Gdy kilka lat temu wprowadzaliśmy się do naszego domu, na sypialnię
przeznaczyliśmy poddasze. Wydawało się nam to świetnym pomysłem. Łóżko
umieściliśmy pod oknem połaciowym, żeby przed zaśnięciem podziwiać
piękno gwieździstego nieba. W czasie deszczu, stukające monotonnie w
okno kropelki wody miały nas kołysać do snu. Rano zaś miał nas budzić
śpiew ptaków dochodzący z otaczających nasz dom wierzchołków drzew.
Rychło okazało się jednak, że facjatka nie jest najlepszym miejscem
do spania. Gwieździste niebo, owszem, jest piękne, ale świecący prosto w
oczy księżyc w pełni (gdzieś w trakcie budowy zapodziała nam się roleta
i jakoś nigdy nie dokupiliśmy nowej) już niekoniecznie. Lekko siąpiący
deszczyk może i był przyjemny dla ucha, ale nocne burze, ulewy i grad
sprawiały, że o spaniu w ogóle nie mogło być mowy. Ptasie trele bywały
cudne, ale, gdy nad ranem kawki szalały po naszym krytym blachą dachu,
miałam ochotę je wszystkie powystrzelać. W lecie gorąco, niemal 30
stopni, w zimie zaś chłodno (co, przyznam uczciwie, było akurat
najmniejszym problemem). Najgorsze jednak okazało się to, że w skutek
zbyt małego spadku dachu, okno połaciowe zaczęło nam przeciekać.
Przeprowadziliśmy się z sypialnią piętro niżej, gdzie może było mniej
romantycznie, ale na pewno dużo wygodniej i spokojniej. Na facjatce zaś
zrobiliśmy sobie pracownie: mój mąż centrum multimedialne, ja studio
rękodzielnicze. I nieustannie walczyliśmy z przeciekającym oknem i
dachem. Ponieważ nasze starania nie dawały oczekiwanych rezultatów,
poddasze wciąż pozostaje nieodnawiane. Ściany są brudne, a na suficie są
paskudne plamy po przeciekach. Ale myślimy sobie, że przecież szkoda
czasu i nakładów na remont, jeśli nie wiadomo, czy w końcu nie trzeba
będzie zlikwidować okna, albo nawet zrywać dachu i położyć go od nowa
porządnie.
Ale ostatnio wreszcie nastąpił przełom. Mój mąż wpadł na nowy pomysł,
zastosował go i póki co jest w porządku. Z nadzieją, że taki stan
rzeczy utrzyma się dłużej niż do kolejnej burzy, pomyślałam, że czas
wreszcie uporządkować moją część facjatki. Z niewykorzystanych do
ogrodzenia sztachet, mąż sklecił mi dwa regały, a ja je oszlifowałam,
pobejcowałam i polakierowałam. Farbą akrylową pomalowałam też dolną
część starej meblościanki. Pracowałam na poddaszu cały weekend, na
kolanach i w temperaturze dochodzącej do 30 stopni C. Ale było warto.
Dziś, gdy wróciłam zmęczona z pracy, wgramoliłam się na górę, zaległam
na materacu i prawie dwie godziny odpoczywałam delektując się się
porządkiem i całkiem nowym wystrojem mojego pokoiku. Na razie tyle mi
wystarczy. A jeśli do przyszłego roku nie będzie żadnych przecieków,
zrobimy na poddaszu prawdziwy remont.
A tak wyglądają moje regaliki i odnowiona szafka z meblościanki:
A taki miałam dziś widoczek z mojego fatalnego okna połaciowego:
Jednak szkoda by mi było go likwidować. Czasami miło sobie przez nie popatrzeć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz