Strony

piątek, 30 października 2015

Śliwka w burgundzie

... czyli mój pierwszy tej jesieni zestaw ocieplający:


1) Golfik powstał z włóczki, którą dostałam latem od Leny. To prostokąt przerabiany ściegiem francuskim (wszystkie oczka prawe) z dodatkiem rzędów ażurowych. Prostokąt zszyłam skręcając końce w ten sposób, by stworzyć wstęgę Mobiusa. Dookoła wykończyłam pikotkami na szydełku.

 

Dane techniczne:
Włóczka: Inter Fox "Comfort (100% akryl, dł. 112m/50g).
Zużycie: niecałe 100g.
Druty nr 5,5.

2) Czapka, przy której ściągaczu postanowiłam poćwiczyć żakard i do końca zużyć pozostały z golfiku "Comfort", co też udało mi się zrobić. Reszta czapki, to tzw. wzór perłowy podwójny (albo ryż podwójny). Nie jestem z niej do końca zadowolona, ale na razie zostawiam. Spruć zawsze się zdąży;-).


Dane techniczne:
Włóczka: Opus "Tittik" (95% akryl, 5% moher, dł. 270m/100g).
Zużycie: 45g.
Druty: ściągacz - 4; reszta 5,5.


poniedziałek, 26 października 2015

Wyzwanie fotograficzne - Idzie jesień

Wyzwanie zorganizowała Reni z Ażurowych marzeń. We wrześniu i październiku trzeba było zrobić 18 tematycznych zdjęć według listy poniżej:


Po raz pierwszy wzięłam udział w takiej zabawie i muszę przyznać, że sprawiło mi to wielką frajdę, choć końcówka była mocno nerwowa. Ledwie zdążyłam, choć czasu przecież było całkiem sporo. Ale tak właśnie mam - im więcej czasu, tym bardziej odkładam na później. A później panika i pokusa, by się wycofać, bo to przecież tylko zabawa, tylko przyjemność, a człowiek ma PRAWDZIWE obowiązki na głowie... Ale człowiek ma też honor.  Niehonorowo jest się deklarować, a potem wycofywać. Więc się zmobilizowałam, zawzięłam, uruchomiłam kreatywne myślenie i ruszyłam na łowy. Przyznaję, że nie do wszystkich tematów należycie się przyłożyłam. Do kilku wykorzystałam zdjęcia, które zrobiłam telefonem z całkiem innych pobudek... Ale pierwsze koty za płoty. Przy kolejnym wyzwaniu będę mądrzejsza i postaram się bardziej:-).

Żeby nie przedłużać... Oto moje podsumowanie (po kliknięciu w obrazek zdjęcia pokażą się w większym rozmiarze):

1. Za oknem (poranek 12 października - pierwszy śnieg!)


2. Promyki słońca (tego dnia były bardzo rzadkie, ale tam gdzie padały pięknie, wybarwiały leśne zakamarki)


3. Wieczorem (książka do poduszki)


4. Brązowy (taki sobie pieniek)


5. Na spacerze (kto by się spodziewał, że taki tłok będzie!)


6. Moja pasja (głównie robótki, ale nie tylko:-))


7. Coś ciepłego (miały być bamboszki, ale czerwona poduszka z takim wyznaniem chyba jednak cieplejsza;-))


8. Kawa czy herbata (tylko herbata! Pomarańczowa z imbirem i goździkami... uwielbiam:-))


9. Bukiet (nie pytajcie, gdzie zrobiłam to zdjęcie. Bukiety to nie moja specjalność. Zdesperowana byłam...)


10. Niedzielny poranek (niedziela basenem się zaczyna!)


11. Liście (ot, popatrzyłam w górę i takie zobaczyłam)


12. Spojrzenie (czy trzeba cokolwiek dodawać?)


13. Do góry nogami (lubię odbicia)


14. Do pary (wiem, poszłam na łatwiznę...)


15. 10.00 (była jeszcze kostka gorzkiej czekolady, ale zjadłam, bo niefotogeniczna...)


16. Na drzewie (czasem też mam ochotę wysiąść)


17. Bez pośpiechu (też bym tak chciała!)


18. W kolorach jesieni (jedyne, co lubię w jesieni - kolory:-))


Co mi dało uczestnictwo w wyzwaniu? Przede wszystkim mobilizację. A mobilizacja wyzwoliła kreatywność. A kreatywność wywołała satysfakcję. I przypomniałam sobie jak bardzo lubię fotografować! Wśród tylu rzeczy, które lubię robić, zbyt często odpuszczam sobie tę dziedzinę. Inne zresztą też odpuszczam (np. decoupage, ale o tym innym razem) zapominając ile radości mi sprawiają. Bo najłatwiej wziąć motek i druty (albo szydełko). Bo te zajęcia nie wymagają większych przygotowań, nie absorbują zanadto - robótkę w każdej chwili można odłożyć, schować. Odbywa sie w przyjemnych warunkach, na kanapie, przed telewizorem. Można się owinąć kocem, popijać ciepłą herbatkę i co rząd zagryzać czymś smakowitym. Za fotografią zaś trzeba się nachodzić, nakombinować, czasem się ubrudzić, zmarznąć, albo się spocić. Potem przesiedzieć mnóstwo czasu przy komputerze, bo zawsze niezbędna jest selekcja i choćby oszczędna edycja... Zdecydowanie nie jest to lekkie hobby. Za to satysfakcja z dobrze zrobionych ujęć... Bezcenna! Muszę o tym pamiętać:-)

czwartek, 22 października 2015

Zapomniane słowa

Gdy we wrześniu dostałam TĘ paczkę nie spodziewałam się, że w pierwszej kolejności, zamiast kuszącej nowym autorem kontynuacji Millenium, zamiast pełnej powabu lektury o niezwykłym życiu Simony Kossak, wybiorę "Zapomniane słowa"...

Niektóre słowa żyją wiecznie, niektóre giną śmiercią nagłą i niewyjaśnioną, jedne wstydliwie wychodzą z mody, drugie wspominamy z nostalgią. Zapomniane słowa to słowniczek wyrażeń archaicznych, mało znanych, niemodnych, wyrzuconych z pamięci, znikających z codziennego języka. To także wielobarwny zbiór osobistych skojarzeń, anegdot, refleksji i wspomnień znanych pisarzy, wybitnych naukowców, uznanych artystów. Bezcenny sztambuch dla wszystkich, dla których język jest naturalnym środowiskiem myślenia i działania.

"Zapomniane słowa" skusiły mnie formą bardzo przyjazną do czytania podczas śniadania. Książka składa się bowiem z krótkich felietonów, z których każdy opowiada o jednym słowie: zagubionym w czasie, nieznanym już młodszym pokoleniom i często nawet pozbawionym swojego desygnatu, jednak z jakiegoś powodu bliskim i ważnym dla autorów. Z takimi słowami bowiem wiążą się wyjątkowe dla nich zdarzenia, miejsca czy ludzie.

5000lib w komentarzu u mnie wyraziła obawę, czy ta książka to aby nie humbug (sprawdziłam w słowniku: bardzo rozreklamowana sprawa, która po pewnym czasie okazuje się oszustwem)... Czy ja wiem... Może coś w tym jest. Książka bardzo pobudziła moją wyobraźnię, bo lubię słowa. Na dodatek - zapomniane... To brzmiało bardzo intrygująco. Jednak rzeczywistość trochę mnie rozczarowała. Wśród 90 felietonów niewiele było takich, które przeczytałam z niekłamaną przyjemnością i ciekawością. Większość wspominanych słów wcale nie wydawała mi się martwa. Ale było też parę takich, o których słyszałam po raz pierwszy. Kilka innych odkryłam na nowo i zaskoczyły mnie ich korzenie. Chyba właśnie semantyka to było coś, co najbardziej w lekturze przykuło moją uwagę. Natomiast gawędy o skojarzonych z jakimś słowem historiach w większości wydawały mi się nudne i nadęte.

Czytając "Zapomniane słowa" próbowałam i ja sobie takie przypomnieć z własnego życia... I nic. Nigdy nie siedziałam mocno w przeszłości, rzadko wspominam i oto konsekwencje. Nic nie pamiętam. Pustka w głowie. Tylko "podśmiechujki" do mnie wracają. Tak Babcia określała nasze (moje i brata) chichoty podczas Jej połajanek. Zamiast słuchać, to sobie podśmiechujki robią! - złościła się, czym wywoływała naszą jeszcze większą wesołość na dźwięk tego wulgarnie kojarzącego się słowa. Nobliwa babcia, a tu takie słowo! Zamiast respektu, było jeszcze większe rozbawienie. Gdy Babcia tak się odzywała, nie sposób było Jej poważnie traktować;-) Nikt oprócz Niej tego słowa nie używał. Zawsze myślałam, że sama je wymyśliła, że to jej autorski neologizm, tymczasem dziś, z ciekawości, wpisałam do wyszukiwarki i proszę, jest:-). I to nie tylko w mowie potocznej, ale też w słowniku. Oznacza ironiczne traktowanie kogoś, kpinę, drwinę. I wygląda na to, że wcale nie jest zapomniane.

sobota, 17 października 2015

Jesienne smaki

W ten nieprzyjemny, ponury i dżdżysty dzień, proponuję coś ciepłego, pachnącego i sycącego - dynię zapiekaną z jabłkiem.

Nie mam pojęcia co to za gatunek dyni. Pani w sklepie też nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że świetnie smakuje zapieczona z jabłkiem. Jak mi pani poradziła, tak zrobiłam.

DYNIA ZAPIEKANA Z JABŁKIEM


Składniki:
* 2 dynie jak na zdjęciach (zielono-żółto-pomarańczowa skórka, wielkość jak hokkaido),
* 2 jabłka,
* przyprawy i bakalie (cynamon, miód, orzeszki, rodzynki... co kto lubi).


Dynię przekroić na pół (w poprzek) i wydrążyć pestkowy środek. Delikatnie ponacinać. Oprószyć wiórkami masła i cynamonem. Wstawić do gorącego piekarnika (180 st. C) na jakieś 15-20 min. W tym czasie przygotować jabłka - przekroić na pół (wzdłuż), wydrążyć pestkowy środek, oprószyć cynamonem. Połówki jabłek włożyć do wydrążonych połówek dyń i ponownie do piekarnika. Zapiekać około 25 min. Wyjąć, posypać siekanymi orzeszkami (można też delikatnie polać miodem, ale nie jest to konieczne, szczególnie, gdy ma się słodkie jabłka) i piec kolejne 5 minut. Stopień upieczenia dyni najlepiej sprawdzać widelcem - powinien miękko się wbijać. Podawać gorące.


Taka połówka dyni to naprawdę spora porcja!

Smacznego:-)

niedziela, 11 października 2015

Domowe suszone pomidory

W tamtym roku robiłam po raz pierwszy. Marta K. mnie zachęciła. Specjalnie w tym celu kupiłam suszarkę, choć w internecie wyczytałam, że można suszyć też w piekarniku. Ale Marta suszyła w suszarce więc ja tak samo. Ponieważ nie mam miejsca na słoiki więc swoje suszone pomidory dzielę na niewielkie porcje i mrożę. Potem, w miarę potrzeb, wyciągam taki woreczek, rozmrażam, drobno kroję i zalewam z oliwą z przyprawami.


Mikstura taka genialnie podkręca smak najróżniejszych potraw. Przydaje się dosłownie do wszystkiego - do chleba, surówek, marynat, domowej pizzy... Pyszota. W tym roku udało mi się ususzyć więcej i kilka słoiczków, wraz ze specjalnie na tę okazję wyszydełkowanymi kapturkami, przygotowałam z przeznaczeniem na prezenty dla moich dobroczyńców:

- Pani K. - na której działkach możemy uprawiać swoje grządki z warzywami i która obficie dzieli się z nami również swoimi plonami. Dzięki Jej hojności w letnich miesiącach wzbogacałam swoją ulubioną owsiankę dodatkiem owoców sezonowych, prawie co tydzień rozkoszowałam się smakiem najlepszego pod słońcem deseru - crumble'a, do którego wykorzystywałam dostępne w danym czasie owoce (najpyszniejszy był jabłkowo-porzeczkowy!), zjadłam, ususzyłam lub przerobiłam na mus niezliczoną ilość ekologicznych, słodkich, jabłek, a także odkryłam smak świeżego kopru włoskiego oraz piekącą słodycz aromatycznej czarnej rzepy.


- Pani B. - mojej przyszłej swatowej, która, znając moje zamiłowanie do słodyczy, przy każdej okazji podaje dla mnie słodką porcyjkę puszystych oponek lub innych frykasów.

- K., przyjaciółce domu - dzięki której przez całą zimę mam zapas przepysznych orzechów włoskich, które namiętnie dodaję do wszelkich swoich zdrowych przekąsek i słodyczy.


- i oczywiście dla Mamy mojej drogiej, która, mimo najróżniejszych boleści i słabości, dzielnie uprawiała eko warzywniak, i przez cały sezon znosiła mi plony reklamówkami, dzięki czemu nasze codzienne menu pełne było zdrowych surówek i urozmaiconych warzywnych obiadów, a mój umysł miał okazję do nieustannych treningów w kreatywności podczas kulinarnych eksperymentów:-).

DZIĘKUJĘ !

poniedziałek, 5 października 2015

Romby

....strasznie dały mi w kość. Zajęły aż dwa miesiące. Z przerwami. Przerwy były konieczne, bo robota była tak nudna i nieefektowna, że co chwilę potrzebowałam odskoczni. Skończyłam siłą woli i zupełnie bez serca. Rezultat jest taki, jak i cała robota - rozczarowujący. Rozmiar wyszedł mi dokładnie jak w opisie (38-42), czyli na mnie za duży, choć nie wiem jakim cudem, skoro robiłam cieńszą włóczką, cieńszym szydełkiem, a mój pojedynczy romb miał mniejszy wymiar niż próbka z opisu...


Za to sesja w przyjemnych okolicznościach przyrody, bo weekend był piękny i ciepły, w sam raz na ostatnie w tym roku ażury i bawełnę:-)


Dane techniczne:
włóczka "Cotton 8" Scanfil (100% bawełna, dł. 150m/50g)
zużycie: 6 motków czarnej, po 3 motki w kolorze fuksji i bladego różu
szydełko nr 3,5
Model pochodzi z Małej Diany.Lubię szydełkować, nr 2/2015, a oryginał z gazetki prezentuje się tak: