piątek, 22 maja 2015

Irena

... to kolejna z moich imieninowych książek. Długo czekała na swoją kolej. Trochę odpychająco działała na mnie autorka - Małgorzata Kalicińska, którą kojarzę z "Domem nad rozlewiskiem" (nie czytałam, nie oglądałam, ale z informacji, jakie do mnie dotarły na ten temat wiem, że to stanowczo nie moje klimaty). Dla przeciwwagi dość intrygująco brzmiał opis na okładce: Trzy kobiety, jedna tajemnica... No i fakt, że książkę napisały wspólnie matka z córką, co budzi mój niekłamany podziw. Wyobrażam sobie, jaką musiały mieć frajdę z tej wspólnej pracy!

„Irena” autorstwa Małgorzaty Kalicińskiej i Barbary Grabowskiej to błyskotliwa i przejmująca powieść o trzech różnych kobietach.
Mama Dorota ma 53 lata. Jest kompletnie niezaradna życiowo. Córka, 27-letnia Jagna, jest jej kompletnym przeciwieństwem. Pracując w korporacji święci same sukcesy. Natomiast Irena to przyszywana ciotka Doroty. Wdowa i chodząca mądrość.

Dorota uważa, że Jagna nic nie osiągnęła w życiu, a jedynie zgadza się na niewolnictwo korporacyjne. Matka wolałaby, aby jej córka wyszła w końcu za mąż, a nie miała w głowie tylko pracę. Mimo że Jagna źle znosi brak akceptacji ze strony matki, czuje, że prawdziwa przyczyna ich konfliktów znajduje się gdzie indziej. I niewiele się myli. Otóż Jagna to nie pierwsze dziecko Doroty. Wcześniej urodziła ona chłopca, który jednak zmarł. Dorota nigdy się z tym nie pogodziła, natomiast Jagna nigdy nie dowiedziała się, że miała brata. Kobiety coraz częściej się kłócą i oddalają się od siebie. Wtedy do akcji wkracza Irena...

Przyznam się, że do tego wpisu zbierałam się jak pies do jeża. Strasznie mi niezręcznie. Będę krytykować prezent. Choć sama przed sobą usprawiedliwiam się, że bardziej niewłaściwe byłoby, gdybym prezentu w ogóle nie przeczytała. Podobno najgorsza jest obojętność...

Prawie wszystko mi się w tej powieści nie podobało.

Język - nienaturalnie utwardzony (kotleciuchy, korporacha, pobuda, w sensie pobudka...). Może miał być potoczny i swobodny, ale dla mnie był po prostu nieprawdziwy. Kto tak mówi? No, może czasem, dla wyrażenia jakiegoś specjalnego klimatu rozmowy, zdarza się ciekawe słowotwórstwo, ale żeby ciągle mówić (i myśleć) takim językiem??? Fałszywie to brzmiało i sprawiało wrażenie, jakby bohaterowie ciągle byli poirytowani i zniecierpliwieni. Obcesowi i gburowaci.

Klimat - jak z polskich komedii. Połączenie Lejdis z Nigdy w życiu (tak, kiedyś jeszcze zdarzało mi się oglądać polskie filmy, ale z każdym kolejnym coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, żeby tego nie robić) - prostacki humor i powierzchowność.

Postaci - żadna nie stała mi się bliska, żadnej nie polubiłam, z poglądami żadnej nie potrafiłam się utożsamić. Matka, choć eko i posthippisowska, to jednocześnie jakaś taka histeryczna, chaotyczna, infantylno absorbująca i denerwująco bezradna. Córka, choć rozsądna i poukładana,  to wiecznie poirytowana, żyjąca w ciągłym biegu korporacyjna karierowiczka bez żadnej pasji, za to z wysokim dochodem i ambicjami. Irena, ciociobabcia, kobieta z epoki, w której wszystko było lepsze. Aż strach pomyśleć, jak ludzie będą sobie w życiu radzić, gdy całe to, doskonale mądre, zakorzenione w "prawdziwych wartościach", pokolenie, wymrze... Normalnie koniec świata będzie!

Poglądy o życiu - do bólu banalne i stereotypowe. Że baby się zaniedbują, że są marudne, zrzędliwe, o chłopa swojego nie dbają... A chłop, jak to chłop - niedopieszczony, nawet najbardziej oddany i nieszukający okazji, stanie się łatwym łupem dla jakiejś samotnej łowczyni. Dlatego o chłopa trzeba zadbać - dobre jedzenie podać, domową szarlotkę upiec, żeby w domu ciepło i słodko pachniało, loda zrobić, a nie się wiecznie wykręcać... Oto recepta na trwały i dobry związek! Wszak wszyscy wiedzą, że facet to proste urządzenie, obsługiwane jedną tylko wajchą:-/.

Konflikt pokoleń, skomplikowane relacje matki i córki, dramat z przeszłości i jego konsekwencje, rodzinny sekret, zablokowana miłość - wszystkie te niezwykle przecież ciekawe zagadnienia potraktowane zostały przez autorki płytko i powierzchownie. Cały potencjał rozmył się w pospolitym stylu i prymitywnym humorze. W efekcie powstała namiastka ciekawej lektury, łatwostrawna papka, powieść prosta i dowcipna, w której nie ma niczego, nad czym warto się zatrzymać...

A nie, przepraszam, jest jeden taki fragment - przytoczone przykazania Leszka Kołakowskiego. Znam je, ale na co dzień nie pamiętam. Dlatego też je przytoczę. Bo to bardzo mądry zestaw życiowych drogowskazów - do wydrukowania i powieszenia na ścianie. Doskonała auto-psychoterapia:-)
  1. Po pierwsze przyjaciele. A poza tym:
  2. Chcieć niezbyt wiele.
  3. Wyzwolić się z kultu młodości.
  4. Cieszyć się pięknem.
  5. Nie dbać o sławę.
  6. Wyzbyć się pożądliwości.
  7. Nie mieć pretensji do świata.
  8. Mierzyć siebie swoją własną miarą.
  9. Zrozumieć swój świat.
  10. Nie pouczać.
  11. Iść na kompromisy ze sobą i światem.
  12. Godzić się na miernotę życia.
  13. Nie szukać szczęścia.
  14. Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
  15. Z zasady ufać ludziom.
  16. Nie skarżyć się na życie.
  17. Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.
Cieszę się, że ten wielce niepozytywny i niepochlebny wpis mogę zakończyć takim pozytywnym akcentem:-).

24 komentarze:

  1. Reniu - tę książkę przeczytałam do polowy i miałam dość... Oddałam bez żalu dla innych. Zupełnie mi nie podeszła, w żadnym fragmencie. Zgadzam się z Tobą w 100 procentach.
    Miłego dnia!
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że to mówisz, bo ja generalnie niefajnie się czuję, gdy krytykuję - czuję się wtedy jak taka czepialska zrzęda wiec trochę mi ulżyło, że Ty też odniosłaś takie wrażenie.
      Dzięki!

      Usuń
    2. Reniu, to jeszcze ja. Właśnie sobie uświadomiłam, że czytałam "Lilkę" a nie "Irenę", i to tamta książka mnie tak zniechęciła... Widać seria z imionami kobiecymi nie wyszła autorce. Po tę na pewno nie sięgnę :(

      Usuń
    3. Lilka, czy Irena... pewnie jeśli o zawartość chodzi, to na jedno wychodzi;-)

      Usuń
  2. Może prezentodawcy kierowali się tytułem książki? (a konkretnie imieniem: Irena-Rena-Renia-Renya, bo intrygujące i rzadko spotykane). Ja na fali mody zaczęłam czytać "Rozlewisko", ale skończyć mi się już nie udało, jakaś przegadana była. Ależ te przykazania! są niesamowite, chyba trzeba ich się nauczyć na pamięć i sobie recytować jak najczęściej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha:-) Opakowanie było idealne takie jak lubię (pod tym względem doskonale mnie znają) - powieść o kobietach i przez kobiety napisana:-). Tylko zawartość okazała się nietrafiona... Pewnie ja im to samo robię z winem, bo wiem, że lubią, piją i się znają więc kupuję, tylko, że dla mnie wino, to wino, różnicę widzę tylko tylko w cenie;-)
      A przykazania Kołakowskiego myślę sobie wyeksponować gdzieś na widoku na co dzień:-)

      Usuń
  3. To nie będę jej czytała w takim razie :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krysko, ale na Lubimy Czytać mnóstwo jest pozytywnych opinii na temat tej książki więc wiesz... póki sama nie przeczytasz, to się nie dowiesz, czy warto:-)

      Usuń
  4. No i proszę... Mam to samo. Choć na początku "z pewną dozą nieśmiałości" zaczęłam czytać Twoją recenzję. Ale wielkie UFFF! Podpisuję się. Dobrnęłam może do połowy. Nie dla mnie. Mielenie o niczym po prostu.
    Uściski dla Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mi ulżyło, że moje kiepskie wrażenie nie jest odosobnione:-)

      Usuń
  5. Po Twojej recenzji nie mam zamiaru po tę książkę sięgać, szczególnie, że książki takowe nie należą do moich ulubionych klimatów. Pewnie miałabym podobne zdanie, choć dla zasady wypadałoby przeczytać i porównać odczucia. Ale czy warto tracić czas na takie pozycje książkowe?
    Serdecznie pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie z własnego wyboru ta książka nigdy by do mnie nie trafiła, ale skoro już trafiła, no to trzeba było przeczytać... Na szczęście wiele czasu mi nie zajęła:-)

      Usuń
  6. To już lepiej czytać samego Kołakowskiego... :)
    Nie przepadam za Kalicińską, czytałam jeden i pół rozlewiska, po czym stwierdziłam, że nie ma sensu się katować. Później na wakacjach z dala od polskiej lektury i kultury została mi tylko "Lilka" (przyjaciółka ją przytargała), więc przeczytałam, ale była nie dla mnie. Może to jest dla jakichś ludzi ciekawe. Ja do grupy nie należę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie, choć przecież literaturę kobiecą czytam pasjami... Widać ta kategoria też niejedno ma imię.
      "Irena" tematycznie przypominała mi "Ostatnie historie" Olgi Tokarczuk więc miałam nadzieję, że mimo moich wątpliwości powieść mnie zaskoczy, w końcu nie można się tak z góry uprzedzać... Ale nie zaskoczyła.

      Usuń
  7. a ja przyznam się, że przeczytałam "Rozlewisko"; już nie pamiętam kiedy to było, ale jakoś tak było. z tym, że jest to jedna z tych książek, które odchodzą w zapomnienie. jakoś nic mi w głowie nie zostało po lekturze. widać książka trafiłą na taki mój okres w życiu, że przeczytałam, trak jak P. Coelho:)
    Podziwiam za dotrwanie do końca; ja już nauczyałam się, że jak coś mnie nie wciąga po 3-4 rozdziałach, to nie ma siły, nie wciągnie i szkoda czasu na taką lekturę.

    Czytam "Upadek gigantów" i zachwycam się niemożebnie! wspaniała książka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie wolę się książkami zachwycać, niż je krytykować. Zresztą ja w ogóle krytykować nie lubię... Ale i tak myślę sobie, że tak najgorzej jeszcze nie było, bo przez najgorsze lektury w ogóle nie daje rady przebrnąć i wtedy o nich nawet nie wpominam... Na szczęście nie było ich znów tak wiele:-)

      Usuń
  8. się przyznam bez bicia: namiętnie czytam Żulczyka na zmianę z Przybyłkiem i Miłoszewskim. jakoś tak mnie kręci ostatnio proza pisana przez panów wyłącznie
    :-)
    zgrubienia jak i spieszczenia są dla mnie mało strawne, błeeeeee. podziwiam, że wytrwałaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spieszczenia w nadmiarze też mi przeszkadzają, zresztą w nadmiarze to wszystko jest niestrawne:-)
      Do panów autorów nie jestem uprzedzona, nie lubię jedynie takich, których głównym obiektem pisarskim są kobiety, np. Janusz L. Wiśniewski, którego okrzyknięto znawcą kobiecej duszy... bleee... dla mnie od razu takie pozycje są niewiarygodne.

      Usuń
  9. Wydrukuję i powieszę na ścianie przykazania Kołakowskiego, bo mnie wbiły w ziemię. To takie oczywiste, a tak się o tym zapomina! Dzięki :)
    Nazwisko Kalicińska mnie odstrasza, bardzo ją za to przepraszam, nic do pani autorki nie mam, ale... no, nie moje klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale widzisz, pani Kalicińskiej też się spodobały przykazania Kołakowskiego, aż je w swojej ksiażce umieściła więc, choc klimaty nie nasze, to jednak jakieś mentalne podobieństwo istnieje:-)

      Usuń
  10. Przeczytałam Do nad rozlewiskiem, bo trafiłam na fragment o ucieczce z kołomyj warszawskiej i nawet jakoś ją dokończyłam, ale nie miałam już w ogóle ochoty na żadną jej książką a film wiadomo klapa i tyle. Nie znałam przykazań Kołakowskiego są doskonałe w swojej mądrości. Oczywiście trudniej będzie z realizacją, ale co tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie najtrudniej jest nie wierzyć w sprawiedliwiość świata, bo może i jestem niewierząca, ale zawsze, choćby podświadomie mam nadzieję, że jakaś karma istnieje i niegodziwcy w jakiś kosmiczny sposób zostaną ukarani.
      Ale pewnie nie zostaną... A na pewno nie wszyscy. I z tym punktem najtrudniej mi się pogodzić.

      Usuń
  11. Pozycja zaliczona ja wolę coś takiego czasami poczytać ( może troszeczkę przy długie ) niż nie jeden poradnik "szczęścia " ;)
    Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia - ale wskazówki w drogowskazie życiowym jak najbardziej do przeanalizowania - nie za długo a dosadnie tak wolę ;)
    pozdrawiam
    Ps powiadają że tam na dole jest zabawa i się coś dzieję.... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poradniki "szczęścia" omijam szerokim łukiem, tak samo jak większość innych poradników, bo moim zdaniem one działają jedynie na portfele ich autorów;-)

      Usuń