wtorek, 28 kwietnia 2015

Cygańskie historie

Obie książki dostałam od przyjaciółki jeszcze w listopadzie, na imieniny. Długo musiały czekać na swoją kolej i dopiero teraz, gdy je przeczytałam, w pełni mogę docenić otrzymany wówczas prezent. To nie tylko bardzo dobra literatura, ale też idealnie trafiająca w mój gust kompozycja gatunkowa (klasyczna powieść detektywistyczna oraz biografia) ze wspólnym, tematycznym (środowisko cygańskie), mianownikiem.

Mroczna, wciągająca, tajemnicza opowieść o uprzedzeniach, sekretach i kłamstwach.
Sparaliżowany i pogrążony w delirium. W takim stanie jest prywatny detektyw Ray Lovell po wypadku, w którym skasował samochód. Nie pamięta nic, a zwłaszcza powodu, z którego go to wszystko spotkało - Rose Janko. Zaginęła przed laty i przed wypadkiem Ray obiecał jej ojcu, że ją odnajdzie. Ale jej rodzina nie jest chętna do pomocy. Jankowów, zamknięty cygański klan, prześladują nieszczęścia. Może są przeklęci - a może coś ukrywają?

Nic dodać nic ująć, opis z okładki mówi wszystko!

Doskonały kryminał w starym stylu, który z każdą przeczytaną stroną, wciągał mnie coraz bardziej i bardziej. Czytałam nawet jedząc śniadanie, przed wyjściem do pracy. Każde wolne pięć minut poświęcałam lekturze:-).

Rozdziałom brak jest chronologii, a narracja przebiega z punktu widzenia dwóch bohaterów prowadzących. Początkowo dawało to wrażenie chaosu, ale gdy tylko zorientowałam się w sytuacji przestało mi to przeszkadzać. Każdy z rozdziałów ujawnia jakąś część układanki, ale nie od razu wiadomo co do czego pasuje... Taki sposób opowiadania pobudza ciekawość i chęć dalszego czytania. Może czytelnik z detektywistyczną żyłką lepiej połapałby się w faktach i prędzej połączyłby ze sobą poszczególne wskazówki, jednak ja nie lubię wyprzedzać akcji, dlatego finał był dla mnie bardzo emocjonującą niespodzianką, szczególnie, że prowadziło do niego parę zaskakujących zwrotów akcji.

Zaraz po "Niewidzialnych" sięgnęłam po "Papuszę" - biografię jedynej polskiej poetki cygańskiej, której udało się zaistnieć na szerszą skalę.

Bronisława Wajs, zwana Papuszą, czyli piękną jak lalka. Poetka cygańska odkryta przez Jerzego Ficowskiego i wynoszona na piedestał przez Juliana Tuwima. Jej niepowtarzalne wiersze, proste piosenki pełne tęsknoty za przyrodą, są do dzisiaj chlubą cygańskiego dziedzictwa. Popularność, która przyniosła jej rozgłos i szacunek wspólnoty, szybko okazała się jednak przekleństwem. Niesprawiedliwie posądzona o zdradę plemiennego kodeksu, Papusza latami żyła w odosobnieniu i pogardzie. Ostracyzm odbił się głęboko na jej zdrowiu, również psychicznym. Gdy w 1987 roku umarła, pochowano ją z dala od cygańskich mogił.

Angelika Kuźniak dotarła do bezcennych materiałów archiwalnych, które rzucają nowe światło na los legendy cygańskiej poezji. Fragmenty pamiętnika Papuszy, jej listy do Jerzego Ficowskiego czy korespondencja z Julianem Tuwimem to także nieocenione źródło informacji dotyczących realiów życia polskich Cyganów. Wędrówki z taborami, rzeź na Wołyniu, przymusowe osiedlanie, nieufność Polaków, a nade wszystko przywiązanie do przyrody i wolności. Papusza to znakomita opowieść reporterska o świecie, którego już nie ma.

Książka jest doskonała. Napisana z ogromną znajomością tematu (przynajmniej takie mam odczucie jako laik), bardzo rzeczowa, idealnie skomponowana. Bez ozdobników. Bez romantycznych zachwytów nad naturalnością cygańskiego życia. Za to szczerze, prosto i dosłownie. Tak dosłownie, że z osoby, która do tej pory miała do Cyganów stosunek neutralny, po lekturze (właściwie po obu lekturach, bo treść "Niewidzialnych" też się do tego przyczyniła) zmieniłam się w niechętną...

Nie spodobało mi się głównie to, jak w społeczności cygańskiej traktowane są kobiety. Niektórzy twierdzą, że nie mamy prawa do ingerowania i krytyki obcej kultury oraz obyczajów. Ja jestem zdania, że tortura to nie kultura. A nie można inaczej, niż torturą, nazwać losu cygańskich kobiet traktowanych jak rzeczy, służących jedynie zaspokajaniu męskich potrzeb; o których wartości świadczy jedynie to, czy potrafią na tyle dobrze oszukiwać i kraść, by zapewnić byt rodzinie... Nie można inaczej nazwać skazywania swoich dzieci na życie w skrajnej biedzie bez możliwości edukacji i rozwoju. To na pewno nie kultura, gdy praktykuje się karmienie wychudzonego konia wapnem, by spęczniał i można go było drożej sprzedać. Nieważne, że chwilę po transakcji koń umierał w męczarniach. Umierał już u innego właściciela...

Może i Papusza była wielką cygańską poetką, wszak oczarowany nią był sam Julian Tuwim - mistrz słowa, który do swojej śmierci był jej protektorem, ale mnie nie oczarowała. Ani jej twórczość, ani ona sama jako osoba. I skłonna jestem przychylić się do przytoczonej w książce opinii jednego z jej pobratymców - takich artystów jak Papusza, to w każdym cygańskim taborze można znaleźć...

piątek, 24 kwietnia 2015

Świętuję!

Nie mam problemu z upływającymi latami, dlatego dzień urodzin jest dla mnie zawsze przyjemną rocznicą. Jednak z roku na rok, kolejne przyrosty zaczynają mi się coraz to gorzej kojarzyć - więcej lat, to więcej pomarszczonej skóry, więcej obwisów, popękanych naczynek, plamek i przebarwień, więcej siwizny... I więcej bólu. Zaczynam rozumieć dowcip, że w pewnym wieku, jak się człowiek budzi i nic go nie boli, to znaczy, że umarł. Mnie na szczęście wciąż boli;-).

Stosowane przez mnie od roku tak zwane "zdrowe odżywianie" załagodziło parę problemów, jednak nie rozwiązało wszystkich. Jako nowy pojawił się ból pleców. Nie wiem za co. To fakt, że mam siedzącą pracę i siedzące hobby, ale też jestem dość aktywna (choć przyznaję, że zimą trochę kapieję - zimno mnie paraliżuje...). Może po prostu nie znalazłam jeszcze najlepszej dla siebie opcji zdrowego trybu życia;-).

Ale będę szukać! W końcu, teoretycznie, mam jeszcze całkiem sporo czasu na wszelkie poszukiwania - ledwie przekroczyłam półmetek;-). Zamiast jednak liczyć dalsze, dołujące, przyrosty, od tego roku postanowiłam skupić się na optymistycznym ubywaniu - z każdym rokiem mniej do emerytury! Jeszcze tylko 25 lat i cała doba moja! Mam na co czekać:-)


Swoje święto uczciłam wyżej wymienionym tortem, w pracy, w gronie współbiurowców. Wypiek był pyszny, choć bardzo niezdrowy - z mnóstwem cukru, tłuszczu, a nawet alkoholu. Pewnie przyjdzie mi go odchorować, ale... wyjątkowa okazja zasługuje na wyjątkową oprawę, w końcu nic dwa razy...

Chyba, że wiek emerytalny znów wydłużą;-)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Uplotłam koraliki

Niewiele ostatnio działam hobbystycznie. Nie chcę zaczynać niczego nowego, bo cały czas planuję przeróbkę sypialni. Oraz marzę o tym, by zostać bohaterką balkonu (strasznie mnie zainspirowała ta reklama Leroy Merlin!). Ale oba projekty wymagają sporego rozmachu, którego chwilowo mi brakuje. W konsekwencji nie robię nic. No, prawie. Koraliki wyplotłam:


Z okazji imienin przyjaciółki, powstała bransoletka:


oraz naszyjnik:


A bez okazji, dla mnie - naszyjnik:


Przy innej okazji sfotografuję na szyi.


Bo takie koraliki to jednak na szyi lepiej się prezentują.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Lawendowy pokój

... czyli Zachwycająca historia o miłości, która przywraca do życia. Okładka brzmi bardzo kusząco. Szczególnie z tą pachnącą, letnio-rozmarzoną, grafiką... Trzeba przyznać, że wydawcy naprawdę się postarali, by książka zwróciła uwagę czytelników. Na pewno zwróciła uwagę mojej przyjaciółki, która uznała, że będzie do dla mnie dobra lektura:-).

W swojej księgarni – o wiele mówiącej nazwie Apteka Literacka – Jean Perdu sprzedaje książki tak jak farmaceuta medykamenty. Umiejętnie rozpoznaje, co ktoś nosi w sercu, i proponuje odpowiednią fabułę na konkretny problem. Nie potrafi jednak uleczyć własnego cierpienia, które zaczęło się pewnej nocy wiele lat temu, kiedy odeszła od niego ukochana kobieta.
Wszystko się zmienia, gdy Jean w końcu otwiera pozostawiony przez nią list. Wcześniej nie miał odwagi go przeczytać...

Od razu spodobała mi się koncepcja książek jako leków na wszelkie choroby ducha:-). Ale gdy zaczęłam czytać, moje pierwsze wrażenia nie były najlepsze... Pretensjonalna. Pełna trywialnej psychologii. Klimatem zbliżona do "Alchemika" Paulo Coelho - tutaj też podróż ma pomóc bohaterowi otworzyć się, odnaleźć sens życia i prawdę o samym sobie...

Ale z każdą stroną odkrywałam w tej książce coś więcej i coraz mocniej uwodziła mnie jej lektura. I zaczęłam znajdować inne przymiotniki na jej opisanie. Surrealistyczna. Trochę dekadencka. Magiczna. Bohaterowie myślą ciałem, czują językiem, emocje smakują  jak potrawy. Ich wrażenia opisane są językiem tak oryginalnym i  abstrakcyjnym, że nie sposób się nim nie zachwycić. Konstrukcje stylistyczne są w tej powieści często czymś więcej, niż tylko treścią. Same w sobie są piękne i magiczne. I jaki piękny malują obraz francuskiego Południa! Czułam się, jakby mi ktoś opowiadał płótna van Gogha z czasów jego pobytu w Arles... Ponadto sympatię do lektury budzi sam fakt, że opowiada o czytelnikach i pisarzach, dla których książki są wielką pasją, sposobem na życie, a także lekarstwem*. Miłośnicy książek lubią historie o książkach i o samych sobie:-)

Dlatego mniejsza o pretensjonalne opisy miłosnych przeżyć i pseudopsychologiczne aforyzmy o życiu, rodem z Paulo Coelho. Bo książka ma też zalety, które sprawiają, że zdecydowanie warto po nią sięgnąć.

*Ciekawostka - na ostatnich stronach powieści autorka zamieściła wykaz wymienionych w treści tytułów wraz z zaleceniem na jakie schorzenia ducha i w jakich dawkach stosować. Na przykład:

Lindgren Astrid, Pippi Pończoszanka: skuteczna na przyswojony (ale nie wrodzony) pesymizm i strach przed ranami. Skutki uboczne - utrata umiejętności liczenia, śpiewanie pod prysznicem.
Martin George R. R.: Gra o tron, seria Pieśni lodu i ognia: pomaga przy odwyku od ogladania telewizji; na nieszczęśliwą miłość, irytację codziennością i nudne sny. Skutki uboczne - bezsenność, gwałtowne sny.
Pullmann Philip, Mroczne materie, t.1-3: dla tych, którzy od czasu do czasu słyszą w głowie głosy i uważają, że mają bratnie dusze wśród zwierząt.

To ostatnie sprawdziłam (tu wpis na ten temat) - rzeczywiście niezwykle skuteczna i przyjemna terapia:-)

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Nie zrobiłam nic

Mam banalną, ale prawdziwą wymówkę. Pogoda. Nie motywowała.

Nie rozpoczęłam sezonu rowerowego. Nie posiałam ziółek. Nie oczyściłam i nie przymierzyłam palet, w których ziółka mają sobie rosnąć. Nie tknęłam sypialni. Nawet kilimu/zagłówka nie udało mi się skończyć...

Dużo czytałam. Bo czytanie nie wymaga zachodu. Nawet z łóżka nie trzeba do niego wstawać;-)
(Aż nie nadążam z opisywaniem wrażeń z przeczytanych lektur... Ale o tym innym razem.)

I ciasteczka upiekłam. Dwa razy. Bo mam jabłka w ilości hurtowej więc bardzo się staram dobrze i smacznie je spożytkować, i nie dopuścić, by się popsuły. Wzięłam, bo rozdawali. Taki nawyk - jak dają, nigdy nie odmawiam. Dwie skrzynki wielkich (niektóre sztuki mają ponad pół kilograma), zielonych, ale słodkich i soczystych, jabłek. Przepyszne na surowo. Doskonałe w postaci musu. Idealne jako dodatek do surówek. Jem na śniadanie, obiad i kolację. I na deser też:-). Uwielbiam!

CIASTECZKA JABŁKOWO-OWSIANO-KOKOSOWE


Składniki na około 15 ciastek, całą dużą blachę:

1,5 szklanki musu jabłkowego,
1 szklanka mieszanki płatków (u mnie owsiane, żytnie, jaglane oraz sezam),
1 łyżka oleju kokosowego,
3 łyżki wiórków kokosowych,
10 daktyli,
garść rodzynków,
garść migdałów.

Mus delikatnie podgrzać i rozpuścić w nim olej kokosowy. Dodać rodzynki, pokrojone daktyle i płatki. Zostawić na około godzinę, żeby płatki zmiękły i spęczniały. Dodać wiórka i siekane migdały.
Nakładać łyżką na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, trochę rozpłaszczyć i wyrównać brzegi. Włożyć do piekarnika nagrzanego do 200 st. C. na 25-30 min. Do upieczenia pewnie wystaczy mniej czasu, ale osobiście lubię, gdy są dobrze przyrumienione.


Ciasteczka są smaczne i proste. I też nie wymagają wielkiego zachodu:-)
Większość z dzisiejszego wypieku zapakowałam córce do Krakowa. Już pojechała. Ale zostawiłam sobie parę sztuk na osłodę...


No to idę osłodzić sobie to ostatnie wolne, świąteczne, popołudnie:-)
Jutro wracamy do powszedniości...