Strony

środa, 29 kwietnia 2009

Złote myśli i co z nich wynikło

Czytałam dziś w Biblionetce recenzje "Cienia wiatru" Wiele jest bardzo pozytywnych, ale zdarzają się też opinie, że jest to wyjątkowo nudna książka. Zastanawiałam się dlaczego tak jest, że ta sama książka może wzbudzić krańcowo różne emocje. Czy można obiektywnie uznać, że jakaś książka jest dobra? I co to w ogóle znaczy? Wtedy przypomniało mi się zdanie, które Carlos Ruiz Zafon zawarł w swoim utworze: Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie.

To zdanie poruszyło mnie już w trakcie czytania. Musiałam na chwilę się zatrzymać i zamyśliłam się nad jego treścią. Moim zdaniem nie dotyczy ono jedynie książek. Dotyczy wszystkiego, z czym się w życiu stykamy. Nasze reakcje na to, czego doświadczamy są właśnie wyrazem tego, co w sobie nosimy. To dlatego optymista widzi szklankę w połowie pełną a pesymista w połowie pustą, choć w jednym i drugim przypadku ma ona tyle samo zawartości.

To dlatego mój szwagier nie może zrozumieć sformułowania, że każdy nowy dzień jest pierwszym dniem reszty życia. On twierdzi, że to zdanie nie ma sensu, jest nielogiczne i z gruntu błędne, gdyż każdy dzień nie może być pierwszy. A ja się złoszczę, bo czuję się bezradna, bo nie umiem mu wytłumaczyć, że to zdanie ma ogromny sens. Zawiera się w nim pewna, bliska mi, filozofia życiowa, dzięki której wierzę, że każdy nowy dzień jest cudem, darem, szansą. Że każdego dnia mogę zrobić coś dobrego, mogę na nowo zachwycać się światem, mogę mieć plany, wytyczać cele, zmieniać się i nigdy nie jest na to za późno.

Zastanawiam się co sprawia, że we mnie to sformułowanie zakwita, budzi pozytywne emocje, optymizm, radość życia, a w innych wywołuje dysonans, sprzeciw i zaprzeczenie? W jakie czułe struny mojej osobowości uderza, że ogarnia mnie złość, gdy ktoś poddaje jego sens w wątpliwość? I to złość nie byle jaka, lecz prawdziwa wściekłość, która zaślepia i uderza w osoby całkowicie nie związane z tym incydentem. Co ja noszę w sobie, że tak reaguję? Czy jest na to jakieś lekarstwo?

Byłam dziś niemiła dla mojej mamy, dlatego, że czułam wściekłość wobec mojego szwagra. I to mnie gryzie, bo naprawdę sprawiłam jej przykrość. Gdyby to była inna mama, to ja bym przeprosiła, ona by zrozumiała i byłoby OK. Ale moja mama należy do tych trudnych. Będzie się pławić w poczuciu krzywdy (choć wcale tego nie lubi, ale nie potrafi nad tym zapanować) i wzbudzać we mnie poczucie winy. I z całą pewnością nie da się przeprosić. Czeka mnie kilka tygodni urazy i wieczna pamięć o tym zdarzeniu.

Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia skłaniają mnie do refleksji i zmuszają do zastanowienia. Mam w sobie dużo radości życia i optymizmu i to jest dobre. Ale mam też w sobie wiele złości. Nieważne skąd się wzięła, muszę z nią sobie jakoś poradzić, muszę ją oswoić, sprawić, by mi służyła, a nie raniła mnie i ludzi wokół. A fundamentalne pytanie brzmi: jak tego dokonać? Ktoś ma jakiś pomysł?

wtorek, 28 kwietnia 2009

"Cień wiatru"

Na okładce przeczytałam: W letni świt 1945 roku dziesięcioletni Daniel Sempere zostaje zaprowadzony przez ojca, księgarza i antykwariusza, do niezwykłego miejsca w sercu starej Barcelony, które wtajemniczonym znane jest jako Cmentarz Zapomnianych Książek. Zgodnie ze zwyczajem Daniel ma wybrać, kierując się właściwie jedynie intuicją, książkę swego życia. Spośród setek tysięcy tomów wybiera nieznaną sobie powieść "Cień wiatru" niejakiego Juliana Caraxa. Zauroczony powieścią i zafascynowany jej autorem Daniel usiłuje odnaleźć inne jego książki i odkryć tajemnicę pisarza, nie podejrzewając nawet, iż zaczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia, która da również początek niezwykłym opowieściom, wielkim namiętnościom, przeklętym i tragicznym miłościom rozgrywającym się w cudownej scenerii Barcelony

A teraz moje wrażenia.

Hmm, zastanawiam się jak to ująć. Gdy ją czytałam, to jednocześnie podobała mi się i nie podobała. Czasami myślałam: Boże, co za nudy i ten język... A znów za chwilę: jejku, to fascynujące!

Więc tak, po pierwsze język: bardzo bogaty, starodawny. Czasami zapominałam, że akcja toczy się w latach pięćdziesiątych XX w. i wyobrażałam sobie bohaterów w strojach z poprzedniej epoki. Często zdarzało mi się, że nie rozumiałam użytych w książce słów, tak bardzo były one archaiczne. W kwiecistych wypowiedziach bohaterów od czasu do czasu pojawiały się jednak całkiem współczesne przekleństwa, co dawało niezwykle ciekawy i komiczny efekt.

Po drugie forma: stylem nawiązująca do powieści dziewiętnastowiecznej. Mogłabym ją również określić jako powieść z gatunku "płaszcza i szpady". Jest romans, tajemnica, dobry główny bohater, który usiłuje ją rozwiązać i czarny charakter, który wszystkim psuje szyki, miesza, intryguje i choć przez większość powieści trzyma się z boku, to czuć, że to on pociąga za wszystkie sznurki.

Po trzecie treść: niezwykle barwna opowieść. Może nie trzymająca w napięciu i nie tak wciągająca, jak czytane przeze mnie ostatnio thrillery, ale na pewno interesująca i przykuwająca uwagę.

Podobało mi się również to, że jest to historia o książce, o tym jaki wpływ książka może mieć na życie czytelnika. Wiem to z doświadczenia. Niejedna historia zafascynowała mnie do tego stopnia, że chciałam jak najlepiej poznać autora, dowiedzieć się, co sprawiło, że potrafi on (lub ona) pisać takie powieści. Zazwyczaj, gdy spodobała mi się jedna lektura danego autora, natychmiast szukałam innych, a wszelkie pozytywne emocje, których doznawałam względem książki przelewałam również na pisarza (lub pisarkę).

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Co to za drzewko?

Zachęcona efektami czereśniowej sesji fotograficznej wzięłam aparat i udałam się na poszukiwania kwitnących drzew i krzaczków. Szczególnie urzekło mnie poniżej prezentowane drzewo. Liście ma brunatne, a kwiatki  jasnoróżowe. Nie mam pojęcia co to takiego, ale wygląda  p r z e ś l i c z n i e.






Komentarze 
 
 
2012/01/12 14:54:02
To rajska jabłoń :)
 
2012/01/13 08:13:27
Mówili też, że śliwowiśnia:)
Dzięki!

piątek, 24 kwietnia 2009

Urodziny:)

Dokładnie trzydzieści sześć lat temu przyszłam na świat. Coś się kończy, coś zaczyna... Takie momenty zazwyczaj zachęcają do podsumowań i rozliczeń. Dzisiejsze urodziny nie są jakimś okrągłym jubileuszem, jednak nie da się ukryć, że osiągnęłam właśnie znamienny wiek. Według sondaży między 35-tym a 36-tym rokiem życia zaczyna się bowiem WIEK ŚREDNI. Dla respondentów biorących udział w tym badaniu jestem więc "panią w średnim wieku". Dla mojej córki jestem nawet "osobą starszą", (wiem, bo sama kiedyś tak o mnie powiedziała). Ale tak naprawdę wcale nie czuję się jak "starsza osoba", czy "pani w średnim wieku". Wciąż i niezmiennie uważam się za osobę młodą. Mam swoje pasje i wciąż zdarza mi się odkrywać coś nowego, na przykład ostatnio - bieganie.

Kiedy kończyłam lat trzydzieści, wydawało mi się, że moje życie nic nowego mi już nie przyniesie, że wszystkie karty są już rozdane. To była bardzo depresyjna świadomość, ale na szczęście okazała się zupełnie nieprawdziwa. Gdy przypomnę sobie ile fascynujących rzeczy przytrafiło mi się w ciągu ostatnich sześciu lat, nie mogę uwierzyć, że wcześniej wydawało mi się, iż moje życie jest już praktycznie skończone. To tylko świadczy o tym jak bardzo brakowało mi wyobraźni, gdy byłam młodsza. Dopiero po trzydziestce zaczęłam odkrywać tzw. pełnię życia. Nabrałam odwagi dla realizacji własnych celów, ale też pogodziłam się ze swoimi ograniczeniami. Jestem, jaka jestem. Przeciętna. Nie wybijam się szczególnie w żadnej dziedzinie, ale czy fakt ten ma mi psuć satysfakcję ze wszystkich moich przedsięwzięć? Absolutnie nie!

Mam bloga, którego nikt nie czyta, ale to przecież moje własne miejsce w globalnej sieci. Są tu moje wspomnienia, moje wrażenia, moje wzruszenia i moje tworzenia. Mam ogromną satysfakcję z prowadzenia go, że nie wspomnę o gimnastyce umyłsowej, jakiej poddaję się pracując nad każdą nową notatką, a zwłaszcza na temat ostatnio przeczytanej książki, czy obejrzanego filmu. W bieganiu też nie zostanę mistrzynią, ale to nie zmienia faktu, że sprawia mi ono ogromną frajdę. To samo z moim rękodziełem. Wiem, że to nie sztuka, raczej nieco toporne rzemiosło, ale satysfakcja z własnoręcznego tworzenia jest prawdziwa. A w kolejce jest jeszcze fotografia, komputerowa obróbka zdjęć, może przyłączę się do Dyskusyjnego Klubu Książki, który zbiera się regularnie w naszej miejskiej bibliotece? Co jakiś czas wpada mi do głowy nowy pomysł i najlepsze jest to, że nie odczuwam strachu przed wprowadzeniem go do realizacji. Myślę sobie: co będzie, to będzie, życie jest za krótkie, by marnować czas na obawy przed porażką. Porażki (niestety) się zdarzają, staram się je akceptować, choć to trudne, jednak strach przed nimi nie może mnie ograniczać.

Ostatnio, na trasie mojego biegu spotkałam koleżankę. Zatrzymałam się i chwilę porozmawiałyśmy. Spodobał się jej mój pomysł z bieganiem. Powiedziała mi, że za każdym razem, gdy mnie spotyka, to robię coś fascynującego, (wcześniej próbowałam poprowadzic w szkole zajęcia z rękodzieła, jeszcze wcześniej spotkałyśmy się w kolejce do lekarza, którą umilałam sobie dziergając). Pomyślałam sobie: to prawda, moje zycie jest FASCYNUJĄCE! Jest fascynujące dla mnie samej i guzik mnie obchodzi, że ktoś inny może je widzieć jako nudne, banalne, przeciętne i ubogie.

W takim nastroju: radosna, patrząca z nadzieją w przyszłość, afirmująca życie, obchodzę dziś trzydzieste szóste urodziny.

I jeszcze jedną rzecz muszę napisać. Dziękuję swojej rodzinie: mężowi i córce, za to, że są ze mną. Cieszę się, że ich mam, że mam bliskich, kochających mnie ludzi, dzięki którym każda radość, jaką przeżywam jest wzmacniana ich radością, a każdy smutek jest mniej dokuczliwy, bo nigdy nie spoczywa tylko na moich barkach. Kocham Was najbardziej na świecie.


Komentarze 
2009/04/24 22:14:10
Wszystkiego najlepszego :)
2009/04/25 14:13:26
Serdeczne dzięki, anilewe89:)
2009/04/27 22:29:16
Życie jest piękne - a Twój optymizm i pozytywne spojrzenie na świat spowodowało uśmiech na mojej twarzy; myślałam że takich ludzi jak Ty juz nie ma: cieszacych się prostymi rzeczami: deszczem, kwiatami, dotykiem dłoni dziecka i słońcem.
Życzę Ci wiele, wiele szczęścia i takież optymizmu na zawsze!
2012/05/27 11:40:07
czyta, czyta :-) i to z wielką przyjemnością oraz nutką zazdrości!
uściski!
2012/05/28 09:15:15
Tfu.tfu, od tamtych urodzin już trochę minęło, radość życia zwyżkowała i spadała na łeb na szyję... w tej chwili wskaźnik nastroju nieco się ustabilizował... Ale tak naprawdę chodzi o to, że ilekroć już mi się wydaje, że się znam i wiem, czego od życia oczekuję, to zaraz dzieje się coś, co mnie z tej błogiej pewności wytrąca. I to jest fajne, bo nigdy nie można powiedzieć, że przeżyło się już wszystko:)

środa, 22 kwietnia 2009

"...Zapachniało, zajaśniało wiosna, ach to ty..."

Zrobiłam dziś sesję zdjęciową mojej czeresience. Pięknie wygląda w tych białych kwiatkach. Szkoda, że tak krótko. Jeszcze może dwa, trzy dni i kwiatki opadną.
Gdy rano, wybudzona przez budzik, półprzytomnie otwieram oczy i widzę te okryte bielą gałęzie, to mam wrażenie, że to śnieg. Na szczęście szybko odzyskuję słodką świadomość, że to już wiosna przecież... 





sobota, 18 kwietnia 2009

"Rzeka tajemnic"

Jakiś czas temu obejrzałam film i bardzo mi się podobał więc, gdy w bibliotece zobaczyłam książkę pod tym tytułem postanowiłam ją przeczytać.

            
Powiem tak: żałuję, że najpierw obejrzałam film. To podobno była jedna z najlepszych adaptacji w historii kina, lecz mimo to, dopiero gdy przeczytałam książkę poczułam, że rozumiem. Film mi się podobał, ale książka do mnie przemówiła.

"Rzeka tajemnic" to historia trzech kumpli z dzieciństwa - Jimmy'ego, Sean'a i Deve'a, którzy po latach znów się spotykają za sprawą tragicznego wydarzenia. Jako dzieciaki byli niemal nierozłączni, przyjaźnili się, choć wiele ich dzieliło, wspólnie bawili się na ulicach, trochę łobuzowali. Jimmy był zamknięty w sobie i niczego się nie bał. Swoim zachowaniem imponował i budził fascynację, Sean'a czasami wręcz przerażał, Dave natomiast z entuzjazmem akceptował wszystkie jego pomysły. Tworzyli typową chłopięcą bandę, gdzie szefem był Jimmy, Dave jego "sługą", a Sean w pewien sposób niezależny lecz również zafascynowany, był pośrodku tej chierarchii. Wszystko to skończyło się, gdy pewnego dnia Dave został uprowadzony przez dwóch, podających się za policjantów, pedofilów. Udało mu się uciec i po cztrech dniach wrócił do domu, lecz po tym wydarzeniu nigdy tak naprawdę nie był już sobą. Ludzie, którzy go znali patrzyli na niego z mieszaniną żalu, litości i obrzydzenia. Był skażony - tak odbierało go otoczenie i on sam tak się czuł. Nigdy nie powiedział co mu się przytrafiło, ani nie dowiedział dlaczego właśnie jemu. Raz próbował rozmawiać o tym z matką, ale ta zignorowała nieśmiałe próby syna zmieniając temat i udając, że nic się nie wydarzyło. To była dla Dave'a jedyna wskazówka jak ma sobie radzić z tym, co go spotkało. Paczka się rozpadła i każdy z chłopców poszedł swoją drogą. Jimmy został przywódcą grupy przestępczej w swojej dzielnicy, a później oddanym ojcem i mężem, Sean policjantem, a Dave na zawsze pozostał skrzywdzonym chłopcem. Dwadzieścia pięć lat później ścieżki trzech byłych przyjaciół znów się przetną za sprawą kolejnego dramatycznego wydarzenia. Zostaje zamordowana córka Jimmy'ego. Sean poprowadzi śledztwo w tej sprawie, a głównym podejrzanym będzie Dave.

Wątek kryminalny znałam z filmu. Od początku wiedziałm, kto zabił, a mimo to książka nic nie straciła ze swojej atrakcyjności. Fascynujące były same postaci, ich relacje, emocje, których doświadczają. Jimmy - oddany ojciec, kochający mąż, uczciwy człowiek, który porzucił gangsterkę dla rodziny. Ale czy na pewno? Sean - zrezygnowany i zniechęcony policjant, dla którego świat składa się tylko z przestępców, nigdy nie kończącego się zła i cierpienia, rozczarowany swoją pracą i życiem osobistym. Ale czy jego zaangażowanie nie świadczy o tym, że w głębi wciąż wierzy w dobro i sprawiedliwość? Dave - skrzywdzony, łagodny, wieczna ofiara. Ale czy w skórze ofiary nie czai się bestia?

Interesujące też były postaci kobiece. To one nadawały charakter swoim mężczyznom. Silny Jimmy miał silną Annabeth, słaby Dave - słabą Celeste. Ale czy nie są to tylko pozory? W rzeczywistości okazało się, że to Celeste jest skłonna do buntu, potrafi samodzielnie myśleć, ma wątpliwości, przejmuje inicjatywę. Co prawda jej działania skutkują kolejnym tragicznym wydarzeniem, (zostają ukarane - to też fakt ciekawy sam z siebie), ale czy tak naprawdę nie spodziewałamy się takiego zakończenia?

Annabeth - silna, opanowana, wspierająca żona. Ale chyba powinna być różnica między wsparciem, a bezgraniczną akceptacją dla poczynań człowieka, który nie zawsze wie co robić? Małżeństwo Jimmy'ego i Annabeth to relacja między bogiem i jego najgorliwszym wyznawcą.

Całkiem pokręcony wydaje się związek Seana i jego żony, którzy są w separacji, jednak Lauren stale dzwoni do męża nie mówiąc ani słowa. Czego oczekuje od Seana? Na co ma nadzieję? Coś się stało między nimi, ale wciąż się kochają i wiedzą o tym, nie wiedzą natomiast jak naprawić swoje relacje. Ostatecznie Sean znajduje słowa, na które czeka Lauren i jest to zapowiedź nowego związku opartego na partnerstwie, komunikacji i oczywiście miłości.

Na koniec sprawa porwania jedenastoletniego Dave'a. Okazuje się, że to wydarzenie odcisnęło swoje piętno również na chłopcach, którzy nie zostali porwani. Jest ono obecne w postaci pytań, które wciąż zadają sobie Jimmy i Sean: kim byłbym, gdybym to ja wsiadł do tego samochodu, dlaczego to nie mnie wtedy porwano, kim i jaki jestem skoro to nie mnie chciano wykorzystać, czy jestem coś winny porwanemu, a jeśli tak, to co?

Dobre kino, ale przede wszystkim dobra książka.

wtorek, 14 kwietnia 2009

Hurraaa !!!

Zakończyłam sześciotygodniowy trening biegania. Dziś po raz pierwszy w planie był bieg przez 30 min. bez przerwy. I udało się !!!!!!! Nawet nie jestem bardzo zmęczona. Naprawdę. Czuję się świetnie. I've got the power !!!!!!

sobota, 4 kwietnia 2009

Minął tydzień...

... a w tym tygodniu wzbogaciłam się o trzy przeczytane książki. Hm, może "wzbogaciłam się", to niezbyt udane sformułowanie, bo przecież ani ich nie kupiłam, ani nie może też być mowy o jakimś szczególnym wzbogaceniu ducha po tych lekturach. Nie są to bowiem żadne tam arcydzieła literatury światowej. Zwykłe, swojskie czytadła. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie i ich historie, to jest to, co w powieści lubię najbardziej. Takie były przeczytane przeze mnie ostatnio:

   
No, może "Oskar i Pani Róża" było nieco inne. Tam akurat nie było zawrotnej akcji, nie przeżywałam strachu, nie byłam wstrząśnięta, ani zaintrygowana. To było opowiadanie z przesłaniem, z morałem, takie edukacyjne powiedziałabym nawet. Prawdę mówiąc za takimi lekturami nie przepadam, ale córce się podobało i prosiła bym ja też przeczytała. No to przeczytałam. Jest to króciutka historyjka o chłopcu umierającym na raka i pani Róży - wolontariuszce ze szpitala, która pomaga mu zrozumieć i zaakceptować to, co się wokół niego dzieje. Rzeczywiście wzruszająca historia, na koniec nawet załzawiły mi oczy, a naprawdę nieczęsto mi się to zdarza podczas czytania. Jak dla mnie jednak za dużo jest o Bogu w tej książce. Czytałam gdzieś, że ludziom chorym bardzo pomaga wiara w Boga, bo wtedy dostrzegają sens w swoim cierpieniu. Religia pomaga im też wierzyć w cudowne wyzdrowienie, nawet, gdy medycyna nie widzi takiej szansy. Potrafię to zrozumieć. Zastanawiam się jednak, jak ludzie niewierzący radzą sobie z nieuleczalną chorobą? Jak ja bym sobie poradziła? Czy tylko wiara w Boga pozwala umrzeć z godnością? Pani Róża mówi, że ludzie często żyją tak, jakby byli nieśmiertelni. Ja wiem, że jestem śmiertelniczką. Pamietam o tym niemal codziennie, mimo, że jestem młoda i zdrowa. Co więcej, wiem, że mam tylko to jedno życie, którym żyję właśnie w tej chwili, drugiej szansy nie będzie. Czy ta świadomość sprawi, że będę umierać z większym żalem, niepogodzona z faktem, że oto mój czas się skończył? Czy tylko wiara w Boga pomaga przetrwać najtrudniejsze momenty? Czy może wiara w Boga jest jednym z wielu różnych przejawów życia duchowego? No cóż, z Bogiem czy bez, każdy chyba sam powinien znaleźć własną drogę. Myślę, że ja swoją znalazłam i choć nie kroczę z Bogiem pod rękę, również znajduję sens w swoim życiu oraz pociechę i wsparcie w trudnych sytuacjach.

"Czerwone liście" to tuż trzecia przeczytana przeze mnie powieść Paulliny Simons. Wciąż nie czuję się znudzona. Lubię jej historie. Pisałam już, że mam kilka zastrzeżeń co do stylu, ale jest coś w jej powieściach, co sprawia, że dobrze i z zainteresowaniem (może nawet z pasją?) się je czyta.

No i słynny Harlan Coben, któremu wielu czytelników zarzuca schematyczność. Ja jeszcze wstrzymam się z odniesieniem do tego stwierdzenia. Myślę, że po drugiej książce jeszcze na to za wcześnie. Tym niemniej jednak w "Bez pożegnania", podobnie jak w "Tylko jedno spojrzenie" wystąpił element zniknięcia, wyjątkowo wredny psychopata, oraz stara sprawa z przeszłości, której czas się wreszcie wyjaśnić. Ale polecam tą książkę. To naprawdę dobra powieść sensacyjna!