubiłam je od pierwszej chwili:)

Ale latka lecą nie tylko nam. Różowe Dzwoneczki dorosły.

Młodsza urodziła niedawno córeczkę - Natalkę.
(Właśnie to wydarzenie było bezpośrednią przyczyną naszych odwiedzin. Wyszydełkowałam na tę okazję kocyk. Kolejny w tym roku:) Pokażę w następnym odcinku).

Starsza - została fotografem.

A ja miałam na sobie świeżo wydziergane mini-bolerko, które właśnie oczekiwało na swoją sesję...

No i wykorzystałam okazję:) 

Poniżej ja i moje bolerko w obiektywie Anny Oczkowskiej:


Włóczka to akryl - Bella z Red Heart - ostatni motek, który pozostał mi z TEJ jupki. Wykorzystałam wszystko, co miałam:)


Robiłam wg własnego pomysłu, choć ten krój, to akurat żadna filozofia - ot, zwykły prostokąt zszyty po parę centymetrów z obu stron, wzdłuż dłuższych boków.


Dziergałam drutami nr 4,5, a brzegi wykończyłam szydełkiem nr 5,5


Ażurowy wzór podpatrzyłam na stronie ABC robótek na drutach, o TUTAJ - ładnie wygląda i łatwo się go nauczyć; po kilku rzędach spokojnie można robić z pamięci:)

A na koniec jeszcze ja i moja Misia, czule spoglądamy sobie w oczka, jak to matka z córką:)


Aniu, bardzo Ci dziękujemy za tę sesję i miło spędzony wspólnie czas!

czwartek, 5 września 2013

Nie zawsze

... moje prace na zamówienie mają tak satysfakcjonujący finał jak ostatnio....

Na przykład ten zestaw ze sznurka:


Internetowa zleceniodawczyni dokładnie przedstawiła swoje oczekiwania, ale proces twórczy potoczył się trochę inaczej. Bo, po pierwsze, postanowiłam przede wszystkim wypracować te materiały, które miałam dostępne w domu (nie mając pewności zbytu, nie chciałam generować sobie dodatkowych kosztów), a po drugie - nie zawsze wyobrażone rzeczy odpowiadają możliwościom ich wykonania...


Wyszło, jak wyszło. Zleceniodawczyni najpierw zdecydowała, że mimo wszystko kupuje całość... A potem okazało się, że stać ją tylko na słoiczek w sznurkowej siateczce, wiec mnie przeprosiła i resztę kompletu odesłała.


Nie mam żalu, nie czuję się naciągnięta ani wykorzystana, co najwyżej lekko zawiedziona...


Ale co tam, że zwrócone. Jakoś i tak przecież wykorzystam:)