wtorek, 28 lipca 2015

Nie tylko dla dzieci

Trzy tygodnie bez blogowania, to dla mnie rzadka sytuacja. Ale pogoda jest tak piękna i tyle różnych zajęć mnie absorbuje, że trudno mi się zmobilizować do pisania. Choć tematów niby nie brakuje, bo urlop był bardzo wypełniony. Szydełkowałam, czytałam, przerabiałam plony, które obficie znosiła mi z działek mama oraz, z lekkimi wyrzutami sumienia (że powinnam bardziej pożytecznie spędzać czas), oddawałam się innym przyjemnostkom. Na przykład kolorowaniu:-). To moja najnowsza namiętność.


Pozazdrościłam Edycie i kupiłam sobie własną książkę z kolorowankami dla dorosłych. Dla dorosłych, to nie znaczy, że z nieprzyzwoitymi obrazkami;-). Obrazki są... bardzo wyrafinowane:-). Z mnóstwem szczegółów. Dają niezliczone możliwości tworzenia własnych kompozycji.



Jestem pewna, że niektóre kartki, po pokolorowaniu, z powodzeniem będzie można oprawić i powiesić na ścianie. Są też i takie motywy, które (tak sobie myślę) będzie można wykorzystać w dekupażu, do transferu.



Podobno świat oszalał na punkcie kolorowanek dla dorosłych. Dla mnie całkowita nowość, a na Zachodzie publikacje tego gatunku biją rekordy popularności. Są reklamowane jako doskonały sposób na pobudzenie kreatywności, odprężenie i odstresowanie... Nie żebym jakoś specjalnie potrzebowała się odstresowywać, ale w dzieciństwie uwielbiałam kolorowanki. Zapomniałam już jakie to przyjemne i szalenie wciągające zajęcie! Ale też bardzo czasochłonne. Pokolorowanie jednego obrazka zajmuje mi jakieś trzy dni, tak więc taka jedna książka to zajęcie na lata;-).


Od razu uprzedzę pytanie: ale po co to???? Otóż, dla tego samego co układanie puzzli, stawianie pasjansów, czy rozwiązywanie krzyżówek - dla czystej przyjemności:-)


Do kolorowania kupiłam sobie woskowe kredki Bambino (24 kolory), bo pamiętałam, że w dzieciństwie to były moje ulubione - miały ładną paletę barw, były miękkie i dobrze kryły. Teraz trochę się nimi rozczarowałam. Niektóre kolory są bardzo kiepsko kryjące, trzeba mocno przyciskać, żeby uzyskać ciemniejszy odcień. Dlatego dokupiłam jeszcze komplet kredek ołówkowych plując sobie w brodę, że jakiś czas temu, robiąc porządek po córce i bratankach, wyrzuciłam całe pudełko z najróżniejszymi kredkami, bo wydawało mi się, że NIGDY już mi nie będą potrzebne...


wtorek, 7 lipca 2015

Surówka z czerwoną porzeczką

... czyli efekt kulinarnych inspiracji:-)

Kiedyś na Jadłonomi znalazłam surówkę  z kapusty czerwonej z granatem oraz sałatkę z pieczonych buraków również z dodatkiem granatu. Nawet wypróbowałam. Ale zarówno smak, jak i konsystencja granatu mnie nie przekonały, choć przyznaję, że wizualnie ten owoc robi bardzo dobre wrażenie.

Niedawno u Fidrygauki przeczytałam o sałatce z sosem teriyaki... Bardzo intrygująca, ale nie wypróbowałam, bo nie znalazłam u nas świeżej kolendry. Z zaskoczeniem jednak znalazłam na sklepowych półkach sos teriyaki - dla mnie całkowita nowość. Ciekawa smaku wzięłam i kupiłam.

Ostatnio zaś dostałam od Mamy wiaderko czerwonych porzeczek i reklamówkę buraków z liśćmi... I zaczęło mi się kojarzyć... A gdyby tak zamiast granatu - czerwone porzeczki? Trochę do granatu podobne - czerwone i soczyste i wcale nie aż tak kwaśne, jak je z dzieciństwa zapamiętałam:-). A zamiast kapusty czy pieczonych buraków - może by buraczane liście? I do tego słodki sos teriyaki... Do kwaśnych porzeczek może pasować...

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. A efekt smakowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. To będzie zdecydowanie jedna z moich najulubieńszych letnich, odżywczych i orzeźwiających surówek, w której kwaskowość porzeczki przepysznie komponuje się ze słodyczą marchewki, papryka ze słonecznikiem zapewniają genialną chrupkość, zaś cebulka z pieprzem dodają pikanterii. Całość aromatycznie i słodko otula sos teryiaki:-). No i kolorystycznie...  Jak dla mnie, nawet bez granatu - prawdziwa bomba;-).

KWAŚNO SŁODKA SURÓWKA Z CZERWONĄ PORZECZKĄ


Proporcje składników w większości podaję bardzo orientacyjnie. Dałam ile miałam. Nam wyszły z tego dwie porcje. Ale myślę, że taka ilość z powodzeniem wystarczyłaby dla czterech osób z normalnym, a nie nadętym jak nasz, apetytem;-).

* szklanka czerwonych porzeczek,
* dwie spore garści liści z buraków,
* dwie małe marchewki,
* garstka naci z marchewki,
* jedna zielona cebulka z białą bulwą,
* po kawałku papryki czerwonej i żółtej (po pokrojeniu w kostkę wyszło jej, mniej więcej, po garstce),
* łyżka sosu teriyaki,
* łyżka (kopiasta) ziaren słonecznika,
* łyżka oleju z suszonych pomidorów wraz drobno pokrojonymi suszonymi pomidorami,
* czosnek niedźwiedzi, sól, pieprz.

Porzeczki umyć i obrać z szypułek, osączyć. Marchewkę zetrzeć na tarku, na grubych oczkach. Buraczane liście, marchewkową nać, paprykę i cebulkę - pokroić. Dodać resztę składników, wymieszać, doprawić.


Niebo w gębie! Szczególnie, gdy zagryza się kromką pełnoziarnistego chleba z masłem i plastrem świeżego twarogu:-). Niestety, kromka nie załapała się do zdjęć... Ale była. I wciąż na wspomnienie tego smaku cieknie mi ślinka...

Przy okazji chciałabym się usprawiedliwić, że w najbliższym czasie będzie mnie trochę mniej w sieci. Bo się urlopuję. Jak na razie jest leniwie, upalnie i pysznie. Nigdzie nie wyjeżdżam, bo i po co, skoro i tak czuję, że jestem w Raju:-).