niedziela, 23 lutego 2014

Miasto nocą

W szkole fotograficznej zaczął się drugi semestr. Nowe zadania są tyle samo pasjonujące, co i skomplikowane. Na przykład portret kreacyjny.... Brzmi fantastycznie, prawda? Pomysły aż same do głowy się cisną. Oczyma wyobraźni już widzę swoją córkę przerobioną na krwiożerczą wampirzycę, albo może nimfę leśną, albo swojską dzieweczkę pląsającą boso wśród skansenowskich chałup... Ale jak to zrealizować??? Brak mi odpowiednich ubrań, nie potrafię zrobić stosownego makijażu i fryzury...

Albo taki pastisz - malarstwo w fotograficznej interpretacji (TUTAJ przykłady) - genialny temat! Mam w głowie kilka obrazów, które mogłabym do tego tematu wykorzystać (Krzyk E. Muncha aż się prosi o fotograficzną interpretację, mamy nawet w okolicy odpowiedni mostek:)).

I jeszcze fotografia prowokacyjna (mistrzem jest Oliviero Toscani, twórca kontrowersyjnych zdjęć dla Bennetona i nie tylko, przykłady TUTAJ)...

Od pomysłów aż głowa puchnie! Tylko rekwizytów mi brak... I modeli też. Dominiki do wszystkiego nie uda mi się wykorzystać. Nawet nie wiem czy w ogóle mi się uda - ona też zaczęła nowy semestr, jeśli przyjedzie do domu, to tylko na weekend, a co można zrobić w weekend??? Zwłaszcza, gdy jej pobyt nie zgra się z dobrą pogodą....

Ale to nic. Będę kombinować:)

Tymczasem pierwszy temat - miasto nocą:)


Wydawał mi się najprostszy i niewymagający większych przygotowań, i przemyśleń. Oczywiście myliłam się...


Na naszych zajęciach nic nie może być proste i niewymagające:). A każdy cykl zdjęć powinien mieć jakiś motyw przewodni.


Wśród zdjęć, które pokazałam do oceny, to poniżej spodobało się najbardziej:


I ono właśnie ma stanowić dla mnie punkt wyjścia, do realizacji mojego nocnego tematu: miasto nocą - światło we mgle.

Znaczy się - pierwszy temat zrobiony, ale niezaliczony...

sobota, 15 lutego 2014

O kotach i w ogóle...

Kupiłam tę książkę dla przyjaciółki, miłośniczki kotów, ale sama też chętnie ją przeczytałam:

 
 
Opowieść o kocie Deweyu nie mogła zacząć się gorzej: w najzimniejszy dzień roku został wrzucony do metalowej skrzyni na książki Biblioteki Publicznej w Spencer w stanie Iowa. Nikt nie przypuszczał, że w chwili, gdy zaopiekuje się nim szefowa biblioteki Vicki Myron, odmieni się los całego zagrożonego kryzysem miasteczka. Dzięki urokowi, mądrości i idącym z nią w parze psotom Deweya, niepozorna biblioteka staje się centrum Spencer, a jego mieszkańcy zaczynają wierzyć w swój dobry los. Ta podnosząca na duchu historia, to nie tylko dzieje niezwykłego kota, który podbił świat, ale też poruszająca historia podobnych nam ludzi i ich problemów.


Sama książka nie jest może nadzwyczajna... Przeciętnie napisana, z mnóstwem powtórzeń, przesadnych zachwytów oraz irytującym podkreślaniem wyjątkowych zdolności tytułowego bohatera i relacji jaka łączyła go z autorką.

Za to sama historia... Rzeczywiście niezwykła! I naprawdę łatwo w nią uwierzyć. Szczególnie osobom, które same mają w domu jakieś zwierzę. Bo to, że jest to dodatkowy obowiązek, że kosztuje, że trzeba po nim sprzątać, pamiętać o szczepieniach i martwić się, co zrobić z pupilem podczas wakacji.... to tylko pół prawdy. Drugie pół jest takie, że zwierzęta w znaczący sposób poprawiają samopoczucie swoich opiekunów - redukują stres, uspokajają, rozweselają, koją samotność...

Kto ma w domu jakieś zwierzę, doskonale wie, jak wielką przyjemność sprawia głaskanie ciepłego i miękkiego futra, jak bardzo poprawia humor spojrzenie w żywe, wesołe i pełne oddania, zwierzęce oczęta. Obserwowanie kocich psot i zabaw bywa ciekawsze, zabawniejsze i bardziej wciągające od niejednego programu telewizyjnego, zaś słuchanie kociego mruczenia sprawia, że się relaksujemy, uspokajamy, a wieczorem łatwiej usypiamy.

Psychologowie twierdzą, że obecność zwierząt w domu sprawia, że dzieci pod każdym względem lepiej się rozwijają - fizycznie, emocjonalnie, społecznie, a także intelektualnie. Dzięki opiekowaniu się zwierzęciem dzieci wyrabiają w sobie większą wrażliwość na uczucia i postawy innych ludzi, uczą się odpowiedzialności i tolerancji. Zwierzęta domowe są też stałym źródłem bezwarunkowej przyjaźni, co pomaga w kształtowaniu się u dziecka samoakceptacji. Podobno osoby, które nie miały zwierzęcia w dzieciństwie, pozostają obojętne na ich urok przez całe życie... Nie wiem, ale jeśli tak, to jest wielka szkoda, przede wszystkim dla nich samych...

W moim rodzinnym domu zawsze mieszkały zwierzęta. Moja córka też od małego miała z nimi kontakt. Gdy wyjechała do Krakowa, tak jej brakowało futrzastego towarzysza, że zaadoptowała ze schroniska suczkę. To prawda, że ma w związku z tym więcej obowiązków i na początku nie byłam zachwycona tą decyzją. Uważałam, że przede wszystkim studiowanie powinno ją absorbować... Ale teraz, po każdym potknięciu czy upadku, to właśnie Milka jest jej pierwszą i najskuteczniejszą pocieszycielką. Nawet płaczącą, zawiedzioną i całkowicie zdołowaną Dominikę potrafi swoim zachowaniem rozśmieszyć. Mnie z pewnością nie udałoby się tego dokonać z taką łatwością. I to nie tylko dlatego, że nie mieszkamy razem.

Pisałam też ostatnio, że jest mi bardzo dobrze. Po raz pierwszy od wielu lat nie dopadła mnie ani zimowa, ani pourlopowa (w styczniu) depresja. Może dlatego, że zima w tym roku łagodna... A może dlatego, że od października zamieszkał z nami Maniek?


Nasz Maniek nie jest słodkim i łagodnym, jak książkowy Dewey, kociakiem. Wprost przeciwnie - ma zwariowany, szatański temperament. Choć jest bardzo towarzyski i widać, ze nasza obecność sprawia mu przyjemność (chodzi za nami krok w krok), to nie lubi się przytulać. Jest przy nas, ale zachowuje dystans. Rzadko daje się pogłaskać. Gryzie i drapie (nie z całej siły, raczej tak ostrzegawczo), gdy próbujemy go dotknąć, albo wziąć na ręce.


Ale czasem udaje nam się pokonać jego opór. To niewyobrażalna przyjemność położyć go sobie na ramieniu i przytulić do jego gładkiej, jedwabistej sierści:) To niewyobrażalna przyjemność patrzeć w jego bystre i żywe, zielone oczy, bawić się z nim i obserwować jego harce. A na koniec dnia, już w łóżku, słuchać jego relaksującego mruczenia, gdy w nogach mości sobie miejsce do spania. Może nie jest nasz Maniek równie milusi, jak Dewey, ale z pewnością równie, jak on, skuteczny w łagodzeniu napięć i poprawianiu nastroju:).


Dlatego właśnie warto pamiętać, że owszem - jesteśmy zwierzętom potrzebni, dajemy im to, czego od nas potrzebują - opiekę, ale i one są nam potrzebne.


I z pewnością dają nam znacznie więcej niż by się mogło wydawać.

niedziela, 9 lutego 2014

Szydełkowy sweter z kwadratu

...wzorowany na modelu z Dropsa, ale zrobiony po mojemu:


Cieńsza włóczka i mniejsze szydełko (4,5) wymagały większej ilości rzędów, ale przyjemnie mi się pracowało na kwadracie - to bardzo prosty fason! Rękawy też zrobiłam prosto - na okrągło i od góry, żeby nie trzeba ich było doszywać. Włóczka jest miękka, ładnie się układa pod pachami.


Zużyłam 1 motek Soni, 2 motki Belli oraz 3 motki Baśki - sporą ilość zeżarły rękawy.


I dorobiłam czapkę do kompletu.


Dwa tygodnie temu marzłam usiłując na mrozie sfotografować tunikę, dziś wygrzewałam się do lutowego słońca - mieliśmy 11 stopni ciepła, w cieniu!


I niech już tak zostanie:)