Strony

środa, 17 czerwca 2009

Saga Zmierzchu

Zatopiłam się totalnie i absolutnie w tym mroczno-deszczowo-soczystym romansie. Dałam się uwieść emocjom i namiętnościom wampira i jego ludzkiej dziewczyny. Nie mogę wyjść spod uroku tej historii.

 "Zmierzch" poleciła mi koleżanka. Przeczytałam recenzję i od razu się skrzywiłam: to o wampirach? - spytałam z niechęcią - odpuszczam, nie czytam takich lektur! Fantasy, owszem, nawet lubię, ale wampiry, to taki wyświechtany temat. I jeszcze romans na dodatek. Nie, to nie dla mnie - powiedziałam. Ale z ciekawości sprawdziłam w bibliotece. Była. Co więcej - była dostępna, choć podobno, jak dowiedziałam się od pana bibliotekarza, to jedna z najczęściej wypożyczanych książek. No to skorzystam z okazji - pomyślałam i zabrałam ją do domu. Przeczytam, żeby nie było, że się z góry uprzedzam...

Powiem tak - narracja doprowadzała mnie do szału. Wydawało mi się, że w życiu nie czytałam większych bzdur. Toż to blog dwunastolatki! - myślałam. Ileż tam było zachwytów nad przecudnej urody Edwardem, ileż opisów jego idealnej twarzy i boskiego torsu! A ileż tekstów Belii w stylu: jestem taka nijaka, pokraczna i niezdarna, i nikt się we mnie nigdy nie zakocha... Złościłam się i... czytałam dalej, bo coś mnie ciągnęło do tej historii.

Potem był tom drugi - "Księżyc w nowiu", który podobał mi się bardziej i narracja nie była też już taka... prostacka(?). Dla wielu czytelniczek brak Edwarda oraz wprowadzenie Jacoba, jako jednej z głównych postaci jest wielkim minusem tej części, ale mnie akurat ten zabieg właśnie się spodobał. Jacob to bardzo sympatyczny bohater, wniósł do powieści beztroskę i wielkie poczucia humoru. Bella nazywała go swoim słońcem i rzeczywiście dla mnie jego osoba jest takim jasnym punktem tej historii.

Później część trzecia - "Zaćmienie" - również bardzo dobra. Myślę, że jest w niej po równo romansu i przygody. Trzyma w napięciu (choć i tak wiadomo, że wszystko dobrze się skończy), jest interesująca i prawdziwie wciąga.

No i czwarta część, której ostatnie strony zamknęłam właśnie wczoraj - "Przed świtem". Najgrubsza i najbardziej ze wszystkich irytująca. Cała moja materialistyczna i racjonalna natura buntowała się przeciw ogromnemu nagromadzeniu tekstów w stylu: moje maleństwo, moje śliczne, zielonookie dzieciątko. Bleeeee! Bella w ciąży, to było coś, co zniosłam z najwyższym trudem. Na szczęście, chyba dla równowagi był Jacob i jego pełna humoru, niewymuszona i swobodna narracja. Tak czy owak, podsumowując, ostatnią część również przeczytałam z pasją.

A teraz zastanawiam się, czy coś jest ze mną nie tak? Mam już przecież swoje lata i o sobie wiem na pewno to, że nie jestem romantyczką. Bywam wredna, złośliwa, nieczuła i apodyktyczna, a jeśli płaczę, to ze złości, że coś wyszło nie po mojemu. Dlaczego wobec tego, ta historia tak mnie oczarowała? Znów czuję się tak, jak wtedy, gdy skończyłam sagę o Tatianie i Aleksandrze. Wtedy też próbowałam sobie wyjaśnić (i sama przed sobą się usprawiedliwić) dlaczego historia o miłości mnie tak porusza. To zupełnie nie w moim stylu!!!

Ale co tam. Wiem jedno - lektura Sagi Zmierzchu dostarczyła mi mnóstwa przyjemności i nie mam zamiaru się z tego nikomu (nawet sobie samej) tłumaczyć. I polubiłam wampiry. Naprawdę. Teraz aż mnie skręca, żeby przeczytać "Wywiad z wampirem", ale niestety w mojej bibliotece go nie mają. Muszę sobie kupić. Za dwa tygodnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz