Strony

niedziela, 26 czerwca 2011

Trylogia Millennium. II

Adaptacja filmowa Trylogii Millennium jest dobra, ale...

No właśnie - bez paru "ale" się nie obejdzie. To pewnie typowe dla miłośników książek skrzywienie, że żaden film nigdy nie jest tak dobry, jak jego książkowy oryginał. A w przypadku trylogii mowa jest również o trzech filmach, które są bardzo nierówne: pierwszy określiła bym jako całkiem dobry, drugi raczej kiepski, a trzeci jako taki sobie.

Myślę, że "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" było najłatwiejsze do sfilmowania: mało jest tu ważnych postaci, a główny wątek jest na tyle wyrazisty, że łatwo się na nim skoncentrować. W pozostałych częściach pojawia się dużo więcej bohaterów, a akcja bardzo się komplikuje. Wydaje się, że nic nie dzieje się przez przypadek, główny wątek dość mocno powiązany jest z pobocznymi i choć w książce jest to świetne, w filmie sprawia wrażenie chaosu.

Kino ma swoje wymagania i swoje środki wyrazu, które z kolei mogą być różne w różnych kulturach. Niby o tym wiem, a jednak za każdym razem irytuje mnie, gdy w filmie coś jest pokazane w inny sposób, niż to sobie wyobrażałam czytając. Na przykład, gdyby nie wcześniej przeczytana książka, to z filmu niewiele dowiedziałabym się o przeżyciach głównych bohaterów. Miałam wrażenie, że filmowe postaci Millennium są kompletnie beznamiętne i drewniane. Bardzo przeszkadzała mi ta charakterystyczna dla szwedzkiego kina powściągliwość i oszczędność w wyrażaniu emocji. Z drugiej strony natomiast, gdy w niektórych sytuacjach aktorzy musieli zagrać twarzą, (na przykład, żeby pokazać jak bardzo są czymś wstrząśnięci, czy przerażeni), to ich mimika wydawała mi się tak nienaturalna, że wprost przerysowana.


Złościło mnie też usunięcie niektórych wątków, które były istotne dla późniejszych wydarzeń i zastąpienie ich całkiem nowymi, które miały na celu zapewnienie ciągłość akcji. Uważam, że to bez sensu. Larsson świetnie przemyślał związki przyczynowo-skutkowe wydarzeń w swoich powieściach. Filmowe zmiany wydają mi się zupełnie nieuzasadnione. Zwłaszcza w drugiej i trzeciej części, bo pierwsza jest pod tym względem całkiem logiczna.


Prócz tych kilku wad, sfilmowana Trylogia Millennium ma też całkiem sporo zalet. Przede wszystkim uważam, że Lisbeth Salander przedstawiona jest po prostu perfekcyjnie. Gdy tylko zobaczyłam ją na okładce filmu stwierdziłam, że jest to strzał w dziesiątkę, postać dokładnie zgodna z moimi wyobrażeniami. Drobna, ale emanująca siłą. Pewna siebie. Z kamienną twarzą analizująca potencjalne konsekwencje swoich działań i błyskawicznie podejmująca optymalną decyzję. Scena, gdy rozprawia się z dwoma potężnymi bikersami, to po prostu majstersztyk, zarówno w książce, jak i w filmie... (nie sposób nie uśmiechnąć się w tym miejscu z satysfakcją!). Wcielająca się w rolę genialnej hakerki Noomi  Rapace, powiedziała w jednym z wywiadów: "Ludziom podoba się w postaci Lisbeth to, że nie zgadza się na bycie ofiarą. (...) Nigdy nie użala się nad sobą, tylko postanawia zostać panią sytuacji. To ona dyktuje warunki". To prawda. Właśnie dlatego, mimo wielce antypatycznej powierzchowności, Lisbeth Salander po prostu nie da się nie lubić.


Podobało mi się też, że film świetnie oddaje nastrój książki - jest zimno, mrocznie i złowrogo, a pod skórą niejednego zwykłego faceta czai się bestia. Dlaczego? Dlatego, że może. Okazja czyni nie tylko złodzieja. Okazja czyni też sadystę. Władza upaja i daje przekonanie, że można wszystko. Seks w połączeniu z władzą też jakby lepiej smakuje. A przecież jest tyle kobiet, o które nikt się nie upomni...


 Myślę sobie, że wszystkie trzy filmy stanowią ciekawą pozycję i to nie tylko dla fanów książek Larssona. Na dodatek szwedzkie adaptacje nie kończą przygody z Trylogią Millennium: na premierę (21 grudnia 2011 - świat, 13 stycznia 2012 - Polska) czeka wersja amerykańska - "Dziewczyna z tatuażem" - wyreżyserowana przez Davida Finchera ("Siedem") z głównymi rolami Daniela Craiga i Rooney Mara. Nie mogę się już doczekać!




Komentarze
 
 Gość: , static-62-233-139-194.devs.futuro.pl
2011/06/27 10:29:56
Odwieczne rozbieżności między książką a filmem, bo przecież nie da się zaspokoić naszej nieskończoności jaką jest wyobraźnia i czym lepsza książka tym barwniejsze mamy te swoje wyobrażenia a po drodze wyobraźnia reżysera, osobowość aktorów, ograniczenia techniczne, budżet i sto innych. Dobrze jak choćby częściowo jesteśmy usatysfakcjonowani.
 
2011/06/28 08:11:44
Święta prawda:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz