czwartek, 31 lipca 2014

Droga do raju

Szukałam w bibliotece czegoś dla Mamy, ale zobaczyłam książkę Paulliny Simons, której powieściami swego czasu bardzo się fascynowałam więc nie namyślając się długo wzięłam ją dla siebie. Okładka i tytuł przyciągały lekką, wakacyjną atmosferą, a opis wydawał się  intrygujący:


Obyczajowa "powieść drogi". Poruszająca historia o kobiecej przyjaźni, lojalności, miłości i poszukiwaniu celu w życiu. Shelby kończy szkołę i dostaje od ciotki kultowego, jaskrawożółtego mustanga. Zamierza jechać nim do Kaliforni, by odnaleźć tam swą matkę. Dołącza do niej Gina, pragnąca spotkać byłego chłopaka i naprawić związek. Po drodze zabierają Candy: nieznośną i tajemniczą dziewczynę, która przeszła w życiu prawdziwe piekło i przed czymś wyraźnie ucieka... Niezwykła podróż przez cały kraj zmieni ich życie na zawsze.

Wspaniała książka. Dynamiczna fabuła i postaci, z którymi można się identyfikować. 


Serio? Serio??? Ja się nie zidentyfikowałam. Bohaterki skończyły właśnie szkołę, mają po osiemnaście lat, wyruszają w samodzielną podróż przez Stany Zjednoczone, a są tak naiwne (to eufemizm, bo na usta ciśnie mi się po prostu głupie do granic możliwości!) i niedojrzałe, że doprawdy nie wiem, kto chciałby się z nimi identyfikować. 

Albo jestem już za stara na powieści o nastolatkach...

Ale z drugiej strony to nie jest typowa powieść o nastolatkach. Bo w tle dzieją się całkiem dorosłe tematy z najprawdziwszym wątkiem kryminalnym. Jest zagadka, której nić powoli się rozwija, jest pościg i atmosfera zagrożenia. Jednak wszystko co ciekawe i wciągające rozmyte jest w niekończących się, nic nie wnoszących dialogach. Książce wyraźnie brakuje tempa. Dziewczyny jadą i jadą, a po drodze gadają, i gadają... O miłości, o Bogu, o życiu, o moralności... A pogaduchy te są zaskakująco poważne i zupełnie nie przystające do ich lekkomyślnego zachowania. Ale to może akurat typowe - nastolatki uwielbiają się wymądrzać;)

Tak czy inaczej... jakoś pokonałam te ponad 500 stron, a zakończenie (w skromny sposób, ale jednak) wynagrodziło mi wszelkie niedogodności czytania:)

niedziela, 27 lipca 2014

Szydełkowe obróżki

... zrobiłam na prośbę Dominiki, dla jej suczki Milki


Jak przysiadłam, to zrobiłam od razu siedem. A mogłabym jeszcze więcej, bo bardzo przyjemnie mi się szydełkowało:)


Kombinacja trzech motków daje nieskończone możliwości...


Ale musiałam przerwać sobie zabawę, bo czas goni, a ja mam zobowiązania i inne rzeczy w toku...


...równie wciągające i przyjemne:). No i lato też ucieka, trzeba korzystać!


Nie zdążyłam sfotografować gotowych obróżek na Milce...


Dominika przysłała mi fotki z dzisiejszego spaceru nad Wisłą:


Milka faszionistka - na każdy dzień tygodnia nowy outfit:)


wtorek, 22 lipca 2014

Kaszka z mleczkiem

... czyli prosty posiłek z polenty i owoców.


Składniki:

Polenta:
2 szklanki mleka (lub 1 szklanka mleka i 1 szklanka wody)
1/2 szklanki kaszy kukurydzianej

Gotujemy wg przepisu na opakowaniu. Z tych proporcji wychodzi kaszka na gęsto, która świetnie zastępuje budyń. Gorącą polentę można od razu wyłożyć do salaterek, albo rozsmarować na jakiejś płaskiej formie (np. do tarty), poczekać aż stężeje, a następnie pokroić w kostkę. Tak właśnie zrobiłam ostatnio.

Sos:
1 szklanka malin
1 banan
1 jogurt naturalny

Zmiksować.

Owoce:

banan, pomarańcza - pokrojone w kostkę,
maliny, jagody.

Pokrojoną w kostkę polentę mieszamy z sosem i owocami. Wykładamy do salaterek i rozkoszujemy się pożywnym, orzeźwiającym, naturalnie słodkim daniem. Na deser, kolację, albo śniadanie do pracy. Najlepiej smakuje świeżo po wymieszaniu, bo jeśli dłużej postoi, to kaszka wchłania wilgoć i robi się trochę kluchowata, co jednak nie przeszkadza mi zabierać sobie taką porcyjkę z poprzedniego dnia na śniadanie do pracy:)


Pyszotka:)

czwartek, 17 lipca 2014

Puszeczki, słoiczki

... ja wszystkie pojemniczki
okleeeejać chceeeę...

I oklejam:) Bo już nie mam gdzie ich trzymać, a wyrzucać tak fantastyczny materiał recyklingowy byłaby wielka szkoda. Tylko że teraz powoli nie nam gdzie trzymać również tych ozdobionych...
To może ktoś chciałby kupić? (Również te z TEGO wpisu).

Słoiki po kawie

...dostały motywy stosowne do kolorów nakrętek. Na tym z żółtą nakrętką od początku widziałam słoneczniki.


Drugi był mniej oczywisty, ale kamieniczka z papieru ryżowego nawet fajnie spasowała:)


Buteleczki po oliwie - mała romantyczna:


... i trochę większa, nie tylko oklejana, ale też eksperymentalnie malowana, w stylu marokańskim:


I na koniec puszka po kawie:


Nie wiem w jakim stylu jest ten ornament, ale podoba mi się bardzo. Tak bardzo, że zamierzam wykorzystać do oklejania całą paczkę takich serwetek. Jeszcze nie wiem, co okleję i kiedy okleję, ale okleję na pewno:)


Ta puszka to mój szczególny powód do dumy, bo po raz pierwszy okleiłam serwetką tak duży przedmiot. To znaczy wcześniej już mi się zdarzało, ale to były płaskie przedmioty drewniane i pomagałam sobie żelazkiem...

Wymiary w cm:
słoiki - 9x8x20 (wys) (żółty kapeńkę wyższy, jak widać na załączonych obrazkach) - 30 zł/szt
buteleczka mała - 5x3x14 - 15 zł
butelka wysoka - 4,5x4,5x20 - 20 zł
puszka - 10 średnica x 14 wysokość - 25 zł

piątek, 11 lipca 2014

"Dzień miodu"

... w podtytule "opowieść o jedzeniu, miłości i wojnie", autorstwa amerykańskiej dziennikarki o polskich korzeniach i wielkiej miłośniczki jedzenia - Annii Ciezadlo, czytałam z przerwami ponad pół roku. Bynajmniej nie dlatego, że taka obszerna, choć prawie 500 stron formatu 135x215 mm, to jednak nie przelewki:)

"Dzień miodu" splata historię, sztukę kulinarną i naoczną relację w osobistą opowieść o przetrwaniu.
Jesienią 2003 roku Annia Ciezadlo spędziła miodowy miesiąc w Bagdadzie. Przez sześć kolejnych lat mieszkała na przemian w Bejrucie i Bagdadzie, jadła przy jednym stole z szyitami i sunnitami, lokalnymi watażkami i uchodźcami, gospodyniami i szajchami.
W przejrzystej, inteligentnej prozie Ciezadlo wykorzystuje tradycje kulinarne, by pokazać pełen życia Bliski Wschód, jakiego większość ludzi Zachodu nigdy nie miała okazji oglądać. (...)
Wraz z Autorką trafiamy w głąb Bliskiego Wschodu w historycznym momencie, kiedy nadzieja zderza się z lękiem. "Dzień miodu" to namalowany z odwagą i współczuciem obraz życia zwykłych ludzi w czasie konfliktu zbrojnego - poruszające świadectwo siły miłości i gościnności, dzięki którym można przezwyciężyć dramat wojny. 

Wszystko, co napisano na okładce to prawda. Książka jest poruszająca, przenikliwa i bardzo emocjonalna. Gdyby nie to, pewnie już dawno rzuciłabym lekturę w kąt i zajęła się czymś innym. Debiutancka książka Anni Cezadlo, prócz wymienionych zalet, ma bowiem jedną zasadniczą słabość - chaos. Myśl przewodnia zatopiona jest w takim ogromie szczegółów, że bez omówienia ogółu stają się one jedynie pustymi wypełniaczami stron i zwyczajnie nużą.

Nie jestem znawczynią realiów Bliskiego Wschodu, wiem tyle, co usłyszę na ten temat w mediach. Żeby połapać się w opisywanych w książce zdarzeniach, muszę mieć jakieś punkty odniesienia, choćby mapę, choćby daty, choćby jakiś przypis wyjaśniający to i owo... Nic takiego jednak w książce nie ma, nie ma żadnego wprowadzenia w temat. Są tylko szczegóły polityczno-historyczne, relacje z incydentów zbrojnych, opinie uczestników zdarzeń i zwykłych ludzi, którzy od lat muszą żyć w tak niepewnych i niebezpiecznych warunkach. Mrowie tak samo obcobrzmiących nazw i nazwisk, miejsc i osób, oraz wydarzeń pozbawionych kontekstu, w których bezustannie się gubiłam.

Nie jestem też znawczynią kuchni bliskowschodniej więc tak samo gubiłam się w szczegółach potraw i składających się na nie produktów, których nazwy zupełnie nic mi nie mówiły... Przyznaję, że fragmenty opisujące przygotowanie, wygląd i sposób podania arabskich dań zwyczajnie pomijałam.

A jednak, mimo tych wszystkich utrudnień w odbiorze, nie potrafiłam zrezygnować z czytania. Bo ta książka, to bardzo osobiste świadectwo przeżyć, zarówno samej autorki, jak i jej znajomych, którzy jakoś muszą sobie radzić w takich, a nie innych realiach. Radzić sobie z ciągłym zagrożeniem życia, strachem o najbliższych, niepewnością jutra. Gdy zrobiło się szczególnie niebezpiecznie, autorka, po namowach męża, zdecydowała się wreszcie wrócić do swojego bezpiecznego, amerykańskiego domu, choć okupiła to poczuciem winy i zdrady swoich libańskich i irackich przyjaciół oraz innych ludzi, którzy takiego wyboru nie mają. Oni nie mają gdzie uciec. Nie mają bezpiecznego azylu. Ich domy leżą w miejscach, które w każdej chwili mogą zostać zbombardowane przez te czy inne, walczące między sobą siły. W miejscach, w których zginać można za niewłaściwe nazwisko, wyrażane poglądy, lub mieszkanie na niewłaściwej ulicy. W miejscach, w których nie wiadomo, czy pobliska piekarnia upiecze jutro chleb, a jeśli upiecze, to czy nie rozkradną go samozwańcze oddziały tej czy innej milicji. W miejscach gdzie jedynym pozorem normalności stają się codzienne rytuały związane z jedzeniem.

Nie miałam sumienia, by się od tego odwrócić i stwierdzić, że mnie to nie interesuje, że wolę jakąś bardziej wciągającą historię, z happy endem w tle...

niedziela, 6 lipca 2014

Surówka dobra na wszystko

Na zdrowie, na każdą porę i do każdego posiłku:)


Składniki na jedną, słusznej wielkości, porcję (zazwyczaj jem na dwa podejścia):
- 1 średniej wielkości burak (oczyszcza i alkalizuje organizm, wspomaga zdrowie psychiczne, przeciwdziała miażdżycy, zaparciom oraz depresji, hamuje procesy gnilne w jelitach),
- 1 średniej wielkości marchewka (wspomaga układ odpornościowy, blokuje związki rakotwórcze, pomaga w zaburzeniach przemiany materii, korzystnie wpływa na stan skóry),
- 1 średniej wielkości jabłko (pomaga w usuwaniu z organizmu resztek pokarmów, reguluje florę bakteryjną jelit, neutralizuje substancje toksyczne oraz wzmacnia układ odpornościowy),
- 1 średniej wielkości pomarańcza (wypłukuje z organizmu toksyny, działa antynowotworowo i przeciwbakteryjnie, neutralizuje wolne rodniki),
- sok z połowy cytryny (wspomaga pracę układu odpornościowego i krążenia),
- łyżeczka siekanych orzechów (źródło witamin, składników mineralnych oraz nienasyconych kwasów tłuszczowych), u mnie migdały, orzechy włoskie i pekan,
- rodzynki (dodają energii i słodyczy), oczywiście niesiarkowane.

Marchewkę i buraka obrać i zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Jabłko też, ale bez obierania. Pomarańczę obrać i pokroić w kawałki. Dodać sok z cytryny, orzechy i rodzynki. Wymieszać. Nie wymaga dodatkowego doprawiania. Jest przepysznie orzeźwiająca, słodko-kwaśna i pożywna.

Świetnie smakuje zarówno w wersji postnej (burak, marchewka, jabłko, sok z cytryny), jak i na bogato - z pomarańczami oraz dodatkiem rodzynek i siekanych orzechów.

Idealna jako dodatek do posiłku lub solo.

U mnie dzisiaj wersja na bogato. Na drugie śniadanie i na kolację. Nie do znudzenia:)


Smacznego nowego tygodnia:)