piątek, 31 grudnia 2010

Przemijamy

Koniec grudnia to czas, kiedy człowiek bardziej niż zwykle ma świadomość przemijania. Dopadło to nawet mojego męża, który zdawało się jest odporny na takie rzeczy. A jednak wczoraj stwierdził, że gdy usłyszał o wyborze kraju na Mundial w 2022 r., to zaczął się zastanawiać, czy jeszcze zdąży go obejrzeć.

Ja zaś zaczęłam się zastanawiać ile jeszcze swetrów zrobię w swoim życiu i co się z nimi stanie, gdy mnie już nie będzie. Wylądują w koszu? Moja praca, moja pasja, moje zarobione pieniądze ulokowane w kilogramach włóczek.... Tak, pewnie właśnie tam skończą rzeczy, które dziś wypełniają mi dni, które dziś są głównym tematem na moim blogu, z których robienia czerpię ogromną satysfakcję i radość. Kiedyś staną się śmieciami.

Ale na to nie będę już miała wpływu. Moja córka zrobi porządek w sposób, który uzna za najlepszy.

Ja też jestem córką. Też kiedyś będę musiała zastanowić się, co zrobić z rzeczami mojej mamy. Co zrobić z jej domem, który był dla niej najcenniejszym skarbem. Ładowała w niego każdy zaoszczędzony grosz. To była jej słodka krwawica. Krwawica, bo okupiona wieloma wyrzeczeniami, słodka, bo praca przy domu zawsze była dla mojej mamy źródłem wielkiej satysfakcji i dumy. Do tej pory jest. Już planuje remont pokoju. Cieszy się, że dzięki rzuceniu palenia ma na to pieniądze. Czy wiedząc o tym mogłabym ten dom sprzedać? Albo zburzyć? Już teraz czuję, że nie mogłabym. Ale jeśli nie to, to co?

Czy moja córka też będzie kiedyś przeżywała takie rozterki? Czy bez żadnych dylematów po prostu pozbędzie się starych, nikomu nie potrzebnych rzeczy?

Rzeczy. Dla kogoś sens istnienia, krwawica, radość i pasja. Dla kogoś innego zwykłe śmieci.

To my nadajemy znacznie rzeczom. Nie ma nas, nie ma znaczenia. Może sentymentalne. Ale sentyment też przemija z czasem. Powszednieje.

Chciałabym wiedzieć, że moje swetry jeszcze komuś posłużą, gdy mnie już nie będzie. Może ktoś je potnie i zrobi z nich spódnicę, albo pled? Miło byłoby wiedzieć, że moje rzeczy będą miały znaczenie nawet wtedy, gdy mnie już nie będzie. Że będą miały znaczenie nie tylko dla mnie.

Ale w końcu i tak w proch się obrócimy. Ja i moje rzeczy. Nie tylko swetry.


Komentarze
 
2011/01/02 11:32:32
Też mam czasami takie myśli. W jakiś sposób identyfikujemy siebie z rzeczami, z przedmiotami, które darzymy szczególnym uczuciem, przywiązaniem. Tak myślę, że nawet jeżeli nam po śmierci będzie wszystko jedno, co się z nimi stanie, to z drugiej strony więź pomiędzy ludźmi, gdy ich zabraknie, przenosimy w jakiś sposób na przedmioty. Twoje przywiązanie do mamy przenosisz na stosunek do domu o który dba. To jakby materializacja Waszej więzi. Tak mi się wydaje.
Gdy tego związku zabraknie, lub zabraknie ludzi, osierocone przedmioty trafiają na śmietniki, albo pchle targi. W sumie to chyba śmieszne, ale przeraża mnie, że jakieś cenne dla mnie rzeczy mogłyby tak skończyć. Niby nie ma to żadnego znaczenia, a jednak...
 
2011/01/02 17:27:43
Ano właśnie...
A jak to się ma do, tak silnie w naszej kulturze zakorzenionego, poglądu, że cenienie rzeczy jest czymś niegodnym? Wyznajemy przekonanie, że prawdziwe wartości są niematerialne, a tymczasem przywiązujemy się do rzeczy i przykro nam, gdy uświadamiamy sobie, że gdy nas braknie, nie będzie miał ich kto docenić.
Dziwne...
 
Gość: Henna, aelk60.neoplus.adsl.tpnet.pl
2011/03/22 23:23:57
A co pozostaje po ukochanych, jak nie przedmioty wykonane ich ręką? Robiąc patchwork zbierałam po rodzinie ubrania zużyte, bo były lubione - od siostrzeńca dostałam podarte skarpetki (i tak właśnie miało być), a od siostry - kawałek dzianiny wykonany rękami ojca. Wytarte to było tak, że - lubiana była to rzecz. A że robiona przez ojca - cenna podwójnie. Patchwork uszyłam, zawisł na ścianie, pokazuje mojemu już nie dziecku, że ma korzenia, rodzinę...
 
2011/03/23 08:13:09
Świetny pomysł z takim rodzinnym patchworkiem! To rzeczywiście musi być wspaniała pamiątka po bliskich i dla bliskich.

Sernik najprostszy

Jeszcze cieplutki. Oczywiście lepiej poczekać z krojeniem aż nieco ostygnie i stężeje, ale ja jestem niecierpliwa.

Myślałam, że nigdy w życiu nie upiekę żadnego sernika. Wydawały mi się takie skomplikowane. Aż dostałam ten przepis. Od przyjaciółki, która dobrze zna moje możliwości. Wyszedł za pierwszym razem. I potem za każdym razem.

Dziś trochę za mocno przyrumieniła mi się kruszonka, ale to nic. Naprawdę jest pyszny. Nie za bardzo słodki, kruchy, puszysty i soczysty. Idealny na każdą okazję.



Ciasto:

3 szklanki mąki krupczatki (pół kilograma),
1 kostka margaryny (250 g),
3 łyżki cukru,
3 łyżeczki proszku do pieczenia,
5 żółtek.

Ja robię tak: wysypuję na blat suche składniki (mąkę, cukier i proszek do pieczenia) i rozgniatam palcami z margaryną, później dodaję żółtka i wyrabiam ciasto. Jedną trzecią gotowego ciasta odkładam do zamrażalnika, a resztą wykładam blachę (mam taką średniej wielkości) na papierze do pieczenia.

Masa serowa:

1/2 kg zmielonego twarogu (używam gotowego),
1 jajo
budyń śmietankowy - mały bez cukru,
1/2 szklanki cukru pudru,
1/2 kostki masła lub margaryny (używam masła - 100 g).

Masę serową przygotowuje córka: utrzeć masło (mikserem), dalej ucierając dodać twaróg, jajo, budyń i cukier. Gotowe. Wyłożyć na ciasto.

Na masie serowej ułożyć pokrojone w kostkę, odsączone brzoskwinie (cała puszka) - to moje zadanie.

Pianka bezowa (robi córka):

białka z 5 jaj (żółtka poszły do ciasta),
1 szklanka cukru.

Białka ubić na sztywną pianę, dalej ubijając powoli dodawać cukier. Gotowe. Wyłożyć na brzoskwinie.

Na pianę, na tarce z grubymi oczkami, zetrzeć 1/3 ciasta, które chłodziło się w zamrażalniku.

Włożyć do piekarnika nagrzanego do temp. 180 st. i piec 30-40 min. Ja piekę 40 min., ale pod koniec trzeba sprawdzać stopień zrumienienia kruszonki. Ja dziś akurat przegapiłam właściwy moment.

Wyjąć, wytrzymać co najmniej z godzinkę (tyle mi się udało) i można próbować kroić. Taki świeży serniczek jest dla mnie najsmaczniejszy.

No to idę podjadać:-).


Komentarze
 
2011/01/02 11:34:38
To jest bardzo dobry przepis. I w zasadzie niezawodny - nie daje się zepsuć, wiem co mówię ;) A przyrumieniona kruszonka jest jak najbardziej na miejscu, mniam ;)
 
2011/01/02 17:01:07
O proszę, okazuje się, że ten przepis znany jest nieco dalej, niż tylko lokalnie na naszym płaskowyżu:).
A myślałam, że coś niezwykłego tutaj zaprezentuję;)

środa, 29 grudnia 2010

Czas na odwyk

Od tygodnia, jak co roku o tej porze, jestem na urlopie i muszę powiedzieć, że w ciągu tych kilku ostatnich dni wypoczywałam tak intensywnie, że dziś mam już dość.  Żeby była jasność, to przez wypoczywanie rozumiem w tym wypadku niczym niepohamowane oddawanie się swojemu hobby, zaś hobby to obecnie jedna tylko czynność, a mianowicie dzierganie.

A wcale nie tak miał wyglądać mój urlop. Planowałam sobie szybciutko skończyć rozpoczęty przed świętami sweterek, a potem zająć się dekupażowaniem frontów kuchennych i w przerwach książkami. Tymczasem prosty i szybki sweterek okazał się prawdziwym złodziejem czasu. Oczko za oczkiem, a końca nie było widać. Aż do wczoraj. Ufff. Naprawdę mam dość. Chyba sobie zrobię odwyk od dziergania. Co prawda tęsknym okiem spoglądam jeszcze na kilka modeli (kolorowe czapki, tunika w faliste paseczki, warkoczowy szal...), ale od drutów już mnie po prostu odrzuca.

A złodziej czasu (czyli "sweter z warkoczowym karczkiem" - Sabrina, zima 2010) wygląda tak:


detale:


Przerabiałam podwójną nitką Nicky (Elian) i Angel (Bergerede France) drutami nr 7, karczek drutami 7, 6 i 5. Zużyłam 250 g Nicky i 100 g. Angel. Dorobiłam jeszcze opaskę (bo granatowej jeszcze nie miałam, a z resztkami włóczek coś przecież trzeba robić) i kontrastowy golfik z jakiegoś starego (ale ładnego i miłego) motka.


Komentarze
2010/12/29 17:27:21
piekne! Chcialabym miec sie od czego "odwykowac"

druty to na razie czarna magia dla mnie. Moje szydelko ledwie raczkuje. Ech.

Pozdrawiam serdecznie :-)
2010/12/30 10:44:02
Ech, a mnie to cholerstwo pochłania bez reszty;)
A wieczorem znów uległam kolorowym motkom :P

Pozdrawiam moją ulubioną Emigrantkę:)
2010/12/30 18:02:28
No cóż, złodziej czasu okazał się z pewnością wart chwil, które mu poświęciłaś :) Myślę, że w gruncie rzeczy możliwość oddawania się bez reszty swojemu hobby też jest formą odpoczynku :)
Bardzo jestem ciekawa efektów dekupażowania frontów, jeżeli po fakcie zechcesz się podzielić :D
2010/12/30 20:40:25
Dekupażowanie frontów rozpoczęte. Dziś było malowanie. Oczywiście, że się podzielę efektami:)
2011/02/12 11:50:33
Świetny sweterek!
2011/02/12 17:04:11
Dziękuję Trikado:)
Gość: Aga, h-87-199-29-133.dolsat.pl
2012/08/08 19:52:32
Boski sweterek!!!! Który to dokładnie numer Sabriny?? Jestem gotowa szukać tej gazety nawet w antykwariatach by znaleźć przepis na niego:) Proszę mi pomóc..
2012/08/10 18:52:02
Nie ma problemu, podaj mi tylko swój adres e-mail, to prześlę Ci opis wykonania:)
2012/08/15 21:47:08
Śliczne, naprawdę warte poświęconego czasu. Bardzo proszę o opis wykonania ania.w0@buziaczek.pl :)
2012/08/16 18:16:23
Poszło; sprawdź maila:)

niedziela, 19 grudnia 2010

Żakiecik

A to jest żakiecik, który zrobiłam dla tych właśnie rajstop:


Trochę nad nim popracowałam, bo choć korzystałam z gotowego modelu (Sandra Extra, nr 4/2010), to jednak wprowadziłam kilka zmian.

Ponieważ bardzo nie lubię zszywać dzianin (zwłaszcza szydełkowych) postanowiłam przody i tył przerabiać w jednym kawałku, w odpowiednim miejscu dołączając rękawy, a następnie karczek wykończyć reglanem. Skutek był taki, że ta drutowa część wyszła mi nieco za długa, szydełkowy dół zaczynał się za nisko, a całość była jakaś taka workowata i bezkształtna. Już miałam pruć całą górę, gdy przyszło mi do głowy, że mogę trochę przymarszczyć tył i w miejscu marszczenia przyszyć patkę.

Teraz jest w porządku. No i obeszło się bez prucia. A w przyszłości popracuję jeszcze nad czymś podobnym, żeby szydełkowy dół był luźniejszy i bardziej trapezowy, a góra lepiej dopasowana.


Przerabiałam na drutach i szydełkiem nr 7, podwójną nitką Dora Light (Madame Tricote). Włóczka jest świetna, bardzo miły i gładki stuprocentowy akryl. Nie drapie nawet na gołą skórę. Z wyglądu trochę przypomina włóczki bawełniane. Świetnie nadaje się na szydełko. Zużyłam niecałe 600 g.


Komentarze 
2010/12/21 05:48:07
Podziwiam tempo, w jakim powstają Twoje dzieła :) Żakiecik jest śliczny, myślę że dzięki patce jest bardziej interesujący od oryginału :) Ażurki i przymarszczenie, które dodałaś to elementy, które najbardziej mi się podobają :)
2010/12/21 08:40:48
Tempo chyba spadnie, bo jakoś tak od wczoraj zapał do dziergania mnie opuścił. Kiełkuje za to pomysł na decoupage...

sobota, 18 grudnia 2010

Wszyscy jesteśmy artystami

Kolejnym impulsem skłaniającym mnie do refleksji był wpis Szafiareczki dotyczący stereotypowego oceniania osób, dla których pasją jest moda. Zamiłowanie do ubrań, do ładnego wyglądu jest odbierane jako coś na tyle niepoważnego, że właściwego jedynie pustym idiotkom. Szafiareczka zastanawia się dlaczego tak jest.

Pod wpisem pojawiła się znaczna ilość komentarzy. Ja również zabrałam głos, bo temat wydaje mi się niezwykle interesujący. Po pierwsze dlatego, że dotyczy stereotypu, który już sam w sobie jest pasjonującym tematem do dyskusji: skąd się wziął, dlaczego jest tak utrwalony w świadomości ludzi i czy rzeczywiście zawiera ziarno prawdy.

(O stereotypach czytałam kiedyś w książce Elliota Aronsona pt. "Człowiek - istota społeczna". Był tam cały rozdział poświęcony temu tematowi. O stereotypach pisze też wiele publicystek feministycznych, bo są one podstawą powszechnej, często nawet nieuświadomionej, dyskryminacji kobiet w wielu dziedzinach ludzkiej aktywności. Dyskredytacja mody i zamiłowania do ubrań, które to zagadnienia kojarzone są głównie z kobietami, idealnie wpisuje się zresztą w schemat podważania autorytetu i pomniejszania wartości wszystkich sfer działalności uważanych za kobiece. To temat na zupełnie osobną notatkę i nie wykluczone, że kiedyś go podejmę, bo jest naprawdę ciekawy).

Po drugie zaś dlatego, że uświadomiłam sobie, że moda, to nie tylko gazety, które piszą o trendach w bieżącym sezonie. Moda, to nie tylko sposób ubierania się, tkaniny, faktury i fasony popularne w jakimś czasie i miejscu.

Czym więc jest moda? - zaczęłam się zastanawiać. Przypomniałam sobie galerie szafiarek, które oglądam, przypomniałam sobie w jaki sposób prezentowane są dzianiny w gazetkach, w których szukam inspiracji do swoich robótek. I stwierdziłam, że moda to sztuka. W stylizacjach szafiarek i gazetowych modelek nic nie jest przypadkowe. Każdy element tworzy harmonijną całość. Jest zamkniętą kompozycją. Jest jak obraz, w którym znaczenie ma każde pociągnięcie pędzla. W komentarzu pod wpisem Szafiareczki napisałam: "Moda to sztuka, dlatego każdy, kto w jakiś sposób kreuje własny wizerunek jest artystą (może niekoniecznie od razu przed duże A) i jako taki czuje potrzebę uwiecznienia swojego dzieła. Blogi świetnie tę potrzebę realizują; to swoiste galerie sztuki.", na co odpowiedziała mi mys: "nie zgodzę się kompletnie, ze moda to sztuka i komponując strój stajemy sie artystami. Sztuka wymaga czasu, zdolności, to jest coś ponad zwykłych ludzi, choć właściwie dla nich tworzone. Takie swoiste sacrum. moda sztuką na pewno nie jest, bo ubrać się ładnie potrafi chyba każdy. Nie każdy odnajduje w tym przyjemność, ale każdy z nas jakoś tam ubrany chodzi. Moda to po prostu hobby, zainteresowanie, niekiedy chwilowy szał, czasem sposób na zarabianie, ale na pewno nie sztuka. myślę, że to porównanie było bardzo nieodpowiednie" i dalej: "Freski w kaplicy sykstyńskiej, a finezyjne ciuchy, nawet zrobione własnoręcznie, z pomysłem, kreatywnością itd itp to jednak nie jest ta sama półka."

Chodzi o to, że dziś pojęcie sztuki nie zawęża się jedynie do tzw. sztuk pięknych (malarstwa, rzeźby, architektury, muzyki, wymowy, poezji, tańca i teatru). Dziś nie ma ogólnie przyjętej, zamkniętej definicji sztuki. Dziś sztuka nie musi być nawet piękna. Może spełniać różne funkcje (emocjonalne, metafizyczne, etyczne, komunikacyjne, estetyczne) ale jednak one nie stanowią o jej istocie. Osobiście uważam, że sztuka nie tyle wiąże się z produktem końcowym, ile z samym procesem tworzenia, z pracą, którą wkłada się w stworzenie swojego dzieła. Gdy pojawia się w głowie pomysł, a ty siadasz i zaczynasz go realizować, z sercem, pasją, własnymi rękami, poprawiasz ją, dopieszczasz w taki sposób, by jak najlepiej ten zamysł odzwierciedlała - to jest dla mnie SZTUKA.

Sztuką jest pisanie tej właśnie notatki. Temat na nią pojawił się kilka dni temu. Od tego czasu wciąż o niej myślałam, przetrawiałam ją, a teraz próbuję wyartykułować w najlepszy możliwy dla mnie sposób, zarówno w formie, jak i treści.

Sztuką jest, gdy urzeczywistniam pomysł na wdzianko pasujące np. do rajstop. Gdy to wdzianko dopieszczam dodatkową falbanką, szydełkowym kwiatkiem, czy czymkolwiek innym w taki sposób, by efekt końcowy był jak najbliższy twórczemu zamysłowi.

Zdaję sobie sprawę, że w potocznym rozumieniu słowa takie jak sztuka czy artysta wiąże się z jakimś ogromnym, światowym talentem, z czymś wyjątkowym niemal na miarę kosmiczną, z czymś nieosiągalnym dla przeciętnego człowieka. Myślę, że to wynika z tego, że ludzie zawsze oceniają efekt końcowy. Owszem, dzieło jest ważne, ale moim zdaniem ważniejszy jest proces twórczy, w którym tak naprawdę wyraża się dążenie do uzyskania jakiejś doskonałości. Gdy z całych sił pracujemy, by zbliżyć się do ideału, to czym różnimy się od Van Gogha malującego Słoneczniki, czy Virginii Voolf tworzącej postać pani Dalloway?

Nie stawiam się na jednej półce z Michałem Aniołem. Moje robótki to nie są freski w Kaplicy Sykstyńskiej. Ale sztuka to pojemna dziedzina, a ludzie, jako jedyny gatunek na Ziemi mają naturalną potrzebę twórczości. Może skromność nie powinna pozwalać mi nazywać się artystką. Kiedyś napisałam, że bardziej jestem rzemieślniczką, bo większość moich prac ma charakter odtwórczy, ale... Ale z drugiej strony każda rzecz, którą zrobię zawiera jakiś mój osobisty rys i w pewien sposób jest niepowtarzalna. Więc chyba jednak trochę jestem artystką.

No i mam swoją galerię. Mój blog.


Komentarze
 
2010/12/18 13:41:34
Myślę, że wszyscy jesteśmy artystami, ale nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, nie wszyscy wykorzystujemy swój potencjał. Poza tym istnieje przecież poważny termin "sztuka użytkowa", który obejmuje również modę.
Piękny tekst, naprawdę świetnie mi się czytało :)
 
2010/12/18 15:30:30
Uważam, że masz słuszność, a utożsamianie sztuki tylko z tą "wysoką" stawia znak zapytania, nie nad nami - robaczkami, bo nam to nie zaszkodzi wcale - tak mało znaczymy :) Lecz nad całą sztuką pozostałą, która aż tak "wielka" nie jest, lub nawet jest, lecz nie osiągnęła odpowiedniej renomy. Patrząc na van Gogha, który za życia był zupełnie nieuznany i egzystował w skrajnej nędzy, można zapytać, jak daleka jest rola subiektywnej oceny w procesie uznawania sztuki i skąd, w takim razie na pewno wiemy, że wymaga ona czasu, talentu i wysiłku? Czy nie można stworzyć czegoś lekko, szybko i z przyjemnościa? Czy to nie będzie sztuką?
Jeżeli chodzi o modę, z całą pewnością stanowi rodzaj sztuki, będąc przykładem pewnego rodzaju twórczości. Inną sprawą jest jej wartość - różna w każdym przypadku, czy to wielki projektant, indywidualny twórca, czy tylko ktoś, kto te rzeczy na sobie zestawia. Sztuka użytkowa o której wspomniała Rebecca na pewno jest kategorią, w której wiele z tak rozumianej mody może się pomieścić. Od razu zaznaczam, że komentując nie mam na myśli siebie, nigdy w ten sposób nie myślałam. No i nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że każdy umie ubrać się ładnie. Szkoda - ale tak nie jest.
 
2010/12/18 18:39:50
Rebecca, też tak myślę. Myślę, że boimy się wielkich słów. Tworzymy w swojej świadomości absoluty, które są dla nas nieosiągalne. To usprawiedliwia nasz brak aktywności, naszą rezygnację i staje się swego rodzaju wymówką: nie ma co się starać, i tak nie zostanę wielkim artystą/sportowcem/pisarzem/fotografem...
To nie było planowane, ale prowadzenie bloga pomogło mi zacząć oswajać te wielkie słowa. Nie muszę być wielka na miarę światową, wystarczy, że będę wielka na swoją miarę.
Cieszę się, że mój tekst Ci się podobał. Tworzenie jest ważne, ale miło, gdy w tym tworzeniu ktoś dostrzeże dzieło sztuki:) (nawet jeśli będzie to dzieło przez małe "d" w sztuce przez małe "s").

Agnieszka, celowo podałam właśnie przykład Van Gogha, który za życia nie sprzedał chyba ani jednego obrazu. Ale on nie był jedynym artystą wyprzedzającym swoją epokę. Ostatnio czytałam bardzo ciekawy artykuł o Yoko Ono. Jej sztuka również dopiero po wielu latach doczekała się zrozumienia i uznania.
Osobiście nie uznaję autorytetów w dziedzinie sztuki, uważam, że kontemplowanie, przeżywanie sztuki jest sprawą na tyle indywidualną, prywatną (chciałoby się rzec intymną), że nikt nie ma prawa odgórnie orzekać, co sztuką jest, a co nie.

wtorek, 14 grudnia 2010

Black and white

Skończywszy w ostatni piątek jedną robótkę (sfotografuję po zblokowaniu) i ledwie nabrawszy oczka na kolejną, przypomniałam sobie, że w pawlaczu leży stary, nieużywany sweter, którego kolor idealnie pasowałby do zeberkowych legginsów...

(Legginsy owe kupiło moje dziecko na początku lata, ale ponieważ okazały się być dość krótkie, leżały sobie na półce nieużywane, niemal zapomniane, aż do momentu, gdy ostatnio wpadłam na pomysł, że przecież sama mogłabym je nosić. No to co, że wzór w zebrę? że niby w moim wieku już nie pasuje? chrzanię to! - szybko przemyślałam sprawę).

Rzuciłam więc w kąt nową robótkę i zajęłam się starym swetrem z pawlacza. Podumałam chwilę i postanowiłam spruć. Trochę zakrawa to na ironię, gdy mając dwa kartony pełne zupełnie nowych motków, ja pruję stary sweter, ale nic to. Nowe motki nie uciekną. Kiedyś je przerobię...

W sobotę od pomysłu przeszłam do działania. Tak powstał szal (kolejna wariacja znanego w sieci Baktusa), czapka-uszatka z pomponem, czapka gładka (bo uszatka z pomponem nie znalazła uznania u córki) oraz szeroka opaska (bo często noszę spięte włosy, a kucyk pod czapką nie chce się mieścić).

Ponieważ nie chciało mi się czekać do weekendu, kiedy to można by moje nowe dziergotki sfotografować w świetle dziennym, to zdjęcia są z dzisiejszego popołudniowego spaceru z pieskiem. Są, jakie są, trudno. W mieszkaniu, przy sztucznym świetle wcale nie byłyby lepsze.

Tutaj w opasce:


Tu w uszatce:


A tu w czapeczce gładkiej:


Wszystko przerabiałam wzorem francuskim i drutami nr 9. Włóczka to czarno-szaro-biały melanż, 100% akryl (Pavarotti firmy Opus), równie miła, co podła jakościowo. Mechaci się od samego przerabiania. Jako sweter wyglądała paskudnie, ale w nowej formie jest całkiem ładna.


Komentarze
2010/12/15 18:48:14
A ja, z czapek, jestem za czapką uszanką najbardziej. Ma ogromnie dużo uroku :) Śliczny komplet sobie sprawiłaś i w dodatku wieloelementowy, jak to się mawia w polityce - full wypas :) Ja bym (do uszanki) jeszcze rękawiczki z jednym palcem dodała, a co !
2010/12/15 18:49:41
A, zapomniałam dopisać, że mam podobny problem - pudełka wypchane półproduktem rozmaitem i do tego o 24 godziny za krótką dobę ;D Ale za to trudno się nudzić, prawda ?
2010/12/16 08:33:40
Takie grube rękawice byłyby super, ale już mi swetra brakło:).
Doba, niestety, jest zawsze za krótka. Wieczorem tak by się ją chciało przedłużyć..., że potem rano wstać jest trudno;). Ale jeszcze tydzień pracy i półtora tygodnia wolnego! Planuję nawet przeczytać Trylogię Millenium i zrobić dekupażową skrzynię dla przyjaciółki...
Ileż to człowiek mógłby zrobić, gdyby nie praca! Tyle, że ta praca właśnie finansuje wszystko to, co po pracy...:)

piątek, 10 grudnia 2010

Rozgryzłam

... temat podlinkowanego tytułu wpisu !!!!

I od dziś tytuły moich wpisów są linkami do tych konkretnych wpisów. A to dzięki tej stronce.

Mała rzecz, a cieszy:D

czwartek, 9 grudnia 2010

Post scriptum

Ostatnimi czasy kilka moich wpisów spotkało się z nieprzychylnym odbiorem, co skłoniło mnie do przemyślenia swojego stylu pisania i podejmowanych tematów. (To znaczy - nie chodzi o to, by przemyśleć i pisać tak, by się lepiej i każdemu podobało. Chodzi o to, by przemyśleć dlaczego niektóre moje teksty spotykają się z takim właśnie odbiorem). Szczególnie zastanawiające były słowa przyjaciółki, która przeczytawszy moją notatkę na temat Dnia Dziękczynienia stwierdziła, że jest ona mocno przesłodzona. Nie zamierzam w tym miejscu dowodzić, iż wcale tak nie jest, bo przecież nie mogę zaprzeczać czyimś wrażeniom, ale mogę się zastanowić, dlaczego moje niektóre teksty budzą takie wrażenia.

Rzeczywiście, wiele moich wpisów, w których próbuję opisać moje emocje, pełnych jest patosu i czułostkowości. Nie potrafię tego uniknąć. Trudno mi inaczej pisać o ważnych i wzniosłych rzeczach. Na przykład o rodzinie.

Na co dzień myślę o swojej rodzinie zwyczajnie, ot po prostu ją mam. Żyjemy banalnym, powszednim życiem: robimy zakupy, sprzątamy, gotujemy, płacimy rachunki, pracujemy, córka się uczy. Ale, gdy na chwilę się nad tą normalnością zatrzymam i podumam, to uświadamiam sobie, że ta nasza codzienna egzystencja wcale nie jest taka zwyczajna. Udało nam się zbudować naprawdę szczęśliwą rodzinę, w której czujemy się akceptowani, bezpieczni i kochani. To nie jest zwyczajna, ani łatwa sprawa. Wielu ludziom się to nie udaje. Połowa moich znajomych jest rozwiedziona. Rozpadły się związki moich najbliższych: rodziców, brata, kuzyna, stryja. Mój też przeżył poważne tąpnięcie. Dekadę wcześniej sama nie doceniałam i nie rozumiałam znaczenia rodziny. Bardziej była dla mnie obciążeniem niż dobrodziejstwem. Dziwiłam się, gdy ktoś wśród swoich sukcesów życiowych wymieniał posiadanie rodziny. Jakiż to sukces? - pytałam z lekceważeniem. Mężowi powiedziałam, że tylko kompletni nieudacznicy, którzy nie mogą pochwalić się żadnymi osiągnięciami, chwalą się rodziną.

Musiało wydarzyć się kilka rzeczy, a ja musiałam wiele przemyśleć, by zrozumieć, że rodzinę definiuje wzajemna lojalność, zaangażowanie, troska, uczciwość i miłość osób, które się na nią składają, a wartości te wcale nie są łatwo i każdemu dostępne. Ja mam to szczęście, że dla mnie są. Doświadczam ich zawsze, gdy tego potrzebuję i zawsze mam świadomość, że to coś wyjątkowego i cennego. Czy można o czymś takim pisać lekko i obojętnie?. Może i można, ale ja nie potrafię. Dla mnie jest to coś tak wzniosłego, że po prostu nie znajduję innej formy wyrazu.

Słowa przyjaciółki uświadomiły mi jednak, że dla osób, które mnie znają, tego typu moje wypowiedzi muszą brzmieć przesadnie sentymentalnie. Częściej bowiem niż do roztkliwiania się, skłonna jestem do cynizmu i ironii. Twarda i wredna ze mnie suka. Kpię sobie z romansów, szydzę z miłosnych uniesień książkowych i filmowych bohaterów, łatwo przychodzi mi nazwanie męża starym bucem, a córki wstrętną bałaganiarą, ale... Ale to tylko część mnie. Od czasu do czasu ujawnia się też druga strona mojej natury: tkliwa, miękka i wzruszona. Taka też jestem. Ta część mojej osobowości też ma prawo do zaznaczenia swojego istnienia, do wyrażenia się. Okazuje się, że na blogu jakoś łatwiej mi to przychodzi niż w realnym życiu wobec konkretnych ludzi. Nawet mój mąż po którejś mojej złośliwej uwadze stwierdził, że na blogu  jestem inna niż w rzeczywistości. Ale tak naprawdę nie ma w tym żadnej sprzeczności. Jestem apodyktyczną, przemądrzałą, zawziętą zołzą, ale też wrażliwą idealistką, wierzącą w ludzkość i pragnącą pokoju na świecie. I naprawdę uwielbiam swoją rodzinę:).


Komentarze

2011/01/26 18:45:36
Ojej, jakbym o sobie czytała:)
Tylko ponieważ ja mam trochę (sporo?) więcej lat, więc zdążyłam lekko zniwelować te drastyczne różnice charakteru; zołzą teraz bywam, a kiedyś byłam stale;P
I też nie doceniałam tego, co mam, rodzina była u mnie na końcu... Na szczęście w porę się puknęłam w łeb:)

2011/01/27 08:42:03
Szczęśliwie z wiekiem człowiek nabiera nie tylko zmarszczek, ale i łagodności; szczerze powiem, że teraz lepiej mi jest ze sobą, o otoczeniu nie wspomnę... :D

niedziela, 5 grudnia 2010

Piękna i zła

Każdy, kto mnie choć trochę zna wie, że nie lubię zimy. Zima jest zła. Jest kosztowna i same z nią, i przez nią kłopoty. Komplikuje pracę samolotom, samochodom i innym środkom lokomocji lub wręcz w ogóle je unieruchamia, utrudnia życie pieszym, zmusza do ciągłego odśnieżania nie tylko ulic, chodników i podjazdów, ale też dachów, ... i tak dalej, mogłabym wymieniać w nieskończoność, ale... Uczciwie muszę przyznać, że zima jest też piękna. Od wczoraj jestem nią urzeczona. Co rusz wychodzę z aparatem na podwórko, by uwiecznić kolejny zachwycający obrazek, który maluje za pomocą mrozu, śniegu i mgły. I niestety, moje zdjęcia niespecjalnie oddają to piękno, które na żywo aż dech w piersiach zapiera.






Komentarze
2010/12/07 07:12:13
Było naprawdę pięknie, muszę to przyznać, choć też zimy nie lubię. Niestety, od wczoraj u mnie odwilż i roztopy :( Znów mi się przypomniało, czemu nigdy na nią nie czekam ;)
2010/12/07 15:31:39
U nas też, ale przynajmniej samochód odpala, więc drogę do pracy i tak pokonuję suchą nogą:)

Odziana w dzianinę

Dzianinę kocham od dawna. Jest ucieleśnieniem wszystkiego tego, co w chłodnych czasach lubię najbardziej: przytulności, ciepła i miękkości. Niestety, jest to miłość nieodwzajemniona. Dzianina mnie gryzie. Nie "lekko drapie", jak piszą o swoich wełnianych wyrobach inne dziewiarki. Mnie GRYZIE i to w taki sposób, że jest to absolutnie nie do zniesienia. Ileż ja się muszę nakombinować, by móc nosić swoje ulubione rzeczy! Ot, choćby grube rajtuzy. Bez cienkich pod spodem nie ma szans, bym mogła je założyć. Zjadły by mnie chyba żywcem. Dzianinowe bluzeczki i sweterki są bez szans, jeśli pod spodem nie chronią mnie bawełniane koszulki z długim rękawem i najlepiej na stójce.

Ten stan rzeczy jest dla mnie tym bardziej przykry, że znacznie ogranicza mi wybór włóczek, z których mogę tworzyć swoje ubrania. Każda włóczka wełniana lub z dodatkiem wełny odpada. Gryzie nawet przez to, co mam pod spodem. Moher też nie jest dobry. Pozostają mi tylko włókna akrylowe, które co prawda na gołą skórę też drapią, ale da się je nosić na tzw. wierzch. I właśnie dla takiego celu przeznaczone są moje ostatnie wyroby: leciutkie jak piórko, akrylowo-moherowe bolerko i narzutka oraz opaska z golfikiem. Golfik gryzie jak diabli, wiec oczywiście będę go mogła nosić tylko do golfów, choć w założeniu miało być zupełnie inaczej. Opaska za to, choć z tych samych włóczek, jest zaskakująco miękka.




Bolerko wg modelu z "Damy w swetrze" nr 9-10/2010 przerabiałam podwójną nitką: Sasanką (Anilux) i Luną (Madame Tricote) oraz drutami nr 5,5. Do narzutki wykorzystałam ten sam wzór.

Opaska zgodnie z opisem z Garn Studio. Golfik powstał przez przypadek już tylko po to, by wykorzystać resztę włóczki.

Na wszystko poszło mi 200 g Sasanki i 100 g Luny.


Komentarze
2010/12/05 23:33:28
no ladne, ładne - ale ta sukieneczka/tunika - też sama zrobiłaś??!!
śliczna!

:) pzdr
2010/12/06 18:01:19
Nie, sukienka to był zakup specjalny pod to konkretne bolerko:). Jak je wydziergałam, to okazało się, że kompletnie nie mam nic, do czego mogłabym je założyć.
Dziękuję i też pozdrawiam:)
2010/12/07 07:18:02
Wełna już chyba ma to do siebie, że drapie, bo ja również mam z nią problem. Dlatego najbardziej cenię sobie okrycia zenętrzne z dodatkiem wełny, pod spód rezerwując bardziej przyjazny, a przecież milutki (i łatwiejszy w praniu) akryl.
Bolerko jest prześliczne, zarówno kolor, jak i fason - szczególnie te małe pomponiki :) Bardzo podoba mi się w połączeniu z sukienką, faktycznie jest to zakup w 100% dopasowany.
2010/12/07 15:40:31
Te pomponiki to takie szydełkowe spiralki (w jednym oczku łańcuszka robi się 4 słupki). Strasznie lubię falbanki, troczki i w ogóle wszystko, co dynda, wykańczam w ten sposób co się tylko da:).
A golf od sukienki jednak trochę drapie w szyję.