Jak na przykład suknia mojej mamy. Uszyta dla niej, na wymiar, z materiału kupionego w Pewexie, była produktem nie tylko wyjątkowym, ale też na swój sposób luksusowym. Mama oficjalnie wystąpiła w niej tylko jeden raz w życiu - w Pałacu Tyszkiewiczów, na balu sylwestrowym w 1973 r. Nie ma żadnych zdjęć upamiętniających to wydarzenie, ale jestem pewna, że w takich okolicznościach moja mama wyglądała zjawiskowo, prawdziwie po królewsku:)
Przez wiele lat, zupełnie nieużywana, wisiała sobie suknia w szafie i pobudzała moją dziecięcą wyobraźnię. Uwielbiałam się w nią przebierać...
Ale w końcu wyrosłam z przebieranek, a po którychś z kolei porządkach, niemodna, przebrzmiała i nikomu niepotrzebna sukienka trafiła na strych...
... gdzie przeleżała aż do Sylwestra 2013...
Nie, nie, wcale nie chcę powiedzieć, że w Sylwestra 2013 suknia znów poszła na bal. Nie poszła. Choć moim zdaniem mogłaby, jak najbardziej, bo moda zatoczyła koło i dziś zdaje się, że suknia miałaby szansę zrobić równie mocne wrażenie, jak czterdzieści lat temu... Ale wcale nie o tym jest ta historia.
W Sylwestra 2013 mama zniosła swoją starą suknię ze strychu, bym mogła odrobić swoje fotograficzne zadanie domowe:
FOTO FASHION
Za modelkę posłużyła mi córka, która wykazała się naprawdę wielkim poświęceniem pozując, w stanie nieocieplonym, na wietrze i w temperaturze bliskiej zera.
A ja, wyrodna matka, tylko dyrygowałam: z wiatrem, z wiatrem, Misia! niech mi suknia na wietrze załopoce!
A ona, szczękając zębami, pociągając nosem i powstrzymując łzy wyciskane przez wiatr, pytała: jaka matka robi coś takiemu swojemu dziecku?
No cóż... chyba tylko matka z fotograficzną wizją:) Taka wizja to dla mnie rzadkie doświadczenie wiec kiedy już się pojawiła, to po prostu mus był zrealizować. Na szczęście mimo niedogodności zdjęcia wyszły idealnie, dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam! Mam nadzieję, że z taką sukienką i taką modelką fotografię mody uda mi się zaliczyć za pierwszym razem:)
Zdjęcia robiłam w miejscowym Skansenie, przy młynie nad stawem. A na wodzie dokładnie widać, że rzeczywiście było zimno - na jej powierzchni zaczęła tworzyć się cieniutka warstwa lodu.
A poza tym...
Dwa tygodnie bez pracy i bez internetu zleciało, jak biczem strzelił. Do pracy mi się nie śpieszy, ale do internetu, przyznaję, zaglądałam. Ale tylko kapeńkę, żeby pocztę sprawdzić lub znaleźć coś konkretnego. Co do blogowania znów miałam mieszane uczucia... Kontynuować, czy rzucić... Czy warta jest skórka wyprawki? Czy wnoszę coś do sieci??? Czy tylko czas i miejsce swoją pisaniną marnuję? Może lepiej by było spożytkować ten czas inaczej, zdrowiej, bardziej użytecznie...
I po raz kolejny, w samym środku rozważania tych dylematów przyszła do mnie wiadomość od Nieznajomej. Że ogląda, że podziwia, że też by chciała i prosi o schemat. Wysłałam. Nieznajoma podziękowała, a wieczorem przysłała zdjęcie, żeby pochwalić się postępami swojej pracy...
Więc jednak po coś się tu przydaję:) No to zostaję!
Przez ostatnie dwa tygodnie trochę się podziało, trochę poczytało, trochę zdekupażowało, moc sfotografowało. Po trochu, w odcinkach, będę prezentować:)