czwartek, 30 sierpnia 2012

Kobaltowo i zielono

Jutro wyjeżdżam, a dziś już późno, więc będzie szybciutko i króciutko.

Kobaltowe korale powstały nie tylko w celach edukacyjnych. Od początku planowałam taki właśnie naszyjnik i bransoletkę:


W wyobraźni widziałam je, jako idealny dodatek do wydzierganej dawno temu (z włóczki frędzelkowej) szalo-narzutki. Jej kolor, prawdę mówiąc, trochę mnie przerażał. Ale potem przywłaszczyłam sobie córczyne legginsy (uwielbiam takie wzorzyste porcięta;)) i wszystko zaczęło układać mi się w logiczną całość...


Pisałam też kiedyś, że mam skłonność do przesady, więc tutaj mam tylko nadzieję, że nie przesadziłam z tym całym "kompletem"...


Ale bawiłam się świetnie, zwłaszcza, gdy postanowiłam sobie jeszcze umieszać lakier do paznokci, by, dla jednorodnej stylistycznie całości, uzyskać odpowiedni kolor:)


Do zestawu powstała jeszcze opaska na włosy, bardziej z chęci wykorzystania resztki włóczki, niż z rzeczywistej potrzeby, ale w sumie to lubię opaski, więc i w tej się dobrze czuję.

A z bliska łączka na moich legginsach wygląda tak:


 Słabość mam do takich motywów:)


Komentarze
2012/08/31 10:30:10
no ja nie wiem, co złego jest w tym kolorze ;-) dla mnie bomba, taki ciasteczkowy potwór wyszedł :-) słodki i miły :-D
2.bp.blogspot.com/_KW3S0od5s5U/TP8Z8ypIolI/AAAAAAAAGDo/snXgxKw3EQ0/s1600/cookie%2Bsitting.jpg
uściski!
2012/08/31 20:18:42
Według mnie jest ok; ale to co Ty czujesz chyba najbardziej się liczy.
Włóczki tego typu kocham, są takie cieplutkie! a wszelkie tonacje niebieskie... to są moje ulubione.

Anka
2012/09/02 19:23:03
Futrzak pierwsza klasa! I ogólnie, całościowo, jest pięknie :)
2012/09/03 07:09:57
Futerkowy sweterek rządzi. Fajna, letnia całość, ale ja już go widzę w jesieni :) Biżuteria piękna jak zwykle, oj chyba się zmuszę w jesienne wieczory do dziegania :)
2012/09/03 12:53:26
Tfu.tfu, no cudne skojarzenie! Od teraz z dumą ubierać będę swój kobaltowy futrzak a la Ciasteczkowy Potwór:D Dzięki!

Aniu, ta niebieska włóczka (napisałam frędzelkowa, bo wypadło mi z głowy jakżeż ona się nazywała, ale teraz sobie przypomniałam, że to jest tzw. trawka), zakupiona została do wykończenia pewnego szala, dlatego niespecjalnie przejmowałam się jej ostrym kolorem. Szal był niebieski, więc do wykończenia chciałam podobny kolor. Tymczasem w trakcie pracy okazało się, że nie każdy niebieski jest równie niebieski (byłam wtedy na etapie poznawania kolorów) oraz, że nie każdy niebieski wygląda dobrze przy innym niebieskim;) Szal powstał bez wykończenia, a kobaltowa "trawka" przeleżała w pudle dobrych parę lat, nim ją przerobiłam w to coś właśnie. "To coś" przeleżało kolejnych parę, je zaczęłam ubierać... W moim przypadku test dwóch lat (jeśli czegoś nie używasz przez dwa lata, to się tego pozbądź), zupełnie się nie sprawdza:)
2012/09/03 13:17:27
Rebecca.fierce, dziękuję, szczególnie za to "całościowo", bo nad całością właśnie się napracowałam:D Żadna tam filozofia wydziergać sobie futrzaka - ot, zwykły prostokąt zszyty po obu stronach po parę centymetrów wzdłuż dłuższych boków - czy naszyjniczek - ostatnio robię je już prawie taśmowo; córka już zamówiła kolejny, dla kolejnej przyjaciółki na urodziny;)

Agnieszko, serio w jesieni? Ja go widziałam w pełni lata, wśród wysokich łąk okraszonych chaberkami... Ale zanim się zebrałam do zdjęcia, to chabry przekwitły, a i łąki już dawno skoszone...
2012/09/04 11:19:48
O, zdecydowanie w jesieni taki włochaczek się sprawdzi. Kolor jest moim zdaniem całoroczny, jeżeli mogę się tak wyrazić :)

sobota, 25 sierpnia 2012

Nowe zabawki

Gdy pewnego letniego popołudnia, jeździliśmy sobie rekreacyjnie rowerami po naszych pięknych, asfaltowych, leśnych drogach, wsłuchując się w miarowy szum opon i lasu, mojemu mężowi zaświtał w głowie pewien pomysł, którym niezwłocznie się ze mną podzielił:

- Kupmy sobie rolki - wypalił ni stąd ni zowąd, a śmiałość tej propozycji była tak elektryzująca, że omal się nie przewróciłam. Ale gdy minął pierwszy szok...

- Czemu nie - odparłam najpierw ostrożnie, choć w żołądku zaczęłam już powoli odczuwać radosną ekscytację nowym pomysłem, a moja wyobraźnia natychmiast zaczęła mi na pokuszenie podsuwać obrazy nas, radośnie pomykających sobie znanymi ścieżkami, obutych w rolkarski sprzęt...

Od pomysłu do realizacji, trochę czasu musiało jednak upłynąć, musieliśmy spełnić kilka warunków, zaznajomić się z tematem, poznać rynek, no i wybrać się na zakupy. Ale w końcu, zadowoleni i podekscytowani, choć nie bez obaw...

(Szczególnie moich, bo kiedyś, co prawda, jeździłam na łyżwach, ale to było dawno temu... Czy teraz poradzę sobie na rolkach? A jeśli się potłukę, a nawet połamię, rozbiję głowę, klapnę na cztery litery i stłukę kość ogonową... To wszystko przez mojego ojca - ciągle słyszę to jego: MYŚL CO ROBISZ! MYŚL PERSPEKTYWICZNIE! PRZEWIDUJ! No więc teraz myślę i przewiduję. I się boję! Zaopatrzyłam się we wszystkie ochraniacze, ale jakoś nie dawali w komplecie poduszki na cztery litery! - o kość ogonową martwiłam się najbardziej. Kask odpuściłam z premedytacją - przy spokojnej jeździe ryzyko urazu głowy jest minimalne).

... stanęliśmy wreszcie na własnych nogach w rolki obutych:)

Pierwszy krok.... I od razu klaps! Mój klaps. Ochraniacze na dłoniach spisały się na medal, pośladek goił się tydzień;). Ale nie odpuściłam. Z oczywistych powodów darowaliśmy sobie fotografowanie naszych rolkarskich początków - oboje byliśmy tak skupieni na tym, co robimy, że o pstrykaniu fotek i tak nie byłoby mowy. Aparat zabraliśmy ze sobą dopiero dzisiaj. To mój czwarty raz i choć nadal poruszam się trochę sztywno i niepewnie (wprost przeciwnie niż mój mąż, który sprawia wrażenie, jakby się w rolkach urodził!), to i tak mam z jazdy ogromną frajdę. 

No to jadę:)
Obym się tylko nie wywaliłaaaa...
Prawie, jak na łyżwach...
Trochę więcej skupienia i może coś z tego będzie;)
... ale najpierw nauka hamowania.
Jakoś poszło:). To może trochę przyspieszę?
Jadę!
Ciągle jadę!
Oj, pić się chce...
Ale fajnie:)
 Bo kto powiedział, że zabawki są tylko dla dzieci?


Komentarze
2012/08/26 09:35:27
Nie, no świetnie! świetnie Ci idzie - tak to wygląda na zdjęciach, i niesamowita zabawa! bardzo to podobne do jazdy na łyżwach? podejrzewam, ze trudniej, bo łyżwy suną gładziutko.
Ale masz rozrywkę!


Anka
2012/08/26 10:54:58
łał! :-D ja się zabieram do rolek od kilku miesięcy ;-) ale to na zasadzie pies do jeża: niby fajne, ale jak się połamię, to co wtedy? ;-)
szacun! szczególnie dla męża za pomysł :-D
w ramach zabawek nabyłam pierwsze druty na żyłce knit pro. i... no nie są złe, ale jakoś bez rewelacji.
podziałabym citrona, ale czy się go da bez markerów? ychh. bereciki na razie dziergam. jak skończę, to wiadomo, wrzucę gdzie trzeba :-)
uściski! i podziwiam :-D
2012/08/27 16:13:32
Aniu, rzeczywiście na łyżwach jest łatwiej... Ja jeździłam na figurówkach, na których naprawdę czułam się na lodzie bezpiecznie. W rolkach niby jest hamulec, ale wcale nie jest łatwo nauczyć się go stosować - moje oba upadki miały miejsce właśnie podczas hamowania... No ale z czasem, mam nadzieję, dojdę do wprawy:)

Tfu.tfu, dzięki, szacun mężowi przekazany;), a Ty daj spokój z jeżem, tylko bierz się za rolki - jedynie na początek odradzam górki (mnie sponiewierały); najlepsze byłoby jakieś boisko (u nas zawsze są zajęte), albo duży asfaltowy parking (dlaczego teraz wszystko wykładają kostką?)...
A citrona i beretek będę wyglądać:)
2012/08/27 20:41:45
Świetny fotoreportaż!
A jaki pomysł masz na jesień i zimę w kwestii sportowych zajęć?
2012/08/28 08:18:14
Weź mi nie przypominaj! Na razie udaję, że zimy nie będzie;)
(O ile nie pogrążę się, jak zwykle, w zimowej depresji i o ile wykrzesam z siebie odrobinę chcenia w zimowym niechceniu, to chyba tylko basen...)
2012/08/29 07:48:32
Podziwiam Twoją kondycje (to niemały wysiłek, taka jazda na rolkach) i ... odwagę ;) Sama panicznie boję się tego sprzętu. Miałam rolki na nogach raz, w wieku jakichś 17 lat i po zrobieniu kilku kółek na boisku zaliczyłam taki pad płaski na twarz, że do dziś nadziwić się nie mogę, że nic poważniejszgo mi się snie stało. Jedyny ślad po tamtym zdarzeniu to mała blizna na dolnej wardze. No i obawa przed sprzętem, nad którym najwyraźniej nie panuję.
Swoją drogą, jeżdżąc na rowerze Wiślaną Trasą Rowerową spotykam bardzo wielu rolkarzy i uważam, że to świetny sport , kiedy patrzę na ich ładnie (ale nie nadmiernie) umięśnione ciała. Szkoda, że mam takiego stracha ;)
2012/08/30 00:13:07
Agnieszko, w mojej jeździe również zdarzają się momenty, kiedy mam wrażenie, że rolki przejęły kontrolę nad moimi nogami;D Na szczęście zazwyczaj w decydującej chwili udaje mi się ją odzyskać... I szkoda, że tego nie udało nam się uwiecznić na zdjęciach - moja fotorelacja z pewnością zyskałaby na dramaturgii:)
2012/08/30 11:42:32
Świetny pomysł! Z moim szczęściem wywrotowym, pewnie musiałabym jeździć w skafandrze kosmicznym, żeby nie złamać tej czy innej kostki (bo nie wierzę, że to jak na łyżwach). Ale patrząc na takie zdjęcia aż chce się coś zrobić aktywniejszego :D
2012/08/30 16:08:57
No to ja drugi raz w tym wpisie, ale na trochę inny temat: zostałaś przeze mnie nominowana:)
zdrowa-kuchnia-sowy.blogspot.com/2012/08/versatile-blogger-award.html

Uściski:)

2012/08/30 23:32:14
Rebecca.fierce, bo "prawie" robi różnicę, he, he:)
Ja na szczęście jeszcze nigdy żadnej kosteczki sobie nie złamałam, stąd mogę żywić niczym niezmącone przekonanie, że ludzkie kości są bardziej wytrzymałe, niż się wydaje;)

Sowo, dzięki, ale ten temat wymaga nieco głębszych przemyśleń... i czy w ogóle są jeszcze takie fakty, których po prawie czterech latach blogowania do tej pory nie ujawniłam?.... hmmm.... myślę głęboko:)

wtorek, 21 sierpnia 2012

A nie mówiłam...

... że do tutoriali się nie nadaję? Zdjęcia wyszły fatalne, choć na wyświetlaczu wydawały się być w porządku. Teraz to już pewna jestem, że jest pochrzaniony autofokus - łapie, gdzie sam sobie chce, a nie tam, gdzie się go kieruje...

Ale nic to. Jaki jest, taki jest - specjalnie na życzenie Tfu.tfu (o której właśnie w tym momencie dowiedziałam się, że jest autorką Hahahats - naprawdę bardzo ciekawe nakrycia głowy:)....

... mój pierwszy kurs - szydełkowy koralik:


1. Zrobiłam 8 oczek łańcuszka.
2. Wbiłam szydełko w pierwsze oczko, zahaczyłam nitkę i przeciągnęłam ją przez oba znajdujące się na szydełku oczka, zamykając pierścień.
3. Zrobiłam jedno oczko łańcuszka, a następnie w każde oczko pierścienia po dwa półsłupki (które wg innej szkoły nazywane są oczkami ścisłymi, ja w każdym, razie posługuję się terminami pięknie wyjaśnionymi przez Marantę). Zakończyłam okrążenie oczkiem zamykającym wbijając szydełko w pierwsze w okrążeniu oczko łańcuszka i przeciągając nitkę od razu przez dwa oczka znajdujące się na szydełku. Uzyskałam w sumie 16 półsłupków.
4. W drugim okrążeniu w każdym czwartym oczku robiłam dwa półsłupki uzyskując ich w sumie 20. Zakończyłam okrążenie oczkiem zamykającym.


5. Po drugim okrążeniu przymierzyłam do koralika sprawdzając, czy powinnam dodać jeszcze oczka. Uznałam, że dodatkowe dwa by nie zaszkodziły. Dodałam je w trzecim okrążeniu, którego nie zakończyłam oczkiem zamykającym, lecz nadal przerabiałam półsłupki na okrągło tzw. "ślimakiem".
6. Co jakiś czas sprawdzałam rozmiar powstającego koralika.
7. W sumie, od trzeciego okrążenia włącznie, zrobiłam 158 półsłupków, po czym uznałam, że można zakańczać.
8. Zrobiłam 12 półsłupków w co drugim oczku, po czym zakończyłam oczkiem zamykającym.


9. 10. Odcięłam nitkę i w celu zabezpieczenia jej przed pruciem, z pomocą igły, przeciągnęłam ją przez każde po kolei oczko, chwytając za wewnętrzną jego nitkę.
11. Na koniec przeciągnęłam nitkę do środka koralika i tam odcięłam.
12. Gotowe.

Wszystkie swoje korale robię wg tego schematu, choć oczywiście ilość oczek i półsłupków zawsze muszę dopasować do rozmiaru posiadanych koralików-bazy oraz użytych nici i szydełka.

W sieci dostępne są też inne opisy, np. tutaj i tutaj.

Wszystkim zainteresowanym życzę powodzenia w dzierganiu własnych koralików:)


Komentarze
2012/08/22 07:23:26
Nie wiem, czemu się zdjęć czepiesz :) Sa super, wszystko dokładnie widać, nawet to, że oczka robisz takie równiutkie, jak od miarki :) Podobnie do koralików robi się pompony, ale o ile z nimi nigdy nie miałam problemu, to robótki na koraliku zawsze wychodziły mi krzywe, albo za małe, bo to bardzo precyzyjna dłubaninka. No i się zniechęciłam ;)
2012/08/22 13:52:36
ja też nie wiem ;-P
fantastyczny tutorial! dziękuję Ci bardzo bardzo bardzo!!!:-)
jesteś absolutnie cudowna!
uściski! :-)
2012/08/23 07:34:15
Instrukcja jest świetna! Nawet ja, kompletny laik widzę jak to się robi i chylę czoła, bo nie miałabym absolutnie tyle cierpliwości, żeby dziergać tak jeden z drugim:)
2012/08/23 08:33:00
Dziękuję za życzliwość i cieszę się, że mimo wszystko mój tutorial jest zrozumiały:)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Wspomnienia o Magdalenie S.

Po raz pierwszy w kossakowskie klimaty zaangażowałam się po przeczytaniu "Krzyżowców" Zofii Kossak. (Zawsze tak mam - im większe wrażenie wywiera na mnie jakaś książka, tym większą ciekawość budzi jej autor). To wtedy właśnie bliżej zapoznałam się z członkami rodziny Kossaków, umiejscowiłam ich w czasie, przestrzeni i nauczyłam się ich rozróżniać. To, czego się wówczas dowiedziałam, zaintrygowało mnie, ale... jakoś tak... nie wiedziałam nawet kiedy...  moja ciekawość rozeszła się po kościach i rozmyła pod wpływem innych zajęć i bieżących wydarzeń. Przywróciła mi ją dopiero Magdalena Samozwaniec doskonałą powieścią o życiu swoim, swojej siostry oraz całego niepospolitego klanu i ich znanych przyjaciół.

"Maria i Magdalena" intryguje przede wszystkim dalszymi losami samej autorki, która swoje wspomnienia kończy w momencie wybuchu drugiej wojny światowej i rozdzielenia z siostrą. Strasznie mnie ciekawiło, co też było dalej. Jak rodzina radziła sobie podczas okupacji? I później po wojnie, kiedy to nastał zupełnie nowy porządek... Najpierw przeczytałam wszystko, co na ten temat znalazłam w internecie...

(garść co ciekawszych linków, jeśliby ktoś był zainteresowany:
ciekawe komentarze,
audycja radiowa,
artykuł "Miniona chwała Kossakówki",
Muzeum Zofii Kossak).

...ale to nie wyczerpało mojej ciekawości. Wprost przeciwnie - zaostrzyło ją jeszcze bardziej, zwłaszcza że im więcej czytałam, tym więcej znajdowałam tajemnic, niedopowiedzeń lub zupełnie sprzecznych informacji. Najbardziej oczywiście intrygowało mnie to, co sama autorka przemilczała w swojej książce, a więc relacje ze swoim starszym bratem, Jerzym i jego rodziną oraz ze swoją jedyną córką. Szczególnie niejasne są informacje zwłaszcza w tej drugiej sprawie i mam wrażenie, że to, co dziś jest na ten temat wiadomo, oparte jest jedynie na przypuszczeniach i plotkach.

W toku swoich poszukiwań natknęłam się na dwie książki (dostępne oczywiście w naszej bibliotece:)) poświęcone Magdalenie Samozwaniec. Pierwszą - "30 lat życia z Madzią" - napisał jej drugi mąż, Zygmunt Niewidowski. W drugiej - "Magdalena, córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec", pod redakcją Rafała Podrazy, znalazły się najróżniejsze wspomnienia i opinie o pisarce.
Obie książki przeczytałam z uwagą, niestety żadna z nich nie spełniła moich oczekiwań. Choć dużo obiecują...

 Magdalena Samozwaniec (...), słynęła z ciętego języka i wyjątkowo błyskotliwego poczucia humoru. Jaka była naprawdę? Autor, mąż pisarki, opowiada o niej z wielką swadą, miłością i klasą. Z dziesiątek anegdot wyłania się inna nieco osoba od tej, którą znamy z życia publicznego: czasem nieporadna, zabawna, ale i bezmyślna, szczebiotliwa i zarazem milcząca w zadumie nad światem. Frapujący portret niezwykłej kobiety i długiego, pięknego związku dwojga ludzi.




 Juliusz Lubicz-Lisowski, wieloletni przyjaciel Magdaleny Samozwaniec, wspomina: "Kiedy kończyła książkę o Lilce (...), powiedziała: - Chciałabym, aby ktoś napisał taką książkę o mnie... Mam już nawet tytuł: "Magdalena, córka Kossaka". Czas płynie szybko, dziś żyją już nieliczni, którzy znali osobiście Magdalenę Samozwaniec. W rodzinnym domu, w szufladach, Rafał Podraza znalazł zdjęcia "szalonej Madzi", w biblioteczce odręczne dedykacje autorki. W 2006 i na początku 2007 roku przeprowadził rozmowy z wieloma osobami pamiętającymi pisarkę. Do niektórych dotarł w ostatniej chwili: Hanna Bielicka zmarła tydzień po ich rozmowie. Oprócz tekstów powstałych na podstawie rozmów znajdują się tu fragmenty wspomnień drukowanych w czasopismach lub książkach, materiały z archiwum Samozwaniec, wiele zdjęć.


... to odkrywają niewiele ponad to, co o pisarce wiadomo było już wcześniej. Że miała ogromne poczucie humoru, że była roztrzepana i nie przywiązywała wagi do rzeczy, że kochała być w centrum uwagi i błyszczeć, że nie potrafiła gotować... Przecież nie ukrywała tego i w "Marii i Magdalenie". A to, jakie były praktyczne konsekwencje jej cech charakteru (że kiedyś spaliła mieszkanie, bo wstawiwszy wodę na herbatę zapomniała o tym, że często nie pamiętała adresów miejsc, w których miała spotkania autorskie, co nierzadko skutkowało wielogodzinnym błądzeniem po obcym mieście i spóźnieniami, że w bałaganie gubiła notatki do swoich książek i felietonów, jak i same felietony, i że kąpała się w wannie z żółtymi, gumowymi kaczuszkami), jest doprawdy mało interesujące.

Myślę też, że za dużo jest w książce przymiotników, a za mało faktów. Bo co nam po kolejnym, takim samym opisie spotkania z czytelnikami (że było ciekawe, że Magdalena wykazała się wnikliwością i niesamowitym zmysłem obserwacji, że widownia żywo reagowała na słowa pisarki.... itd) lub poufałym wyliczaniem nazwisk osób bywających w ich domu lub spotykanych na wakacjach w Zakopanem, czy innym modnym kurorcie, albo też z którymi Magdalena spędzała czas w Domu Literata w Oborach (że znamienici, popularni, że Swinarski, że Wiech, że Iwaszkiewicz... i tak nie byłam w stanie zapamiętać, ani nawet nie znałam, połowy z nich).

Liczyłam, że z książki Niewidowskiego dowiem się, jak radziła sobie Magdalena Samozwaniec w nowej rzeczywistości politycznej. W końcu lat czterdziestych w niełaskę popadł przecież jej brat, gdyż w epoce socrealizmu nie było popytu na obrazy w ulubionej przez Kossaków tematyce sarmackiej i patriotycznej (szczególnie oberwało mu się za "Cud nad Wisłą", który jednakowoż obecnie jest jednym z najważniejszych obrazów w jego dorobku). Jak więc wtedy Magdalenie udawało się utrzymywać na powierzchni ze swoim ciętym językiem i prześmiewczym humorem? W czasach, gdy niepokorni pisarze byli szykanowani, prześladowani lub "jedynie" poprzez zakaz publikacji spychani na margines i skazywani na zapomnienie (Kornel Makuszyński), Magdalenie Samozwaniec wiodło się całkiem wygodnie. Dlaczego? Nie mam na to pytanie żadnej konkretnej odpowiedzi, ale... Znając naszą historię, o pewnych rzeczach po prostu nie dało się nie pomyśleć... Czytałam kiedyś, jak łatwo ówczesna władza pozyskiwała przychylność znanych postaci ze świata kultury. Zazwyczaj wystarczały do tego przywileje. Stary porządek zniknął, nie było już "szlachty z urodzenia", ale tzw. "elita" przecież jak najbardziej istniała, a artyści, bądź co bądź, byli jej częścią. Członkostwo w Związku Literatów Polskich prócz oczywistych obowiązków (względem władzy) dawało też sporo dodatkowych korzyści niedostępnych dla zwykłych zjadaczy chleba.

W tym kontekście pytania nasuwają się również odnośnie związku Magdaleny Samozwaniec z dwadzieścia lat młodszym Zygmuntem Niewidowskim, który w czasie wojny pracował w lombardzie, gdzie pisarka zastawiła sporą część rodzinnego majątku, później zaś był radcą w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego i Nauki oraz kierownikiem administracyjnym jednej z wyższych uczelni warszawskich. Czy małżeństwo to mogło być swego rodzaju układem, gwarantującym rozpieszczonej i wygodnej Magdalenie odpowiednią opiekę w nowej sytuacji? Tak mi się wydaje. Przy czym myślę sobie, że z tego "kontraktu" zrodziło się całkiem szczere przywiązanie oparte na szacunku i przyjaźni, bo w gruncie rzeczy, z kart książki przebija mnóstwo ciepła i pobłażliwości dla niedoskonałości żony oraz najprawdziwszego podziwu i dumy z jej talentu i popularności.

To, co najbardziej mnie zainteresowało w książce Zygmunta Niewidowskiego, to wspomnienie życia Magdaleny Samozwaniec w czasie hitlerowskiej okupacji, już po śmierci rodziców. W tym czasie pisarka bez szczególnych sentymentów upłynniła sporą część rodzinnych pamiątek (o co później żal do niej miała rodzina Jerzego, a i mnie trudno to było zrozumieć i zaakceptować). Za bezcen wyprzedawała kolejne obrazy swojego ojca. By przeżyć. Ale to "przeżyć", dla Magdaleny Samozwaniec miało zupełnie inną pojemność, niż dla mnie. Dla pisarki bowiem, do przeżycia równie niezbędne, jak chleb, były również kontakty towarzyskie, ludzie. Zdaniem Niewidowskiego, okupacja niewiele zmieniła w zwyczajach Kossakówki. Tak jak i wcześniej, tak samo podczas wojny odbywały się w niej spotkania, a gości wszak zawsze trzeba było czymś podjąć... A jak po przyjęciu zostało jeszcze trochę grosza, to dlaczegóż by sobie nie zrobić przyjemności i nie zakupić na przykład eleganckiego szlafroczka, czy innej zbytkownej rzeczy? Oto cała Magdalena Samozwaniec! I to akurat bardzo trafnie skomentował Niewidowski - Magdalena nie nadawała się na kustosza rodowych dóbr, dla niej nie liczyła się ani przeszłość, ani przyszłość - całym sercem żyła zawsze dniem dzisiejszym. Po tych słowach, choć nadal mam jakiś taki irracjonalny żal do pisarki, że nie tylko nie zadbała o spuściznę po swojej rodzinie, ale wręcz przyczyniła się do upadku Kossakówki - miejsca ważnego z punktu widzenia naszej historii i tożsamości narodowej - to jednak bardziej skłonna jestem do wyrozumiałości i usprawiedliwienia jej postępowania.

O ile o lekturze pana Niewidowskiego da się powiedzieć parę ciepłych słów, o tyle zupełnie nie można tego zrobić o książce Rafała Podrazy. Jej tytuł zupełnie nie pasuje do zawartości, którą stanowią najzupełniej przypadkowe i przypadkowo ułożone wspomnienia o pisarce. Wśród nich znajduje się na przykład wspomnienie człowieka, który był świadkiem rozmowy telefonicznej swojej matki (pracownicy jakiegoś urzędu miejskiego) z Magdaleną Samozwaniec na temat wniosku pewnego mężczyzny o zmianę nazwiska na Jasnorzewski. Pisarka oczywiście nie zgodziła się, by ktoś obcy mógł przyjąć nazwisko kojarzące się z jej siostrą. Ależ wiele wnoszące wspomnienie! Doprawdy, bez niego obraz Magdaleny Samozwaniec wydaje się taki niepełny...;/

Minusem jest też brak opisów, kim dla pisarki były wypowiadające się osoby. Na przykład Krystyna Maria Świtaj (???), która poznała Magdalenę przez siostrę swojej mamy - Mariannę (a któż to znów u licha?) wypowiada się w zupełnie innym tonie niż Gloria Kossak (sprawdziłam w sieci - to córka Jerzego, brata Magdaleny), której słowa pełne są jadu i nienawiści. Bez wiedzy, kto się wypowiada, nie sposób jest przecież w jakikolwiek sposób ustosunkować się do treści wypowiedzi, z czego redaktor wydaje się nie zdawać zupełnie sprawy. Albo może wydawało mu się, że taka koncepcja wspomnień będzie bardziej interesująca? - on je po prostu zbierze do kupy, a czytelnik niech sam wybiera pomiędzy opinią, że Magdalena była wesoła, dobroduszna i naiwna, a twierdzeniem o jej tchórzostwie, wyrachowaniu, pijaństwie i zamiłowaniu do hazardu.

Wśród tej sieczki zebranej przez pana Podrazę są może trzy, cztery naprawdę ciekawe wspomnienia i wypowiedzi. Na przykład ostatnia, która należy do wnuczki Magdaleny Samozwaniec i jak zwykle jest tyleż ciekawa, co tajemnicza i dowiadujemy się z niej jedynie tego, że matka nigdy nie opowiadała o swojej krakowskiej rodzinie, a wnuczka sama przez przypadek odkryła, że jej korzenie pochodzą od jednej z najbardziej wyjątkowych rodzin polskich.

Czyli o Kossakach nadal wiem niewiele, a w każdym razie dużo mniej, niżbym chciała. Dlatego wciąż dociekam. W kolejce czekają następne pozycje biograficzne: "Zalotnica Niebieska" Magdaleny Samozwaniec oraz "Pożoga" Zofii Kossak. Mam też nadzieję, że uda mi się zdobyć wszystkie tomy sagi rodzinnej Kossaków pt. "Dziedzictwo", napisanej przez Zofię.

Fragmenty książki "Magdalena, córka Kossaka" do poczytania i posłuchania.


Komentarze
 
2012/08/15 11:01:11
Reniu, jestem naprawdę pod wrażeniem literackiego "śledztwa" jakie przeprowadziłaś! Ja ograniczyłam się do przeczytania "Marii i Magdaleny" jako swoistej perełki, meteorytu który wpadl mi do ogródka z odległej epoki. Natomiast Ty zgłębiłaś wszystkie wątki i poszłaś tropami, które we mnie również wzbudziły zainteresowanie, ale ... byłam zbyt leniwa, że by je drążyć ;) Mam na myśli szczególnie dalsze życie Magdaleny Samozwaniec po wojnie, bowiem zakończenie autobiografii również we mnie pozostawiło niedosyt. Też zastanawiałam się, jak układały się jej losy. Co do życia w "układach" z ówczesną władzą, cóż wydaje mi się, że niekiedy podejście do tych spraw jest zbyt radykalne. Głęboko wierzę w istnienie "prawdziwej", choć nie koniecznie tej najgłębszej literatury, która nawet w takiej sytuacji sama się obroni. Myślę, że to stawiało ówczesnych wartościowych pisarzy w trudnej sytuacji. Rozumiem, że mogli pisać do szuflady i żyć ze sprzątania ulic, ale nie śmiałabym tego od nich wymagać. Z pisarzy, których twórczość "cierpi" z powodu popularności w tamtym okresie wymieniłabym Lema, a także Iwaszkiewicza i Wiecha, o których przy okazji wspomniałaś. A to są naprawdę wielkie osobowości twórcze.
No i tak to zabrnęłam w dygresje :)
 
2012/08/15 11:46:03
Dziękuję Agnieszko za Twoją opinię i jak najbardziej zgadzam się, że nie należy zbyt radykalnie osądzać twórców żyjących w tamtych, trudnych czasach. Nie mieli wielkiego wyboru. Z drugiej jednak strony jestem nonkonformistyczną idealistką i zawsze ogromnie imponowały i inspirowały mnie osoby, które potrafiły podjąć ryzyko i położyć wszystko na jedną kartę w obronie swoich wartości i ideałów - to dla mnie prawdziwi bohaterowie.
 
2012/08/15 23:10:18
Ren-ya, jak dobrze, że piszesz o tych książkach! Ostatnio się nad nimi zastanawiałam, ale że nie mam możliwości korzystania z biblioteki i w grę wchodzu jedynie zakup, to na początek wybrałam "Zalotnicę niebieską" z myślą, że te będą następne w kolejności. Po Twojej recenzji (jak zawsze bardzo rzetelnej!) jednak się mocno nad zakupem zastanowię. Dziękuję i ściskam!
 
2012/08/17 12:40:32
dziękuję za kolejne pozycje na listę "przeczytać koniecznie".
uściski! :-)
(ja ostatnio zabrnęłam w kryminały w obcych językach i morduję sweter, grr! a raczej to sweter mnie morduje, bo już prułam fafnaście razy, a tu jeszcze rękawy... ychhh. zdecydowanie preferuję mniejsze formy!)
 
2012/08/20 08:57:27
Zgadzam się z jagnieszką rzeczywiście przeprowadziłaś bardzo ciekawe śledztwo na temat rodziny Kossaków. Ja tez ograniczyłam się do przeczytania Marii i Magdaleny dość dawno temu i mimo dużego wrażenia jakie zrobiła na mnie ta książka nie drążyłam tematu a bardzo lubię oryginalnych ludzi , którzy odbiegają od schematów (życie z nimi często nie wygląda już tak ciekawie.) Gratuluję zacięcia i wnikliwości oraz ciekawych wniosków ze zdobytej wiedzy.
 
2012/08/20 16:33:13
Magotko, jeśli, żeby przeczytać opisane tu książki, musiałabym je kupić, to z pewnością najbardziej żałowałabym pieniędzy wydanych na wspomnienia zebrane przez pana Podrazę - zdecydowanie nie polecam; zresztą dałam linki do fragmentów, to możesz się sama przekonać.
A Zalotnicę Niebieską właśnie czytam:)

Tfu.tfu, dziękuję i polecam się:) a mordercze swetry i kryminały mnie również nie są obce, a im więcej krwi napsują, tym bardziej je lubię i z tym większym sentymentem je później wspominam;)

Kraszynko, trafiłaś w samo sedno! Tak samo, jak największym przekleństwem jest życie w tzw. ciekawych czasach, tak również życie z ciekawymi ludźmi nie jest łatwe (choć w jakiś sposób na pewno ekscytujące), co wyraźnie rzuca się w oczy we wspomnieniach Niewidowskiego.
 
2012/08/20 17:15:21
Polecam jeszcze "Z pamiętnika niemłodej już mężatki", bo nie znalazłam wzmianki w sprawozdaniu śledczym ;)
Konflikt z Glorią to moim zdaniem temat na cały rozdział, albo i więcej, w biografii Samozwaniec. Przy okazji można wziąć pod lupę małżeństwa Jerzego i cała telenowela się wyłoni.
Jest jeszcze książka "Kossakowie" Stefani Krzysztofowicz-Kozakowskiej, i można kilka istotnych faktów wyłapać.
Nie będę psuć zabawy :D
 
2012/08/20 20:52:02
Och, nie bądźże taka, mów co wiesz!:D Linki, tytuły, artykuły...!:D
A za polecenie książki "Kossakowie" bardzo dziękuję i mam nadzieję, że uda mi się skorzystać:)
 
2012/08/22 13:56:26
skończyłam swetrzysko o 3:00 w nocy (nie powiem, program "Arkana magii" wydatnie pomaga :-D (jak to dobrze, że nie mam kablówki, uzależniłabym się do ezo-tv pewnie ;-)).
już wrzucone: hahahats.blogspot.com/2012/08/like-rainbow.html
powiem nieskromnie, że jak już umordowałam, to poczułam się dumna i blada ;-)
ściskam mocno i w ogóle! :-)
 
2012/08/23 07:53:50
Jak zwykle świetnie napisane i rzetelnie przeprowadzone "śledztwo", jak już dziewczyny przede mną określiły:)
A propos wątku "kolaboracyjnego": czy dzisiaj też nie są takie czasy (z innych względów), że trudno żyć z ideałów...? W dziedzinie artystycznej chyba szczególnie...
 
2012/08/23 08:46:23
No tak, komercjalizacja, to obecnie najcięższy zarzut wobec sztuki:) Pomimo to jednak artyści wciąż mają wolny wybór w swojej twórczości, ich pracy nikt nie cenzuruje, co najwyżej od czasu do czasu rozpęta się afera z obrazą uczuć religijnych... Ale nawet i takie wydarzenia są bardziej okazją do dyskusji na temat zmiany prawa, niż powodem do kontrolowania i krępowania artystycznych przedsięwzięć.

piątek, 10 sierpnia 2012

W topach i w bikini

... w lesie, i w jeziorze,
na rowerze, i spacerze,
z książką i szydełkiem
oraz igłą z nitką,
pod słońcem i chmurką...
....................
moje wakacje zleciały jak z bicza strzelił...

I już tylko weekend dzieli mnie od powrotu do pracy... Nie będzie lekko, bo nigdy nie jest, ale co tam, to w końcu jeszcze całe DWA wolne dni do tego ciężkiego czasu;)

Zdjęć tym razem niewiele zrobiłam na wyjeździe. Żar lał się z nieba, nad jeziorem i na deptakach nieprzebrane tłumy wypoczywających, a w lasach większość ścieżek piaskowych, które niespecjalnie nadawały się dla naszych rowerów... Do fotografowania w takich warunkach nie było ani klimatu, ani weny tym bardziej. Większość zdjęć zrobiłam już po przyjeździe, wśród nich oczywiście topy ze mną wewnątrz:)


Założę się, że takich, pięknie wyasfaltowanych, leśnych ścieżek rowerowych, jak w naszych okolicach, nie ma nigdzie na świecie:D


Drugi topik został sfotografowany na moim własnym podwórku,


gdzie przy odrobinie wysiłku również dało się wykadrować odpowiedni plener;)


Razem z topem występuje kapelusik. Opis wykonania znalazłam w internecie; ścieżka dostępu, niestety, zaginęła w akcji.


Kapelusik jest robótką w całości wykonaną na wyjeździe. Ze względu na swoje niewielkie rozmiary i prosty wzór, nie zajął mi zbyt wiele wakacyjnego czasu, a idealnie wpisał się w potrzeby słonecznych dni. No i dzięki niemu wykończyłam wreszcie do reszty stare zapasy bawełny z wiskozą.

Na wakacje zabrałam też książkę (oczywiście wciąż kossakowskie klimaty), która jednak okazała się za ciężka i zupełnie niestosowna do okoliczności. W miejscowej księgarence nabyłam więc powieść, która wydała mi się (i nie pomyliłam się!) nieco bardziej odpowiednią lekturą - Kena Folletta "Uciekinier" - powieść przygodowo-historyczna, po prostu idealna na plażę. Oczywiście nie omieszkam szerzej podzielić się wrażeniami na jej temat, gdy już całkiem wrócę świadomością do powakacyjnej normalności:) Wcześniej jednak poświęcę trochę uwagi twórczości pisarek z rodu Kossaków, bo jeśli chodzi o książki, to jednak nadal głównie w tych klimatach się obracam.

A na koniec wielki powrót krzyżykowania:) "Afrykańskie klimaty" zaczęłam haftować dwa lata temu (wspomniałam o tym przy okazji tego wpisu), ale potem zniechęciła mnie czasochłonność tego zajęcia. Robótka przez dwa lata przeleżała nietknięta w pudełku, aż wreszcie zmobilizowała mnie mama, która niedawno właśnie zawiesiła na ścianie swoje haftowane obrazki. Wyglądają naprawdę atrakcyjnie. I też takie chcę! Pierwszy obrazek mam już prawie cały:
 

Oby tym razem starczyło mi cierpliwości:)


Komentarze
2012/08/10 21:11:29
Topy prezentują się świetnie! Oczywiście ten drugi to mój faworyt.

Swego czasu sporo krzyżykowałam, ale... no właśnie. Zajęcie czasochłonne, a ja jakby nie bardzo dysponuję tym czasem:)
Twoje afrykańskie klimaty sa naprawdę klimatyczne. Aż mam ochotę zapytać mojego sąsiada z Ugandy czy faktycznie u niego tak jest.


Pozdrawiam


Anka
2012/08/11 20:58:08
Ależ Ty masz figurę... zazdraszczam! :)
Topy i kapelutek wspaniałe, no i strasznie zaciekawiłaś mnie tymi kossakowskimi klimatami. Będę niecierpliwie czekać na ciąg dalszy. Pozdrawiam!
2012/08/12 19:57:04
Aniu, Twój faworyt, w noszeniu okazał się mieć jeden mankament. Otóż sama wstążka pod biustem średnio się sprawdza - tam musi być coś elastycznego. Pod wstążkę spróbuję wciągnąć gumkę i mam nadzieję, że to załatwi problem...
A moje Afrykańskie klimaty, to dopiero pierwszy obrazek z trzech. A na kolejnych jest nawet słoń i palma:)

Magotko, dziękuję bardzo, taka to jest zaleta fotografii, że często pokazuje coś dużo lepiej niż widać w rzeczywistości;)
A kossakowskie klimaty już niedługo i mam tylko nadzieję, że pomimo obszerności tematu, nikogo nimi nie zanudzę;) Mnie nie nudzą. I powiem więcej - im więcej czytam, tym bardziej mnie wciągają.
2012/08/13 08:40:12
Sądząc po efektach to mam wrażenie, że jednak trochę popracowałaś na tym urlopie, ale ja tez mam spore plany. Zestaw z turkusową sukienką super się prezentuje bardzo zwiewnie i romantycznie a powrót do pracy masz już prawdopodobnie zaliczony, więc nie będę się na Tobą rozczulać. Ten pierwszy dzień jest okrutny a potem...dobrze wiesz od weekendu do weekendu i tylko na wolne się spogląda.
2012/08/13 15:55:39
No proszę, a ktoś tu się nam zarzekał, że w zasie urlopu to ani szydełkiem nie dziubnie ;) Gdybym miała wybierać, to kapelusik jest najfajniejszy - zawsze mam problem z odpowiednim nakryciem głowy na rower. Czapek z daszkiem nie lubię, a kapelusze mają zbyt duże ronda i zawsze chcą odlatywać z wiatrem. Za to Twój kapelusik jest w szam raz : niewielki a bardzo kobiecy :) Oba topy też super, ale cóż by to znaczyło bez odpowiedniej figury u właścicielki ;)
2012/08/14 17:53:09
Kraszynko, powrót do pracy, jak zwykle, najbardziej bolesny był przed. W trakcie było całkiem OK, a po - wspominam go już naprawdę zupełnie miło;)
Przy okazji życzę powodzenia w Twoich urlopowych planach:)

Agnieszko, dziękuję:) Bo też człowiek dopiero na urlopie ma szansę przekonać się, jak długi naprawdę jest dzień. Gdy już się wyspałam do woli, nieśpiesznie posiliłam, popływałam, pospacerowałam, podelektowałam się błogim nieróbstwem w cieniu, zmęczyłam badmintonem.... a dzień nadal się nie kończył... no to już nie miałam sumienia odmawiać sobie szydełka i lektury;)
2012/08/23 08:06:29
Świetna sesja!
Modelka, topiki i ta pusta, otoczona lasami droga... Bardzo wakacyjnie:)
2012/08/23 17:29:26
A teraz te piękne, puste drogi testujemy na rolkach:) I wystarczy na nie wjechać, by wakacyjny nastrój powrócił...