poniedziałek, 25 czerwca 2018

Szydełkowy sweterek z odzysku

Najpierw, dawno, dawno temu, było zapętlenie. Wyplątałam się z wdziankiem;-). Naprawdę byłam szczerze zadowolona z efektu, jednak w praktyce okazało się, że wdzianko jest nienoszalne - w chłodne dni nadal było w nim chłodno, w ciepłe - za ciepło. Ale długo żal było pruć. Bo tyle przecież czasu i pracy w nie włożyłam. Zresztą i tak nie miałam żadnego nowego pomysłu. Aż do tego roku. W ferworze wiosennych porządków poddałam się spontanicznej decyzji o pruciu. Był pomysł, entuzjazm i właściwy czas, więc powinno się udać, ale coś jednak nie zadziałało. Emocje opadły, pasja się wypaliła i robótka znów trafiła do kąta... I nagle, w nieskończonych zasobach Pinteresta znalazłam TEN sweterek. Bingo! 

Uwinęłam się raz dwa i oto jest moja wariacja, wczoraj ukończony:




Nie lubię metek, ale tym razem naszyłam. Bez niej nie do odróżnienia jest  prawa i lewa strona, a już zwłaszcza - przód i tył;-).

Teraz parę słów o zdjęciach.

Zdjęcia to od jakiegoś czasu mój blogowy hamulec. Nie robię nowych wpisów, bo zniechęca mnie praca potrzebna do przygotowania zdjęć. Po pierwsze - musi być odpowiednia pogoda, żeby było dobre światło. Po drugie - muszę przemyśleć ubranie i umalować się. Po trzecie - wyjść w plener, bo podwórko mam niefotogeniczne. Ponadto - zaangażować męża, POPROSIĆ go (a mam koszmarny problem z proszeniem), wytłumaczyć mu CO i JAK ma fotografować, pozować (a wierzcie mi, że nie jest to dla mnie naturalny stan), sprawdzić efekty, skasować durne i nieudane ujęcia, znów pozować (przybrać radośnie zadowolony wyraz twarzy mimo zniecierpliwienia i niezadowolenia z wyników), z rezygnacją pogodzić się z niesatysfakcjonującymi efektami (nie tylko obwiniam fotografa, równie duże zastrzeżenia mam do modelki), wrócić do domu, przekopiować zdjęcia z aparatu na komputer, z 50-ciu ujęć wybrać około 5-10 najlepszych kadrów, przyciąć, wyprostować, rozświetlić, przyciemnić. Wyedytować jednym słowem... Jeśli jesteście zmęczone tym opisem, to zrozumiecie jak bardzo ja zmęczona jestem całą tą pracą;-). A przecież jest niedziela (bo zwykle robię to wszystko w niedzielę właśnie, bo na tygodniu to już kompletnie brak czasu) - dzień odpoczynku i LUZU.

Ale ostatecznie sama nałożyłam na siebie taką presję, więc żalu ani pretensji do nikogo nie mam. Jestem tylko zmęczona swoim perfekcjonizmem (albo robię coś jak najlepiej, albo wcale - nie potrafię na pół gwizdka) i permanentnie rozczarowana, bo rezultaty NIGDY nie są w stanie sprostać moim wymaganiom. 

Dziś mówię sobie dość. Muszę spróbować nauczyć się odpuszczać. Jeśli nie odpuszczę sobie w kwestii zdjęć, to w końcu znielubię blogowanie. Bo jeżeli robienie czegoś dla przyjemności ma być okupione tak ciężką pracą, to chyba nie warto. Wzięłam dziś pierwszą lekcję odpuszczania - zdjęcia sweterka powstały po pracy, na spacerze z psami, mąż zrobił je komórką, a niebo, jak widzicie, zachmurzone... Ogólnie światło denne. Ale za to spacer bardzo udany. Spytajcie psów:-)


A sweterek... może jeszcze powtórzę, żeby go ładniej pokazać. Ale przy okazji, na luzie. Nic na siłę:-).


21 komentarzy:

  1. Wdzianko mi się podobało ale sweterek jest o niebo lepszy i praktyczniejszy:) Co do zdjyzto sama idę na żywioł bo szkoda mi czasu na dopracowywanie detali. Może to źle ale zaoszczędzony czas spożytkuję na dzierganie albo pracę w ogrodzie:) Swego czasu też chciałam wszystko robić perfekcyjnie ale zatrzymałam się w pewnym momencie przemyślałam wszystko i zwolniłam:) Nie warto się katować a zdjęcia nieplanowane są najlepsze:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc właśnie! Nie chcę robić niczego po łebkach, ale też spinanie się tak, że blogowe zajęcia zamiast z przyjemnością zaczynają wiązać się z uciążliwością, to jest coś bardzo nie halo.
      I po drugie TAK - stawiam na praktyczność, bo okazuje się, że choć "oczami zjadam" wymyślne wzory i fasony, i takie też lubię robić najbardziej, bo ciekawie się je robi, to w noszeniu najlepiej sprawdzają mi się proste rzeczy. I tego zamierzam się trzymać:-)
      Dziękuję bardzo!

      Usuń
  2. Sweter znakomity. Chyba bardziej się przyda, aniżeli wdzianko.
    Pieski cudowne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta sissy to świetna włóczka jest! Też mam z niej swetrzysko (z kapturem!) i myślę, czy nie spruć i nie zrobić takiego bez kaptura, bo mnie kaptury denerwują pod kurtką :-D
    Świetny sweter! ♥ I cudownie w nim wyglądasz! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że naprawdę fajnej jakości ten akryl? A jestem chyba największą akrylową twórcą w blogosferze, więc wiem co mówię. Dobrze się dzierga, dobrze nosi i dobrze pruje - włóczka idealna;-).
      To teraz w chłodniejsze dni zakładaj, bez kurtki:-)
      Dzięki!

      Usuń
    2. Lubię akryl, nie dzieję wyłącznie z akrylu, ale lubię akryl i mieszanki tak samo jak wełnę (a czasem bardziej ;-)) i fakt, dobrej jakości akryl, który przetrwa lata to niestety rzadkość :-/
      Sissy rządzi, bardzo mi jej brakuje ;-(

      Usuń
    3. No niestety, bardzo niedoceniona przędza, szkoda...

      Usuń
  4. Sweterek świetny, bardzo Ci w nim ładnie. Praktyczny model;- myślę, że często w obiegu będzie :)
    Ja już bardzo dawno nic na bloga nie wrzuciłam właśnie z powodu zdjęć. Fotograf mój (córka) wyprowadził się i mieszka kilka kilometrów dalej. Nie chce mi się zawracać córce głowy, ale w końcu na jakąś sesję pasuje się umówić :) - raczej nie odmówi.
    Z nią przynajmniej mam taką wygodę, że zrobi i obrobi i nawet wrzuci na bloga. Ja tylko wybieram które fotki chcę.
    Gorąco pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie, blogowanie robi się strasznie skomplikowane, gdy człowiek musi korzystać z pomocy innych;-)
      Dziękuję i też pozdrawiam!

      Usuń
  5. Najlepsze zdjęcia są te nie pozowane:)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Reniu - masz absolutnie rację z tymi zdjęciami. Ja nie mam kogoś, kto by mnie sfotografował, dlatego pokazuję na płasko... Syn ciągle gdzieś - albo na wyjeździe, albo na treningu. Mąż ciągle szybko, szybko, bo zaraz ma kolejne spotkanie - w efekcie robi mi zdjęcia tak beznadziejne, że już nawet nie proszę. A córka fotografuje mnie nieostro, bo inaczej nie umie... Ech... A te Twoje zdjęcia wyszły super! Ogromnie podziwiam Twoją umiejętność przerabiania rzeczy, w których nie chodzisz, w takie, które są lepsze! Śliczna bluzeczka Ci wyszła!
    Ściskam Cię mocno!
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Asiu!
      Ja się nie mogę nadziwić, że na tyle zdjęć, które mi już mąż zrobił, on nadal nie czuje tematu, choć i tak wdzięczna jestem, że wśród napstrykanych kadrów zawsze znajdzie się parę, które da się jakoś wykorzystać. Po obróbce, ale jednak. Faktycznie najgorzej jest, gdy na zdjęciach brak ostrości, wtedy już nic nie pomoże, tylko kosz.
      Przydałby się manekin! Już parę lat się zbieram do zakupu, tylko wstrzymuje mnie troska - gdzie ja go postawię na stałe??? To nie jest drobiazg, który da się upchnąć w szafie...

      Usuń
  7. Masz racje trzeba czasem odpuścić.U mnie wygląda podobnie: mąż fotograf:D
    Aparat do bani, upadł na ziemię i coś mu się chyba z przysłoną zrobiło:(
    Modelka z tyłu liceum z przodu...
    Grunt to się nie przejmować, ja tam lubię nasze blogi:))
    Drugie życie włóczki jak najbardziej trafne. Jestem za takimi metamorfozami.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi bardzo, dziękuję:-)
      Mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić do swojego życia więcej luzu, bo jak nie, to już chyba tylko psychiatryk, bo naprawdę już wariuję od tego;-)
      Mogłabym się przerzucić na fotografowanie córki - ona jest urodzoną modelką, a ja lubię jej robić zdjęcia, ale to też wymaga proszenia jej i dopasowania się do jej możliwości... Jak nie patrzeć d... z tyłu;-)
      Z tyłu liceum... haha, no doskonale rozumiem! Patrzę na swoje stare zdjęcia i nie mogę pojąć, jak mogła mi się tak bardzo twarz zmienić???? Już nawet nie chodzi o te worki pod oczami i bruzdy, ale nawet zgryz mi się wypaczył... Oloboaga, no!

      Usuń
  8. Świetny sweterek! :)
    Ach... czuję klimat z tym perfekcjonizmem... :) siedzi we mnie taki perfekcjonista-krytyk... i mnie zamęcza :) czasem aż do skraju wytrzymałości moich nerwów...
    Też nie umiem czegoś zrobić "ot tak" albo "jakoś". Albo najlepiej i starać się jak tylko umiem... albo wcale :) Choć przyznam: pracuję nad tym, żeby - jak napisałaś - czasem odpuścić.
    Ze zdjęciami miałam taki moment w trakcie prowadzenia bloga, że potrafiłam zrobić np. 70 fotek jednej pracy a później siedzieć dwie godziny i wybierać i obrabiać, kadrować, poprawiać światło, kolory... i w końcu doszło do tego, że sobie to obrzydziłam :) i ciągle marudziłam, że zostaje mi mało czasu na inne robótki... dlatego przystopowałam ze zdjęciami, nauczyłam się, że 10 min i 15 fotek będzie wystarczającym materiałem :)
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jak miło się dowiedzieć, że nie tylko ja tak mam! Bardzo dziękuję:-)
      Z pracami dekupażowymi jest łatwiej. Odkąd zrobiłam sobie kącik fotograficzny (mały, ale jednak!), to nawet mi to sprawnie idzie. Najgorzej jest właśnie z dzierganymi elementami garderoby, bo od początku blogowej działalności założyłam sobie, że będę robić zdjęcia udziergów, żeby było jak w gazetach... I zawsze kłuje mnie fakt, że nie dorównuję gazetowemu profesjonalizmowi, choć przecież z góry wiadomo, że dorównać szans nie mam żadnych.

      Usuń
  9. Przepięknie wyszedł! Też tak mam czasami, że prace leżą niedokończone, leżą i leżą. I ja już swoje odleżą, to wtedy przychodzi ten moment, w którym wszystko jest jasne i wiem co robić! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że wszystko zawsze dobrze się kończy; jeśli nie jest dobrze, znaczy, że to jeszcze nie koniec - normalnie jakby o rękodziele mowa;-) Choć tak prawdę mówiąc, z rękodziełem to nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej;-)
      Dzięki wielkie!

      Usuń