Kupiłam sobie kwiatek. Hiacynt. Miał być niebieski, ale rozkwitł na fioletowo...
Niech będzie. Taki też mi pasuje do koszyczka, którego w ostatnich dniach poddałam dekupażowej metamorfozie.
Koszyczek w wersji oryginalnej był zupełnie bez wyrazu. W kolorze jasnego drewna, delikatnie tylko potraktowany białym laserunkiem, miał nawet naklejony skromny motyw z lawendą, ale ogólnie całość była dość blada i nudna.
A ja poszłam na całość. Najpierw nałożyłam bejcę rustykalną w kolorze grafitowym, na to, techniką suchego pędzla, kremową farbę akrylową, a jako motyw zdobniczy - dwie duże hortensje (z tyłu są dwie mniejsze; nie mogłam się oprzeć - tył też zawsze ozdabiam, to chyba moja potrzeba symetrii...)
Żeby było sielsko-anielsko, całości dopełniają pojedyncze kwiatki i motylki tu i ówdzie utrwalone, zaś za charakter odpowiada brązowa patyna, którą przyciemniłam wszystkie krawędzie. Teraz koszyczek w sam raz odpowiada mojej parapetowej koncepcji.
Widocznego na zdjęciu śniegu, za oknem na dachu, już nie ma. Wystarczyły dwa dni odwilży i trochę ulewnego deszczu. I to jest właśnie moje kolejne zimowe zażalenie - zsuwająca się z dachu lodowo-śnieżna lawina, mimo sniegołapek, z taką mocą zwaliła się na zadaszenie tarasu, że je zwyczajnie połamała. Zniszczenia co prawda rozpoczęły się już latem, wraz z lecącymi z nieba gradowymi pociskami, ale zima w swoich katastroficznych zapędach dopełniła zagłady.... Na wiosnę czeka nas wymiana zadaszenia. Po prostu pysznie;P
Ale przecież byłoby zbyt pięknie, gdyby tylko na tym skończyły się roztopy... Nadmiar wody właśnie gromadzi się w kotłowni mojej mamy, która co godzinę wylewa stamtąd wiadro wody... Wszystko z tą zimą jest nie tak!
Nic to. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Oby, bo czuję, że powoli słabnę...
Pocieszam się pachnącym hiacyntem i nowymi zakupami. Nie żeby coś nadzwyczajnego, ot, parę drewnianych rzeczy do ozdabiania, kilka dekorów, szablonów,
foremek, nowe pędzle, bo stare są już w kiepskim stanie...
Jednakże cieszę się nimi, bo związane są z pewnym planem. Za wcześnie by coś więcej o nim
powiedzieć... hm, zresztą pewnie i tak wszystko rozejdzie się po kościach, ale
tymczasem jest mi całkiem przyjemnie z myślą o nim...
Misiowe puszeczki po kawie, w których stoją kwiatowe dekory i pędzle, to jedne z moich pierwszych dekupażowych eksperymentów.
Chciałabym, by było ich więcej, ale jednocześnie tyle mam też planów na druty...
Chyba mi życia braknie na te wszystkie pasje...
Ale tak chyba lepiej. Gorzej by było, gdyby to pasji w życiu brakło...