Wreszcie trafiłam na porywającą lekturę. A nawet dwie:)
Pierwsza, to książka Kathryn Stockett, pt. "Służące". Przyznaję, że ten traf nie był tak zupełnie przypadkowy - wybierając z bibliotecznej półki tę właśnie pozycję wiedziałam, że się nie zawiodę, bo wcześniej oglądałam nakręcony na jej podstawie film, który bardzo mi się podobał. Ale książka jest jeszcze lepsza!
Pierwsza, to książka Kathryn Stockett, pt. "Służące". Przyznaję, że ten traf nie był tak zupełnie przypadkowy - wybierając z bibliotecznej półki tę właśnie pozycję wiedziałam, że się nie zawiodę, bo wcześniej oglądałam nakręcony na jej podstawie film, który bardzo mi się podobał. Ale książka jest jeszcze lepsza!
Akcja "Służących" rozgrywa się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku
na amerykańskim Południu. W czasach, gdy Martin Luter King walczył o
zniesienie segregacji rasowej. Skeeter, córka plantatora bawełny, wraca
po studiach do rodzinnego miasteczka. I postanawia napisać książkę o
czarnoskórych kobietach pracujących w domach białych rodzin. Dwie
służące, Aibileen i Minny, zgadzają się opowiedzieć jej o swoich
doświadczeniach. Wbrew pozorom zadanie, którego podjęły się bohaterki,
okazuje się bardzo ryzykowne. Jednak odwaga i determinacja trzech kobiet
zapoczątkuje nieodwracalną zmianę w ich własnym życiu oraz w życiu
mieszkańców miasta.
Choć temat dyskryminacji rasowej wydaje się tu niezwykle istotny, "Służące" to także uniwersalna opowieść o ograniczeniach, którym wszyscy podlegamy i które pragniemy znieść.
Choć temat dyskryminacji rasowej wydaje się tu niezwykle istotny, "Służące" to także uniwersalna opowieść o ograniczeniach, którym wszyscy podlegamy i które pragniemy znieść.
Mimo, że, obejrzawszy wcześniej film, doskonale wiedziałam o czym opowiada historia, to od książki trudno było mi się oderwać. Doskonale napisana, oddająca charakter i styl każdej z trzech głównych bohaterek, momentami zabawna, momentami wzruszająca, a przede wszystkim bardzo autentyczna.
Kathryn Stockett w słowie końcowym wyjaśnia czytelnikom dlaczego napisała tę książkę. Autorka, tak samo jak bohaterki jej powieści, pochodzi z Południa. Wychowała ją czarna służąca, z którą w dzieciństwie łączyła ją bardzo silna więź. Jako dziecko nie zastanawiała się nad tym, na jakich zasadach funkcjonuje podzielone społeczeństwo Południa, przyjmowała je z dziecięcą naturalnością. Dopiero później, gdy dorosła i wyjechała na północ mogła spojrzeć na przeszłość z dystansem. I wtedy pojawiły się pytania. Między innymi - jak to jest być czarną służącą u białych państwa, wychowywać i kochać ich dzieci, które nierzadko później stawały się ich wymagającymi pracodawcami. Autorka nie zdążyła spytać o to swojej opiekunki, ale temat był jej tak bardzo bliski, że postanowiła napisać o tym książkę. I zrobiła to doskonale! Choć książka w głównym wątku jest fikcją, to opowiada też o prawdziwych wydarzeniach, o tym, jak na Południu w latach sześćdziesiątych, z ognia, przemocy i poczucia ogromnej niesprawiedliwości, rodził się ruch praw obywatelskich.
Po lekturze jeszcze raz włączyłam sobie film. Tym razem moje wrażenia nie były aż tak dobre, jak po pierwszym seansie. Ale zdecydowanie nie jest to wina realizatorów. Mimo wszystkich uproszczeń i skrótów udało im się stworzyć naprawdę dobrą adaptację książki, ze wspaniałymi kreacjami aktorskimi. Emma Stone, jedna z moich ulubionych aktorek młodego pokolenia, w roli Skeeter jest po prostu genialna, natomiast Oskar dla Octavii Spencer za rolę służącej Minny mówi sam za siebie.
Służące, to przede wszystkim opowieść o kobietach i o tym, że każda społeczna rewolucja zaczyna się w głowie jednostki. Od zadania sobie pytania - czy jestem tym, za kogo mnie mają? Czy wierzę w to, co o mnie mówią? Trzeba odpowiedzieć sobie na to pytanie, a potem przełamać strach, czasem wstyd i zacząć mówić o sobie swoim własnym głosem. Bo jeśli sami nie zaczniemy domagać się zmian, jeśli nie będziemy mówić o tym, co nas boli i czego nam trzeba, to nikt nam tego, sam z siebie i z dobrego serca, nie da.
Drugą książką, którą w tym samym czasie i temacie pożyczyłam z biblioteki jest "Kamerdyner" autorstwa Willa Haygooda - pisarza i dziennikarza, jednego z najważniejszych współczesnych historyków kultury amerykańskiej.
Dziennikarz "Washington Post", szukając pereł przed wyborami w 2008 roku, znajduje diament. Opublikowana na pierwszej stronie gazety historia segregacji rasowej opowiedziana przez leciwego Eugene'a Allena, który ponad trzy dekady służył ośmiu prezydentom, porusza sumienie Ameryki. Jednym uchem słyszał najważniejsze rozmowy świata, drugim - krzyk swoich braci wołających o prawa obywatelskie...
Reporterska powieść "Kamerdyner" stanowi rozwinięcie opublikowanego w 2008 roku artykułu. Przybliżając postać skromnego, czarnego służącego białych prezydentów oraz historię powstania filmu o nim, autor przybliża jednocześnie dzieje przemian amerykańskiej kultury. Jest to opowieść tym ciekawsza, że oparta na faktach i tym bardziej niesamowita, że obejmuje swym zasięgiem ledwie parędziesiąt lat, w trakcie których Ameryka przeszła drogę od segregacji rasowej, do wyboru swojego pierwszego w historii czarnoskórego prezydenta.
(Swoją drogą ciekawa jestem ile lat jeszcze musi upłynąć, by na prezydenta USA wybrana została kobieta.... )
Eugene Allen urodził się w 1919 r. na plantacji w Wirginii, gdzie dorastał jako "chłopak do wszystkiego" u białej rodziny. Przez lata, jako obywatel drugiej kategorii znosić musiał brutalną segregację rasową. Później, jako czarnoskóry pracownik, zawsze zarabiał mniej od swoich białych kolegów, a jego ścieżka zawodowa nie przewidywała awansu. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku perspektywa wyboru czarnoskórego prezydenta USA wydawała się kompletnie niemożliwa, Pięćdziesiąt lat później niemożliwe stało się faktem. Dla Afroamerykanów ten wybór miał kolosalne znaczenie. W styczniu 2009 roku Eugen Allen, w sektorze dla VIP-ów, był świadkiem zaprzysiężenia pierwszego czarnego prezydenta swojego kraju... Zjawił się tam mimo, że wiek i zdrowie bardzo mu już dokuczały. Ale musiał tam być. Powiedział wtedy, że warto było zobaczyć, jak Barack Obama tam stoi, że dla takiej chwili warto było przez to wszystko przejść... Zmarł rok później.
Artykuł Willa Haygooda opisujący życie Eugena Allena poruszył Amerykę i stał się inspiracją dla reżysera - Lee Danielsa - do nakręcenia filmu. Po lekturze książki byłam go bardzo ciekawa.
W 1926 roku młody Cecil (Forest Whitaker) opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA, szukając szansy na lepsze życie. Wkrótce otrzyma niezwykły dar od losu. Zostanie kamerdynerem w Białym Domu, stając się naocznym świadkiem wydarzeń, które na zawsze zmienią oblicze współczesnego świata. Gdy kolejni prezydenci USA zmagają się ze skutkami zabójstwa Johna F. Kennedy'ego, Martina Luthera Kinga i kontrowersjami narosłymi wokół wojny w Wietnamie i afery Watergate, Cecil – wpierany przez kochającą żonę Glorię (Oprah Winfrey) – musi podjąć trudną walkę o dobro i szczęście rodziny, któremu na drodze stanie jego własne, bezgraniczne oddanie pracy.
Jak tłumaczy sam reżyser, tłem jego filmu są wydarzenia historyczne, jednak sam bohater tytułowy i jego rodzina to kreacja, choć oczywiście pewne niezwykłe momenty z prawdziwego życia Eugene'a również się w nim znalazły. Osnową filmu uczynił reżyser relacje ojca (pełnego pokory i ostrożności służącego-konformisty) z synem - buntownikiem, który w walce o równe prawa obywatelskie gotów jest poświęcić własne życie.
"Kamerdyner" to opowieść o tym jak różni ludzie, w różny sposób, wpływali na kształtowanie się nowej rzeczywistości, rzeczywistości, w której zmiany, choć trudne i pełne ofiar, są jednak możliwe. YES, WE CAN! powiedział w 2008 r. pierwszy czarnoskóry kandydat na prezydenta USA. Streszczając w dwugodzinnym filmie siedemdziesięcioletnią historię zmagań Afroamerykanów z rasizmem oraz ich walki o równe prawa, reżyser sprawił, że te słowa nie brzmią jak gładki wyborczy frazes lecz stanowią pełne nadziei i mocy przesłanie do wszystkich spychanych na margines i z różnych przyczyn dyskryminowanych ludzi.
Artykuł Willa Haygooda opisujący życie Eugena Allena poruszył Amerykę i stał się inspiracją dla reżysera - Lee Danielsa - do nakręcenia filmu. Po lekturze książki byłam go bardzo ciekawa.
W 1926 roku młody Cecil (Forest Whitaker) opuszcza skonfliktowane na tle rasowym południe USA, szukając szansy na lepsze życie. Wkrótce otrzyma niezwykły dar od losu. Zostanie kamerdynerem w Białym Domu, stając się naocznym świadkiem wydarzeń, które na zawsze zmienią oblicze współczesnego świata. Gdy kolejni prezydenci USA zmagają się ze skutkami zabójstwa Johna F. Kennedy'ego, Martina Luthera Kinga i kontrowersjami narosłymi wokół wojny w Wietnamie i afery Watergate, Cecil – wpierany przez kochającą żonę Glorię (Oprah Winfrey) – musi podjąć trudną walkę o dobro i szczęście rodziny, któremu na drodze stanie jego własne, bezgraniczne oddanie pracy.
Jak tłumaczy sam reżyser, tłem jego filmu są wydarzenia historyczne, jednak sam bohater tytułowy i jego rodzina to kreacja, choć oczywiście pewne niezwykłe momenty z prawdziwego życia Eugene'a również się w nim znalazły. Osnową filmu uczynił reżyser relacje ojca (pełnego pokory i ostrożności służącego-konformisty) z synem - buntownikiem, który w walce o równe prawa obywatelskie gotów jest poświęcić własne życie.
"Kamerdyner" to opowieść o tym jak różni ludzie, w różny sposób, wpływali na kształtowanie się nowej rzeczywistości, rzeczywistości, w której zmiany, choć trudne i pełne ofiar, są jednak możliwe. YES, WE CAN! powiedział w 2008 r. pierwszy czarnoskóry kandydat na prezydenta USA. Streszczając w dwugodzinnym filmie siedemdziesięcioletnią historię zmagań Afroamerykanów z rasizmem oraz ich walki o równe prawa, reżyser sprawił, że te słowa nie brzmią jak gładki wyborczy frazes lecz stanowią pełne nadziei i mocy przesłanie do wszystkich spychanych na margines i z różnych przyczyn dyskryminowanych ludzi.
Tak, my możemy, my potrafimy!
Dziś znajduję same ciekawe pozycje polecane przez blogerki! Zwłaszcza te "Służące", bo o kobietach :) :)
OdpowiedzUsuńO, wiem co masz na myśli, Papusza u Anki też mnie zainteresowała:)
UsuńFilmy oglądałam, książek nie czytałam... Na pierwszą może się po Twojej recenzji skuszę:)
OdpowiedzUsuńPierwszą ksiażkę polecam, bo naprawdę jest lepsza od filmu, na pewno się nie zawiedziesz. W przypadku Kamerdynera zaś trudno porównywać, bo film fabularny, a ksiazka reportażowa... za to pełna ciekawych faktów:)
UsuńJa też po "Służące" sięgnę na pewno (dlaczego mi to nie przyszło wcześniej do głowy?), film bardzo mi się podobał. Natomiast na "Kamerdynera" się nie załapałam w kinie, może jeszcze się uda.
UsuńJeśli podobał Ci się film, to książką będziesz zachwycona, gwarantuję:)
UsuńSłyszałam o jednej i o drugiej pozycji, a po Twojej pozytywnej recenzji na pewno wypożyczę obie w bibl. Ciekawie je opisałaś. Zaliczyłam już opowiadanie H.Mankella pt. "Ręka". Opowiadanie i styl pisania świetne. I będę już z całą pewnością wraz z Wallanderem rozwiązywać szwedzkie zagadki kryminalne:)
OdpowiedzUsuńByłam ostatnio w bibliotece, ale chyba znów popełniłam pudło jeśli o szwedzkie kryminały chodzi... O Wallandera zapomniałam spytać, ale dziś to nadrobię, dzięki za przypomnienie!
UsuńZachęciłaś mnie do lektury, zwłaszcza tej pierwszej.
OdpowiedzUsuńTeraz to już sama nie wiem czy od filmu zacząć czy od książki.
Pozdrawiam serdecznie Dorota
Rzadko to mówię, ale zacznij od filmu:). Znajomość treści nie psuje przyjemności z czytania, szczególnie, że ksiażka ma więcej szczegółów więc niespodzianki i tak są gwarantowane:)
UsuńDzięki za polecenie nowych tytułów. Właśnie przytachałam z biblioteki torbę książek (staję się strasznie zachłanna, gdy przestępuję próg tej skarbnicy!), więc na trochę mi wystarczy, ale już je zapisuję na listę książkach "do przeczytania".
OdpowiedzUsuńdzięki!
Bardzo się cieszę:) Ja muszę stworzyć sobie nową listę, bo ostatnio z tego co chciałam, nie mieli w bibliotece niczego. Pożyczyłam coś na chybił trafił i chyba znów pudło. Ale tym razem nie będę czytać do końca, żeby się o tym przekonać - ksiażka ma ponad 600 stron, szkoda czasu.
UsuńNastępne do przeczytania:)dzięki. Dzisiaj zaczęłam Dzienniki Agnieszki Osieckiej, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzienników koniecznie też muszę poszukać u siebie:)
Usuńkocham, uwielbiam Twoje recenzje! :-)
OdpowiedzUsuńJak mi miło!
UsuńDokładnie to samo przyszło mi do głowy kiedy wybrali Obamę przeciw któremu nic nie mam. Może kobieta będzie zaraz po myszce Miki, bo podobno ona zawsze ma duże poparcie. Pierwsze badania psychologiczne na czarnoskórych nie obejmowały w ogóle kobiet, bo i po co? Dopiero po latach się ocknęli, że coś jest nie halo z wynikami. Pierwsza książka świetna i przekonywująco brzmi bo zawsze bliższa ciału koszula a temat niebanalny.
OdpowiedzUsuńByłam w Bieszczadach, ale nie zawracałam Ci głowy, bo miałaś spotkania w tym terminie , więc temat znowu jest przed nami. Grunt to patrzeć do przodu.
To nic, perspektywa "wszystko przed nami" jest bardzo miłą perspektywą:)
UsuńBył kiedyś taki serial "24" - tam po raz pierwszy pojawił się czarnoskóry prezydent i to była bardzo pozytywna postać. Pewnie dzięki temu Amerykanie trochę się oswoili z taką ewentualnością. W ostatnim sezonie tego serialu prezydentem zaś była kobieta więc może i w tym przypadku rzeczywistość w końcu dogoni fikcję:)
Dzięki za polecenie książek. Na pewno ciekawe i warte przeczytania. Temat bardzo ciekawy :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTemat bardzo wciągający, przeczytaj koniecznie, szczegolnie Służące, na pewno się nie zawiedziesz:)
Usuń