niedziela, 28 czerwca 2015

Top z szalikiem

Wciąż mam niechęć do pozowania do zdjęć, ale na weekend przyjechała córka więc ją wykorzystałam.


Włóczka pochodzi z niechcianych zbiorów Kachazet, od których ją niedawno uwolniłam. Szczególnie spodobała mi się Yasmin, której do tej pory nie znałam. Okazało się, że jest to bardzo przyjemna w dotyku i miękka włóczka, trochę lejąca. Wspaniale mi się z niej dziergało.


Gdy tylko ją zobaczyłam od razu wiedziałam, że przerobię ją na topik z najnowszego numeru Akcesoriów (2/2015).


Do kompletu powstał szydełkowy szaliczek. Wykorzystałam wzór z bloga Lanas de Ana. Jestem wielką fanką bloga Any, której twórczość jest dla mnie niekończącym się źródłem inspiracji i wiedzy.


Topik:
Włóczka - "Yasemin" Himalaya (50% wiskoza, 50% dralon, dł. 200m/100g),
Zużycie - 265 g.
druty 5,5

Szaliczek:
Włóczka - "Summer" Yarn Art (70% bawełny 30% wiskozy, dł. 350m/100g)
Zużycie - 77 g.
szydełko nr 3,5.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Ołówek

O to, by kupić tę książkę, poprosiła mnie Mama. Borykała się wówczas z przewlekłą chorobą, była zniechęcona, rozżalona i strasznie bolało Ją, że jest taka zależna i niesamowystarczalna, że musi prosić o pomoc w zabiegach pielęgnacyjnych. Obejrzała w telewizji program o pani Katarzynie i tak dowiedziała się o książce. Kupiłam. Mama przeczytała od razu. Przeżycia autorki pomogły Jej spojrzeć na swoje problemy z innej perspektywy i łatwiej poradzić sobie z uciążliwością leczenia.

Mnie niespecjalnie ciągnęło do tej lektury. Lubię książki na faktach i biografie, ale jednocześnie nie przepadam za historiami typu "okruchy życia". Ale ostatnio nadarzyła się sposobność i przeczytałam.

Była piękną, samodzielną, pełną życia kobietą, szczęśliwą matką trójki dzieci, dynamiczną bizneswoman. Jej firma Ars-media odnosiła właśnie spektakularne sukcesy, gdy Katarzyna Rosicka-Jaczyńska niespodziewanie zachorowała... Na poprawną diagnozę musiała czekać aż trzy lata. Opinia lekarzy nie pozostawiała wiele nadziei. SLA, stwardnienie zanikowe boczne, jest nieuleczalną, śmiertelną chorobą, stopniowo wyniszczającą organizm, przykuwającą pacjenta do wózka inwalidzkiego i uzależniającą go od pomocy bliskich.

"Ołówek" to poruszające świadectwo heroizmu ludzkiego ducha. Autorka, która nie jest w stanie używać klawiatury komputera, pisała książkę, korzystając ze specjalnych elektronicznych urządzeń umożliwiających osobom niepełnosprawnym porozumiewanie się ze światem. Katarzyna Rosicka-Jaczyńska opowiada w "Ołówku" o swojej walce ze straszliwą chorobą. O latach, w trakcie których straciła wszystko, co zdołała w życiu osiągnąć - świetną pracę, duże pieniądze, przyjaciół... Wspomina też dawne czasy. Liceum - gdy chłopcy odkryli jej urodę, a ona w sobie zdolności przywódcze i nieumiejętność podporządkowania się zakazom, rozkazom, nakazom, autorytetom... Studia - gdy wśród zgiełku akademika, dyskotek, kawiarnianych spotkań wolna od szkolnych ograniczeń wreszcie pokochała naukę, na którą rzuciła się jak wygłodniałe zwierzę... Moment, gdy po pięciu latach niańczenia maluchów w cieple domowego ogniska, wpadła w wir pracy... 

Nie słyszałam o pani Katarzynie wcześniej. Nie znałam jej ani jako kobiety sukcesu, ani jako chorej, niepełnosprawnej, walczączej o godne warunki życia. Na pewno jest postacią wyjątkową i pełną charyzmy, którą można podziwiać za energię, wolę życia, żelazną konsekwencję w realizacji marzeń, ale ....nie polubiłam jej... Przytłaczała mnie jej dominacja i tempo życia, chęć podporządkowania sobie wszystkiego i wszystkich, przekonanie o własnej wyjatkowości, samozachwyty nad swoim przeszłym (przed wystąpieniem objawów choroby) życiem. Męczyły mnie opisy wyczerpujących imprez i pracy po nocach, egzotycznych wakacji, niebezpiecznych jazd samochodem, kolejnych małżeństw oraz romansów z bogatymi, sławnymi i żonatymi. Drażniło ciągłe podkreślanie kobiecości rozumianej jako umiejętność skupiania na sobie męskich spojrzeń, uwodzenia, kokietowania i manipulowania mężczyznami. Dla mnie takie życie wcale nie jest super.

Ale życie na wózku, bez możliwości poruszania się, samodzielnego jedzenia, komunikowania się, też budzi grozę. Pani Katarzyna jednak broni się przed współczuciem i litością. Nie chce uchodzić za bidulkę. Dyryguje bliskimi i opiekunami jak mają się z nią obchodzić i spełniać to, co sobie wymyśliła. Jest to równie denerwujące (gdy tak rozstawia ich po kątach i terroryzuje swoimi wymaganimi i żądaniami) jak uzasadnione, gdyż najbardziej zależy jej na tym, by ludzie wokół zobaczyli w niej człowieka, kobietę, a nie tylko chore ciało wymagające zaspokojenia podstawowych potrzeb. I właśnie ta perspektywa jest moim zdaniem w książce najcenniejsza. Bo zdrowemu bradzo trudno jest zrozumieć chorego. Szczególnie tak ekstremalnie chorego, jak pani Katarzyna, która przy pełni władz umysłowych, całkowicie straciła władzę nad swoim ciałem. Duchowo wciąż była pełną energii i pomysłów, kreatywną, ekstrawertyczną Kasią. Ale zamkniętą w chorym, pozbawionym kontroli i możliwości komunikacji z otoczeniem, ciałem...

Katarzyna Rosicka-Jaczyńska napisała dwie książki (za pomocą elektronicznej kropki przyklejonej do czoła, którą wybierała literki celując w wyświetloną na monitorze klawiaturę). Trzeciej nie udało jej się skończyć. Zmarła 17 listopada 2012, po dwunastu latach od pojawienia się pierwszych objawów choroby.

PS. Robótkowo się dzieje, ale nie mam weny do robienia sesji fotograficznych, a później obróki zdjęć - odrzuca mnie od tego zajęcia. Łatwiej mi siąść i napisać o książce...
Mania i Frania, po czterech tygodniach pobytu u nas, znalazły nowy, wspólny dom. Bardzo się cieszę, bo zależało mi na tym, by ich nie rozdzielać. Ale i smutno jest trochę...

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Chrup crunchy!

Do kompletu z puszką na musli, zrobiłam sobie puszkę na crunchy. Oraz samo crunchy, bo co mi po pustej puszce?


Robiłam wg TEGO przepisu. Mniej więcej. Bo zamiast płatków owsianych dałam mieszankę (owsiane + orkiszowe + żytnie) i zamiast mleka zwykłego dałam kokosowe, które sama zrobiłam*. Kokosową pulpę, która została mi po wyciśnięciu mleka, też dołożyłam do mieszanki.


Za to ściśle trzymałam się sposobu pieczenia. Wyszło genialnie. Słodko i chrupiąco. Idealny dodatek do musli lub deseru truskawkowego (lub innego, ale aktualnie truskawki są na topie) lub do przegryzania solo.


Przyznam się, że solo smakuje najbardziej:-)



*Przepis na mleko kokosowe znalazłam gdzieś w sieci i nie pamiętam gdzie.
Szklankę wiórek kokosowych zalewamy 1,5 szklanki wrzątku i odstawiamy na 2 godziny. Po tym czasie blendujemy i odciskamy. Wytłoczyny ponownie zalewamy wrzątkiem (1/2 szklanki), blendujemy (już bez czekania) i odciskamy. W sumie uzyskujemy około 2 szklanki przepysznego kokosowego mleka, które ponoć można przechowywać w lodówce, ale ja mam zawsze tak zaplanowane, żeby zużyć od razu całe dwie szklanki, bo przy okazji pieczenia crunchy można też upiec ciasteczka owsiane z dodatkiem kokosowych wytłoczyn i mleka, albo szarlotkę Sowy, o właśnie:-).

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rodzina zastępcza

Na działce, u koleżanki mojej Mamy, okociła się dzika kotka. Opiekowała się potomstwem z oddaniem, prawie ich nie opuszczając, aż pewnego dnia zniknęła. Osierocone kocięta darły się wniebogłosy, gdy tylko usłyszały kogoś w pobliżu. Serce się krajało... Mama zadzwoniła po straż miejską. Przyjechali w asyście pani weterynarz, która oceniła wiek kociąt na około 3 tygodnie. Dwa maluchy, wychudzone, ale zdrowe, zostały w legowisku, zaś trzeci, z ciężkim zapaleniem płuc, pojechał z panią doktor do lecznicy. Mama z koleżanką miały zająć się dokarmianiem tych pozostałych i obserwowaniem, czy zjawi się u nich matka.

Niestety, przez trzy kolejne dni się nie zjawiła. Pojawiły się natomiast głosy świadków, którzy widzieli, jakoby jakąś czarną kotkę gonił lis... No to ją pewnie dogonił, wywnioskowaliśmy smutno.

Pewnego dnia poszłam dokarmić kotki razem z Mamą. Gdy je zobaczyłam.... Takie maleńkie... Całkowicie bezradne... I zmarznięte, bo to akurat wtedy takie chłody przyszły, zdecydowałam - zabieramy je do domu!

I tak zostaliśmy rodziną zastępczą dla kociąt, które formalnie są na utrzymaniu miasta. Pan ze straży miejskiej regularnie dowozi nam karmę, mamy też zapewnioną opiekę weterynaryjną. Póki nie osiągną odpowiedniego wieku i nie znajdzie się ktoś zainteresowany adopcją, będą mieszkać z nami. 

Z powodu tymczasowości tej sytuacji nie chciałam dawać im imion, ale jakoś musieliśmy je nazywać... I  samo tak wyszło... Oto Mania i Frania:


To ich pierwsze zdjęcia, zrobione w tydzień po tym, jak do nas trafiły, czyli mają tu około czterech tygodni. Były wówczas jeszcze bardzo nieporadne. Niepewnie się poruszały i nie potrafiły jeść samodzielnie, trzeba było karmić z butelki.


Miały też problem z wypróżnianiem, szczególnie Frania. Masowanie brzuszków w celu pobudzenia perystaltyki nie przyniosło rezultatów, musieliśmy pojechać do lecznicy na lewatywę.


Tego dnia dowiedzieliśmy się, że ich siostra z zapaleniem płuc nie przeżyła... 

Po tygodniu różnica jest kolosalna. Nie dość, że kociaki opanowały sztukę jedzenia z miseczek, to stały się niesamowicie ruchliwe, pełne energii i bardzo ciekawskie. Poniżej zdjęcia z wczoraj:


Brendzia mogłaby być świetną matką zastępczą, gdyby pozwoliła się kociętom do siebie przytulić, ale ona chce je tylko i wyłącznie oblizywać...


Za to Maniek trzyma maluchy na dystans i za nic nie chce wziąć na siebie roli Bonifacego, który objaśniłby im zasady kociego stylu życia...



 

Po wyczerpujących zabawach kociaki po prostu zasypiają tam, gdzie stoją. Są słodkie zawsze, ale gdy śpią - najbardziej:-).



Mamy przy nich sporo zajęcia, ale też wiele przyjemności - opieka nad nimi, obserwowanie ich zabaw, które z dnia na dzień stają się dłuższe i zabawniejsze, przytulanie i głaskanie ich puchatych kadłubków, dotyk ich wilgotnych nosków, gdy domagają się pieszczot... to wszystko jest dla nas niesamowitą frajdą i wyzwala potężne ilości endorfin:-).

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Dostałam zaproszenie

... do zabawy blogowej od Basi i Ciapary. Pięknie dziękuję i śpieszę z odpowiedziami:-)

Pytania od Basi:


1. W jakim wieku nauczyłaś się robić na drutach?
Nie pamiętam dokładnie, ale to było w pierwszej lub drugiej klasie podstawówki, czyli mogłam mieć 7-8 lat:-). Razem z koleżanką przynosiłyśmy sobie do szkoły robótkę i na każdej przerwie siadywałyśmy na parapecie w korytarzu i dziergałyśmy. Nic konkretnego, takie wprawki tylko, ale do dziś pamiętam, jaką to mi już wtedy sprawiało przyjemność:-).
 
2. Gdy wygrasz w totka to....?
Rzucę pracę, to oczywiste:-). Zatrudnię kogoś do sprzątania w domu i wreszcie będę miała czas tylko na realizację swoich pasji. Kupię wagon najróżniejszych włóczek, a szczególnie takich, które do tej pory były poza moimi możliwościami finansowymi. I mieszkanie dla córki kupię i założę jej fundusz powierniczy. Na resztę brakuje mi wyobraźni;-)
 
3. Jakie jest Twoje ulubione zwierzę?
Kot. Albo pies. Albo jednak kot... Nie potrafię zdecydować...
 
4. Jakie ciasto pieczesz najchętniej?
Szybkie i niewymagające, czyli szarlotkowe i muffinkowe.
 
5. Czego nauczyło Cię prowadzenie bloga?
Otwartości. Zaczęłam pisać po cichu, tylko dla siebie i tylko u siebie, a teraz prowadzę aktywne życie blogowe i w sieci mam więcej bliskich znajomych niż w realnym życiu. Nigdy też tyle się nie wypowiadałam, co w blogosferze:-)

6. Lubisz lody?
Uwielbiam! Zawsze najbardziej lubiłam białe. Ale odkąd praktykuję "zdrowe odżywianie" prawie nie jadam, czasem tylko do szarlotki...
 
7. Gdzie byłaś ostatnio na wycieczce rowerowej?
Tylko po okolicach ostatnio jeździłam i to nigdzie daleko, najwięcej 20 km. I tak naprawdę, to nawet nie ostatnio było, tylko trochę wcześniej, bo ostatnio to pogoda była niesprzyjająca, a teraz mam w domu pewne bardzo absorbujące zajęcie, o którym pewnie niebawem napiszę:-)

Pytania od Ciapary:


1. Twoim największym marzeniem robótkowym jest zrobienie...?
...szydełkowej narzuty na łóżko. Ale obawiam się, że pozostanie ono niespełnione, bo  gdy się ma zwierzęta w domu, to szkoda takiej narzuty... A zwierzęta chyba będę miała zawsze, bo zawsze znajdzie się jakaś sierotka, która potrzebuje domu i miłości. Wobec takich potrzeb moje potrzeby przegrywają...

2. Twój idealny dzień wyglądałby jak? Napisz kilka zdań.
Budzę się rano rześka i wyspana, a za oknem świeci słońce. Mam w domu posprzątane i niczego nie muszę robić. Kuchnia pełna jest pyszności do jedzenia, tylko wyciągać z szafek i lodówki, i jeść w miarę apetytu;-). Jedziemy z mężem na wycieczkę rowerową, najlepiej do lasu. Zachwycam się przebijającymi między gałęziami drzew promieniami słońca, wsłuchuję w śpiew ptaków, wdycham pachnące igliwiem, leśne powietrze... Albo spacerujemy. Albo jedziemy na rolki. Też do lasu. Po powrocie mam jeszcze czas na wieczorny odpoczynek z robótką w ręce i ulubionym serialem na FOX-ie. W łóżku jeszcze kilka minut ciekawej lektury... I spać:-)

3. Gdybyś miała budżet wakacyjny bez limitów, to jakie wakacje byś wybrała i z kim?
Że z mężem, to oczywiste:-). Poza tym, to wszystko jedno. Nie mam żadnych podróżniczych marzeń.

4. Opisz co nosisz w torebce?
Portfel, dokumenty, klucze, pomadkę. Tyle:-)

5. Podaj trzy cechy, które zrażają Cię do ludzi.
Po pierwsze - nietolerancja i niewzruszone przekonanie o własnych racjach przy jednoczesnym wdeptywaniu w ziemię innych racji.
Po drugie - nieczułość na los zwierząt.
Po trzecie - nadużywanie alkoholu.

6. Aktualnie czytana książka. Kilka twoich refleksji o niej.
Stefan Zweig "Balzak". Wspaniale napisana psychologiczna biografia jednego z największych pisarzy europejskich. Co prawda w życiu nie przeczytałam ani jednej powieści Balzka więc nie mogę powiedzieć, że jego osoba jest mi specjalnie bliska, ale jestem miłośniczką pisarstwa Zweiga, szczególnie jego biografii - przeczytałam już Marię Antoninę i Marię Stuart, obie zrobiły na mnie duże wrażenie. Wspaniały język, niesamowita intuicja, wnikliwość i wyrozumiałość - to cechy, za które szczególnie cenię Zweiga.

7. Jaka jest technika robótkowa, której nauka śni ci się po nocach? I z lubością podziwiasz ją na innych blogach?
Aż tak, to chyba żadna:-). Ale chciałabym jeszcze nauczyć się frywolitki. I filcowanie bardzo mi się podoba. I papierową wiklinę też bym chciała doszlifować, bo to, co do tej pory robiłam jest strasznie prymitywne w porównaniu z tym, co widziałam na blogach. Aha, i szycie mi się jeszcze podoba, szczególnie technika patchworkowa:-). 

Moje pytania


Po raz kolejny powtórzę, że odpowiadanie na pytania, to betka w porównaniu z ich wymyślaniem... Ale przyszło mi do głowy, że skoro dziś Międzynarodowy Dzień Dziecka, to zaproponuję króciutką podróż do dziecięcych wspomnień:

1. Jeśli mogłabyś cofnąć się w czasie, to do jakiego dziecięcego wspomnienia cofnęłabyś się najchętniej?
2. Ulubiona zabawka. Napisz o niej kilka słów.
3. Lubiłaś szkołę? Jaki był Twój ulubiony przedmiot, a czego szczerze nie znosiłaś?
4. Ulubiona gra/zabawa: klasy, gumy, skakanka, a może coś jeszcze innego?
5. Jaka była Twoja ulubiona potrawa z dzieciństwa, a co wywoływało mdłości?
6.  Jaka była Twoja ulubiona dobranocka?
7. Wolałaś wakacje z rodzicami, czy raczej obozy, albo kolonie?

A swoje pytania kieruję do:

Mam nadzieję, że przyjmiecie zaproszenie, a podróż do czasów dzieciństwa sprawi Wam przyjemność:-)