Naszyjnik zrobiony na prośbę mojej Inspiratorki spotkał się z ciepłym przyjęciem, skutkiem czego dostałam dalsze zamówienia.
Tyle udało mi się zrobić w ostatnim czasie:
A w planach mam jeszcze inne opcje kolorystyczne. Muszę tylko zastanowić
się nad kompozycją, bo dotychczasowa stała się zbyt monotonna:)
Strony
▼
czwartek, 25 lutego 2010
sobota, 20 lutego 2010
Więzy krwi
Od czawartku goszczę u siebie mojego brata z dziećmi. Dziś półmetek jego pobytu, mogę więc spróbować opisać swoje wrażenia.
Obawiałam się tej wizyty. Cieszyłam się na nią i niecierpliwie wyczekiwałam, ale jednak również się obawiałam, gdyż od jakiegoś czasu, coś w naszych relacjach zaczęło szwankować. Przestaliśmy się rozumieć, a nasze kontakty pełne były wzajemnych żali, wymówek i presji, co było dla mnie niezwykle przykre. To głównie z tej przyczyny zainteresowałam się problemami w komunikacji. Wydawało mi się, że jeśli znajdę czynnik sprawczy tego stanu rzeczy, to uda mi się coś naprawić.
Myślę, że znalazłam, ale o naprawie chyba nie może być mowy. Jesteśmy zbyt różni. Mamy inne oczekiwania od świata i ludzi, zwłaszcza od bliskich ludzi. Mój brat się zmienił i to nie tylko dlatego, że kształtują go doświadczenia, które dla mnie są zupełnie obce.
Mój brat jest plastyczny - wchłania nowości, ulega wpływom, przejmuje poglądy. To cenne cechy, jeśli wziąć pod uwagę jego styl życia. Dzięki temu łatwo mu dostosować się do nowych okoliczności, które w jego życiu bez przerwy się zdarzają. On lubi, gdy coś się dzieje i zmienia, lubi doświadczać nowości i poznawać nieznane. Lubi ludzi i ludzie lubią jego.
Ja zostałam w rodzinnym domu, w rodzinnej miejscowości, wśród znanych miejsc i twarzy. Cenię ciszę, spokój i stałość. Zmiany cieszą mnie jedynie, jeśli dotyczą przemeblowania sypialni i temu podobnych błahostek. Na dodatek trudno mi się nagiąć do cudzych oczekiwań, a pod presją tylko się radykalizuję. Mam swoje przekonania i swój sposób na życie, i nie życzę sobie ich oceniania. Jeśli dla mnie są one dobre, to znaczy, że s ą dobre i nikt nie ma prawa mnie zmuszać do czegoś innego, co według niego jest właściwsze i lepsze.
Jak dwoje, tak różnych, ludzi może znaleźć porozumienie? Jak znaleźć porozumienie, jeśli posługując się tymi samymi słowami, nadajemy im inne znaczenie? Jak znaleźć porozumienie, jeśli nasze intencje dotyczące rozmowy są krańcowo różne?
Prawdę mówiąc ja nie dążę już do porozumienia. Kocham mojego brata, jakikolwiek by on nie był, lub właśnie był. Uświadomiłam to sobie we wrześniu, kiedy to wszystkie, żywe we mnie, żale i złości do brata, przestały się liczyć w sytuacji, gdy dotknęło go osobiste nieszczęście. Oczywiście, gdy emocje minęły, stare uczucia i urazy powróciły, ja jednak zupełnie inaczej zaczęłam je przeżywać.
Mój brat stał się człowiekiem, którego nie rozumiem, nie zgadzam się z jego wyborami, ani sposobem na życie. Ale to wciąż mój brat - człowiek z którym dorastałam, dzieliłam pokój, wspólne sekrety, rodzinne radości i troski. Rany, przecież jako dzieciaki, obserwując konflikty naszych rodziców ze swoim rodzeństwem, zawiązaliśmy pakt krwi, przyrzekając sobie, że nigdy nie będziemy tacy jak oni! To zobowiązuje!
I dlatego, pomimo, że przypuszczalnie nigdy już nie wrócimy do takiej więzi, jaka łączyła nas dawniej, próbuję poukładać jakoś nasze obecne relacje. Jest mi trudno i, prawdę mówiąc, nie wiem, na ile moje starania okażą się udane, bo przecież mój brat, najprawdopodobniej, nie podzieli mojego stanowiska. Nasze dążenia i oczekiwania są zazwyczaj jednostronne i zazwyczaj oboje nie zgadzamy się z przyjętymi przez drugą stronę sposobami na ich realizację i wyegzekwowanie. Postanowiłam jednak wypróbować metodę akceptacji i asertywności.
Staram się nie mieć oczekiwań wobec mojego brata. Przyjmę od niego tyle, ile będzie chciał mi zaoferować, bez oceniania i wartościowania. Ale też sama, bez poczucia winy, pozostanę taka, jaka jestem i nie będę wbrew sobie robić tego, co mile widziane, lecz niezgodne z moim charakterem. A na ile mój brat skorzysta na naszych relacjach, to będzie zależało tylko od niego, bo, co prawda, nigdy się na niego nie zamknę, ale też nie będę do niego wychodzić. Postaram się po prostu być dostępna - bardziej jako świadek, słuchacz, bierny obserwator tego, czym brat zechce się ze mną podzielić, niż uczestnik jego życia.
Próbowaliśmy wczoraj rozmawiać. Temat nie dotyczył naszych relacji, więc był w miarę bezpieczny. A jednak, mimo wszystko, te różnice były jak klin wbity pomiędzy nas. Reagujemy zbyt emocjonalnie, dlatego, że, mimo wszystko, wciąż oczekujemy (ja na pewno, a czy mój brat również, to tak do końca nie wiem) zrozumienia, poczucia, że jesteśmy wspólnotą, że prócz krwi i razem spędzonego dzieciństwa łączy nas coś więcej.
Ale chyba nie ma już nic więcej.
Za to dzieci - moi bratankowie - są wspaniali. Wyrośli trochę, buzie im się wydłużyły (zwłaszcza starszemu), ale nic nie stracili ze swojej dziecięcej bezpośredniości. Czuję się z nimi bardzo swobodnie i myślę, że mój brat ma w tym swój udział. Myślę, że przestał już się obawiać, że próbuję zawłaszczyć dla siebie jego dzieci, nie doszukuje się już w każdym moim działaniu prób podkopania jego ojcowskiego autorytetu. To naprawdę miłe.
Chciałabym, żeby ta swoboda, ufność i radość, które cechują dziś nasze i chłopców relacje, nigdy się nie zmieniły, niezależnie od tego, jak często będziemy się spotykać. Nawet jeśli zdarzy się, że nie będziemy się widzieć bardzo długo, to gdy się wreszcie spotkamy, będziemy potrafili być ze sobą tak, jakbyśmy ostatnio widzieli się zaledwie wczoraj.
Obawiałam się tej wizyty. Cieszyłam się na nią i niecierpliwie wyczekiwałam, ale jednak również się obawiałam, gdyż od jakiegoś czasu, coś w naszych relacjach zaczęło szwankować. Przestaliśmy się rozumieć, a nasze kontakty pełne były wzajemnych żali, wymówek i presji, co było dla mnie niezwykle przykre. To głównie z tej przyczyny zainteresowałam się problemami w komunikacji. Wydawało mi się, że jeśli znajdę czynnik sprawczy tego stanu rzeczy, to uda mi się coś naprawić.
Myślę, że znalazłam, ale o naprawie chyba nie może być mowy. Jesteśmy zbyt różni. Mamy inne oczekiwania od świata i ludzi, zwłaszcza od bliskich ludzi. Mój brat się zmienił i to nie tylko dlatego, że kształtują go doświadczenia, które dla mnie są zupełnie obce.
Mój brat jest plastyczny - wchłania nowości, ulega wpływom, przejmuje poglądy. To cenne cechy, jeśli wziąć pod uwagę jego styl życia. Dzięki temu łatwo mu dostosować się do nowych okoliczności, które w jego życiu bez przerwy się zdarzają. On lubi, gdy coś się dzieje i zmienia, lubi doświadczać nowości i poznawać nieznane. Lubi ludzi i ludzie lubią jego.
Ja zostałam w rodzinnym domu, w rodzinnej miejscowości, wśród znanych miejsc i twarzy. Cenię ciszę, spokój i stałość. Zmiany cieszą mnie jedynie, jeśli dotyczą przemeblowania sypialni i temu podobnych błahostek. Na dodatek trudno mi się nagiąć do cudzych oczekiwań, a pod presją tylko się radykalizuję. Mam swoje przekonania i swój sposób na życie, i nie życzę sobie ich oceniania. Jeśli dla mnie są one dobre, to znaczy, że s ą dobre i nikt nie ma prawa mnie zmuszać do czegoś innego, co według niego jest właściwsze i lepsze.
Jak dwoje, tak różnych, ludzi może znaleźć porozumienie? Jak znaleźć porozumienie, jeśli posługując się tymi samymi słowami, nadajemy im inne znaczenie? Jak znaleźć porozumienie, jeśli nasze intencje dotyczące rozmowy są krańcowo różne?
Prawdę mówiąc ja nie dążę już do porozumienia. Kocham mojego brata, jakikolwiek by on nie był, lub właśnie był. Uświadomiłam to sobie we wrześniu, kiedy to wszystkie, żywe we mnie, żale i złości do brata, przestały się liczyć w sytuacji, gdy dotknęło go osobiste nieszczęście. Oczywiście, gdy emocje minęły, stare uczucia i urazy powróciły, ja jednak zupełnie inaczej zaczęłam je przeżywać.
Mój brat stał się człowiekiem, którego nie rozumiem, nie zgadzam się z jego wyborami, ani sposobem na życie. Ale to wciąż mój brat - człowiek z którym dorastałam, dzieliłam pokój, wspólne sekrety, rodzinne radości i troski. Rany, przecież jako dzieciaki, obserwując konflikty naszych rodziców ze swoim rodzeństwem, zawiązaliśmy pakt krwi, przyrzekając sobie, że nigdy nie będziemy tacy jak oni! To zobowiązuje!
I dlatego, pomimo, że przypuszczalnie nigdy już nie wrócimy do takiej więzi, jaka łączyła nas dawniej, próbuję poukładać jakoś nasze obecne relacje. Jest mi trudno i, prawdę mówiąc, nie wiem, na ile moje starania okażą się udane, bo przecież mój brat, najprawdopodobniej, nie podzieli mojego stanowiska. Nasze dążenia i oczekiwania są zazwyczaj jednostronne i zazwyczaj oboje nie zgadzamy się z przyjętymi przez drugą stronę sposobami na ich realizację i wyegzekwowanie. Postanowiłam jednak wypróbować metodę akceptacji i asertywności.
Staram się nie mieć oczekiwań wobec mojego brata. Przyjmę od niego tyle, ile będzie chciał mi zaoferować, bez oceniania i wartościowania. Ale też sama, bez poczucia winy, pozostanę taka, jaka jestem i nie będę wbrew sobie robić tego, co mile widziane, lecz niezgodne z moim charakterem. A na ile mój brat skorzysta na naszych relacjach, to będzie zależało tylko od niego, bo, co prawda, nigdy się na niego nie zamknę, ale też nie będę do niego wychodzić. Postaram się po prostu być dostępna - bardziej jako świadek, słuchacz, bierny obserwator tego, czym brat zechce się ze mną podzielić, niż uczestnik jego życia.
Próbowaliśmy wczoraj rozmawiać. Temat nie dotyczył naszych relacji, więc był w miarę bezpieczny. A jednak, mimo wszystko, te różnice były jak klin wbity pomiędzy nas. Reagujemy zbyt emocjonalnie, dlatego, że, mimo wszystko, wciąż oczekujemy (ja na pewno, a czy mój brat również, to tak do końca nie wiem) zrozumienia, poczucia, że jesteśmy wspólnotą, że prócz krwi i razem spędzonego dzieciństwa łączy nas coś więcej.
Ale chyba nie ma już nic więcej.
Za to dzieci - moi bratankowie - są wspaniali. Wyrośli trochę, buzie im się wydłużyły (zwłaszcza starszemu), ale nic nie stracili ze swojej dziecięcej bezpośredniości. Czuję się z nimi bardzo swobodnie i myślę, że mój brat ma w tym swój udział. Myślę, że przestał już się obawiać, że próbuję zawłaszczyć dla siebie jego dzieci, nie doszukuje się już w każdym moim działaniu prób podkopania jego ojcowskiego autorytetu. To naprawdę miłe.
Chciałabym, żeby ta swoboda, ufność i radość, które cechują dziś nasze i chłopców relacje, nigdy się nie zmieniły, niezależnie od tego, jak często będziemy się spotykać. Nawet jeśli zdarzy się, że nie będziemy się widzieć bardzo długo, to gdy się wreszcie spotkamy, będziemy potrafili być ze sobą tak, jakbyśmy ostatnio widzieli się zaledwie wczoraj.
czwartek, 18 lutego 2010
Ostatnio czytałam
Po raz pierwszy od baaaardzo długiego czasu postanowiłam sięgnąć
ostatnio po książkę. Dawno temu przyjaciel polecił mi "Wystarczy być"
Jerzego Kosińskiego. Swego czasu lektura ta zrobiła na nim wielkie
wrażenie. Zaintrygowana jego fascynacją kupiłam więc wspomniane
opowiadanie jeszcze w ubiegłym roku i od tamtego czasu leżało sobie ono
cierpliwie na półce czekając na swój czas.
I oto czas nadszedł.
Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując
się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez
przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Otwiera się
przed nim oszałamiająca kariera. Mężczyźni widzą w nim genialnego
polityka, kobiety - doskonałego kochanka. W każdej jego wypowiedzi,
które de facto dotyczą jedynie ogrodu, doszukują się ukrytych znaczeń i
głębokich myśli.
No cóż. Pomysł nie jest nowy, bo przecież mieliśmy już "Karierę
Nikodema Dyzmy". Jednak w tej lekturze moją uwagę zwróciło zupełnie coś
innego, a mianowicie to, jak bardzo ludzie, komunikując się z innymi,
ulegają własnym wyobrażeniom i przekonaniom. Zagadnienia związane z
komunikacją międzyludzką od dawna znajdują się w kręgu moich
zainteresowań i być może właśnie dlatego ten temat najbardziej mnie
poruszył.
Krótko mogę więc podsumować, że moim zdaniem, opowiadanie
"Wystarczy być" niesie takie oto przesłanie: niezależnie od tego co
mówimy, rozmówca i tak zawsze usłyszy tylko to, co sam chce usłyszeć.
Nic w tym dziwnego. Przecież każdy z nas ma jakąś swoją wizję świata,
swoje przekonania oraz doświadczenia i te właśnie elementy tworzą jakby
filtr, przez który przepuszczamy otrzymane informacje, dzięki czemu
stają się one dla nas zrozumiałe, lecz niekoniecznie zgodne z tym, co
dyskutant chciał nam przekazać.
Dla mnie dołującą konsekwencją tych rozważań jest refleksja, że
podejmując jakąkolwiek dyskusję, muszę mieć świadomość, że
najprawdopodobniej i tak rozminę się z rozmówcą.