wtorek, 22 grudnia 2015

Transferowałam

Po raz pierwszy w życiu. Fajna sprawa i niesamowite wrażenie:-). Nie będę pisać o samej technice, bo w sieci mnóstwo jest informacji na ten temat, pokażę tylko, co udało mi się zrobić. Jako bazę wciąż wykorzystuję drewniane kostki na opał.


Do transferu zaś wykorzystałam: obrazki znalezione w sieci (ogromny wybór TUTAJ), teksty samodzielnie wyedytowane w PhotoScape'ie oraz papier do scrapbookingu.


Te dwie deseczki już w fazie produkcji podobały mi się w komplecie więc skleiłam im grzbiety starym zamszowym paskiem i teraz jest to obrazek składany:


Obrazek poniżej w całości skopiowałam ze strony LenartView, strasznie podobają mi się ich prace - proste hasła, fajna grafika i niebanalne pomysły na wyjątkowe prezenty.


Najwięcej obaw miałam przy papierze do scrapbookingu, bo jest dość gruby. Na szczęście tu również poszło gładko. Tylko pracy było nieco więcej podczas rolowania białej warstwy. 


Czyste skrapbookingowe motywy samodzielnie prezentowały się trochę nijako więc postanowiłam dołożyć do nich krótkie teksty i ostateczny efekt wygląda tak:


Tylko ten zupełnie mi się nie podoba...


...Pójdzie do zamalowania;-)


To mój ostatni wpis w tym roku. Od wczoraj jestem na urlopie i tradycyjnie czas ten spędzać będę bez internetu. Z okazji zbliżających się Świąt życzę wszystkim samych dobroci, najmilszych chwil spędzonych w gronie rodzinnym oraz wystrzałowego Sylwestra i pomyślności w Nowym Roku!

Do zobaczenia:-)

piątek, 18 grudnia 2015

Fotograficznie

Spółka TieViel poprosiła mnie o sesję blogowo-fejsbukową. No to wytargałam swoje amatorskie studio fotograficzne spod łóżka i tak się wykazałam:














Tak po prawdzie, to nie musiałam się mocno wykazywać, wystarczyło ustawić parametry i pstrykać, a obiekty już same pozowały jak chciały i szło im to doskonale. Jak dla mnie prezentują się bardzo profesjonalnie:-)

Tylko że ostrość gubię. Nie potrafię sobie z tym problemem poradzić. Strasznie mnie to wnerwia...

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Na zlecenie

Nie wyrabiam się z blogowymi tematami. Dlatego dziś dwa w jednym. Wspólnym mianownikiem jest to, że oba powstały na zlecenie.

Na zamówienie Dominiki zrobiłam nową kolekcję obróżek dla Milki, bo stare już się całkowicie zużyły.



A na zamówienie przyjaciółki uplotłam makramowe bransoletki ze sznurka woskowanego i koralików, z przeznaczeniem na gwiazdkowe prezenty:




Poza tym mam do pokazania dwa gotowe udziergi (jeszcze nie sfotografowane, bo pogoda!), pierwsze  próby z transferem (strasznie fajna sprawa!), jeden temat fotograficzny oraz jeden kulinarny... Ja się chyba nie wyrobię w tym roku...

czwartek, 10 grudnia 2015

Zaradna

Tytułową książkę Beaty Kępińskiej pożyczyła mi przyjaciółka, bardzo ciekawa mojej opinii, bo na niej lektura zrobiła duże wrażenie.

O czym jest ta fascynująca powieść – czy o ludzkiej bezwzględności, uwikłaniu, samotności czy też o zaradności i umiejętności przystosowania?
Martę poznajemy, kiedy leży na stole operacyjnym. Niegdyś była bardzo atrakcyjną kobietą, przywiązaną do swoich atrybutów kobiecości, którymi, mówiąc w sposób przenośny, torowała sobie drogę w życiu. Operacja budzi potrzebę wspomnień i refleksji. Od tego momentu akcja powieści biegnie dwutorowo – bohaterka przywołuje obrazy najistotniejszych momentów ze swojego burzliwego życia przypadającego na szare lata PRL-u oraz na walkę z chorobą i stawianymi jej przez los nowymi wyzwaniami.
Tytułową ZARADNĄ Marta stała się głównie pod wpływem matki. To za jej sprawą zostaje uwikłana w konszachty z SB. Prowadzenie podwójnego życia doprowadza jednak do pasma nieszczęść. Za namiastkę dobrobytu trzeba drogo zapłacić.
Czy na jej los wpłynie poznana w szpitalu skromna kobieta? Co sprawi, że Marta odkryje w sobie pokłady dobra, o którego istnieniu dawno zapomniała? Wkrótce okaże się, że życie daje jej szansę. A może Bóg?

Moje wrażenia po kilku pierwszych stronach nie były najlepsze. Z miejsca zraziłam się do głównej bohaterki za podejście do własnego ciała i język jakim się o nim wyraża. Szczególnie irytowały mnie fragmenty, gdy mowa była o atrybutach kobiecości. Ale może po prostu nie potrafię tego zrozumieć, bo ja tych... hmm... atrybutów nigdy nie posiadałam w takim rozmiarze, by robiły jakieś wrażenie więc nie wiem jak się można czuć i o nich myśleć, gdy się je ma i widzi ich działanie na męskie otoczenie... Jednak z każdą kolejną stroną, z coraz większym zainteresowaniem wciągałam się w opowieść. Główna bohaterka, zamiast kolejnej banalnej i pustej postaci z tak zwanego nurtu literatury kobiecej, okazała się osobą skomplikowaną, nieszablonową i wymykającą się jednoznacznym ocenom. W pewien sposób przypomina mi moją Mamę (racjonalność, niezależność, brak złudzeń, swoista twardość i chropowatość w obejściu), choć pod innymi względami jest od niej zupełnie różna i chyba to też sprawiło, że książkę odebrałam bardziej osobiście, niż mogłabym przypuszczać.

Beacie Kępińskiej udało się stworzyć bardzo wiarygodną historię z doskonale wykreowanymi postaciami, które muszą radzić sobie z trudami PRL-owskiej rzeczywistości - niedoborem wszelkich dóbr, przewodnią rolą PZPR i agenturalnymi mackami, które wnikały we wszystkie zakamarki życia. Może dziś, z perspektywy czasu, łatwo jest ferować wyroki i poddawać bezwzględnej krytyce ludzi, którzy wówczas, z różnych powodów, uwikłali się w system, ale wtedy... Nawet w chorym systemie trzeba było jakoś żyć. I nie zawsze to "jakoś" było wystarczające. Niektórzy chcieli lepiej... Zresztą, to jest przecież niezależne od systemu. Są ludzie i ludzie. Wszędzie znajdą się jednostki pozbawione skrupułów i sumienia. Egoiści, którzy dla własnej doraźnej korzyści, bez oglądania się na koszty, gotowi są na wszelkie świństwa. Ale na szczęście idealistów też nie brakuje. Choć ci ostatni w świecie "Zaradnej" nie mają lekko. Są albo zbyt słabi by się przeciwstawić i popadają w choroby psychiczne, albo ulegają presji, a potem, nie mogąc poradzić sobie z wyrzutami sumienia, szukają ucieczki w alkoholu, a w końcu w samobójstwie...

Książka Beaty Kępińskiej  pokazała zaradność w zupełnie nowym dla mnie znaczeniu i chyba już nigdy nie użyję tego słowa jako komplementu. Teraz czuję w nim jakąś taką lepkość i zawoalowane podejrzenie nieuczciwości. Nabrałam też wątpliwości wobec źródeł sukcesu innych ludzi... I teraz nie wiem już co myśleć o rodzicach moich szkolnych znajomych, którym w tamtych czasach dobrze się powodziło (i jakże dumna jestem ze swoich, którzy byli tacy niezaradni, choć wówczas tak bardzo mi to doskwierało)... A co myśleć o współczesnych ludziach sukcesu? Czy rzeczywiście osiągnięcie bogactwa, albo choćby zwykłego dobrobytu musi iść w parze z nieuczciwością?  Książkowa zaradna nie ma co do tego żadnych wątpliwości - nie da się zdobyć powodzenia czystymi metodami. A jak sobie radzić z wątpliwościami? Zaradna ma na to sposób: wszelkie nieetyczne posunięcia na swojej drodze do celu traktować jak niewdzięczną pracę, jak noszenie węgla - trzeba się namęczyć i ubrudzić, żeby potem było miło i ciepło... Niby logiczne, ale czy aby cena za tę wygodę nie jest zbyt wygórowana? Czy to, co się w zamian otrzymuje jest warte poniesionych kosztów? Osobistych, moralnych? Takie refleksje nachodzą naszą bohaterkę dopiero w wieku dojrzałym, w chorobie, samotności i pozbawioną swoich najcenniejszych atrybutów. Ale czy rzeczywiście to one były w jej życiu najcenniejsze? I czy po tak niewygodnej przeszłości można jeszcze liczyć na szczęśliwą przyszłość? Co determinuje nasze postępowanie: "wewnętrzny" charakter, którego nie da się zmienić, czy "zewnętrzne" okoliczności i wychowanie, które możemy odrzucić kiedy chcemy i stać się kimś zupełnie innym? Czy możliwe jest odkupienie? A może nasza przeszłość i konsekwencje podejmowanych kiedyś decyzji tak czy inaczej w końcu nas dopadną?

Autorka w zakończeniu nie daje odpowiedzi na te pytania, czym pozostawia lekkie uczucie niedosytu, ale rozumiem jej decyzję. Sama nie wiem jak powinna kończyć się ta historia, żeby było jednocześnie wiarygodnie i bez nadmiernego sentymentalizmu (którego autorce i tak nie udało się uniknąć, ale przymykam na to oko), a z drugiej strony bez dramatycznego fatalizmu... Pozostawienie zakończenia otwartym jest bardzo salomonowym posunięciem, bo zostawia miejsce na nadzieję, że mimo wszystko będzie dobrze (choć głos rozsądku zdecydowanie temu przeczy...).

Polecam!

sobota, 5 grudnia 2015

Uzdatnianie niechodzonych udziergów #2

Sweter z kwadratu bardzo mi się podobał. Naprawdę. Ale fason zupełnie się na mnie nie sprawdził. Miałam wrażenie, że zsuwa mi się z ramion. Bez przerwy go poprawiałam. No i te zwisające poły... Efektownie wyglądają na zdjęciach, jednak w praktyce nie potrafiłam sobie z nimi poradzić. Nie podobały mi się ani puszczone luźno, ani spięte.

No to sprułam! Aż do otworów na rękawy, czyli prawie cały. Początkowo planowałam, że zrobię z niego  TAKIE wdzianko (znalazłam go u Żaby i zakochałam się od pierwszego wejrzenia). To prosta sprawa. Trzeba było tylko kontynuować kwadrat aż do długości boku około 100 cm. Gdy wreszcie ją uzyskałam, zszyłam zgodnie z instrukcją i... Nieeeeeee! Ten fason też mi nie leży! A może 100 cm to dla mnie za dużo? Bo ja mała jestem... 

Postanowiłam, że kiedyś jeszcze potestuję taką formę, a tymczasem dla swojej robótki znalazłam inne rozwiązanie. Żeby już nie pruć kwadratu po obwodzie (bo ileż można?!, szczególnie, że każde okrążenie, to odcięta nitka) - wyprułam środek. Na otwór na głowę. I taki fason wreszcie mnie zadowolił:-). Boki połączyłam szydełkowym sznureczkiem, dorobiłam rękawy i dolną plisę i oto wreszcie jest jak trzeba. Drugi niechodzony udzierg został uzdatniony:-). Czapka do kompletu pozostała bez zmian z pierwszej wersji:-).

 

Włóczka:


W pierwotnej wersji zużyłam 1 motek Soni, 2 Belli i 3 Baśki. Nowa wersja jest trochę lżejsza i to też jest jej zaletą:-).
Szydełko nr 4,5 mm.

środa, 2 grudnia 2015

Dumna jestem

Muszę się tym z Wami podzielić, choć to nic wyjątkowego, w końcu każdego rodzica osiągnięcia dzieci napawają dumą, nawet ja się temu nie oprę, choć macierzyństwo nigdy nie było dla mnie wielką pasją, znaczy obowiązków nie lubiłam, wiecie, tego całego ogarniania spraw związanych z rozwojem dziecka, nauką, zdrowiem, wstawania po nocach, wywiadówek, organizacji czasu wolnego, odwożenia, przywożenia, kupowania koniecznych rzeczy.... bo wszystkie te rzeczy boleśnie odciągały mnie od moich rzeczy ulubionych i ograniczały mój skąpy czas wolny... no taka ze mnie wyrodna matka, nic nie poradzę, choć nie przeszkadza mi to bezgranicznie Dominiki kochać i wraz z nią przeżywać wszystkie jej troski i radości, których jest tak chyba pół na pół, bo choć natura obdarzyła moją córkę zarówno inteligencją jak i urodą, to poskąpiła jej zdrowia, co jest moim niekończącym się zmartwieniem i co o tym pomyślę, to wyrzucam sobie, że gdy ją rodziłam, to zamiast o zdrowie, jak każda normalna matka, ja prosiłam by była ładna, bo wydawało mi się, że to najpewniej pomoże jej w przyszłości, przecież wszyscy wiedzą, że ładnym łatwiej jest w życiu i wszyscy ich lubią, ale młoda byłam, mądrością nie grzeszyłam i własne kompleksy przez mnie przemawiały, to nie rozumiałam, co w życiu najważniejsze, choć oczywiście i tak się cieszę, że mi się spełniło, a w pakiecie Dominika otrzymała jeszcze parę innych cech, które pozwalają jej realizować własne cele, a ich ilość i rozmach niezmiennie mi imponują i mocno zadziwiają, i nie raz już się zastanawiałam po kim ona ma tę energię, przedsiębiorczość i niepojęte zdolności adaptacyjne, dzięki którym, ku mojej wielkiej uldze, tak błyskawicznie odnalazła się w samodzielnym studenckim życiu w Krakowie i bez szkody potrafi łączyć ze sobą tyle różnorodnych zajęć i obowiązków - naukę na studiach dziennych, pracę w wolnych dniach, opiekę nad psem i ogarnianie spraw mieszkaniowych, planowanie własnego ślubu i wesela oraz działalność zmierzającą do założenia własnej firmy w tej branży, w ramach której, wspólnie z przyjacielem, na razie otworzyła blog - na własnej domenie, z własnoręcznie wyedytowanym Css-em oraz osobiście zaprojektowanym logiem, a ja tylko patrzę i nie dowierzam.... skąd ona to wszystko potrafi???!!! I jak daje radę?

www.tieveil.pl


Życzę Jej powodzenia i mnóstwa sukcesów, ale przede wszystkim zdrowia, by nic Jej nie przeszkadzało w realizacji tych wszystkich planów:-).

niedziela, 29 listopada 2015

Uzdatnianie niechodzonych udziergów #1

Taką sobie akcję wymyśliłam:-). Bo rzeczy, które zrobiłam i ich nie używam, są mi stałym wyrzutem, że zmarnowałam czas i surowiec, nie wspominając już o tym, że niepotrzebnie zajmują miejsce w szafie...

Na pierwszy rzut do uzdatnienia poszedł TEN komplet, bo po zestawie dla Dominiki miałam ochotę na czerwono-szarą żakardową szachownicę. Po spruciu czapki, którą rzadko nosiłam, bo nie czułam się w niej komfortowo, szyjogrzeja, który niewiele grzał i jeszcze mniej mi pasował oraz mitenek, które bez pozostałych elementów kompletu na nic mi się zdały, powstał taki zestaw:


Wzór żakardowy sprawia, że ten komplet jest grubszy i cieplejszy od pierwotnej wersji szydełkowej. A i ja lepiej się w nim czuję:-)


Zrobiłam go już parę tygodni temu, ale dopiero dziś udało się sfotografować. A w kolejce na sesję zdjęciową czekają kolejne uzdatnione udziergi... Oby tylko w przyszły weekend trafiła się równie odpowiednia pogoda:-).


Włóczki:
czerwona - Bene Nati "Sonia" oraz szara - Opus "Mimoza", obie 100% akryl.
Zużycie w sumie - niecałe 150g. (więcej było czerwonej).
Druty nr 5.


czwartek, 26 listopada 2015

Dziękczynnie

W Ameryce mają dziś Święto Dziękczynienia. To bardzo słuszne, moim zdaniem, święto (już kiedyś o tym wspominałam, o TUTAJ) i warto by go wprowadzić również do naszego kalendarza, bo choć życie jest ciężkie i borykać się musimy z najróżniejszymi problemami, to, gdy się zastanowić, zawsze znajdzie się coś, za co możemy być wdzięczni. Jeśli tylko to sobie uświadomimy, od razu robi się przyjemniej i cieplej na sercu:-).

Święto Dziękczynienia to idealna okazja, by podziękować Wam za udział w mojej rocznicowej rozdawajce. A także za to, że po prostu jesteście. Wspieracie, mobilizujecie, inspirujecie, pomagacie, edukujecie, pocieszacie... Blogosfera to ogromne źródło pozytywnej energii, wiedzy i bezinteresowności, i cieszę się, że jestem jej częścią. To dodaje mi siły i pewności siebie. Pewnie jakoś przeżyłabym bez Waszej obecności... Ale po co, skoro z Wami jest znacznie lepiej!

I za to serdecznie Wam wszystkim DZIĘKUJĘ:-)

A zestawy pojadą do:

Retromoderny - zestaw nr 1.
Klimju - zestaw nr 2.

Mam nadzieję, że na żywo obrazki również Wam się spodobają i spełnią Wasze oczekiwania. Będzie mi niezwykle miło, jeśli moje dekupaże staną się częścią wystroju w Waszych domach:-).

Bardzo proszę o podanie Waszych adresów na mój email: ideasbyrenya@gmail.com

Życzę wszystkim pełnego radości i wdzięczności dnia:-)

piątek, 20 listopada 2015

Pofilozofujmy

Dobrze, że mnie Sivka zaprosiła do takiej zabawy, bo filozofowanie na blogu też sobie odpuszczam i w ostatnim czasie nie było go tutaj ani nawet tytułowej szczypty;-).

W ramach zabawy (nie jestem pewna, czy to nadal Liebster Award, czy już zupełnie co innego) Sivka zaproponowała do wyboru aż cztery tematy do rozważań. Wszystkie bardzo ciekawe i przez chwilę sama nie wiedziałam, co z tego dobrobytu wybrać... Kusiła mnie dwoista natura Ambicji i tajemnicze Imponderabilia... Ale w końcu stanęło na budzących nieufność Komplementach.

KOMPLEMENTY. Szczerość treści zawartych w wirtualnej przestrzeni w blogowych i portalowych komentarzach. Antidotum i antyreakcja na hejty? Czy podświadoma chęć zaskarbienia sobie sympatii w oczekiwaniu na wzajemność?

Mój mąż, czytając komentarze na moim blogu, niejednokrotnie podkpiwał sobie ze mnie, że blogosfera to kółeczko wzajemnej adoracji:-). To prawda. Odwiedzamy się wzajemnie na blogach i prawimy sobie komplementy. Osobiście wierzę, że szczere. W każdym razie z mojej strony na pewno. Bo choćby całość wpisu nie trafiała mi do gustu, czy przekonania, to przecież zawsze znajdzie się jakiś fragment, do którego można się odnieść i skomentować jakimś ciepłym słowem. Nie w oczekiwaniu na wzajemność i nie z chęci zaskarbienia sobie czyjejś sympatii. Tylko tak po prostu. Żeby dać znać: widzę cię i doceniam to, co robisz. Oraz dlatego, że tak po prostu wypada.

Blogi postrzegam jako prywatne enklawy w przestrzeni publicznej. Będąc na czyimś blogu czuję się tam gościem i tak też staram się zachowywać. Nie wyobrażam sobie sytuacji, by, odwiedziwszy znajomych w ich domu, krytykować wystrój, podane jedzenie, czy ich samych. Ale też trudno sobie wyobrazić sytuację, by przyjść do kogoś, miło spędzić czas korzystając z gościny, zainspirować się, czasem nauczyć czegoś nowego... I wyjść bez słowa. Sama nie wiem co gorsze. Podobno najgorsza jest obojętność, a krytyka, mimo wszystko oznacza, że zostaliśmy zauważeni;-). Poza tym - krytyka, krytyce nierówna, a i wiele też zależy od stopnia zażyłości odwiedzających z autorką/autorem bloga...

O ile jednak powściągliwość w krytykowaniu jest uzasadniona, to na szczerych, miłych słowach nie powinniśmy oszczędzać. Komplementy są przecież bardziej zaawansowaną formą Eksperymentalnego Sygnału Dobra*, czyli uśmiechu:-). Mają podobne działanie. Poprawiają nam humor i sprawiają, że świat wydaje się lepszy i piękniejszy. Dlaczego więc je reglamentujemy? Może to obawa, że nasz komplement odebrany zostanie jako nieszczere pochlebstwo? A może z zawiści lub lęku przed poczuciem niższości wobec osoby, którą komplementujemy? Lub z powodu banalnego braku czasu - w natłoku własnych spraw, nie tylko nie zwracamy uwagi na innych ludzi, ale też nie chce nam się doszukiwać w nich zalet, a tym bardziej o nich mówić...

Mimo powyższych rozterek (świadomych bądź nie), wydaje mi się, że jednak komplementy łatwiej jest mówić, niż przyjmować. Skierowana do nas pochwała, w pierwszym momencie zwykle wywołuje konsternację. Nie wiemy jak się wobec niej zachować. Najczęściej bagatelizujemy, ignorujemy, a nawet odrzucamy. Nie przyjmujemy do wiadomości pozytywnego komunikatu na swój temat, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób wyrządzamy przykrość osobie, która nas komplementuje...

Dlaczego przyjmowanie pochwał jest takie trudne? Czy wynika to z silnego przekonania, że skromność jest cnotą? A może z niewiary w siebie, albo z nieufności? Sama nie wiem co jest decydujące, ale wiem, że i ja wobec pochwał również zwykle czuję się zakłopotana. Oczywiście jest mi bardzo miło i za nie dziękuję, ale w głębi serca odczuwam wątpliwości. Raczej nie podejrzewam nikogo z komentujących o niecne manipulacje, bo nie wyobrażam sobie, jaki ktoś mógłby mieć w tym cel, ale często mam odczucie, że jestem chwalona na wyrost, albo niewspółmiernie do treści, które prezentuję.

Mimo tych wątpliwości jednak, Wasze pozytywne komentarze bardzo na mnie wpływają. Prócz tego, że doraźnie wywołują uśmiech na twarzy, na dłuższą metę poprawiają moje przekonanie na swój temat. Dzięki Wam podejmuję się rzeczy, które wcześniej od razu oceniłabym, że nie są dla mnie. Pochwałami sprawiacie, że jeszcze bardziej się staram, by czuć, że faktycznie na nie zasługuję. Stawiacie przede mną wyzwania, które choć w pierwszym momencie bywają ciężarem, to w konsekwencji okazuje się, że mnie wzbogacają. Twórczo, intelektualnie, psychologicznie... Dzięki Wam mam więcej wiary. Nie tylko w siebie, ale też w innych ludzi.

Ciepły komentarz, to najbardziej sympatyczny z blogowych łańcuszków:-) Bo to prawda, że często komentujemy w rewanżu za dobre słowo zostawione u nas. Ale co w tym złego? Reguła wzajemności jest jedną z podstawowych norm ludzkiej kultury. U jej podstaw leżała potrzeba zagwarantowania sprawiedliwej wymiany dóbr. Dzięki niej mogły wytworzyć się współzależności i więzi i do dziś można znaleźć mnóstwo przykładów na jej dobroczynne skutki. Nawet mimo tego, że obecnie powszechnie wykorzystywana jest jako narzędzie manipulacji. Głównie przez polityków i speców od marketingu. Być może to właśnie obawa przed taką manipulacją sprawia, że pod moim ostatnim wpisem o rozdawajce, pojawiają się co prawda komentarze chwalące moją twórczość, jednak bez chęci przyjęcia ode mnie prezentu. A przecież niczego nie oczekuję w zamian. Nawet wklejenia na Waszych blogach banerka informującego o mojej rozdawajce;-). To po prostu mój prezent, podziękowanie, dla Was... Ale to taka osobista refleksja na marginesie, już wracam do tematu:-).

Wiedząc jak dobroczynny wpływ na samopoczucie mają komplementy, może wreszcie dajmy spokój wszelkim wątpliwościom i nieufności, które są z nimi związane i zwyczajnie, po dziecięcemu, się nimi ucieszmy. Przyjmijmy je jak podarunek i pozwólmy sobie porozkoszować się tą przyjemnością.  A gdy już się nią nacieszymy - puśćmy łańcuszek z dobrego słowa dalej. Bo od doznanej przyjemności milsze jest chyba tylko sprawienie jej komuś innemu. Może dzięki naszemu dobremu słowu uświetnimy czyjś dzień? Ucieszymy, poprawimy humor, podniesiemy na duchu. Zauważymy. Może dzięki temu ten ktoś się uśmiechnie i też swój uśmiech puści dalej... Kto wie, może gdzieś na końcu tego łańcuszka znajdzie się jakieś uratowane życie. Bo jeśli trzepot skrzydeł motyla w Ohio może po trzech dniach spowodować w Teksasie burzę piaskową, to i nasz komplement może przynieść równie wielki efekt:-).

Mamy moc ulepszania świata. Dobrym słowem. Komplementem. Korzystajmy z tej mocy. To naprawdę nie kosztuje wiele:-)

Dobrze napisane? Zgadzacie się, a może macie na ten temat inne przemyślenia? Cokolwiek myślicie, napiszcie o tym w komentarzach:-).


A filozoficzny łańcuszek przekazuję dalej:

Do wyboru proponuję następujące tematy:

1. Relacje międzyludzkie w czasach portali społecznościowych. Jak świat wirtualny wpływa na nasze realne więzi? Czy faktyczne je zubaża, a może właśnie wzbogaca? Czy relacje wirtualne muszą być powierzchowne, czy to kwestia naszego wyboru, zaangażowania? Czy internetowe kontakty mogą zaspokoić potrzebę interakcji z innymi ludźmi, czy jednak nieodzowny jest kontakt z żywym człowiekiem?
2. Płeć kulturowa. Gender danger? A może nie ma się czego bać? Na ile nasza tożsamość kształtowana jest przez środowisko i kulturę, w której żyjemy? Kim bylibyśmy, gdybyśmy mogli skonstruować się na nowo bez określających nas systemów, w których funkcjonujemy? Czy w ogóle konstruowanie siebie w warunkach społecznego "stanu nieważkości" jest możliwe?
3. Rozważania o prawdzie. Czy prawda zawsze leży pośrodku? Jest tylko jedna? A może wszystko jest względne?
4. Hierarchia wartości. Jeśli życie jest wartością najwyższą, a ktoś poświęca je w imię innych wartości (np. wolności), to co w końcu jest najważniejsze? Bronić rodziny, czy bronić ideałów, w które się wierzy? Wolność, czy równość? Jak odnaleźć właściwą drogę w gąszczu kolidujących ze sobą wartości? I czy to w ogóle możliwe?
5. Wolność słowa i odpowiedzialność za słowo. Czy wolność słowa daje nam prawo do mówienia wszystkiego, co chcemy? Czy powinniśmy poczuwać się się do odpowiedzialności, gdy nasze słowa urażą czyjeś uczucia. A może czyjeś urażone uczucia, to nie nasz problem?


* - pojęcie wprowadzone przez Małgorzatę Musierowicz w jednej z jej książek z cyklu "Jeżycjada".

sobota, 14 listopada 2015

Dekupażowy powrót i rocznicowe słodycze

Przy okazji podsumowania wyzwania fotograficznego pisałam, że zbyt często odpuszczam nie tylko fotografię, ale też decoupage. Decoupage nawet bardziej - w tej dziedzinie nie działałam już od ponad roku! I pewnie nadal nic by się w tym temacie nie zmieniło, gdyby nie zmobilizowała mnie sytuacja. Otóż dostałam propozycję poprowadzenia warsztatów dekupażu dla początkujących w domu kultury. Oczywiście natychmiast, pełna entuzjazmu, się zgodziłam. Dopiero później obleciał mnie strach, bo: po pierwsze - nigdy jeszcze w takiej roli nie występowałam, a po drugie - jaka tam ze mnie instruktorka? Hobbystka co najwyżej, a i to jedynie w niewielkiej części. I czy w ogóle po takiej przerwie potrafię jeszcze naklejać serwetki??? Musiałam to sprawdzić. Wzięłam parę drewienek, które Mama kupuje na opał, kilka serwetek z ludowymi motywami i powstały takie oto obrazki:


Skromne. Bez spękań, cieniowań, przecierania i dodatkowych dekoracji - same podstawy dekupażu. Podobają mi się takie. Drewienka są na tyle grube, że obrazki mogą stać sobie na półce, nie wymagają wieszania.  Te są dwustronne:


Na pozostałych motywy naklejałam tylko po jednej stronie. Matrioszki szalenie mi się podobają:-)

Bardzo modne w ostatnich czasach sowy (mam całe opakowanie tych serwetek więc z tego motywu będę mogła korzystać jeszcze wiele razy):


I jeszcze coś takiego, ludowo-kolorowo:


Cieszę się, że wciąż potrafię to robić. Co więcej - praca ta sprawiła mi ogromną frajdę:-). Tak się rozochociłam, że mam ochotę i pomysły na więcej. Na przykład transfery.... Strasznie mnie kuszą i to już od dawna...

Ale zanim zacznę nowe, muszę puścić w świat to, co już mam. A mam ku temu doskonałą okazję - 17 listopada minie 7 lat od pierwszego wpisu na tym blogu. Czy jest ktoś chętny na okolicznościową rozdawajkę? Jeśli tak, dajcie znać w komentarzach wraz z numerem zestawu, który chciałybyście otrzymać:



Można się zapisywać do 25 listopada, a dzień później zrobię losowanie i podam wyniki.
 

PS. A warsztaty dekupażu udały się znakomicie:-). Co prawda moje instruktorskie umiejętności pozostawiają wiele do życzenia, było trochę potknięć i niedociągnięć, z wrażenia zapomniałam omówić potrzebne w dekupażu materiały i akcesoria i od razu przystąpiłam do działań praktycznych, ale z drugiej strony uczestniczki też jak najszybciej chciały zająć się najciekawszym, czyli wybieraniem i naklejaniem serwetek... Ale, co tam, pierwsze koty za płoty:-). Następnym razem (o ile trafi mi się następny raz) będę wiedzieć co zrobić, żeby było lepiej.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Burgund dla Misi:-)

Obiecałam i zrobiłam:-).


Zaczęłam od czapki, na której znów ćwiczyłam żakard. Tym razem żakardowo przerobiłam całość i wcale mi nie przeszkadzało, że tym samym kolorem (choć dla siebie już mam pomysł na taką szachownicę z popielem). Dzięki takiemu sposobowi przerabiania czapka jest cieplejsza i bardziej zwarta. Po wpadce ze swoją czapką (gdzie żakardowy ściągacz wyszedł mi bardzo ciasny), tutaj użyłam grubszych drutów i jest idealnie - czapka układa się na głowie dokładnie tak, jak sobie Misia życzyła:-)


Szal miał być obfity. Długo szukałam idealnego wzoru. Pierwszy tydzień to były kolejne próby i ciągłe prucie. Aż w końcu uznałam, że prosty wzór kratki będzie najlepszy. Lubię, gdy szal jest taki sam po obu stronach. Poza tym na czapce też jest kratka więc ładnie pasuje.


Misia zadowolona, to ja też:-)
I przyjemnie mi było ją fotografować:-)


Dane techniczne:
Włóczka: Opus "Tiftik (95% akryl, 5% moher, dł. 270m/100g)
Zużycie: czapka 50g, szal 200g.
Druty: czapka - 5mm; szal - 6mm.