piątek, 31 stycznia 2014

Tunika

Znów wyjdzie, żem skromnisia;) Ale ta tunika też powstała przypadkiem i w wyniku świątecznego rozpędu...


Zaczęło się od dwóch motków wełny. Dwa motki ilość niewielka - nic konkretnego z tego nie wyjdzie... Na dodatek wełna... A wełna mnie gryzie więc wszelkie dotykające ciała dodatki nie wchodziły w grę - żadne tam szaliki, czapki, otulacze.

Skarpety, podkolanówki, getry... Mogłyby być... W początkowych planach były skarpety właśnie, ale.... Getry już mam, niejedne, a skarpet nie potrafię, a uczyć mi się nie chciało. Chciało mi się coś prostego, coś bezmyślnego, leniwego, niewymagającego uwagi i liczenia.


Postawiłam na spódnicę. Ale w trakcie pracy okazało się, że dwa motki to za dużo na spódnicę w długości takiej jak lubię, a ciąć włóczki nie chciałam, bo na co mi znów taka resztówka zostanie??? 

Dlatego jest tunika:


Całość robiona na okrągło, na tej samej ilości oczek - 152. Wełnę przerabiałam drutami nr 5,5. Na karczek wykorzystałam końcówki brązowej Dalii z Aniluxa, którą przerabiałam drutami nr 4. Dziergałam aż do wysokości pach - wtedy robótkę podzieliłam na pół i kończyłam w rzędach aż do wysokości dekoltu, kiedy to znów dzieliłam robótkę na pół i kończyłam każdą część osobno. 


Zdjęcia na dziesięciostopniowym mrozie były koszmarem....

I co z tego, że wełna ociepla mi tyłek???? Chcę wiosny!

piątek, 24 stycznia 2014

Drewniane świeczniki

Potrójny komplet zrobiłam w ramach świątecznych prezentów, zaś klockowy na tealighty powstał z rozpędu.


Nie ma nad czym się rozwodzić. Robiłam jak zwykle.



Z tego potrójnego zestawu nawet byłam zadowolona, wyszło w porządku.


Ale klocek nie jest w porządku. Nie mogę znaleźć sposobu na bejcę rustykalną, która podczas lakierowania zawsze puszcza kolor. Nie zawsze mi to przeszkadza, czasem nawet daje fajny efekt. Ale nie tym razem. Tym razem jasno-kremowa farba, spod której kontrastowo miały przebijać czerwone spękania, podczas lakierowania zabarwiła się na różowo....


Szczególnie wyraźnie widać to na przyklejonych motywach - maki zamiast kontrastować z tłem dostały różowe cienie.


Ale niech tam... udawajmy, że tak miało być;)

piątek, 17 stycznia 2014

Różowy Tiftik z dodatkiem tęczy

... a konkretnie z dodatkiem Rainbow Angora marki Hobby Yarn (którą swego czasu otrzymałam z okazji wymiany dóbr z Intensywnie Kreatywną), dał w rezultacie bardzo przyjemne dla oka i ciała połączenie. Powstała gruba, miękka i puchata włóczka, z której zrobiłam:

- dla przyjaciółki na Gwiazdkę - szalik i czapkę z pomponem:


(czapka - druty nr 5, szalik - nr 6)


- dla Milki - pierwszy w życiu psi sweterek:)


Milka jest krótkowłosa, drobniutka i delikatna. Na spacerach, w niższych temperaturach, dygoce jak osikowy listek. To jej pierwsze ubranko. Zobaczymy jak się sprawdzi. Jeśli będzie ok, będę robić kolejne:)


- dla pani Milki, żeby pasowała do swojej pupilki - luźny golfik z resztek:)


Druty nr 6.

sobota, 11 stycznia 2014

Świąteczny serial

... w bynajmniej nieświątecznym klimacie - Breaking Bad - opowiadający o nauczycielu chemii, który dowiedziawszy się, że ma raka, postanawia rozpocząć produkcję metamfetaminy, by finansowo zabezpieczyć swoją rodzinę - całe pięć sezonów, 62 odcinki, pękło w dwa tygodnie.


Wielokrotnie nagradzany serial, z oceną na Filwebie 8,7/10, polecany przez znajomych, po pierwszym sezonie wzbudził we mnie głównie zdziwienie - nad czym te peany???? Później jednak zrobiło się lepiej, choć wciąż trudno mi o jednoznaczną opinię. Serial podobał mi się i nie podobał jednocześnie.

Nierówna akcja, która dla wielu jest zaletą produkcji, mnie działała na nerwy - przy paru dynamicznych i trzymających w napięciu momentach, większość scen, a nawet całych odcinków, to zwyczajne dłużyzny i wypełniacze, które w żaden sposób nie wpływają na rozwój wypadków. Bohaterowie, choć wszyscy bez wyjątku świetnie zagrani, są tak skomplikowani, że momentami zupełnie niezrozumiali. Trudno mi było się z nimi utożsamiać i emocjonować się ich sytuacją oraz przeżyciami. W jednym odcinku sympatyczni, inteligentni lub budzący współczucie, w innym irytujący, głupi i bezwzględni... 


Breaking Bad to kolejny po Dexterze serial, w którym twórcy testują na widzach ich poczucie moralności. Niby każdy z łatwością odróżnia dobro od zła, ale są takie sytuacje, w których granice miedzy nimi stają się niewyraźne, płynne, a jedne wartości stoją w sprzeczności z innymi. Sądząc po powodzeniu obu tych produkcji, oparcie scenariusza na tego rodzaju niejednoznacznościach, wydaje się być przepisem na sukces. Nic tak bardzo nie wciąga, jak bohaterowie - "ludzie z sąsiedztwa" - zmuszeni do rozwiązywania dylematów, w których każda decyzja może być wątpliwa moralnie, choć w jakiś sposób usprawiedliwiona.


W Breaking Bad każdy nieustannie mierzy się z takimi właśnie trudnymi wyborami, zmuszając również widzów do ciągłej refleksji - co ja zrobiłabym w takiej sytuacji? Co ja zrobiłabym, gdybym miała przed sobą ledwie parę miesięcy życia? Czy cel rzeczywiście może usprawiedliwiać środki do niego prowadzące? Dlaczego ludzie decydują się robić niewłaściwe rzeczy? A co ich przed tym powstrzymuje? Czy tylko strach przed karą, czy może jednak sumienie?


Nieczyste sumienie zmusza do racjonalizowania niewłaściwych decyzji, zasłaniania się wyższymi wartościami. I to naprawdę działa. Przez jakiś czas. Póki człowiek jest w ruchu, póty napędza się spirala kłamstw, działań i ich konsekwencji.

Ale gdy wreszcie dojdzie się do końca tej drogi, gdy wszystkie kłamstwa zostaną zdemaskowane, a wokół zamiast miłości, szczęścia i powodzenia, będzie tylko krzywda i cierpienie, to okaże się jasnym, że to nie dla wyższych celów, nie dla dobra Rodziny...

Tylko dla siebie.

Oraz, że nie da się pozostać dobrym człowiekiem robiąc złe rzeczy.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Pozowania na Skansenie ciąg dalszy

Ostatnia sesja fotograficzna na Skansenie nie ograniczyła się tylko do sukienki. Modelka i plener były tak udane, że postanowiłam skorzystać z okazji i pokazać jeszcze ponczo. Zrobiłam je, inspirowana stylizacją Rachel Zoe, którą kiedyś podejrzałam na blogu Retromoderny.


Golfik jest osobno, to ten z TEGO wpisu.


 Dominice podobało się takie luźne, ja wolę wersję z paskiem.


Przerabiałam drutami nr 5,5; po 2 rzędy ściegiem gładkim prawym (cieniowany Gipsy-Opus, zużyłam 3 motki) i francuskim (brązowy Tiftik, niecałe dwa motki).


Niestety, po tych fotografiach, zmarznięta Dominika kategorycznie odmówiła mi dalszych przebieranek wiec zmuszona byłam oddać aparat w jej ręce i swój szydełkowy zestaw zaprezentować osobiście... Może to i słusznie, bo w końcu szydełkowałam na własny użytek...


Czerwona włóczka to Sonia (Bene Nati) - zużyłam całe 100 g, szara - Mimoza (Opus) - na czapkę i mitenki poszło 65 g. Obie włóczki to 100 proc. akryl.


Zima póki co nie dokucza szczególnie mocno więc taki szydełkowy zestaw tymczasem sprawdza się idealnie:)

piątek, 3 stycznia 2014

Sylwestrowe noce się kończą, kreacje pozostają...

Jak na przykład suknia mojej mamy. Uszyta dla niej, na wymiar, z materiału kupionego w Pewexie, była produktem nie tylko wyjątkowym, ale też na swój sposób luksusowym. Mama oficjalnie wystąpiła w niej tylko jeden raz w życiu - w Pałacu Tyszkiewiczów, na balu sylwestrowym w 1973 r. Nie ma żadnych zdjęć upamiętniających to wydarzenie, ale jestem pewna, że w takich okolicznościach moja mama wyglądała zjawiskowo, prawdziwie po królewsku:)

Przez wiele lat, zupełnie nieużywana, wisiała sobie suknia w szafie i pobudzała moją dziecięcą wyobraźnię. Uwielbiałam się w nią przebierać...

Ale w końcu wyrosłam z przebieranek, a po którychś z kolei porządkach, niemodna, przebrzmiała i nikomu niepotrzebna sukienka trafiła na strych...

... gdzie przeleżała aż do Sylwestra 2013...

Nie, nie, wcale nie chcę powiedzieć, że w Sylwestra 2013 suknia znów poszła na bal. Nie poszła. Choć moim zdaniem mogłaby, jak najbardziej, bo moda zatoczyła koło i dziś zdaje się, że suknia miałaby szansę zrobić równie mocne wrażenie, jak czterdzieści lat temu...  Ale wcale nie o tym jest ta historia.

W Sylwestra 2013 mama zniosła swoją starą suknię ze strychu, bym mogła odrobić swoje fotograficzne zadanie domowe:

FOTO FASHION


Za modelkę posłużyła mi córka, która wykazała się naprawdę wielkim poświęceniem pozując, w stanie nieocieplonym, na wietrze i w temperaturze bliskiej zera.


A ja, wyrodna matka, tylko dyrygowałam: z wiatrem, z wiatrem, Misia! niech mi suknia na wietrze załopoce!


A ona, szczękając zębami, pociągając nosem i powstrzymując łzy wyciskane przez wiatr, pytała: jaka matka robi coś takiemu swojemu dziecku?


No cóż... chyba tylko matka z fotograficzną wizją:) Taka wizja to dla mnie rzadkie doświadczenie wiec kiedy już się pojawiła, to po prostu mus był zrealizować. Na szczęście mimo niedogodności zdjęcia wyszły idealnie, dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam! Mam nadzieję, że z taką sukienką i taką modelką fotografię mody uda mi się zaliczyć za pierwszym razem:)


Zdjęcia robiłam w miejscowym Skansenie, przy młynie nad stawem. A na wodzie dokładnie widać, że rzeczywiście było zimno - na jej powierzchni zaczęła tworzyć się cieniutka warstwa lodu.

A poza tym...

Dwa tygodnie bez pracy i bez internetu zleciało, jak biczem strzelił. Do pracy mi się nie śpieszy, ale do internetu, przyznaję, zaglądałam. Ale tylko kapeńkę, żeby pocztę sprawdzić lub znaleźć coś konkretnego. Co do blogowania znów miałam mieszane uczucia... Kontynuować, czy rzucić... Czy warta jest skórka wyprawki? Czy wnoszę coś do sieci??? Czy tylko czas i miejsce swoją pisaniną marnuję? Może lepiej by było spożytkować ten czas inaczej, zdrowiej, bardziej użytecznie...

I po raz kolejny, w samym środku rozważania tych dylematów przyszła do mnie wiadomość od Nieznajomej. Że ogląda, że podziwia, że też by chciała i prosi o schemat. Wysłałam. Nieznajoma podziękowała, a wieczorem przysłała zdjęcie, żeby pochwalić się postępami swojej pracy...

Więc jednak po coś się tu przydaję:) No to zostaję!

Przez ostatnie dwa tygodnie trochę się podziało, trochę poczytało, trochę zdekupażowało, moc sfotografowało. Po trochu, w odcinkach, będę prezentować:)