... i mam się umiarkowanie dobrze.
Druga połowa roku dała mi mocno w kość. Lato było koszmarne, sezon ogrodniczy doprowadził mnie niemal do załamania. Susza, codzienne podlewanie grządek, codzienny obowiązek przelewania wody ze studni do beczek, wiader, konewek... Podlewałam tylko grządki warzywne i kwiaty w doniczkach; to, co w ziemi musiało radzić sobie samo. Hortensje mi uschły zanim na dobre rozkwitły już drugi rok z rzędu, o trawniku nawet nie wspomnę. Prócz suszy do szału doprowadzały mnie biologiczne zarazy: ślimaki, zielone gąsienice, a na koniec mączniak był wszędzie... Gdyby nie pomoc Mamy, to w połowie sezonu rzuciłabym to wszystko w diabły. Pierwszy raz w życiu nie mogłam doczekać się końca lata i końca tej ogrodowej harówki.
Na dodatek zmasakrowały mnie migreny. Oraz pogrzeby. Jedna wielka kumulacja wypruwających emocjonalnie zdarzeń.
Ale teraz jest już trochę lepiej. Zregenerowałam się długimi jesiennymi wieczorami w swoimi pokoju, bez presji, z drutami, filmami, albo książkami. Na migrenę dostałam nowy lek, pomaga - jest ich zdecydowanie mniej - ale ma skutki uboczne: tyję. Już byłoby mi naprawdę wszystko jedno jak wyglądam, ale szkoda mi tracić kolejne spodnie. Już dawno wyrosłam ze wszystkich swoich dżinsów, teraz noszę głownie legginsy lub dresy, wszystko jedno, byle na gumce, ale i w nich robi mi się ciasno. Teraz moją ostatnią nadzieją jest menopauza - ona ponoć też kończy z migrenami;-). Albo marihuana medyczna, jeśli wskaźnik wagi przekroczy akceptowalny pułap... Zobaczymy. Na razie mam jeszcze trochę zapasu;-)
Nie przypuszczałam, że tak trudny rok będę chciała upamiętniać, ale jednak zamarzyła mi się fotoksiążka podsumowująca 2024. Genialne są teraz możliwości samodzielnego tworzenia własnych albumów z wykorzystaniem najróżniejszych szablonów. Wkręciłam się w ten pomysł i choć po drodze zarzucałam go parę razy (bo po co mi właściwie taki album? są ważniejsze wydatki, na świecie wojny, choroby, bezdomne porzucone psy i koty, a ja sobie robię album, a nawet zdjęć za dużo nie mam, bo z tego wszystkiego zdjęć mi się przecież robić nie chciało...), to w końcu zrobiłam i wczoraj odebrałam z paczkomatu:-). Moja fotoksiążka liczy 38 stron, pokażę Wam kilka:
Powiem szczerze: większa frajda była z robienia go, z wybierania zdjęć i układania historii, którą chciałam nimi opowiedzieć, niż z oglądania gotowej książki. Ale myślę sobie, że mimo wszystko warto było. Albumy tworzy się, by wracać do nich po latach. Mam nadzieję, że będę chętnie wracać:-). Na razie planuję sobie takie książkowe podsumowania roku w każdym roku.
A tymczasem wesołego (mimo wszystko) Sylwestra i dobrego Nowego Roku. I do zobaczenia jutro:-) Zrobimy sobie noworoczną foto sesję w lesie i pokażę pierwszy sweterek z jesiennego udziergu.