Koniec maja i początek czerwca spędziliśmy w rozjazdach. Najpierw był
weekend w Irlandii, gdzie świętowaliśmy Pierwszą Komunię mojego
drugiego bratanka. Pobyt u rodziny mojego brata jak zwykle wywołał we
mnie mieszane uczucia. Było i nerwowo i wzruszająco. I wesoło i smutno. I
jak zwykle, jeszcze długo po powrocie rozmyślałam nad naszymi
skomplikowanymi relacjami. Jak to się dzieje, że z jak najlepszych chęci
ciągle wychodzą jakieś urazy?
Najbardziej osobistą rozmowę przeprowadziliśmy z bratem na lotnisku,
tuż przed odlotem. W zasadzie to powiedzieliśmy sobie jedynie kilka
słów, ale były to chyba te najwłaściwsze słowa, bo jakoś tak ciepło i
lekko zrobiło mi się potem na sercu. I ta lekkość i ciepło są we mnie do
tej pory.
A jeśli już mowa o słowach, to myślę sobie, że za rzadko mówimy sobie
miłe rzeczy, za rzadko dziękujemy ludziom, których spotykamy na swej
drodze, za dobro, jakiego od nich doświadczamy. Za rzadko uświadamiamy
sobie, że powinniśmy odczuwać wdzięczność. Z naturalnością i bez
komentarza przyjmujemy dobre rzeczy, tak, jakby nam się należały. Jakby
były oczywiste. Z łatwością zaś potrafimy narzekać i żalić się na
przykrości, troski i problemy, które od czasu do czasu nas dotykają.
Niby wiem o tym, a jednak często sama zapominam o tym, by podziękować.
Czasem nie dziękuję z innych przyczyn. Bo, na przykład, nie chcę wyjść
na mięczaka, albo na jakąś sentymentalną wariatkę. Czuję się niezręcznie
i nieswojo, obawiam się, że zabrzmię patetycznie, i zwyczajnie
dziwacznie. Tak naprawdę, to te moje obawy i zahamowania są głupie. Nie
ma powodu, by szczędzić ludziom miłych słów, na które zasługują. Nie ma
powodu, by zawstydzało nas, by wprawiało nas w zakłopotanie wyrażanie
wdzięczności. Wdzięczność to piękne uczucie, które pozwala nam dostrzec
jak wielkim dobrem obdarza nas świat i otaczający nas ludzie.
Tak więc, jeśli już mowa o słowach, to w samolocie, w drodze
powrotnej do domu, uświadomiłam sobie, że nie podziękowałam mojemu bratu
za gościnę. Nie podziękowałam mojej bratowej, jej mamie i babci za
mnóstwo pyszności do jedzenia, które przygotowały z myślą o gościach,
czyli również o mnie. Nie podziękowałam jej bratu i jego dziewczynie za
odstąpienie nam do spania pokoju gościnnego, który przecież był ich
sypialnią zanim przyjechaliśmy. Nie podziękowałam moim bratankom za
czas, jaki z nimi spędziłam, nie powiedziałam im, jak bardzo było mi
przyjemnie pobyć z nimi te kilka dni, jaka jestem z nich dumna.
Dziękuję Wam wszystkim. Szczególnie za pracę, którą włożyliście w to,
by wszyscy goście dobrze się u Was czuli. Choć wiele nas różni (np.
nasze oczekiwania wobec ludzi), to chcę, żebyście wiedzieli, że czuliśmy
się u was dobrze, że zapamiętam ten weekend jako przyjemny, smaczny i
słoneczny.
O następnych dniach również trudno nie myśleć z wdzięcznością. Długi
weekend czerwcowy spędziliśmy razem z moim tatą i jego towarzyszką w
Sielpii. To miało być spotkanie rodzinne. Z inicjatywą wyszedł mój tato
jeszcze w styczniu, niedługo po śmierci swojej mamy. Uznał, że czas
zmienić okoliczności rodzinnych spotkań, które do tej pory miały miejsce
głównie z okazji pogrzebów właśnie. Okazało się jednak, że tylko taki
powód ma moc zbierania ludzi w jednym miejscu. Na spotkanie w pięknych
okolicznościach wiosennej przyrody, pośród świergotu ptaków i zapachu
leśnego igliwia, nikt się nie zdecydował. Wszyscy mieli jakieś,
niecierpiące zwłoki, sprawy do załatwienia. Tak więc na zjeździe
rodzinnym w Sielpii pojawiło się nas jedynie sześcioro.
Jak zawsze w podobnych sytuacjach mogę powiedzieć tylko jedno: nie ma
tego złego, co by na dobre nie wyszło. Było super. Martwiłam się o
pogodę, bo prognozy były niezbyt korzystne. Na szczęście okazały się
nietrafione. Było ciepło i przyjemnie i nie spadła ani kropla deszczu.
Domek był nowy, wygodny i bardzo dobrze wyposażony. Sam ośrodek zaś,
położony z dala od centrum rozrywkowego, cichy, czysty i zadbany. W
ciągu dnia spacerowaliśmy lub jeździliśmy rowerami po okolicy, wieczorem
urządzaliśmy grillowe uczty i graliśmy w badmintona. Kilka razy
wypożyczyliśmy rowerek wodny i pływaliśmy po zalewie. W sobotę nadeszły
prawdziwie afrykańskie upały, a ja poczułam, że wraz z nimi ogarnia mnie
entuzjazm i radość. Cieszyłam się, że mogę wypoczywać ze swoją rodziną w
tak uroczym miejscu.
Duże dawki słońca i ciepła sprawiły również, że poczułam w sobie
mnóstwo energii i chęci do działania. Opływając rowerkiem wodnym
malowniczy zalew, zachwycając się odbijającymi się w wodzie iskierkami
światła, planowałam co będę robić w domu po powrocie. I choć niezwykle
dobrze mi było w Sielpi, to z przyjemnością myślałam o powrocie do domu.
Tym razem nie zapomniałam i nie wstydziłam się podziękować mojemu tacie za wspaniały weekend, który nam ofiarował.
Na koniec kilka fotek sielpieńskich krajobrazów:
Komentarze