Strony

środa, 28 września 2011

Ach, ten wrzos!

A jednak usycha:(

Mimo, że go pielęgnuję, zapewniam warunki, nawet przemawiam pieszczotliwie... Powoli, ale nieubłaganie marnieje, niewdzięcznik jeden. A miało być tak pięknie...
W internecie wyczytałam, że nie jest to szczególnie kłopotliwa roślina - "najlepiej rozwija się na stanowisku słonecznym, ale dobrze też znosi cień" (u mnie stoi na północnym parapecie), "potrzebuje gleby wilgotnej, ale nie mokrej" (podlewam często i od razu odlewam nadmiar wody z podstawki), "wymaga gleby kwaśnej i przepuszczalnej" (kupiłam odpowiednią, a doniczki zaopatrzyłam w drenaż). No więc co jeszcze robię nie tak?

Poszperałam po forach ogrodniczych i okazało się, że nie ja jedna zadaję sobie to pytanie. Szczególnie spodobała mi się ta odpowiedź: "wrzosy to bardzo wolne duchy a wolnością jest dla nich podszycie leśne, słońce i świeże powietrze. Podobnie (wyłączając barbarzyńskie bonsai) nie wyhoduje się w domu drzewa. Są duchy, które dobrze czują się jedynie w lesie i tak za nim tęsknią, że wolą śmierć niż doniczkę".

No i cóż ja - barbarzyńca zniewalający żywe, bądź co bądź, organizmy - wobec tego mogę? Chyba tylko wywieźć je z powrotem do lasu:(

Tak czy inaczej, to chyba ostatnia chwila, by jeszcze raz podjąć próbę (przecież obiecałam, a u mnie słowo droższe pieniędzy) sfotografowania całego "rustykalnego i jesiennego" parapetu, bo niedługo z całego mojego wystroju może zostać już tylko samotne "i";)

I trudno, zdjęcie nie jest idealne, ale najlepsze, że wszystkich, które napstrykałam:


Przy okazji jeszcze odpowiem Agnieszce, której zapytanie (co robi się z wrzosami, gdy już przekwitną) nie wiem jakim sposobem mi ostatnio umknęło. Pani w ogrodniczym powiedziała mi, że można wtedy roślinki wysadzić do ziemi w ogrodzie. Ale można je też zostawić w doniczkach w mieszkaniu i czekać aż w przyszłym roku znów zakwitną. Wrzosy coraz częściej wykorzystuje się do dekoracji balkonów i tarasów. Bez problemu mogą one przezimować na zewnątrz, ale trzeba obłożyć je włókniną i ocieplić donice. Zaznaczam jednak, że moja wiedza w tym zakresie jest czysto teoretyczna, niestety.

* A skrzyneczki z bliska można obejrzeć tutaj.


Komentarze
2011/09/28 19:42:34
Parapet prezentuje się naprawdę pięknie:)
2011/09/28 21:50:31
A dlaczego chcesz je wywieźć do lasu? Przenieś je piętro niżej do ogrodu:)
U mnie w ogrodzie wrzosów sporo i prawie wszystkie dobrze znoszą zimę, choć nic z nimi nie robię.
Zdjęcie Ci wyszło bardzo dobre!
2011/09/30 07:48:43
hergon, dziękuję:).

Sowo, no bo jak to takie wolne duchy, to może w moim ogrodzie też im będzie za ciasno;)
2011/09/30 10:44:30
No proszę, i okazało się, że skrzyneczki są dwie! A mnie się jakoś zdawało, że jedna tylko :) Okno wygląda pięknie, jak najbardziej w nostalgicznym, rustykalnym stylu :)
Dziękuję za odpowiedź na moje pytanie odnośnie wrzosów. Bo jakoś tak żal wyrzucać, gdy przekwitną, prawda? Koniec końców nie wrzosu nie kupiłam, lecz dostałam od mamy w prezencie wrzosiec. Wygląda podobnie i nazwa sugeruje pokrewieństwo, oraz także mi biedak podsycha mimo przepisowej pielęgnacji :(
2011/09/30 21:38:42
Parapet wygląda rewelacyjnie!!! Piękne zestawienie!

Co do wrzosu, to jak już kiedyś wspominałam również nie mam szczęścia, więc wiem co czujesz...
2011/10/01 19:13:22
Agnieszko, Magoto, dziękuję! Trochę mi lżej ze świadomością, że nie jestem sama ze swoimi wrzosowymi problemami i rozterkami;).

Dzisiaj postanowiłam, że gdy już całkiem padną, to jednak spróbuję je przenieść do ogrodu. Znalazłam nawet odpowiednie dla nich miejsce miejsce. Z wysadzaniem do ziemi tych kwiatków: http://ideasbyrenya.blogspot.com/2011/05/doniczki-z-puszek.html się udało (jednak puszki w roli doniczek zupełnie się nie sprawdziły), więc może uda się też z wrzosem:).
2011/10/04 07:57:24
Bardzo pożyteczny jest Twój wykład na temat wrzosów, które uwielbiam, ale po tym jak mi usechł pierwszy i jedyny jaki kupiłam już nie kupuję, bo tak mnie uraził swą krnąbrnością. Wolne duchy tak mają i nasz wybór co z tym zrobimy a parapet wygląda super w każdym szczególe!!!
2011/10/26 18:43:00
O rany, jak ślicznie prezentują się Twoje zazdrostki w oknie! Właśnie takie zaczęłam robić przyjaciółce i widzę, że chyba powinny się jej spodobac. U Ciebie wyglądają świetnie!

Anka
2011/10/27 19:15:17
Na pewno się spodobają; szydełkowe firaneczki, robione nawet najprostszym wzorem, zawsze wyglądają bardzo efektownie. Sama byłam bardzo zaskoczona rezultatem:)

niedziela, 25 września 2011

Psychopata, który oszukał wszystkich...

Do przeczytania tej książki zachęciła mnie bratowa. Napisała mi w mailu: "Polecam Ci książkę Johna Leake " Pisarz, który nienawidził kobiet"- rewelacyjny kryminał". Zabrzmiało ciekawie, choć w pierwszym odruchu zirytował mnie tytuł. Wydawca z premedytacją zmienił oryginalny - "Entering Hades" na bardziej chwytliwy i budzący określone skojarzenia. Rozumiem, że prawa rynku, że marketing..., ale tak bezceremonialne nawiązanie do bestsellerowej Trylogii Larssena jest z jednej strony manipulacją na potencjalnym czytelniku, z drugiej zaś jawnym żerowaniem na czyimś sukcesie. Ale powściągnęłam irytację, bo przecież, cóż autor winny, że wydawca tak sobie pogrywa z jego pracą? Tym bardziej, że po przeczytaniu w internecie opisu książki i kilku recenzji naprawdę poczułam się zaintrygowana.

Książka Johna Leake'a to ciekawa i wstrząsająca historia. Wstrząsająca tym bardziej, że wydarzyła się naprawdę. Sadystyczny morderca i pisarz naprawdę do tego stopnia oczarował swoich czytelników, że nie byli oni w stanie dostrzec jego mrocznej strony, choć przecież wiedzieli za jaką zbrodnię został ukarany. Zamiast tego widzieli dokładnie i tylko to, co sam autor-skazaniec chciał, by zobaczyli - skruszonego, delikatnego, ciepłego i lirycznego artystę. Wizerunek ten był tak bardzo sugestywny, że nikomu nawet do głowy nie przyszło, by szukać czegoś poza tym. Wpływowi Austriacy, politycy i pisarze, zafascynowani talentem skazańca, zapragnęli przywrócić mu wolność nie zadawszy sobie nawet minimum trudu, by poznać go lepiej, choćby z akt prowadzonych przeciwko niemu postępowań karnych. Ich wsparcie dla starającego się o warunkowe zwolnienie mordercy okazało się bardzo skuteczne. Jack Unterweger wyszedł na wolność. Prowadził życie celebryty, był dziennikarzem, autorem książek, sztuk i opowiadań dla dzieci, maskotką elit i ucieleśnieniem idei resocjalizacji.

A w wolnych chwilach mordował prostytutki. I robił to naprawdę dobrze. Dużo lepiej, niż za pierwszym razem, gdy policja z łatwością znalazła przeciw niemu dowody.

Jack Unterweger był człowiekiem niezwykle inteligentnym i perfekcyjnym manipulatorem. Bez trudu oceniał charakter i wykorzystywał emocje, potrzeby i słabe punkty innych ludzi. Ponadto był bardzo ostrożny, przewidujący i wiedział, jak zacierać zacierać za sobą ślady. Dlatego proces przeciwko niemu w dużej mierze miał jedynie charakter poszlakowy, a on sam do końca wierzył, że po raz kolejny uda mu się zaczarować zaangażowanych w niego ludzi i wyjść na wolność. Nie udało się. Na szczęście.

Zbrodnie Jacka są przerażające, ale tym, co przeraża mnie jeszcze bardziej jest świadomość, że nas, ludzi, tak łatwo jest oszukać, że tak bardzo podatni jesteśmy na manipulację, choć przecież zawsze w tym zakresie oceniamy się powyżej przeciętnej. To INNI - mniej inteligentni, wykształceni, obyci, oczytani.... - nabierają się na sztuczki uwodzicieli-oszustów, są podatni na reklamę, rujnujące finansowo zabawy i teleturnieje, czy nałogi. MY przecież mamy kontrolę, podejmujemy własne decyzje i potrafimy przejrzeć oszustów. Niestety, okazuje się, że najczęściej nasze przekonania na swój temat są równie pewne, co iluzoryczne i fałszywe, a zło może mieć bardzo ludzkie i niewinne oblicze... 


Komentarze
 
2011/09/26 16:13:50
Czy to powieść opartya na faktach?
 
2011/09/26 16:44:08
Niestety, tak. Wpisz sobie do wyszukiwarki "Jack Unterweger". Ten człowiek naprawdę wodził za nos cały austriacki establishment. Prywatnie zaś szczególnie potrafił oddziaływać na kobiety - zawsze otaczał go wianuszek oddanych wielbicielek, pomocnic, przyjaciółek i kochanek. Na procesie siedziały one w ławach dla publiczności i szlochały nad strasznym losem i niesprawiedliwością, jaka dotyka ich ulubieńca...
 
2011/09/26 17:31:18
Jak to możliwe, że ja jeszcze nie słyszałam o tej książce?! Przytoczona historia brzmi tak nieprawdopodobnie, że aż cięzko uwierzyć, że coś takiego wydarzyło się na prawdę... Tym bardziej intrygująca pozycja :)
 
2011/09/27 15:43:16
Zawsze uważałam, że najciekawsze i najbardziej zaskakujące historie pisze samo życie...

wtorek, 20 września 2011

W drodze i w kapeluszu

Miniony weekend był ostatnim weekendem tegorocznego lata i tak się szczęśliwie złożyło, że były to bardzo ładne - ciepłe i słoneczne dni. W sam raz na idealną wycieczkę rowerową. Tym razem w kapeluszu i romantycznie powiewającej na wietrze spódnicy:).


Planowana wycieczka liczyła ok. 45 km, więc wyjechaliśmy zaraz po wczesnym obiedzie. Mniej więcej w połowie trasy, nad okolicznym zalewem, wypadła przerwa na odpoczynek, deser i kontemplację piękna otaczającej przyrody.


Jednak odpoczynek bez szydełka i choćby maciupkiej robótki, nawet w tak pięknych okolicznościach przyrody, byłby cokolwiek nudny;).


Zmęczeni, ale zrelaksowani wróciliśmy do domu chwilę przed zachodem słońca. To było bardzo sympatyczne pożegnanie lata:). 


Komentarze
2011/09/21 10:06:58
No pięknie. Może i ja kiedyś wreszcie doczekam takiej wycieczki. Cudnie i kapelusz cudny i pogoda cudna a ja na urlopie i zamiast na wycieczki do roboty, ale co tam. Kiedyś będę jak Ty śmigać i ciuchy lepsze z szaf wywlokę oczywiście jak sobie te szafy wyremontuję przedtem.
2011/09/21 18:25:00
Fajnie! I kondycja niezła, 45 km., no no:)
Tylko coś ta spódnica słabo powiewająca, wbrew opisowi;)
2011/09/21 20:57:06
Grażyno, ale efekty Twoich prac, warte każdego czasu i już Ci zazdroszczę tych szaf wyremontowanych:)

Sowo, bo akurat, gdy mąż cykał zdjęcie, wiatr dyskretnie ucichł;)

sobota, 17 września 2011

Rustykalnie i jesiennie

Dziergając zazdrostki zastanawiałam się, co na parapecie mogłoby do nich pasować. Do tej pory lądowała na nim każda rzecz, dla której "przypadkiem" i "tymczasem" nie było właściwszego miejsca, skutkiem czego nie był to specjalnie dekoracyjny element naszej kuchniojadalni. Szydełkowe zazdrostki jednak zobowiązują. Postanowiłam więc parapet sprzątnąć i jakoś ładnie zagospodarować, a ponieważ nie miałam niczego gotowego, wykoncypowałam sobie, że zdekupażuję drewniane skrzyneczki, zakupione jeszcze na wiosnę do realizacji zupełnie innego pomysłu, który później, jak to często bywa, nieoczekiwanie uległ zmianie.

I właśnie dziś był ten dzień, w którym wszystkie elementy parapetowej aranżacji zajęły swoje miejsca. Jest rustykalnie (chyba, bo mimo kursu u Kraszynki wciąż mam problemy z rozpoznawaniem poszczególnych elementów i rodzajów wystroju wnętrz) i jesiennie:


Kasztany uzbierała mi córka. Wystarczy wypełnić nimi słój po kawie i mamy całkiem ładny element dekoracyjny. Lubię kasztany; są bardzo uniwersalne:)


I lubię też wrzos. To już moja druga próba jego oswojenia. Za pierwszym razem, mimo regularnego podlewania, usechł mi już po kilku tygodniach. Tym razem postarałam się lepiej, przede wszystkim przesadziłam je do większych doniczek, które wypełniłam kwaśną ziemią.


Pani w ogrodniczym poradziła mi też, by podlewać je rano. Podobno wrzosy nie lubią podlewania wieczorem. Mam też nadzieję, że służyć im będzie północne okno.


Drewniane skrzyneczki pomalowałam oliwkową bejcą rustykalną, po jej wyschnięciu przetarłam świecą całe zewnętrzne ścianki, a następnie pokryłam je kremową farbą akrylową.

Po wyschnięciu farby przetarłam ścianki papierem ściernym, czyli klasyczna technika shabby-chick, która jest jedną z moich ulubionych. 


Po naklejeniu elementów podjęłam wyzwanie pocieniowania ich, co okazało się zupełnie niepotrzebne, gdyż podczas lakierowania, prześwitująca spod farby lakierobejca puściła kolor rozmazując się efektownie. Tym niemniej jednak, w przypadku tej pracy, jestem po raz pierwszy zadowolona ze swojego cieniowania, choć nadal pozostawia wiele do życzenia. Ale uczę się... wciąż się uczę.


Komentarze
2011/09/18 08:31:47
Ren-ya, może cyknęłabyś jeszcze zdjęcia całości, bo dałaś tylko fragmenty dekoracji okiennej. Jak teraz wygląda całe okno z firaneczką i dekoracjami?
Wrzosiki w skrzyneczce piękne! Tzn. skrzyneczka pięknie zrobiona i się komponuje z wrzosami idealnie:)
2011/09/18 09:59:42
Też bardzo lubię wrzosy mają taki magiczno-nostalgiczno-jesienny klimat. Twoja skrzyneczka jest superowska a jeśli chodzi o style to jak je zwał tak je zwał grunt żeby było miło i żeby się podobało i z tymi kasztanami fajny pomysł.
2011/09/18 10:46:49
Dekoracja niezwykle udana.Skrzyneczki cuuuudne! Faktycznie widok na całe okno byłby uzupełnieniem.
2011/09/18 11:49:11
Pięknie! I ja jestem ciekawa całości :)

Ja do wrzosów coś nie mam szczęścia, bo podobnie jak u Ciebie pousychały i chwilowo się na nie obraziłam ;)
2011/09/19 09:10:50
Dziękuję Wam za komentarze:)
Co do zdjęć całości, to mąż mi świadkiem, że próbowałam, ale nie potrafię fotografować pod światło. Zdjęcia wychodzą mi ciemne z jasną plamą okienną. Wiem, że to trzeba zrobić coś z doświetleniem od wewnątrz, ale lampa robiła brzydkie refleksy. No chyba, żeby wieczorem - ciemno za szybą i światło w środku...
Obiecuję, że jeszcze popróbuję:)
2011/09/19 22:03:36
Jest i rustykalnie i jesiennie, wszystko się zgadza :) Chyba też sobie sprawię wrzosy, tym bardziej, że są prawie we wszystkich sklepach. Co się z nimi robi jak przekwitną? Bardzo ładna skrzyneczka, ale i nad firanką nigdy mi nie będzie dość zachwytów. Może jednak zdołasz uchwycić całość, też bym chętnie zobaczyła :)

niedziela, 11 września 2011

"Sala samobójców"

Przyznam się na wstępie, że nie jestem miłośniczką polskich filmów. Zraziły mnie produkcje z lat dziewięćdziesiątych, a szczególnie seria kinowych sensacji o i dla  prawdziwych twardzieli oraz dramatów z kobietami psychopatkami i/lub ofiarami w rolach głównych. Nieprawdopodobnym wydaje mi się, żeby te mizoginiczne i pełne przemocy obrazy mogły spodobać się komukolwiek z żeńskiej widowni. Później wcale nie było lepiej, nastała bowiem era głupawych komedii romantycznych, w których bezbronne i udręczone bohaterki zastąpione zostały rozerotyzowanymi, wyluzowanymi i swobodnie, a nawet radośnie przeklinającymi "ladies". Uważam, że z polskim kinem jest jak z gospodarką chińską - same podróbki, nieudolnie naśladujące hollywoodzkie superprodukcje. Pomimo tych (uzasadnionych, niestety) uprzedzeń, z inspiracji córki i w jej towarzystwie, obejrzałam ostatnio polski film, o którym mogę powiedzieć, że mi się podobał. To "Sala samobójców" w reżyserii Jana Komasy.

Dominik to zwyczajny chłopak. Ma wielu znajomych, najładniejszą dziewczynę w szkole, bogatych rodziców, pieniądze na ciuchy, gadżety, imprezy i pewnego dnia jeden pocałunek zmienia wszystko. "Ona" zaczepia go w sieci. Jest intrygująca, niebezpieczna, przebiegła. Wprowadza go do "Sali samobójców", miejsca, z którego nie ma ucieczki. Dominik, w pułapce własnych uczuć, wplątany w śmiertelną intrygę, straci to, co w życiu najcenniejsze…
Pierwszy raz udało się w Polsce stworzyć film, w którym wirtualny świat awatarów jest równie ważny, jak rzeczywista gra aktorów. Ponad rok powstawało animowane, drugie życie głównego bohatera - Dominika. Szokująca historia i genialne aktorstwo sprawiają, że jest to film tylko dla ludzi o mocnych nerwach. 

Jan Komasa jest młodym reżyserem. Nowoczesne środki komunikacji i informacji są dla niego równie powszechne i powszednie, jak chleb. Jednak ja pamiętam jeszcze świat bez telefonów komórkowych, internetu i portali społecznościowych. Czy młodzież była wtedy inna, czy zagrożenia były mniej zagrażające i destrukcyjne? Ludziom, którzy lubią wzdychać z dezaprobatą nad współczesnością powiem, że choć czasy są inne, to jednak wciąż jakby takie same. Bo dzieci wciąż potrzebują naszej miłości, wsparcia i uwagi, a nie tylko zaspokojenia potrzeb materialnych. Bo dorosłym wciąż się wydaje, że sukces wiąże się tylko z wysokim statusem zawodowym i finansowym. Bo na pozbawionych oparcia, rozchwianych emocjonalnie młodych ludzi, wciąż czyhają grupy manipulatorów, wykorzystujących ich do własnych korzyści. Dzięki internetowi zagrożenia, które istniały już wcześniej (sekty religijne, grupy przestępcze, destrukcyjne kliki rówieśnicze, ekstremistyczne organizacje parapolityczne), ale też zupełnie nowe, o których istnieniu często nawet nie mamy zielonego pojęcia, zyskały niespotykany dotąd zakres oddziaływania. I w tym fakcie tkwi główne źródło problemu z internetem. Bo jeśli dobrze poszukać, to można tam znaleźć wszystko. A nawet, jeśli nie szukasz, to ciebie znajdą...

Nie umiem ocenić wartości artystycznej filmu. Prawdę mówiąc wyraźnie widać, że mnie i reżysera dzieli różnica niemal pokolenia. Animacja mnie nie kręci, choć przyznaję, że stanowi bardzo ciekawie zrobiony element całego obrazu. Migawki z Facebooka były dla mnie całkiem niezrozumiałe, więc całe szczęście, że miałam obok siebie tłumacza w osobie córki. Slangu młodego pokolenia nie rozumiem i nie lubię, dlatego dialogi młodzieży mnie drażniły. Natomiast bardzo podobała mi się gra aktorska. W recenzjach spotkałam się z zarzutami, że emocjonalność Dominika jest przerysowana i sztuczna, ale mam na ten temat zupełnie inne zdanie. Myślę, że młody aktor świetnie pokazał ból samotnego dorastania, fakt, że w dorosłym już ciele mnóstwo jest jeszcze potrzebującego miłości, bezradnego i zagubionego w nieprzyjaznym świecie dziecka.

Ale szczególnie podobał mi się sposób filmowania. Tło w ujęciach było tak minimalne i neutralne, że nigdy nie odwracało uwagi od bohaterów. Widz po prostu musiał skupić uwagę na postaciach, bo poza nimi nie było niczego innego, no chyba, że jakaś scena tego wymagała. Duży telewizor i kanapę w salonie widzimy tylko dlatego, że Dominik w tym miejscu grał na konsoli. Nawet jego pokój, to tylko biurko z laptopem i łóżko. Z wystroju tego, bogatego przecież domu, zapamiętałam jeszcze stół, przy którym rodzice rozmawiali z psychologami oraz drewniane drzwi do pokoju Dominika. To ascetyczne tło jest w tym wypadku naprawdę bardzo efektownym środkiem wyrazu.

Uważam, że "Sala samobójców" to dobry film i cieszę się, że córka namówiła mnie do jego obejrzenia, choć po seansie czułam się dość przygnębiona. Ten film był trochę jak lustro dla mnie - rodzica. Rodzice zawsze chcą dla dziecka jak najlepiej i robią to, co w ich przekonaniu najlepiej dzieciom służy. Ale często okazuje się że, rodzicielskie przekonania o tym, czego dzieci potrzebują, dramatycznie rozmijają się z tym, czego one potrzebują naprawdę. Warto o tym pamiętać wypominając błędy własnym rodzicom, ale szczególnie warto o tym pamiętać, gdy wychowujemy już własne dzieci..


Komentarze
 
2011/09/12 10:42:32
Obiecuję sobie, że zobaczę ten film. I w końcu zobaczę. Dziękuję za przypomnienie :)
 
2011/09/12 22:17:48
Bardzo dobra i dająca do myślenia recenzja! Filmu jeszcze nie widziałam, ale dużo o nim słyszałam i być może kiedyś obejrzę.

Co do Twoich przemyśleń odnośnie rodzicielstwa w dzisiejszych czasach, to podpisuję się pod tym obiema rękami. Choć sama jestem świeżo upieczoną Mamą, to już teraz zastanawiam się jak to będzie kiedy synek zacznie dorastać i wiele moich poglądów pokrywa się z Twoimi :)
 
2011/09/13 07:24:39
Nie widziałam filmu, ale słyszałam opinie i podobnie jak Twoje są na różnych przeciwstawnych biegunach, ale raczej nikt nie wychodzi po tym filmie obojętny co świadczy o tym, że jest to prawdziwe kino a do tego jeszcze miałaś szereg przemyśleń o co nie łatwo. To musi być nieprzeciętny film.
 
2011/09/13 18:07:28
Cóż, mam podobne zdanie na temat polskiego kina, choć muszę przyznać, że 2 lata temu zachwiało się nieco, po obejrzeniu filmu "Dom zły". Ale tak jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak jeden dobry film w morzu badziewia nie świadczy, niestety, o niczym. Może to kwestia także i tego, że te lepsze filmy nie są wystarczająco reklamowane, siedzą cichutko jak mysz pod miotłą, gdy w kinach szaleją "progesterony", "och-karole" i podobne wytwory np na bazie Grocholi, która w wydaniu filmowym jest jeszcze straszniejsza.
Na pewno po Twojej rekomendacji po film sięgnę, choćby z czystej ciekawości. Co do nazbyt emocjonalnej gry natomiast, to filmu wprawdzie nie widziałam, ale tak w ogóle - nie masz czasem wrażenia, że młodzież teraz taka właśnie jest ;)
 
2011/09/14 08:05:13
A u mnie nie grają, co jest?
Z tym lustrem to jest tak, że trzeba mieć odwagę go odsłonić;)
Jak byłam na "Galeriankach" to sama młodzież na sali, rodziców ni huhu...

Z polskiego kina polecam "3 minuty" Ślesickiego.
A ostatnio namiętnie oglądam powtórki z lat 80 - "Krzyk", "Historia niemoralna", "Amator", "Przypadek" i wczoraj "Zaklęte rewiry". Polecam! Zmieniają się dekoracje, a problemy ciągle te same, wbrew pozorom.
 
2011/09/14 09:00:37
Rebecca.fierce, nie ma za co, polecam się;)

Magota, dziękuję i życzę podołania wszelkim rodzicielskim wyzwaniom:)

Grażyno, u mnie o przemyślenia, powiedziałabym, patologicznie łatwo; byle co powoduje, że "oddaję się refleksjom":)

Agnieszko, "Domu złego' nie obejrzałam, przyznam, że tytuł mnie po prostu przeraził, ale przeczytałam jeszcze raz recenzje i rzeczywiście wydaje się intrygujący.
A młodzież chyba zawsze była bardzo emocjonalna, w czym niemały udział ma zachodząca w ich organizmach burza hormonów. Choć uczucia są istotą człowieczeństwa, to stają się problemem, gdy nie umiemy sobie z nimi radzić. Myślę, że w dorastaniu chodzi o to, by nauczyć się żyć z targającymi nami emocjami, poznać je i oswoić, a bez dobrego przewodnika w tej dziedzinie jest bardzo trudno...

Sowo, bo w kinach już nie grają, ale film jest dostępny na DVD, no i w internecie też można go znaleźć. "Galerianki" też dały mi do myślenia i stoczyłam na ten temat niejedną dyskusję...
Dzięki za polecenie starszych filmów, bo z lat osiemdziesiątych to ja kojarzę jedynie najlepsze polskie komedie:)
 
2011/09/14 11:36:18
Co do jakości polskiego kina współczesnego zupełnie się zgadzam... Jednak "Sala..." również mi nie przypadła do gustu. Aczkolwiek miaja 17letnia znajoma uważa go za super film. Ostatnio z polskich bardzo spodobała mi się komedia Machulskiego "Kołysanka", wyobraż sobie komedia o wampirach na polskiej wsi.
 
2011/09/14 21:06:55
Do Machulskiego mam spory sentyment, choć jego nowsze filmy wywołują we mnie bardzo mieszane uczucia. Niektórymi scenami potrafi rozbawić do łez, ale irytuje mnie, że ściąga pomysły z amerykańskich produkcji... Choć z drugiej strony może nie ściąga, a jedynie inspiruje się?
"Kołysanka" wpisuje się w bardzo obecnie modny wampiryczny temat, to mnie trochę zniechęca, ale też i ciekawi - w jaki sposób w naszej rodzimej produkcji przedstawiony jest motyw wampirów? Na pewno obejrzę:).
 

poniedziałek, 5 września 2011

Różowy motylek;)

To ja dziś wystąpiłam w roli różowego motylka, a to dlatego, że bardzo mi to przebranie pasowało do dzisiejszej pogody oraz do wydzierganej ostatnio podręcznej sakiewki rowerowej na ważne drobiazgi i akcesoria niezbędne podczas przejażdżek, np. wodę mineralną, telefon (tę kwestię mam jeszcze do przemyślenia, bo na telefon przydałoby się coś jeszcze bardziej podręcznego) oraz chusteczki higieniczne, które, jako ofiara niekończącego się kataru siennego, muszę mieć zawsze pod ręką.


Na zdjęciach, prócz sakiewki, wystąpiła też zrobiona przeze mnie już dawno temu narzutka. Nie grzeje, bo jest ażurowa, a czasami przydaje się do zakrycia gołych ramion:


Wiem, że do wystroju różowego motylka niespecjalnie pasują te czarne sakwy na bagażniku, ale na razie innych brak. A na przyszły sezon rowerowy już sobie upatrzyłam bardzo klimatyczny zestaw na bagażnik. Mam tylko nadzieję, że ostatecznie nie będę musiała do tego wszystkiego wymieniać roweru... Choć wiem, że klasyczny holender wyglądałoby sporo lepiej... Ale na tym jeździ się naprawdę wygodnie. Nawet w szpilkach:).


Pomysł na sakiewkę na kierownicę zaczerpnęłam z blogu Bike Belle, a konkretnie zainspirowało mnie to zdjęcie. Jakoś nigdy wcześniej do głowy mi nie przyszło, że rower też można ubrać w dziergane dodatki. A jakie to praktyczne! Zerwane po drodze polne kwiaty też lepiej prezentują się w takiej sakiewce niż w reklamówce, jak do tej pory.

Na sesję zdjęciową nie mieliśmy za wiele czasu, bo dni się takie krótkie zrobiły, ledwie zdążyliśmy wyjechać z domu, a tu słońce zaczęło nam gasnąć. Zdążyliśmy niemal w ostatniej chwili przed zachodem.

A zachód słońca piękny dziś był...



Komentarze
2011/09/06 14:43:04
Bardzo praktyczna ta torba! Co do holendra, to może i optycznie lepiej by wyglądał, ale pierwsze strasznie on ciężki, a po drugie po leśnych drózkach stanowczo lepiej się jeździ takim rowerem jak masz Ty. Takie jest przynjmniej moje doświadczenie :)
2011/09/06 21:14:29
Świetne i bardzo praktyczne urządzenie, które z kwiatami wygląda najlepiej no i Ty pięknie się komponujesz w całej okazałości.
2011/09/07 11:45:44
Magota, oj tak, mój rower w niejednych już warunkach się sprawdził, choć najlepiej jeździ się jednak po drogach asfaltowych, a przynajmniej jako-tako utwardzonych:)

Kraszynko, tylko romantycznego kapelusza mi do tego zastawu brakowało;). Jeśli w weekend będzie przyjazna dla rowerowych wypraw pogoda, to może ten brak uda mi się nadrobić:).