... to wyzwanie fotograficzne polegające na tym, by codziennie robić co najmniej jedno zdjęcie. Przeczytałam o nim końcem lutego i od razu poczułam znajome swędzenie - CHCĘ TO ZROBIĆ:-)
Specjalnie w tym celu założyłam nowe konto na Instagramie, żeby nie mieszać rękodzieła z fotografią i od 1 marca wystartowałam. Minął miesiąc więc czas na podsumowanie.
Po pierwsze - to wcale nie jest takie proste: robić codziennie zdjęcie. Niby samo pstryknięcie nie kosztuje wiele czasu, ale tak naprawdę zadanie zajmuje uwagę na sporo dłużej. Bo trzeba się zastanowić CO w ogóle sfotografować. Potem JAK. A potem jeszcze zdjęcie obrobić. Czasem dzień sam przynosił mi temat, ale bywało, że przychodził wieczór, a ja nie miałam nic, więc na siłę szukałam kadrów, na przykład na podwórku, które moim zdaniem nie kryje w sobie kompletnie NIC wartego uwagi. Ale gdy tak szwendałam się w poszukiwaniu jakichkolwiek ujęć, choćby z potencjałem do późniejszej edycji, okazywało się, że naprawdę JEST co fotografować, dlatego...
Po drugie - codzienna fotografia uczy kreatywnego patrzenia na świat - i to jest moja pierwsza lekcja z tego wyzwania:-). Tematy są wszędzie. A nieudane (czy zwyczajnie banalne) zdjęcia łatwo można podkręcić za pomocą programu do edycji.
Po trzecie - eksplorując na Instagramie fotograficzne profile, porównując swoje zdjęcia z innymi biorącymi udział w tym samym wyzwaniu, zderzyłam się z mnóstwem naprawdę fantastycznych kadrów, przez co, jak zwykle, ucierpiała moja psychika. Znów pojawiły się demony - Z czym do ludzi, Jaki sens, Po cholerę to robię, Przecież i tak nie potrafię, Do niczego się nie nadaję...
Po czwarte - gdy po raz kolejny zadawałam sobie pytanie o sens podejmowanych przez siebie wysiłków, angażowanych zasobów oraz osiąganych wobec nich korzyści, uświadomiłam sobie, że robię to, co robię, bo po prostu chcę. Bo tak naprawdę nic na tym świecie nie ma sensu. I jednocześnie wszystko ma sens. W zależności od perspektywy. Wiem to. A czasem i tak się gubię. Zapominam kim jestem i wydaje mi się, że potrzebuję walidacji zewnętrznej do potwierdzenia sensu własnych działań. A przecież jej nie potrzebuję. Wystarczyło uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie - co tak naprawdę sprawia mi radość, co jest jej najbardziej podstawowym źródłem?
Jestem introwertyczką, nie lubię tłumów zarówno w prawdziwym życiu, jak też w tym wirtualnym. Dlatego nie pragnę popularności. Nie byłabym w stanie jej ogarnąć i się w niej odnaleźć. Lubię być sama ze sobą. I lubię media społecznościowe, bo dają mi możliwość bycia w jakimś społecznym układzie, a jednocześnie nie naruszają mojej osobistej przestrzeni. I wydawałoby się, że tak jest OK, a jednak gdzieś wewnątrz mnie bez przerwy siedzi taki mały, nienasycony głód uznania, pochwały, akceptacji, szczególnie ze strony kogoś, kto jest dla mnie autorytetem... Rozumiem skąd się we mnie wziął i że z samej swojej natury jest nienasycony. Obawiam się, że nigdy się od niego nie uwolnię. Ale pracuję nad tym, by głoda oswoić. Przynajmniej na tyle, by nie psuł mi przyjemności z tego co robię, tylko dlatego, że nie mam wokół siebie miliona kibiców, którzy by mi nieustannie potwierdzali, że to co robię, jest świetne, super i wyjątkowe, i że warto, i jeszcze chcieli mi za to płacić...
Lubię robić zdjęcia. Lubię szukać ciekawych ujęć. Lubię kombinować z edytorem. Podoba mi się to, co wychodzi w efekcie. Tylko to się liczy:-). Ktoś da lajka - bardzo mi miło! Ale przecież nie dla lajków to robię. Robię zdjęcia dla siebie (choć prezentuję je publicznie). Dla teraz, choć z myślą o przyszłości, że może kiedyś fajnie będzie do nich wrócić. Może kiedyś zrobię z nich album mijających chwil. Może Florek ze swoimi bliskimi będą oglądać... A co jeśli padnie mi karta, a album spłonie i nie zostanie NIC, żaden ślad po mojej pracy? Żaden ślad po mnie? To dość przerażająca myśl, gdyż powszechne jest przekonanie, że sens działania, sens istnienia, jest w tworzonych rzeczach lub ideach. Tymczasem, myślę sobie, że jest on przede wszystkim w samym działaniu, w procesie.
Warto oddzielać proces od dzieła, a dzieło od opinii. Gdyby decydująca była opinia, wielu artystów, których prace dziś uważane są za przełomowe, nigdy nie kontynuowałoby swojej sztuki. Gdyby liczyło się tylko dzieło, nie byłoby artystów rzeźbiących w lodzie, czy budujących zamki z piasku, albo cukierników, tworzących dekoracje z lukru...
Po piąte - czas na zdjęcia - podsumowanie pierwszego miesiąca wyzwania fotograficznego nie powinno być tylko przegadane;-). Z 31 codziennych zdjęć wybrałam 27, z których jestem naprawdę dumna, myślę, że to dobra statystyka. I jestem pełna optymizmu i entuzjazmu na kolejny miesiąc:-). Zdjęcia najlepiej oglądać na czarnym tle, więc zamiast przewijać ekran zachęcam do kliknięcia w obrazek, żeby otworzył się widok galerii:-)
Wszystkie zdjęcia (prócz czarnego kocurka - Mańka) zrobiłam telefonem (Samsung Galaxy S8+) i obrobiłam w oryginalnym oprogramowaniu Photo Editor Pro.
A gdyby ktoś/sia chciał/a obejrzeć więcej moich zdjęć, nie tylko z
365project - moje fotograficzne konto na Instagramie nazywa się sztukarekodziela_foto:-)
Do zobaczenia:-)