Strony

piątek, 10 czerwca 2011

Koniec z Grishamem

Nazwisko Johna Grishama stanowi już niemal markę, z którą kojarzona jest dobra literatura z gatunku prawniczych thrillerów. Na podstawie książek tego autora powstają filmy, które stają się przebojami. Sama chętnie oglądam takie hity jak "Raport Pelikana ", "Firma", czy "Czas zabijania". Znam je od dawna, a mimo to wracam do nich od czasu do czasu i z nie mniejszą przyjemnością, i emocjami oglądam ponownie. Zwłaszcza lubię oglądać coś, gdy dziergam. Właściwie to nawet wystarcza mi wówczas słuchanie. Z tego właśnie powodu zainteresowałam się ofertą audiobooków. Pomyślałam, że jest to świetny sposób, by jednocześnie robić dwie rzeczy, które lubię najbardziej: czytać i dziergać. Moją jedyną obawą w związku z tym pomysłem było to, czy w słuchaną książkę uda mi się zaangażować równie mocno, co w czytaną. Pomyślałam, że łatwiej będzie mi się wciągnąć w audiobook jeśli wybiorę pozycję z dobrą, trzymającą w napięciu fabułą i wartką akcją. Nazwisko Johna Grishama miało być tego gwarancją.

Pierwszy wybór padł na "Ostatniego sędziego" z czytającym Edwardem Lubaszenko.

Missisipi, hrabstwo Ford. Rhoda Kasselaw, trzydziestoletnia wdowa z dwojgiem małych dzieci, zostaje napadnięta we własnym domu i brutalnie zgwałcona. Śmiertelnie poraniona nożem, dociera jeszcze na podwórko sąsiadów i wyjawia, kim jest oprawca. To Danny Padgitt - członek przestępczego klanu, którego członkowie od stu lat prowadzą nielegalne interesy, od pędzenia bimbru, przez sutenerstwo, po produkcję narkotyków. Skazany na dożywocie Padgitt obiecuje swym sędziom krwawą zemstę. Groteskowe groźby nabierają wagi już po dziewięciu latach, gdy zgodnie z miejscowym prawem wychodzi na wolność...

Zapowiadało się dobrze, wyszła klapa. Nie wiem co było głównym tego powodem: czy słaba książka, czy zawinił fakt, że jej słuchałam, czy głos i sposób czytania Edwarda Lubaszenki (marudny, znudzony, fatalny po prostu!). Przede wszystkim jednak nie zgadzał się gatunek. Miał być thriller prawniczy na tle literackiego portretu amerykańskiego Południa, a tymczasem jest dokładnie na odwrót. "Ostatni sędzia" to opowieść o niewielkim miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych (jego mieszkańcach - białych i czarnych, skomplikowanych relacjach między nimi i wydarzeniach, jakie miały miejsce w ich życiu), pisana z perspektywy młodego dziennikarza, który przypadkiem podejmuje pracę w lokalnej gazecie. Wątek kryminalny jest jednym z wielu poruszonych przez autora - zdawało się, że ani mniej, ani bardziej istotnym od reszty. Książka nie ma ani wyraźnego początku, ani zakończenia; ot, po prostu opisane kilkadziesiąt lat z życia pewnego miasteczka. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że ładnie opisane.

Mimo pewnego zawodu nie poddałam się po pierwszym audiobooku i zdecydowałam się na jeszcze jedną pozycję tego samego autora.

"Bractwo", czyta Mirosław Utta:

Trzej byli sędziowie odsiadują wyrok w federalnym więzieniu o złagodzonym rygorze. Pewnego dnia obmyślają przebiegły plan, jak zza kratek zarobić fortunę. Wkrótce ich nielegalny proceder zaczyna przynosić dochody. Wszystko idzie świetnie do momentu, kiedy niechcący krzyżują plany CIA i nieopatrznie zaglądają za zamknięte drzwi Białego Domu...

O tej książce nie mogę powiedzieć ani jednego dobrego słowa. Kompletnie naciągana, niewiarygodna i naiwna: instytucja mająca nieograniczone zasoby finansowe i możliwości technologiczne, która pociąga za sznurki na najwyższych szczeblach władzy państwowej, infiltruje i kontroluje światowe siatki terrorystyczne, daje się wodzić za nos siedzącym w więzieniu sędziom-oszustom, a całkowicie w pole wyprowadza ich nieudolny i zapijaczony adwokat będący na usługach owych sędziów. Żenada.

Ale i to słuchowisko nie zniechęciło mnie do powieści Grishama. Postanowiłam tylko dać sobie spokój z audiobookami, w nich bowiem upatrywałam głównych przyczyn swojego niezadowolenia z lektury tego, poczytnego i chwalonego przecież, pisarza. Sięgnęłam po tradycyjną książkę pt. "Wezwanie", która skusiła mnie intrygującym opisem na okładce.

Profesor prawa Ray Atlee zostaje wezwany przez umierającego ojca. Legendarny sędzia chce przekazać swoją ostatnią wolę. Ale kiedy Ray przyjeżdża do domu, ojciec już nie żyje. Pozostawił testament, w którym podzielił mizerny majątek pomiędzy dwóch synów. Tylko dlaczego nie wspomniał ani słowem o trzech milionach dolarów w gotówce, które Ray znajduje w jego gabinecie...? Profesora czeka najtrudniejsza i najniebezpieczniejsza rozprawa życia. Tym razem poza salą sądową. Rozprawa z własną przeszłością, uczuciami i sumieniem. I jeszcze jednym nieoczekiwanym, groźnym przeciwnikiem...

Powiem od razu - nie było żadnego groźnego przeciwnika. Ta książka to kolejny spacerek. Czytałam ją wieczorami przed zaśnięciem i ani na chwilę serce nie zabiło mi mocniej. Co wieczór po lekturze po prostu odkładałam książkę na półkę i spokojnie usypiałam. Mogłam przerwać czytanie w każdym momencie i nie odczułabym żadnej straty. Wyjaśnienie zagadki jest banalne. Całą pozycję mogłabym podsumować jednym zdaniem: góra urodziła mysz.
I na tym chyba zakończę przygodę z literaturą Johna Grishama. Najwyraźniej z jego książek najlepiej wychodzą filmy.


Komentarze
 
2011/06/11 10:57:13
I znowu niewiele mam do powiedzenia jako zupełny ignorant kulturalny ostatnio, ale niestety to co piszesz to wina sposobu w jaki się pisze książki w dzisiejszych czasach. Jeśli ktoś wyda coś, co osiągnęło sukces agencje natychmiast podpisują z nim umowę na np. trzy lata i musi co rok wydać książkę a jak się coś musi w danym czasie wyprodukować to skutki są różne. Trzeba się przyzwyczaić, że początkowe dzieła to dzieła a potem raczej klapa...
Pozdrawiam
Grażyna
 
2011/06/12 12:33:08
Myślę, że masz rację, Grażyno. Grisham wydaje regularnie jedną lub dwie książki w roku. Te najlepsze, na podstawie których nakręcono filmy pochodzą z początków jego pisarskiej kariery, natomiast pozycje, o których ja piszę, to już dalsza twórczość.
 
2011/06/16 18:30:41
Za tym gatunkiem nie przepadam, nawet w filmie, ale rozumiem Twoje rozczarowanie aż za dobrze. Dotychczas dla rozrywki chętnie czytywałam Kinga, jednak trzecia już z kolei książka ("Pod kopułą") w której fabuła siada w połowie i czołga się do miłosiernego końca sprawiła, że zadowolę się chyba powrotami do starych pozycji ;) Może to zmęczenie materiału, po tylu latach pisania ?
 
2011/06/17 08:46:45
Agnieszko, serio? I nie lubisz "Raportu Pelikana", "Klienta" i "Ławy przysięgłych"?

Ale odnośnie Kinga, to ciekawa jestem Twojej opinii nt. "Lśnienia" (jeśli znasz). Tę książkę przeczytałam jeszcze jako nastolatka i byłam nią zachwycona. Gdy wiele lat później obejrzałam słynną adaptację filmową Kubricka, byłam strasznie rozczarowana. Naraziłam się znajomym kinomanom stwierdzając, że to była marna groteska, a nie film grozy. Całkiem niedawno przeczytałam "Lśnienie' po raz drugi i ze zdziwieniem zauważyłam, że nie znalazłam w tej książce nic, co tak bardzo spodobało mi się za pierwszym razem. Nie wiem, czy to z powodu mojego wieku, czy po prostu przejadły mi się straszydła Kinga (np. "Sztorm stulecia"uważam za żałosny).
 
2011/06/20 18:11:13
Co do "Lśnienia" - w dużej części podzielam Twoją opinię. Tzn przeczytałam książkę jakoś w liceum i zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Była przerażająca tak, że nie mogłam spać, i wciągająca z tym samym skutkiem. Film natomiast bardzo mnie rozczarował, przede wszystkim dlatego, że w moim odczuciu wyssał całą głębię z bohaterów pozostawiając (dość marne) straszydła. Jedyne co mi się podobało, to gra Nicholsna, którego wprost uwielbiam, ale jeden aktor nie uratuje wykastrowanej historii. Później "Lśnienia" już nie czytałam i może lepiej nie będę ? Nawet miałam się za nie zabrać na fali wspomnień, ale po Twojej relacji zastanawiam się, czy warto, bo moje wspomnienia związane z tą historią też pochodzą z wczesnych lat młodzieńczych ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz