Zazwyczaj, gdy jakaś książka mi się podoba, sięgam po kolejne pozycje
tego samego autora lub autorki. Z Jodi Picoult mam dokładnie tak samo.
Pierwsze były "Czarawonice z Salem Falls", które bardzo mi się podobały,
później "Dziewiętnaście minut", którą to książkę uważam za wręcz
rewelacyjną, a dziś skończyłam "W imię miłości" (Perfect Match).
I czuję się rozczarowana.
Jako zastępca prokuratora Nina Frost prowadzi postępowania w
najtrudniejszych sprawach dotyczących przemocy wobec dzieci. Nieraz
przeżywa frustrację, gdy sprawcom udaje się wykorzystać luki prawne i
uniknąć kary. Wie z doświadczenia, że aby skutecznie poruszać się po tym
polu minowym, musi okazywać współczucie ofiarom, zaciekle walczyć o
sprawiedliwość, ale jednocześnie zachowywać dystans.Kiedy jednak Nina i
jej mąż odkrywają, że ich pięcioletni syn, Nathaniel, padł ofiarą
molestowania seksualnego, o żadnym dystansie nie może być już mowy.
Nagle bariera między życiem zawodowym a prywatnym całkowicie znika; to,
co do tej pory wydawało się proste i oczywiste, ulega całkowitemu
przewartościowaniu. Nina zdaje sobie sprawę, że w sądach trudno będzie
uzyskać zadośćuczynienie za krzywdę, jaka spotkała Nathaniela. Ogarnięta
rozpaczą i niepohamowanym gniewem, rozpętuje wojnę, w której może
stracić wszystko, co dla niej najcenniejsze.
Niby wszystko było, jak w poprzednich opowieściach - kontrowersyjny
temat, wciągający wątek prawniczy, świetny, moim zdanie, styl. Ale... No
właśnie, mam swoje "ale". To emocje targające głównymi bohaterami.
Kompletnie do mnie nie trafiają. Zupełnie nie mogę zrozumieć bohaterów,
zwłaszsza samej Niny. I to sprawia, że ta książka do mnie nie przemawia.
Wieczorem, po zastanowieniu:
Nina zabija człowieka, który skrzywdził jej dziecko, twierdząc, że
zrobiła to dla syna. Właściwie wszyscy usprawiedliwiają jej czyn,
podziwiają ją za odwagę. Nawet mąż, który początkowo wydaje się nie
akceptować tego działania swojej żony, później przyznaje się po prostu
do swojego tchórzostwa.
I właśnie to jest dla mnie niezrozumiałe!
Złe rzeczy mogą się przytrafić każdemu, niezależnie od wieku. Wydaje
się, że skrzywdzenie dziecka jest czymś bardziej oburzającym i
karygodnym z racji jego niewinności i braku umiejętności obronienia się,
ale ja się z tym nie zgadzam. Dla mnie każda krzywda, niezależnie od
wieku, w jakim się jej doświadcza, zawsze jest takim samym dramatem. Nie
wydaje mi się, by pedofil molestującym małe dziecko zasługiwał na karę i
społeczne potępienie w większym zakresie niż gwałciciel atakujący
dorosłą kobietę, czy młodociany złoczyńca znęcający się nad słabszym
kolegą. Dla ofiary krzywda jest zawsze krzywdą i nie da jej się
wartościować.
Nina twierdzi, że zabiła pedofila, by chronić swoje dziecko.
Zaryzykowała swoje życie, swoją wolność, by dokonać zemsty. A przecież
jaką byłaby matką, gdyby za swój czyn trafiła do więzienia? Jak stamtąd
mogłaby dbać o szczęście i bezpieczeństwo syna? Moim zdaniem
najważniejsze, co rodzice mogą zrobić dla swojego dziecka, to zapewnić
mu wsparcie w każdej sytuacji. Bycie z nim, gdy dotknie go krzywda,
zrozumienie i akceptacja oraz nauczenie go, jak radzić sobie w obliczu
dramatycznych zdarzeń, które mogą je dotknąć.
Ja również jestem matką i wiem, jak trudne to uczucie - patrzeć na
cierpienie swojego dziecka. Mogę nienawidzić osoby, która do tego
cierpienia się przyczyniła, ale to nie na niej się koncentruję.
Koncentruję się na moim dziecku i na jego uczuciach, na tym, by jak
najlepiej pomóc mu przejść, przez te najtrudniejsze doświadczenia. To
jest moim priorytetem. Życie nie jest ani łatwe ani sprawiedliwe, ale by
móc się nim cieszyć, nie wolno zasklepiać się w krzywdzie, która nas
spotkała. Nie wolno jej też umniejszać, ani lekceważyć. Trzeba jednak
umieć się z niej otrząsnąć (być może potrzebna byłaby do tego pomoc
specjalisty), a potem iść dalej.