sobota, 1 września 2018

5 atrybutów, których zazdroszczę innym ludziom

Tego postu miało nie być. Bo zazdrość to taka brzydka cecha. Wstyd się do niej przyznawać. I chciałabym być PONAD. Ponad te wszystkie małe wredne odczucia. Chciałabym, by wypełniała mnie sama radość (tęcze wróżki i jednorożce) i wdzięczność  za to, co mam. Bo mam bardzo dużo i jestem tego świadoma, i szlag mnie trafia, gdy mimo to, gdzieś wewnątrz nieustannie kłują mnie jakieś braki.


No to dlaczego mimo wszystko ten post jest? Żeby to z siebie wyrzucić. Przyznać się raz na zawsze przed sobą i publicznie do swoich słabości-małości, nazwać je, wypunktować i wypuścić na wolność, może już cholery nie wrócą?

Otóż, proszę Państwa, zazdroszczę innym:

1. Dobrego startu


Inaczej rzecz biorąc, urodzenia w rodzinie, która jest w stanie dostrzec i rozwinąć potencjał swoich dzieci; która zapewni dziecku czas, i możliwości do odkrycia swoich talentów, pasji, i życiowej drogi; która jest bezpieczna, wspiera, motywuje, i ułatwia wszystko to, co rozumiemy pod pojęciem startu w dorosłe życie. Przykład? Proszę bardzo - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec, czyli siostry Kossak, córki znanego malarza, Wojciecha Kossaka. Gdyby urodziły się w rodzinach chłopskich, albo na przykład krakowskiej praczki, zamiast wziętego artysty, czy ktokolwiek zauważyłby ich talent? Czy pracując od dzieciństwa miałyby czas, by go rozwijać? Czy bez "chodów" i "pleców" wynikających z przynależności do elity towarzysko-kulturalnej, ich młode dramaty i komedie byłyby wystawiane w teatrach? Ktoś może powiedzieć, że siostry miały talent, bo pochodziły z utalentowanej rodziny. To prawda. Ale talent może się trafić każdemu (kojarzycie film Człowiek, który poznał nieskończoność?). Nie każdy jednak ma możliwość, by go dostrzec, rozwijać i realizować - to w dużej mierze zależy od tego, w jakiej rodzinie przyszło się na świat, od wrażliwości i wsparcia najbliższego otoczenia.

2. Inteligencji/mądrości


Tę kategorię rozumiem jako łatwość uczenia się, szybkiego kojarzenia faktów i wyciągania wniosków, mieści się w niej także umiejętność podejmowania dobrych decyzji, wytyczania i realizacji celów oraz panowania nad emocjami. Nie wiem na ile jest to cecha wrodzona, a na ile można ją wypracować, czy wyuczyć, albo wzmocnić wychowaniem. Może to jeden z danych talentów, nad którym trzeba popracować?... Nie mówię, że jestem całkiem głupia, ale bardzo często czuję, że nic nie wiem, niczego nie rozumiem i nie wiem co robić. Mam wrażenie, że nie kieruję swoim życiem, to życie kieruje mną, obijając w bezładnej drodze, bez jakiegoś szczególnego celu. Nade wszystko mi to doskwiera w zderzeniu z jakąś super inteligentną postacią, np. Marią Skłodowską-Curie, profesorem Kołakowskim, albo Wandą Rutkiewicz, albo Simoną Kossak, Einsteinem, Jackiem Hołówką, Richardem Dawkinsem, Stephenem Hawkingiem...

3. Bystrości/błyskotliwości w dyskusji

Podobno można się tego nauczyć. Kiedyś był nawet w szkołach taki przedmiot jak erystyka lub dialektyka, nie za moich czasów, jeszcze wcześniej i bardzo szkoda, że uznano, iż nie jest to umiejętność potrzebna w życiu. Jest bardzo potrzebna. Na przykład Amerykanie doskonale o tym wiedzą, tam dzieci od najmłodszych lat uczone są prowadzenia debat. A ja nie potrafię rozmawiać. Właściwe argumenty i błyskotliwe puenty nigdy nie przychodzą mi na czas do głowy, im ważniejszy dla mnie temat, tym jest gorzej. Emocjonuję się, zapowietrzam, zapominam słów... Dlatego niesamowicie imponują mi ludzie, którzy potrafią debatować. I nie muszę nawet się z nimi zgadzać, np. Kaja Godek... Kiedyś oglądałam program publicystyczny z udziałem jej i Wandy Nowickiej. Wanda Nowicka reprezentowała mój światopogląd, ale Kaja Godek ją po prostu zmiotła w rozmowie - spójnością argumentacji, refleksem, wygadaniem... Gdybym była sędzią przyznałabym wygraną przez nokaut dla Kai Godek, choć przecież wcale, a wcale, ani w najmniejszej części się z nią nie zgadzam.

4. Pogody ducha/zadowolenia z siebie i swojego życia


Nie to, że jestem niezadowolona... Ale zawsze jest nie dość dobrze, zawsze jest to ukłucie, że mogłoby być lepiej. Mogłabym być mądrzejsza, bystrzejsza, bardziej utalentowana, towarzyska, wyższa, zgrabniejsza, ładniejsza, mieć więcej pieniędzy, więcej czasu, lepszy zawód, lepszy styl, lepsze zdjęcia, lepszą stronę internetową, więcej polubień, czytelników i lajków... Ufff, to tak na szybko, a gdybym się zastanowiła.... znalazłabym dużo więcej "lepszości", których mi brak;-). Ale też przede wszystkim brak mi pozytywnego obrazu świata i ludzi. Wszystko w świecie wydaje mi się straszne. Życie jest trudne, a ludzie, jako gatunek - po prostu koszmar i największe zło uniwersum. Nie zrozumcie mnie źle - bardzo cenię wielu ludzi, z niektórymi osobami mam nawet bardzo pozytywne relacje, szczególnie doceniam wsparcie czytelników tego bloga - już nie raz wyciągaliście mnie dobrym słowem i szczerym zainteresowaniem z dołków... Wierzę w dobro, ale pojedynczych ludzi, jako ogół jesteśmy totalnie do bani - wymyśliliśmy religię, wojny i bestialskie tortury, znęcamy się nad innymi ludźmi, niszczymy przyrodę i inne gatunki, dla rozrywki mordujemy bezbronne zwierzęta i dla zysku traktujemy je jak martwe mięso jeszcze za życia.... Koszmar!

5. Że nie muszą sprzątać


Serio! Są dwa rodzaje ludzi, którzy nie muszą sprzątać - ci, za których robi to ktoś inny i ci, którym syf nie przeszkadza. Mnie przeszkadza. Brzydzi. Więc go dostrzegam. Czasami mam wrażenie, że jestem jedyną osobą w domu, która ma w tej kwestii tak wyostrzony wzrok. Ale nie cierpię sprzątać. To sprawia, że przez większość czasu w domu chodzę wkurwiona, bo albo sprzątam, albo widzę, że trzeba posprzątać. I to odkładam, bo gdybym reagowała sprzątaniem za każdym razem, gdy sytuacja tego wymaga, nie robiłabym w domu nic innego. Więc chcąc żyć nie poświęcając się tylko pracy zawodowej i sprzątaniu w domu, staram się przymykać oko na bajzel. Ignorować. Zająć się fajniejszymi rzeczami (robótkami, spacerami, rowerem, głaskaniem i przytulaniem zwierząt, zabawą z Florkiem, czytaniem... itp.). Ale kątem oka i tak WIDZĘ - upierdzieloną kuchenkę, zawalone brudnymi naczyniami blaty, zasyfioną wannę i całą resztę w łazience, zasierścioną kanapę i wykładzinę w sypialni, a pod podeszwami klapek bez przerwy zgrzyta mi kurz i inne śmieci na podłodze... I wtedy tak strasznie pragnę, by ktoś zdjął z moich barków tę odpowiedzialność za czystość w domu, tak ZAZDOSZCZĘ ludziom, którzy nie muszą się tym martwić, bo mają kogoś, kto się tym zajmuje (żonę na przykład;-)). 

Teoretycznie jest to sprawa do załatwienia - mogę zatrudnić kogoś do sprzątania. Już nawet próbowałam. Nie wyszło. Pani bez przerwy nie miała czasu, by do mnie przychodzić, a na koniec stwierdziła, że jednak nie daje rady (nie ze sprzątaniem u mnie, tylko ogólnie ze wszystkimi swoimi zajęciami). Później jeszcze kilka razy dawałam ogłoszenie, kilka pań niby wyraziło chęć, ale potem nie przyszło. Wcale nie jest łatwo zatrudnić dorywczo kogoś do sprzątania... 

A rodzina? Każdy ma swoje obowiązki. Sprzątanie jest moim. Oczywiście byłoby łatwiej, gdyby wszyscy sprzątali po sobie, a nie zostawiali niedopite kubki gdzie popadnie i niedojedzone talerze na blatach. Wciąż o to walczę. Wiadomo, że w domu, gdzie jest czworo dorosłych, jedno dziecko, trzy koty i dwa psy - się brudzi, samo z siebie, nie mam o to żalu, ale gdy osobie gotującej kipi zupa, bo się mu nie chce przypilnować i zmniejszyć gaz na czas, albo sos pyrczy pod przykrywką obryzgując wszystko na swojej drodze, albo coś się komuś rozleje, wysypie, ktoś czegoś nie doje i zamiast oczyścić talerz i włożyć go do zmywarki, zostawia go w stanie niedojedzonym na blacie.... no to... no wnerwiam się wtedy, że loboga! I co? I bez skutku. 

Serio, gdybym w życiu nie musiała zawracać sobie głowy sprzątaniem (jak na przykład wspomniane już Kossakówny - nie mam pewności czy bardziej zazdroszczę im talentów, czy niesprzątania), byłabym z pewnością co najmniej o 50 procent szczęśliwsza;-). I ile więcej miałabym czasu na fajniejsze działania! Bez wyrzutów sumienia, że "kradnę" ten czas dla siebie kosztem domowych obowiązków, bo rozumiecie - "kradzionym" czasem nie można cieszyć się beztrosko, "kradziony" czas smakuje z goryczą... 


A jak tam u Was? Zazdrościcie, czy udaje się Wam być PONAD?

Zdjęcia z Pixabay

48 komentarzy:

  1. Nie zawracam sobie głowy zazdrością dawno temu zostawiłam to za sobą i jest mi dużo lepiej:) Robię swoje i tyle:) A co do sprzątania to miałam to samo ale znalazłam sposób. Przestałam sprzątać:) I nagle nie było w czym ugotować obiadów czy zrobić herbaty lub kawy. Wtedy się nauczyli że każdy ma po sobie sprzątać a zmywamy i odkurzamy na zmiany.I jest na razyr dobrze od dłuższego czasu:) Sposób drastyczny ale pomógł 😀 Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, jak zazdroszczę, że nie zazdrościsz;-)
      Ha, ha, drastyczne sposoby bywają skuteczne:-) Ale ja nie mogę tak zrobić, bo to i we mnie by uderzyło - nie tylko oni nie mieliby pozmywanych kubków rano, ale i ja nie miałabym w czym kawy wypić;-). Więc złorzeczę i sprzątam. I najgorsze, że wszyscy się do mojego złorzeczenia przyzwyczaili - czemu babcia ma zły humor? Bo sprząta, Florianku!

      Usuń
    2. Zmyć jeden kubek dla siebie?;)
      Jeśli jest ktoś w domu, o kim wiadomo, że zawsze posprząta, to jest prawie pewne, że reszta domowników zostawi to tej osobie:)
      Nic nie zmienisz w tej kwestii, jeśli nie oddasz odpowiedzialności za to...

      Usuń
    3. Zgadza się, ale sprzątanie to jest właśnie moja odpowiedzialność i ja się na to godzę. Od reszty wymagam jedynie niebałaganienia;-) Więc kubki wypłukać z fusów i odstawić w jedno miejsce, talerze oczyścić z resztek i odstawić w jedno miejsce, a ja już pozmywam lub ułożę w zmywarce i będę pamiętać, by ją załączyć na wieczór, a rano opróżnię, by wszystkie naczynia były gotowe do użycia dla wszystkich;-). Podłogi odkurzę i pościeram, jeśli nie będą się na nich walały zabawki; pranie nastawię, jeśli rzeczy do prania będą w koszu, a nie porozwalane po całym mieszkaniu na wszystkich krzesłach i szafkach... itp. O to wciąż walczę;-)

      Usuń
    4. Ba, ale z tego wynika, że to niebałaganienie to też tylko Twoja odpowiedzialność, bo co z tego, że Ty wymagasz od reszty, skoro ta reszta się do tego nie garnie i ma to gdzieś.
      Wygląda to na walkę z wiatrakami, w dodatku okupioną Twoją wielką frustracją...

      Usuń
    5. Wierzę, że kropla drąży skałę:-) A poza tym, jak się wyniesiemy na dół, to też się część problemów rozwiąże:-)

      Usuń
  2. 1 i 5 :-D zdecydowanie!
    Wielkim szacunkiem darzę pracowników służb komunalnych oraz wszystkich, którzy zawodowo trudnią się sprzątaniem, gdyż NIENAWIDZĘ organicznie. Czasem działa przekupstwo i kolega mi odkurza, jak już naprawdę nie mam siły (a nie mam coraz częściej...).
    A reszta sama przychodzi, albo nie. Dobry start to coś, o czym wiele osób w ogóle w kategorii szczęśliwego zbiegu okoliczności nie myśli, a szkoda, bo przecież to wyłącznie łut szczęścia.
    Ech.
    Ja jeszcze zazdroszczę pięknym Japończykom, że są pięknymi Japończykami ;-) gdyż ja niestety - ani piękny, ani Japończyk... *wzdycha ciężko*
    Zazdroszczę też ludziom, którzy nie mają uciążliwych sąsiadów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że zawodowo sprzatanie nie dawałoby mi tak bardzo w kość, jak teraz, gdy muszę to robić w swoim CZASIE WOLNYM. I na dodatek jest to zajęcie tak niewdzięczne ze względu na swą nietrwałość, tak niewidoczne... Człowiek się może oharować przez dwa dni, żeby zrobić wszystko na błysk, a za parę dni znów wygląda jakbym tego nie robiła.
      W sumie mogłam napisać, że zazdroszczę ludziom, którzy LUBIĄ sprzątać, gdybym lubiła, też bym miała kwestię z głowy;-)
      A punkt pierwszy... Tak, zastanawiam się nad tym od lektury Małej Księżniczki, która tłumaczyła Rózi/Becky, że "to tylko przypadek, że ja nie jestem tobą, a ty mną"... Biedna Rózia niewiele z tego zrozumiała, bo jako sierota, dziecko ulicy, które nigdy się nie uczyło, nie rozumiała nawet słów, których używała Sara Crewe...
      Sąsiedzi, prawda, potrafią dać w kość, na szczęście bardzo rzadko mam okazję o tym myśleć;-)

      Usuń
    2. No właśnie, nietrwałość porządku przyczynia się do nie lubienia. Ja próbowałam polubić sprzątanie, nie powiem, że mi się udało. Jeden trik - jak się posprząta wieczorem w kuchni, rano widać efekt. Ale tylko przez chwilę, i to jest normalne. Myślę, że to kwestia przyzwyczajenia się do tego, że tam gdzie ludzie pracują tam jest nieporządek.

      Usuń
    3. Tak, myślę, że przyzwyczajenie do nieporządku bardzo by mi pomogło:-). Zawsze wieczorem robię porządek w kuchni, taki mam już porządek dnia;-), poza tym do mnie należy zapakowanie i załączenie zmywarki, bo tylko ja potrafię ją tak zapakować, by wszystko się zmieściło;-)
      Mój trik jest taki, by sprzątanie robić "z marszu", zanim pomyślę o tym, co robię. Najgorsze jest odwlekanie: po śniadaniu, po kawie, po herbacie, po jeszcze jednym rządku robótki... Czasem wpadam do domu po pracy i jeśli do obiadu jest dłużej niż 20 min. to od razu wyciągam odkurzacz i jeszcze zanim siądziemy jeść, zdążę odkurzyć i ogarnąć jadalnię i to nawet bez denerwowania się sprzątaniem:-D

      Usuń
    4. Nigdy nie udaje mi się wyciągnąć odkurzacza bez denerwowania się sprzątaniem :-P
      masz lepiej :-D
      ♥ ajlofju!

      Usuń
    5. Ha, samą siebie udaje mi się zaskoczyć taka szybką decyzją, taka jestem zdolna;-)

      Usuń
  3. Uważam, że zazdrość może być tzw. słuszna - taka jest wtedy, gdy skutkuje, tym że zazdroszczący zostaje pchnięty do działania i aktywności twórczej. Zazdrość staje się motorem do osiągania tego, czego normalnie, by się nie chciało. Mam na myśli aktywność naukową czy twórczą.
    Zazdrość czyli zawiść jest negatywna i paskudna i tego nie znoszę.

    Nie zazdroszczę ludziom dobrobytu, pieniędzy, powodzenia towarzyskiego, ale zazdroszczę wiedzy, umiejętności czasem zdolności, których ja nie posiadam.

    A sprzątać - też nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dokładnie tak samo mam.
      Taka zazdrość motywująca to jest zwana nawet amerykańską zazdrością;-). Jeśli sąsiadowi coś się udało, to jest dobra wiadomość, bo to znaczy, że i mnie może się udać:-). Nasza zazdrość często podszyta jest nieufnością i zawiścią właśnie. Nie wiem z czego to wynika... Może z naszej historii, bo u nas czyjeś powodzenie często wiązało się z kolaboracją - z zaborcą, okupantem, władzą.

      Usuń
  4. Ależ ja Cię rozumiem!!! przede wszystkim to życzę spełnienia, żeby już te cholery nie wróciły!
    Sama wiele razy mam podobne myśli i żale do nikogo, i patrzę z boku na siebie z politowaniem i się śmieję, bo w dzieciństwie wydawałam się sobie jakaś taka fajna (tak, pod każdym względem! szkoda, że zero z tego myślenia zostało, a wręcz przeciwnie, wciąż tworzę porażki, choć pamiętam, że kiedyś wydawało mi się, że porażki są po to, żeby je przekuć w sukcesy, Boże...)
    Szkoda, że nie powiem Ci, że sobie radzę, bo wręcz przeciwnie, do tego muszę sobie wciąż powtarzać, żeby się cieszyć z tego, co mam, bo już raczej nic pozytywnego mi nie przybędzie, a dużo mogę stracić. Pomaga na chwilę:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - żale do nikogo, kompletnie bezproduktywne, nie do naprawienia, a tylko psują samopoczucie, po co one komu???
      Moje pierwsze wspomnienia o sobie, jeszcze z przedszkola, są bardzo niefajne, dlatego mam wrażenie, że nigdy nie byłam zadowolona z tego, że jestem sobą, więc Tobie zazdroszczę tego okresu z dzieciństwa przynajmniej;-)
      U mnie też raz lepiej, raz gorzej sobie radzę z tymi myślami, ogólnie, gdy je uwalniam, to czuję się lepiej, przynajmniej przez jakiś czas, dopóki jakieś inne wredoty nie zaczynają mnie dręczyć;-)

      Usuń
    2. Anonimowy9/04/2018

      Podlacze sie, bo jak teraz patrze na moje zdjecia z przedszkola i dziecinstwa, to widze jaka bylam ladna, fajna dziewczynka:) a czulam sie jak kupka nieszczescia i brzydula:((( i na wszystkich fotkach mam mine nieszczesliwa:(

      Niesamowite, ze to co nam wmowiono na wlasny temat tak znieksztalcilo rzeczywistosc:( Tamtych lat juz nie odzyskam i tamto samopoczucie ze soba - zostalo mi po dzis dzien. Jedno sie zmienilo - staram sie byc szczesliwa, na ile moge. Bez przesadnego hurra optymizmu, ale bez cierpietnictwa i nieustannego narzekania.

      Issa

      Usuń
    3. Ja do tej pory tak się widzę, jak się czułam, choć teraz mam przynajmniej świadomość, że to tylko MOJE widzenie. Kiedyś wierzyłam, że wszyscy widzą to samo, co ja.
      No tak, ja też cały czas pracuję nad sobą, próbuję sobie poukładać różne rzeczy, by mi nie przeszkadzały cieszyć się tym, czym cieszyć się warto i należy:-)

      Usuń
  5. Polecam ksiazke Ian'a Robertson'a 'The Winner Effect'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znalazłam tej książki po polsku, u nas chyba jeszcze nie wydana...

      Usuń
  6. Anonimowy9/02/2018

    Fajna lista Ci wyszla:) Jak dla mnie pkty 1 i 4 bylyby wazne, gdyby byly do osiagniecia... Co do talentow i inteligencji - nie mam zastrzezen, nieskromnie, za to do lenia mam:( Jestem okropnym leniem i coz z tego, ze moglabym np pieknie wladac 10 jezykami, bo blyskawicznie sie ucze.... kiedy mi sie nie chce i pokonanie wlasnego niechciejstwa wymaga ogromu pracy. Takze wiesz, nie zawsze majac to, co chcielibysmy - umiemy to wykorzystac:/

    Co do sprzatania - nienawidzilam, bo mialam matke-terrorystke-pedantke. Co ciekawe, jak zostala sama w mieszkaniu, to raczej ma brudno! i zapach niemily:( w sprzataniu wazne jest stwierdzic co najczesciej sie balagani i przeorganizowac przestrzen. Za duzo brudnych kubkow - zostawic po 1 kazdemu i podpisac. Bedzie wiadomo kto nie umyl. Zmniejszyc ilosc talerzy, garnkow, sztuccow do niezbednego minimum. To wymusza zmywanie i sprzatanie na biezaco, nie robi sie tez taki potworny balagan, ze nic tylko bombe podlozyc i wyjsc z domu. Ja jestem balaganiara papierowa - to moja zmora. I szmaciana. Ciuchy, posciel, rozne szmatki mi balagania. Przy balaganie pomaga rowniez znalezienie kazdej rzeczy jej wlasnego, stalego miejsca. I wyuczenie domownikow, ze maja tam je odkladac. Potem to juz automat sie robi, gdzie co ma byc. Podzial pracy jest wazny. Ze w 1 tyg sprzata 1 rodzina, w 2 - druga. Dla mnie kiedys gehenna bylo reczne zmywanie (nie mam zmywarki). Teraz nie jest - zmywam sluchajac muzyki, czekajac az cos sie zagotuje, wstajac rano i robiac sobie herbate. Nie dopuszczam do wiekszych gor zmywania, plesni i smrodow, bo wtedy rzeczywiscie to obrzydliwa robota. Wiec tak naprawde sztuka jest znalezc sposoby na te nasze bajzelki - kazdy inny i tworczo sie z nimi rozprawiac:) Jak pisza wyzej dziewczyny - niezlym sposobem jest przestac sprzatac za innych:) brud i smrod pobedzie pare dni ale w koncu zrozumieja, ze musza sie wziac za swoja czesc pracy:) no i odgracenie domu jest dobre - mala ilosc jedynie uzywanych rzeczy - nie robi takiego bajzlu jak nadmiar...

    Issa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Takze wiesz, nie zawsze majac to, co chcielibysmy - umiemy to wykorzystac:/" - Ha, ha, w sumie nie pomyślałam o tym w ten sposób, jest to nawet dla mnie jakaś pociecha;-)
      Na pewno masz rację - na okiełznanie każdego bałaganu zawsze jest jakiś sposób. My swój sposób znaleźliśmy, gdy córka wyjechała na studia. I to się idealnie sprawdzało na tamten moment. Ale teraz, gdy wróciła (z mężem i dzieckiem) potrzebujemy nowego systemu, ale jeszcze tego nie wymyśliliśmy. Może nie szukamy dość intensywnie, albo ja nie szukam, bo liczę, że wiele z tych problemów rozwiąże się samych z siebie, gdy w przyszłym roku (mam nadzieję!) zrobimy sobie mieszkanko z garażu;-)

      Usuń
    2. Anonimowy9/04/2018

      To zycze Wam tego mieszkanka osobnego! Podziwiam tez, ze dajecie rade mieszkac w 2 pokolenia razem! W mojej rodzinie skonczyloby sie to jakas wielka, krwawa zbrodnia;( Ale moze tez, prewencyjnie, zeby sie tak nie meczyc i nie wsciekac (po co Florianek ma Babcie kojarzyc wsciaz ze wsciekla mina;) ustalic zasady wspolzycia na wspolnej przestrzeni? Nawet rozpisac dyzury czy obowiazki podzilic na wszystkch, po trochu?

      Issa

      Usuń
    3. Każda sytuacja ma swoje wady i zalety, ale ja ogólnie bardzo się cieszę, że mieszkamy razem. Oczywiście warto prócz wspólnej przestrzeni mieć te osobne, dlatego zrobimy sobie ten garaż. A tymczasem nie chcę sprawiać, by Dominika ze swoją rodziną źle się tu czuła. Nie chcę być "szefową", która rządzi i wymaga. I od ponad 20 lat staram się przyzwyczaić, że jeśli coś przeszkadza tylko mnie, to jest to mój problem. Dlatego właśnie to ja sprzątam;-) Reszta rodziny ma swoje obowiązki, bo u nas to nie przebiega w ten sposób, że każdy wszystkiego po równo, tylko każdy to, co robi najlepiej;-)
      Ale tego ogarniania po sobie nie odpuszczę, na spokojnie - kropla drąży skałę;-)

      Usuń
    4. Anonimowy9/05/2018

      Masz bardzo pokojowe i pelne milosci podejscie do rodziny:) Tak, podzial obowiazkow wg tego, kto co robi najlepiej (i przy okazji nie nienawidzi robic, tylko moze lubi, a moze w miare lubi albo po prostu umie dobrze zrobic) jest fajny.

      Ale takie drobiazgi, jak sprzatanie po sobie naczyn, wynoszenie smieci, nie zostawianie pelnego zlewu czy blatow, uzupelnianie zuzytych zapasow zakupowych itp itd to raczej normalne sa wsrod doroslych ludzi. I kazdy dorosly powinien o to swoje minimum porzadku dbac, na wspolnej przestrzeni. O ilez Tobie byloby latwiej tylko "dopucowywac" niz zaczynac wszystko od zera...Trzymam kciuki!

      Issa

      Usuń
    5. Dokładnie! Dzięki za te kciuki:-)

      Usuń
  7. Anonimowy9/02/2018

    p.s. Tez zazdraszczam niemeczacych i kulturalnych sasiadow. Moi sa przeciwienstwem i nawet zaczelam wojenki z nimi toczyc, po niemal 20-letnim zamieszkiwaniu obok. Mam ich dosc, ich wrzaskow, halasow, smrodow, brudu, nieliczenia sie z innymi, palenia mi pod drzwiami mieszkania, rozsypywania smieci pod drzwiami itd. Sprzeciwiam sie wiec, wzywam policje, przestalam kilku osobom mowic dzien dobry, kilka innych zdrowo opieprzylam. Jestem "ta zla" ale juz mnie sie mecze. Teraz obie strony maja dyskomfort - ja ich paskudnych zachowan, a oni mojego opieprzania i zdecydowanych dzialan, zeby w/w ukrocic. Mam spokojniej, ciszej i czysciej. I w sumie o to mi chodzilo. A ze nie dalo sie zachowac poprawnych relacji - no trudno. Moglam - za cene wlasnych zacisnietych zebow, ale juz nie chcialam.

    Issa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze się miotam między potrzebą spokoju wynikającą z dobrych relacji, a potrzebą spokoju wynikającą z zaspokojenia własnych potrzeb - często są to kategorie wykluczające się i tak, czy inaczej spokój jest nie do obronienia. Myślę, że w Twojej sytuacji postąpiłabym z sąsiadami tak samo:-)

      Usuń
    2. Anonimowy9/04/2018

      To moja pierwsza w zyciu tak zdecydowana walka o siebie i moje terytorium:) nowe doswiadczenie. Bo cale te 17 lat bylam "mila, grzeczna i uprzejma", a przeciez tamci ludzie nie byli, tylko ja wlasnie nie chcialam wojen... nie lubie zlej atmosfery, nie lubie byc przykra dla innych i szkoda mi energii na zlosci. Ale sie nie dalo. Granice zostaly tak mocno przekroczone, ze mimo niecheci, zaczelam wojne. Jest niemilo, chwilami wrogo nawet, ale trudno. Im tez nie jest przyjemnie, a w sumie to ich sprawka, czego zupelnie nie widza... Nie bede tu mieszkac wiecznie, zamierzam sie za jakis czas przeprowadzic, ale nie wiem czy chcialabym tak wojowac, po raz kolejny, w nowym miejscu. To bardzo wyczerpujace:(

      Issa

      Usuń
    3. Prawda, że wyczerpujące są takie konfrontacje. Obyś w nowym miejscu nie musiała się mierzyć z podobnym problemem!

      Usuń
    4. Anonimowy9/05/2018

      Wyczerpujace, frustrujace, irytujace. Zzeraja duzo energii. Teraz juz to wiem, ale tez czegos nowego sie nauczylam - ze czasem moge i chce oraz potrafie zawalczyc o cos, co jest dla mnie wazne, nawet wbrew zlosci, niecheci i wrogosci innych. Mam nowe narzedzie w reku. Niewazne, ze moze juz mi sie nigdy nie przyda (oby!), ale tez jakos czuje sie mocniejsza przez to, mimo ze poirytowana, zmeczona, czasem bezradna wobec ich glupoty czy chamstwa.

      W nowym miejscu zamierzam przede wszystkim poznac sasiadow, zanim sie wprowadze:))) Juz sobie to obiecalam! No i bede sie starac miec ich w miare niewielu... tu mam wielgasny, 13-klatkowy, 11-pietrowy blok:( Ponad 500 mieszkan, czyli jakis 1-1,5 tys mieszkancow! To jak male miasto, w 1 bloku. I chyba wszystkim nam jest tu za ciasno po prostu, niezaleznie od tego ze sa mieszkania wieksze i mniejsze i czasem mieszka w nich 5-6 osob, a czasem tylko 1. Dzieki!

      p.s. mam klopot zeby wrzucac komentarze, bo jest weryfikacja obrazkowa. I dopiero za 10 obrazkiem mowi mi, ze nie jestem robotem spamujacym:P

      Issa

      Usuń
    5. To narzędzia Bloggera i w kwestii komentarzy nic nie mogę ze swojej strony strony zrobić, choć rozumiem, jakie to może być wkurzające. Dla zarejestrowanych użytkowników nie ma problemu, ale dla kogoś, kto nie ma na bloggerze swojego konta, to na pewno pisanie komentarza nie jest łatwe. Mogę tylko zaproponować przejście na mniej oficjalną stronę - mojego maila:-). Gdybyś chciała pogadać o sąsiadach, konfrontacjach i innych emocjach, to zapraszam: ideasbyrenya@gmail.com.
      Faktycznie, takie doświadczenia zawsze czegoś uczą o sobie i to bardzo cenne, czego się w tej sprawie o sobie dowiedziałaś, na pewno masz w sobie teraz więcej mocy, którą będziesz mogła skutecznie wykorzystać w innych sytuacjach:-). Druga strona medalu jest taka, że nauka zawsze kosztuje...

      Usuń
  8. No toś pojechała:)))po pierwsze polecam poczytać książkę o Kossakównach i ich ojcu "Bagienna niezapominajka"Arael Zurli,to były wredne zimne suki,fakt-utalentowane:)))A po drugie ,trzecie i czwarte Ty to wszystko masz,tylko w to nie wierzysz!...a sprzątanie,to temat rzeka:)kto lubi sprzątać?hm moja przyjaciółka:)nawet jej mówiłam ,że ma szmatę w herbie:)))a tak serio,serio ustawiłaś się na pozycji -ja dla was zrobię wszystko i oni Cię zwyczajnie wykorzystują!każdy lubi być obsługiwany,nie znam nikogo kto nie lubi:)mój M ma na mnie sposób,ze jak mu się nie chce coś zrobić to marudzi,że go boli,że to już ostatni raz,że już nie może ustać,heh czasem się mu udaje a czasem ja udaję ,że nie słyszę:)))))życzę Ci spełnienia tych postulatów:))))pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za polecenie książki, nie znałam i nie słyszałam wcześniej! A mam na punkcie Kossaków małą obsesję, więc to dla mnie niezła gratka:-)
      Tak, z wszystkiego, co przeczytałam na temat krakowskich Kossaków wyłania się obraz dość zmanierowanych i trudnych osóbek i na pewno nie chciałabym ich za przyjaciół, ale mimo wszystko to szalenie ciekawe osobowości - wszyscy w rodzinie, bez wyjątku i gdyby to tylko było możliwe, to chciałabym, choć na chwilę, wejść w ich buty i nimi pobyć, żeby się przekonać, jak to jest być tak niezwykłym, twórczym i pełnym życiowej pasji:-)
      Jak się tak człowiek naogląda zewsząd takich pięknych, porządnych, stylowych mieszkań, to ze swoim wiecznym chaosem i rozgardiaszem, czuję się tym bardziej jak nieudacznik... I wtedy przywołuję sobie na myśl mieszkanie Simony Kossak - gajówkę w środku lasu, wraz ze wszystkimi jej mieszkańcami (stałymi i chwilowymi) i myślę sobie, że u niej na pewno również pełno było sierści, kurzu i innego nieporządku. I przez chwilę mi lepiej. A potem myślę, że być może jej to nie przeszkadzało. A mnie przeszkadza - potrzebuję czystej i uporządkowanej przestrzeni i nie mam na to lepszego sposobu, jak samej wziąć się do roboty;-)
      Dzięki bardzo!

      Usuń
    2. Kochana:)każda z nas potrzebuje czasem oddechu,żeby się upewnić ,że potrzebuje żyć w porządku bo to zapewnia jej harmonię życia:)))potrzebuje tez wypuszczenia pary z siebie,w sensie wyżalenia się ,ale to tylko dobrze robi na cerę:))hah(bo się nie marszczysz ze złości)
      A co do Kossaków to się zdziwiłam,bo też zawsze myślałam,że Kossak w domu to majątek!dzieło najwyższej sztuki!itpitd..a tymczasem pan malarz malował obrazy,obrazki te mniejsze jak mu brakowało pieniędzy na zachcianki swoich bab:)teraz Ci nie przytoczę jak dosłownie o tym malowaniu mówił,ale absolutnie niepochlebnie:))pozdrawiam

      Usuń
    3. Dziś jest na to słowo - komercha;-)
      No ale co artysta Kossak winny, że miał takie powodzemie? Poza tym rodzinę trzeba było utrzymać, a wielkie potrzeby miały nie tylko jego córki, sam też całkiem sporo wydawał na podróże, apartamenta i swoje liczne flamy...

      Usuń
  9. Ach! Uwielbiam Cię za ten tekst i bardzo cieszę się, że nie jest ponad to! :))) Szczery, dosłowny, błyskotliwy i bardzo bardzo prawdziwy... dziękuję za ten post :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, dziękuję, ale coś jednak poszło mi nie tak, bo nie udało mi się Ciebie skłonić do zwierzeń;-)

      Usuń
  10. Zazdroszczę ludziom talentów - Ty masz łatwość pisania, jesteś manualna, robisz piękne zdjęcia - zazdroszczę Ci Twoich talentów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, serio??? Człowiek nigdy nie docenia swoich talentów...
      Ale mi się ciepło zrobiło, na sercu i w ogóle:-)
      Dziękuję!

      Usuń
    2. Tak, ja też zazdroszczę Ci swobody wypowiedzi i pięknej konstrukcji tekstu! I tych recenzji, pisałam już o tym - po prostu genialne!

      Ale to jest zwykle (albo zawsze nawet) tak, że zazdrościmy innym jakiejś konkretnej rzeczy, a nie myślimy o ich "kuchni", czyli o tym jak wygląda ich całe życie i jaką cenę płacą za ten talent czy sukces. I jak poczyta się trochę biografii sławnych ludzi, albo poogląda filmów na ten temat, to zazdrościć się im zwykle odechciewa;)
      Co do niedoceniania siebie, to polecam zrobić sobie test talentów Gallupa. Każdy je ma! I to jakie fajne te talenty są wg Gallupa, bo u niego nie chodzi o talent do malowania obrazów czy pisania powieści:)

      Usuń
    3. Dzięki! Sprawdzę tego Gallupa i podpowiem też Dominice, bo ona też mocno siebie nie docenia, a ma na przykład ogromne talenty społeczne:-)
      Z tymi biografiami to masz rację, sporo ich czytałam i przy bliższym poznaniu często takie osoby tracą wiele ze swego autorytetu i estymy... Prawdę mówiąc to nie chciałabym być na miejscu ani jednej z osób, o której czytałam - mimo tego, że talentów im zazdroszczę, to całego życia już absolutnie nie;-)

      Usuń
  11. Muszę Ci bardzo podziękować za ten post... ja też czuję to "kłucie"... zazdrość... zazdroszczę dokładnie tych samych rzeczy; dodałabym może jeszcze "asertywności", "pomysłu na życie zawodowe", "wiary w siebie i wysokiej samooceny"... i na pewno jeszcze kilka pozycji bym znalazła.
    Podziwiam Cię, że zdobyłaś się na "wyrzucenie" tego. Bo we mnie - za każdym razem gdy zauważam tę zazdrość - pojawia się do tego jeszcze potworne poczucie winy... i wstyd też.
    Dlaczego dziękuję? Bo... egoistycznie przyznam, że po czytaniu poczułam, że nie jestem sama... że nie tylko ja mam takie kłucia w psychice, że nie tylko ja oglądam się dookoła i czuję, że mogłabym być lepsza, że mogłabym więcej tego czy tamtego...
    Staram się nad tym wszystkim pracować, ale to wcale nie jest takie łatwe.
    Pod wieloma cytatami z Twojego tekstu mogłabym podpisać się wszystkimi kończynami i sercem i rozumem też - w szczególności przy "inteligencji", "błyskotliwości w dyskusji" i "pogody ducha".
    Jeśli chodzi o inteligencję i tę błyskotliwość braki zaczęłam odczuwać już w gimnazjum i prześladują mnie do tej pory, nie umiem sobie z tym dać rady. Składają się, wraz z wieloma innymi czynnikami, na moje obecne poczucie totalnej bezużyteczności zawodowej. Ale to inna historia.
    Co do sprzątania... też mnie to prześladuje. Na 37 metrach mieszkam ja, partner i nasz brzdąc. Na tak małej przestrzeni ciągle jest bałagan, widać każdy pyłek i każdą rzuconą niedbale rzecz... Staram się odkurzać codziennie. Szoruję regularnie łazienkę. Zbieram zabawki. Myję okna. Nigdy nie widzę końca i ZAWSZE mi coś przeszkadza (choć słowo "wkurwia" jest tu bardziej nie miejscu) - jak napisałaś "kątem oka" zawsze coś dostrzegę... Czasami przez ten sprzątaniowy obłęd nie jestem w stanie usiąść i się zrelaksować.
    Przy tym problemie trochę pomogła mi książka "Chujowa pani domu"... muszę chyba do niej kiedyś wrócić :)
    Mam nadzieję, że zarówno Tobie jak i mnie uda się przezwyciężyć te odczucia.
    Pozdrawiam Cię serdecznie... i naprawdę bardzo, bardzo dziękuję za ten wpis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ mnie podniosłaś na duchu swoim wpisem!
      Oczywiście, że też mi wstyd przyznawać się do takich rzeczy, nie tylko dlatego, że zazdrościć "nie wypada", ale zazdroszcząc przyznaję się do tego, że mi czegoś brakuje, a w obowiązującej kulturze sukcesu jakiekolwiek braki to wstydliwa ułomność... Takie mam poczucie.
      Poczucie winy też mam. Że nie doceniam tego, co mam.
      Dlatego tak podnosi mnie na duchu, że nie tylko ja borykam się z takimi uczuciami, które potrafią sączyć truciznę w całkiem dobre przecież życie. Może przydałby się klub Anonimowych Zazdrośników, bo taka pomoc wzajemna ludzi, którzy podobnie przeżywają bywa bardzo cenna:-)
      W prowadzeniu błyskotliwych dyskusji na pewno nie pomógł mi fakt, że się jąkam. Teraz już dużo mniej, ale w czasach szkolnych bardzo dało mi to w kość...
      A sprzątanie... to cała epopeja najskrajniejszych emocji. Ktoś z boku pewnie popukałby się w czoło, że robię problemy z takiej błahej przyczyny, i poświęcam tematowi stanowczo zbyt wiele uwagi, dużo więcej niż to warte. Ale cóż, no tak właśnie czuję i czas/wiek wcale nie wpływa w tym wypadku kojąco;-)
      Pozostaje mi życzyć Tobie (i sobie) powodzenia w pracy nad sobą, może więcej luzu i dystansu oraz docenienia siebie (to strasznie trudne!). Jesteś szalenie utalentowaną osobą i często patrząc na zdjęcia Twoich prac odczuwam to znane ukłucie, bo robisz cudne rzeczy, wysmakowane, w pięknym stylu. Bardzo podziwiam!
      Ściskam serdecznie:-)

      Usuń
    2. O, i to co napisałaś "czegoś mi brakuje, a w obowiązującej kulturze sukcesu jakiekolwiek braki to wstydliwa ułomność" to kolejny cytat, pod którym mogę się podpisać... :)
      Wytykam sobie wszystkie takie ułomności... wstydzę się... mam poczucie winy, że nie jestem tak dobra jak mogłabym być... i tak w kółko.
      Nieraz próbuję to wszystko wyjaśnić np. partnerowi. Ten zaklęty krąg zazdrości, poczucia winy, poczucia bycia gorszym, który często wpędza mnie we wstyd połączony z tym uczuciem, że nie umiem doceniać wielu rzeczy, a to znów prowadzi mnie w poczucie winy... topornie idzie nam to wyjaśnianie, przyznaję :P Może powinnam mu podsunąć Twój post do przeczytania.
      Swoją drogą ten wpis zrobił na mnie także wrażenie pod względem słownictwa... i tego jak organizujesz i układasz myśli. Zresztą inne Twoje posty (np. "Pod Tęczowym Sztandarem") tak samo. Zdania i ich sens są takie... idealnie w punkt, takie klarowne. Np. Chodzi za mną sformułowanie, że "jako ogół jesteśmy do bani"... doskonale ujęte :)
      Dziękuję za Twoje słowa - o mojej twórczości :) są jak cegiełki, które pomagają przy budowaniu wiary w swoje możliwości :)
      To wszystko tak nas jakoś kłuje może dlatego, że mamy dusze perfekcjonistek? (o perfekcjonizmie też kiedyś wspomniałaś :))
      Tak, więcej luzu i dystansu na pewno nam się przyda... Trzymam kciuki za nas :)
      przesyłam serdeczne pozdrowienia

      Usuń
    3. Zawsze potrzebowałam pisania, żeby sobie uporządkować różne myśli i uczucia, wiele rzeczy staje się dla mnie jasnych właśnie podczas pisania, wiele rzeczy zaczynam rozumieć dopiero wtedy, gdy uda mi się je wydobyć ze świadomości za pomocą słów, gdy znajdę dla nich właściwą nazwę. Dla mnie ma to wartość terapeutyczną, ale bardzo się cieszę, gdy uda mi się trafić z tym moim pisaniem również do innych:-). Myślę, że takie zrozumienie/porozumienie to też jest rodzaj chemii, czy też konkretniej mówiąc chodzi o podobną wrażliwość i to pewnie ona zadziałała najmocniej w naszej relacji. I bardzo się z tego cieszę, bo miło jest w bezkresnej cyberprzestrzeni spotkać pokrewną duszę:-).
      Nam samym nie jest łatwo siebie zrozumieć, a co dopiero, żeby inni nas rozumieli! Ale im lepiej rozumiemy siebie, tym łatwiej nam zrozumieć innych. Rozmawiając ze swoim mężem też mam często wrażenie, jakbym ślepemu próbowała kolory opisywać... W wielu sprawach dysponujemy po prostu inną... "bazą danych", jeśli można to tak nazwać:-). Ale i tak dyskutujemy. Do niektórych spraw trzeba więcej czasu, czy też większego wspólnego doświadczenia, w innych wystarczy tylko trochę dobrej woli i postawienia się w sytuacji rozmówcy. I tak się uczymy siebie nawzajem już od 25 lat, choć jak pisałam przy innej okazji pierwsze 10 było trudne i wcale nie było pewności, że nastąpi po nich kolejne 15;-).
      Perfekcjonistą też nikt się nie rodzi... To nasze odzienie wierzchnie, które nałożyli nam świadomie lub nie (pewnie nie) najbliżsi. Nie wiem, czy da się go pozbyć, ale wszystko zawsze ma dwie strony, więc i perfekcjonizm nie musi być tylko przekleństwem, dlatego cały czas próbuję go oswoić, z różnym skutkiem, zależy od dnia;-)
      Też trzymam kciuki i dziękuję Ci za Twoje zaangażowanie w temat i wkład w dyskusję, naprawdę bardzo miło mi się z Tobą rozmawia:-).

      Usuń
  12. Dziękuję! Cieszę się, że moja książka dała Ci do myślenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam, ale znam tytuł wspomniany we wcześniejszym komentarzu:-). Nie mam aspiracji być perfekcyjną panią domu, ale lubię czystość, choć nie lubię sprzątać i chciałabym nauczyć się jakoś tę sprzeczność bezboleśnie pogodzić... Najbardziej kuszącym rozwiązaniem jest zrzucenie tego obowiązku na kogoś innego, choćby nawet za pieniądze, ale wbrew pozorom wcale nie jest to takie proste...

      Usuń