niedziela, 30 października 2016

Wdzianka dwa

... zrobiłam z jednego, o tego TUTAJ:


Pruć było mi szkoda, bo wzór ładny, więc rozczłonkowałam. Nie było łatwo, bo wdzianko powstało w jednym kawałku: od dołu przodów, do dołu pleców. Na wysokości ramion musiałam więc przeciąć nitkę i ją wypruć uzyskując żywe oczka. Każdy z trzech uzyskanych po rozczłonkowaniu elementów (dwa przody i jeden tył) zakończyłam osobno.

Z pleców powstało wdzianko typu shrug:


Do kompletu dorobiłam sobie mitenki. Żeby zrobić mitenki sprułam jeszcze TO wdzianko, nie było mi szkoda, bo poza tym jednym razem do sesji, więcej go nie założyłam. Mitenki mają większą szansę noszenia, szczególnie do tej narzutki:-).


Z dwóch przodów zrobiłam coś w rodzaju poncho:


Oba przody złożyłam na pół i zszyłam zewnętrzne boki, zostawiając otwory na ręce. Wewnętrzne boki obrobiłam szydełkiem tworząc pętelki, przez które przeplotłam sznurki łącząc w ten sposób obie części razem.

W tej postaci oba wdzianka bardzo przypadły mi do gustu i przewiduję, że w tym sezonie będą dość intensywnie użytkowane:-).


I mitenki także, bardzo praktyczne są:-).

wtorek, 25 października 2016

Czuję moc

Jestem na świeżo po seansie "Sufrażystki" oraz po wczorajszym proteście, w którym wzięłam udział. I czuję w sobie moc. Moc tysięcy kobiet, które protestowały dawno temu przede mną i teraz, które na przekór wszystkiemu zrezygnowały z bierności i postanowiły wziąć sprawę swoich praw we własne ręce. Dziś sytuacja jest inna niż sto lat temu. Mamy prawa wyborcze i równość zagwarantowaną konstytucyjnie. Ale na poziomie społecznych uprzedzeń, mam wrażenie, nic się nie zmieniło. Kobiece demonstracje wciąż spotykają się z taką samą pogardą, a kobiety biorące w nich udział, tak samo jak sto lat temu, narażają się na ostracyzm, szyderstwa i wyzwiska.

Mało nas było wczoraj w Rzeszowie. Może ze sto, może trochę więcej osób. Kobiet i mężczyzn. Czułam się wśród nich jak w domu. Jak wśród bliskich ludzi, dla których moje rozumienie świata i moje postulaty nie są patologią. Nie są absurdalne, nielogiczne, śmieszne. Wśród tych  obcych, ale w jakimś sensie bliskich mi ludzi, poczułam potrzebę wypowiedzenia się. Wypowiedzenia się o tym, jak bardzo bolą mnie słowa prawicowych komentatorów. Jak bardzo czuję się wyobcowana w swoim kraju, w społeczeństwie, które nie dostrzega, albo nie chce dostrzec, że prawo zmuszające nas do rodzenia odbiera nam godność, odbiera nam wolność.

Zmieniły się czasy, zmieniły się okoliczności, ale elementy walki z kobiecymi protestami pozostają wciąż bez zmian. Tak samo jak sto lat temu (i pewnie jeszcze wcześniej), próbuje się nas ośmieszyć, przestraszyć, podkopać naszą pewność siebie, zniechęcić, umniejszyć wartość naszych postulatów. Poraża mnie ilość pogardy i nienawiści w publicznych wypowiedziach na temat protestujących kobiet. Nazywają nas czarnymi cipami. Nazywają nas nienormalnymi, zdeformowanymi, morderczyniami. Zarzucają nam, że nasze obawy związane z całkowitym zakazem aborcji wynikają z lewackich fobii. Twierdzą, że nasze protesty inspirowane są przez grupy czerpiące z aborcji zyski i bojące się, że w wyniku zaostrzenia ustawy stracą swoje dochodowe źródełko. Próbują nas kneblować powołując się na wyroki sądów orzekające, że życie ludzkie zaczyna się w chwili poczęcia i od tego momentu podlega prawnej ochronie. Twierdzą, że wykorzystujemy osobiste dramaty do celów politycznych, gdy pełne bólu opowiadamy publicznie o nadużyciach wobec nas i krzywdzie, która nam się dzieje w związku z powszechnymi odmowami wykonywania aborcji nawet w sytuacjach, gdy można ją wykonać zgodnie z prawem. W poczuciu moralnej wyższości, w zgodzie z własnym sumieniem, prolajferscy lekarze dopuszczają się nie tylko zaniechań, ale nawet perfidnych kłamstw i manipulacji odmawiając pomocy i skazując na cierpienie pacjentki, które powierzyły im swoje zdrowie i życie... 

Czytając dziś kolejną porcję prawicowych komentarzy na temat naszego protestu czuję się zdruzgotana faktem, jak wielka przepaść nas dzieli. Oni widzą w nas "niszczycielki podstawowych fundamentów polskiej tożsamości i kultury". My w nich: twórców opresyjnego dla kobiet systemu społecznego i prawnego. Widzą w nas zagrożenie dla swoich wartości, gdy tymczasem my chcemy tylko pozbyć się łańcuchów, którymi pętają naszą wolę i ciała. Wolne kobiety nie są zagrożeniem. Wprost przeciwnie. Wolne kobiety są bogactwem dla każdego społeczeństwa, bo wnoszą do niego równowagę. Oraz mnóstwo innych wartości takich jak empatia na przykład...

Mówią, że każdy ma prawo do życia. Że życie jest wartością nadrzędną. Czyżby? Czy nie czcimy szczególnie pamięci tych, którzy to cenne życie oddawali w obronie innych wartości? Na przykład wolności...

Wolność. Wolność wyboru. Prawo do podejmowania własnych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Ocena własnych wyborów we własnym sumieniu. Wolna wola. Tylko tego i aż tego domagają się kobiety od początku istnienia kobiecych ruchów obywatelskich.

Wolność jest jak powietrze. Wolność jest podstawą świadomego życia. Przymus zaś zawsze jest gwałtem, który budzi opór i niezgodę. Przymus jest źródłem buntu. Szczególnie wtedy, gdy nie dotyczy wszystkich, a tylko wybranej grupy społecznej. Można się buntować po cichu. Kobiety są mistrzyniami cichego buntu. Można nam zakazać aborcji i w każdy możliwy sposób utrudniać zakończenie ciąży nawet wówczas, gdy mamy do tego prawo. Można przez dwadzieścia lat prowadzić agresywną kampanię pro-life. Można nas mamić obietnicami, przekupywać, straszyć, że bez naszych dzieci nasz kraj się załamie, przekonywać jak cudownie i wspaniale jest być matką... A wskaźniki przyrostu naturalnego i dzietności w Polsce i tak konsekwentnie i nieubłaganie lecą w dół. Przez ponad 20 lat obrońcy płodów nie zrozumieli, że przymus na kobiety po prostu nie działa. Ich działania doprowadziły jednak do tego, że cichy, prywatny strajk kobiet stał się wreszcie głośny i publiczny. Wyszłyśmy na ulice, by pokazać jak bardzo buntujemy się przeciw gwałtowi, który się na nas dokonuje. Wyszłyśmy na ulice, by pokazać, że nie pozwolimy się zniewolić.

Jestem porażona skalą nienawiści i pogardy wobec nas, jestem zdruzgotana przepaścią, jaka dzieli nas od naszych przeciwników... Ale jednocześnie jestem zbudowana solidarnością kobiet, mocą naszej protestującej grupy, wspólnotą uczuć, przeżyć i pragnień. Jestem zbudowana Waszymi komentarzami, za które dziękuję. Dodajecie mi sił i wiary. Nie jestem sama. Mam moc.

Rzeszów, 24 października 2016 r.
 

niedziela, 23 października 2016

Nie składamy parasolek!

Protest kobiet trwa. Nie możemy milczeć wobec wciąż aktualnych planów zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Nie możemy milczeć wobec trwającej kampanii pogardy skierowanej przeciwko kobietom broniącym swojego prawa do życia, zdrowia i ciała.

Nie domagamy się prawa do zabijania naszych dzieci. Stanowczo sprzeciwiam się takiej retoryce! To nie tylko obrzydliwe kłamstwo osób, które się nią posługują. To niebezpieczna manipulacja mająca na celu zastraszenie nas, zawstydzenie i uciszenie. Taka słowna agresja wymierzona przeciwko kobietom ośmielającym się protestować jest tym groźniejsza, że na poziomie podświadomości pozbawia nas pewności siebie, sprawia, że boimy się wyrażać własne zdanie, by nie narazić się na okrutne, niesprawiedliwe i po prostu NIEPRAWDZIWE zarzuty. Nie dajmy się sparaliżować tej słownej tyranii!

Obrońcy płodów mają dla kobiet tylko dwa scenariusze: albo będziemy bohaterkami i męczennicami, które bezwarunkowo poświęcą swoje życie dla dziecka, albo morderczymi egoistkami przedkładającymi własne prawa nad prawami niewinnego i bezradnego płodu. Uważam, że to obrzydliwe i niemoralne. Nie godzę się na żadną z tych ról! Jestem zwyczajnym człowiekiem. Kobietą. Obywatelką. I chcę sama o sobie decydować. O swoim życiu, zdrowiu, ciele, przyszłości... Zgodnie z własnym sumieniem. Mam do tego prawo i domagam się, by to prawo było respektowane.

O to właśnie chodzi w kobiecych protestach. Domagamy się po prostu respektowania naszych praw. ZMUSZANIE nas do rodzenia dzieci śmiertelnie chorych, upośledzonych, pochodzących z gwałtu, dzieci niechcianych i niekochanych jest wyrazem kompletnego braku szacunku dla nas jako ludzi, braku elementarnego poziomu empatii, całkowitej pogardy dla naszych uczuć i intelektu. Jest deptaniem naszej podmiotowości i godności. Jest działaniem ograniczającym naszą wolność i zmierzającym do sprawowania nad nami kontroli. To po prostu nie do zniesienia i nie do przyjęcia.

Nie trzeba być za aborcją, żeby być za wolną wolą, a przymus rodzenia nie jest żadnym ocaleniem dla dzieci, które przyjdą na świat niekochane i niepotrzebne, dzieci pozbawionych troski, i opieki, dzieci znienawidzonych, głodzonych, bitych, pozostawianych na śmierć fizyczną, lub skazanych na powolne umieranie ducha w toksycznych rodzinach, i przytułkach, w poczuciu samotności, krzywdy i nieszczęścia... To jest ta druga, brzydka strona życia, o której nie mówią obrońcy płodów. Wolą epatować fałszywymi obrazkami abortowanych zarodków, bo dla nich liczy się tylko święte życie prenatalne. Prawdziwe życie znika z pola ich zainteresowania i troski. Życie dzieci po urodzeniu, życie kobiet zmuszonych do niechcianego i przerastającego je macierzyństwa staje się do bólu ludzkie a więc nie warte już uwagi.

24 października, w rocznicę islandzkiego strajku kobiet, planowana jest II runda kobiecych protestów. To jest ten czas i ta okazja, byśmy przestały być głuche, ślepe i obojętne na działania rządzących. Chodzi o nasze życie. O naszą przyszłość. Weźmy udział i przemówmy własnym głosem, solidarnie: my rodzimy, my wychowujemy, my DECYDUJEMY.

środa, 19 października 2016

Ach, co to był za ślub!

Są wreszcie zdjęcia ze ślubu Dominiki i Rafała. Na razie tylko zdjęcia. Chciałam poczekać jeszcze na film, ale Dominika mówi, że to dopiero końcem listopada... 

Dominika i Rafał to małżeństwo cywilne. Ślub odbył się nie w urzędzie, a w domu weselnym. Umożliwiły to niedawno zmienione przepisy, zgodnie z którymi urzędnik może udzielić ślubu poza siedzibą urzędu stanu cywilnego pod warunkiem, że miejsce wybrane przez narzeczonych gwarantuje zachowanie powagi i doniosłości ceremonii oraz bezpieczeństwa wszystkich uczestników. Przepisy te weszły w życie 1 stycznia 2015 r., ale na naszym terenie mało kto z nich korzysta. Dla pani urzędnik, która udzielała ślubu naszym dzieciom był to dopiero drugi raz poza urzędem, ale jednocześnie pierwszy przy tak dużym gronie. Przyznała, że miała ogromną tremę:-).


My też mieliśmy! Państwo Młodzi również. Dla nas wszystko było pierwszym razem:-). Wydawało się, że zaplanowaliśmy wszystko w najdrobniejszych szczegółach i nic nie może pójść źle. A jednak zdarzyły się niespodzianki. Zdarzyła się na przykład awaria prądu. Dom weselny ma swój własny generator, ale on nie starcza na wszystkie media: brakło na oświetlenie. Pani fotograf i filmowcy musieli pracować w trudnych warunkach... Ale zdjęcia są piękne i film, nie mam wątpliwości, że również taki będzie:-).

Na ślubie nie wystąpiła moja dekupażowa skrzyneczka na koperty i życzenia. W ferworze przygotowań i przedślubnej gorączki gdzieś zaginęła... Odnalazła się następnego dnia w bagażu Panny Młodej. A tyle się nad  nią napracowałam...

Ale i tak było pięknie!

































Państwo Młodzi są nietypowym małżeństwem również dlatego, że oboje zdecydowali się na przyjęcie nazwiska współmałżonka, żeby nazywać się tak samo, ale żeby żadne z nich nie musiało rezygnować ze swojego nazwiska rodowego. Przez ostatnie tygodnie z wielką uciechą zmieniali swoje dane osobowe wszędzie tam, gdzie tylko trzeba i można było:-). Jestem ogromnie dumna z ich odwagi w przecieraniu nowych ścieżek i wytyczaniu własnych szlaków życiowych oraz tradycji. Jestem też dumna z ich gotowości i umiejętności osiągania kompromisów, bo przecież jest to jedna z kluczowych wartości, która przynosi równowagę w związku i obie jej strony obdarza należnym szacunkiem. A bez szacunku nie ma prawdziwej i trwałej miłości:-).

sobota, 15 października 2016

Ślubne akcesoria

Pasją Dominiki jest organizacja imprez. Nie wiem po kim ona to ma, bo my - rodzice - całkiem nieimprezowi jesteśmy... Ale nic to. Niech robi, co lubi. Na razie hobbystycznie, potem może zawodowo... Trzymamy kciuki i wspieramy:-).

Własny ślub i wesele był dla Dominiki nie tylko ważnym osobistym doświadczeniem, ale też sprawdzianem jej możliwości i umiejętności. Wszystko, od A do Z, zaplanowała i zorganizowała sama. Również w kwestii ślubnych rekwizytów i dekoracji. Do pomocy miała swojego utalentowanego świadka oraz mnie:-).


Mój wkład w imprezę to akcesoria ślubne dekorowane techniką decoupage. Wszystko w stylu i kolorystyce określonej przez Dominikę. Miało być subtelnie i romantycznie, w dyskretnych szarościach, z nutą niewinnego, acz wyrazistego różu:-).

* skrzyneczka na koperty i życzenia:


* pudełko na obrączki:

* spersonalizowane wieszaki na suknię Panny Młodej i garnitur Pana Młodego:


* okładka Księgi Gości:


* drogowskaz ślubny:


Dominika wraz ze swoim świadkiem przygotowała większość akcesoriów papierniczych: winietki, podziękowania, śpiewnik, karteczki do Księgi Gości... Wszystko samodzielnie zaprojektowane, wydrukowane i pocięte:




Pierwszy raz miałam okazję podjąć temat rękodzieła ślubnego. Ale mam nadzieję, że nie ostatni. Dominika ma pomysł. Prawdę mówiąc, to ona ma całe mnóstwo pomysłów:-). A ja i moje rękodzieło jesteśmy ich częścią. Z pewną nieśmiałością, ale też ogromnym entuzjazmem o nich myślę. Zobaczymy co z tego wyniknie:-).