środa, 16 czerwca 2010

Druga próba

... udana!

Strasznie mnie wnerwia, gdy coś mi nie wychodzi. Ten nieudany placek siedział mi w głowie i gnębił: dlaczego innym wychodzi, a mi nie? Jeśli innym wychodzi, to znaczy, że to nie jest kwestia przepisu tylko wykonania, a to znaczy, że wystarczy się lepiej postarać. Ponieważ zostało mi jeszcze trochę truskawek (właściwie wszystkiego mi jeszcze trochę zostało), to razem z córką postanowiłyśmy dziś, że podejmiemy jeszcze jedną próbę. Dla pewności moje dziecko zadzwoniło do babci po dodatkowe wskazówki. Babcia poradziła, żeby, przed rozłożeniem na cieście, delikatnie oprószyć truskawki mąką. Tak zrobiłyśmy. Dodatkowo postanowiłam tym razem truskawek nie kroić; poukładałam je w całości (i raczej rzadko) na wierzchu. A babcia dostała zaproszenie na skosztowanie naszego dzieła.

I udało się! Placek wyrósł i rzeczywiście jest pulchny i miękki, choć po wyciągnięciu z piekarnika truskawki się zapadły. Ale może tak ma być, bo samo ciasto ewidentnie nie było zapadnięte. Zresztą babcia, która uczestniczyła w otwarciu piekarnika stwierdziła, że wszystko jest w porządku. We trzy dokonałyśmy degustacji i oceniłyśmy, że placek jest pyszny!


niedziela, 13 czerwca 2010

Wyszło szydło z worka

Moje wypiekowe ambicje doznały dziś srogiego zawodu. Okazało się (o co się zresztą od zawsze podejrzewałam i tylko przez ostatnie udane próby o tym zapomniałam), że ze mnie taka cukierniczka, jak z koziej ... trąbka.

Miałam w planie upieczenie placka z jabłkami i orzechami włoskimi, ale pomyślałam, że przecież orzechy i jabłka nie uciekną, a tu sezon truskawkowy w pełni - trzeba to wykorzystać! W sobotę zakupiłam więc kobiałkę truskawek i zasiadłam przed komputerem w poszukiwaniu odpowiedniego przepisu.

Nie minęło czasu wiele i apetyczny przepis został wybrany. Znalazłam go tutaj i w niedzielę razem z córką przystąpiłyśmy do pracy.

Nie wiem co zrobiłam nie tak. Może to dlatego, że moje truskawki wydawały mi się za duże i pokroiłam je w ćwiartki? Zgodnie z opiniami na forum placek powinien być puszysty. Mój, niestety, taki nie jest. A i kruszonka na tych truskawkach wyszła jakaś taka rozmiękła.

No ale trudno. Grunt, że jest zjadliwy. Do kawy się nadał.


A w ogóle to strasznie pracowity weekend miałam. Prócz wspomnianego wyżej wypieku, zaczęłam robić porządek z łazienką. Na razie dwukrotnie ją pomalowałam, ale chyba nie obejdzie się bez trzeciej warstwy - to jutro. W każdej wolnej chwili zaś wyszywałam pierwszy z serii trzech obrazków pt. "Afrykańskie klimaty".


I prawdę mówiąc zmęczona już jestem. Zmęczona jestem jak pies. Dobranoc.

piątek, 11 czerwca 2010

Między porządkami

Z Sielpii wróciłam wypoczęta i pełna zapału. Nie zważając na resztę swojej rodziny, która dysząc z gorąca, z rozrzewnieniem wspominała zalety trzydziestostopniowych mrozów, przez kolejne dni, po pracy, realizowałam plan wiosennych porządków, na które w żaden sposób nie miałam nastroju wcześniej. Z przyjemnością i satysfakcją wysprzątałam klatkę schodową, umyłam okno w jadalni oraz starłam i poodkurzałam ściany, sufity i podłogi.

Dziś niestety musiałam przystopować z porządkami. Byłam umówiona w warsztacie samochodowym na naprawę klimatyzacji, a później pojechaliśmy na zakupy. Przed zachodem słońca zdążyliśmy jeszcze wypróbować zabawki, które sobie zamówiliśmy, a które dziś właśnie za pośrednictwem kuriera do nas dotarły. W miejsce kolejnej pary, kompletnie zamęczonych, kioskowych rakietek, zakupiliśmy sobie wreszcie profesjonalny zestaw do badmindona. Czuć różnicę, choć dziś akurat nie było za dobrych warunków do testowania - wiał wiatr, a na dodatek dokuczały nam komary - cięły bez litości.


 Kupiliśmy też Swingball:


Zabawką taką, z okazji komunii, został obdarowany mój bratanek. Szybko okazało się, że świetnie nadaje się nie tylko dla dzieci. Zechcieliśmy mieć taką samą. Kto by pomyślał, że odbijanie piłki na sznurku okaże się tak fajną zabawą?!

Mam nadzieję, że po dzisiejszym dniu przerwy w porządkach zapał mi nie minie i od jutra z równym entuzjazmem zabiorę się za łazienkę - prócz tradycyjnego sprzątania należy ją jeszcze wymalować. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić przez weekend, a w każdym razie przed końcem czerwca, bo w lipcu mija okres przydatności do użycia farby, którą na ten cel zakupiłam jakieś półtora roku temu. Następna w planach jest klatka schodowa oraz malowanie ogrodzenia.

Oj, dużo mam planów. A wszystkie zależą od pogody. Jest słońce, jest też i ochota do działania.


Komentarze 
Gość: , zu122.internetdsl.tpnet.pl
2012/05/03 18:54:13
Poszukuje zabawki swingball, czy może Pani zdradzić gdzie taki sprzęt można nabyć ?
Mój email ewex0@op.pl

O rozjazdach, wdzięczności i afrykańskich upałach

Koniec maja i początek czerwca spędziliśmy w rozjazdach. Najpierw był weekend w Irlandii, gdzie świętowaliśmy Pierwszą Komunię mojego drugiego bratanka. Pobyt u rodziny mojego brata jak zwykle wywołał we mnie mieszane uczucia. Było i nerwowo i wzruszająco. I wesoło i smutno. I jak zwykle, jeszcze długo po powrocie rozmyślałam nad naszymi skomplikowanymi relacjami. Jak to się dzieje, że z jak najlepszych chęci ciągle wychodzą jakieś urazy?

Najbardziej osobistą rozmowę przeprowadziliśmy z bratem na lotnisku, tuż przed odlotem. W zasadzie to powiedzieliśmy sobie jedynie kilka słów, ale były to chyba te najwłaściwsze słowa, bo jakoś tak ciepło i lekko zrobiło mi się potem na sercu. I ta lekkość i ciepło są we mnie do tej pory.

A jeśli już mowa o słowach, to myślę sobie, że za rzadko mówimy sobie miłe rzeczy, za rzadko dziękujemy ludziom, których spotykamy na swej drodze, za dobro, jakiego od nich doświadczamy. Za rzadko uświadamiamy sobie, że powinniśmy odczuwać wdzięczność. Z naturalnością i bez komentarza przyjmujemy dobre rzeczy, tak, jakby nam się należały. Jakby były oczywiste. Z łatwością zaś potrafimy narzekać i żalić się na przykrości, troski i problemy, które od czasu do czasu nas dotykają. Niby wiem o tym, a jednak często sama zapominam o tym, by podziękować. Czasem nie dziękuję z innych przyczyn. Bo, na przykład, nie chcę wyjść na mięczaka, albo na jakąś sentymentalną wariatkę. Czuję się niezręcznie i nieswojo, obawiam się, że zabrzmię patetycznie, i zwyczajnie dziwacznie. Tak naprawdę, to te moje obawy i zahamowania są głupie. Nie ma powodu, by szczędzić ludziom miłych słów, na które zasługują. Nie ma powodu, by zawstydzało nas, by wprawiało nas w zakłopotanie wyrażanie wdzięczności. Wdzięczność to piękne uczucie, które pozwala nam dostrzec jak wielkim dobrem obdarza nas świat i otaczający nas ludzie.

Tak więc, jeśli już mowa o słowach, to w samolocie, w drodze powrotnej do domu, uświadomiłam sobie, że nie podziękowałam mojemu bratu za gościnę. Nie podziękowałam mojej bratowej, jej mamie i babci za mnóstwo pyszności do jedzenia, które przygotowały z myślą o gościach, czyli również o mnie. Nie podziękowałam jej bratu i jego dziewczynie za odstąpienie nam do spania pokoju gościnnego, który przecież był ich sypialnią zanim przyjechaliśmy. Nie podziękowałam moim bratankom za czas, jaki z nimi spędziłam, nie powiedziałam im, jak bardzo było mi przyjemnie pobyć z nimi te kilka dni, jaka jestem z nich dumna.

Dziękuję Wam wszystkim. Szczególnie za pracę, którą włożyliście w to, by wszyscy goście dobrze się u Was czuli. Choć wiele nas różni (np. nasze oczekiwania wobec ludzi), to chcę, żebyście wiedzieli, że czuliśmy się u was dobrze, że zapamiętam ten weekend jako przyjemny, smaczny i słoneczny.

O następnych dniach również trudno nie myśleć z wdzięcznością. Długi weekend czerwcowy spędziliśmy razem z moim tatą i jego towarzyszką w Sielpii. To miało być spotkanie rodzinne. Z inicjatywą wyszedł mój tato jeszcze w styczniu, niedługo po śmierci swojej mamy. Uznał, że czas zmienić okoliczności rodzinnych spotkań, które do tej pory miały miejsce głównie z okazji pogrzebów właśnie. Okazało się jednak, że tylko taki powód ma moc zbierania ludzi w jednym miejscu. Na spotkanie w pięknych okolicznościach wiosennej przyrody, pośród świergotu ptaków i zapachu leśnego igliwia, nikt się nie zdecydował. Wszyscy mieli jakieś, niecierpiące zwłoki, sprawy do załatwienia. Tak więc na zjeździe rodzinnym w Sielpii pojawiło się nas jedynie sześcioro.

Jak zawsze w podobnych sytuacjach mogę powiedzieć tylko jedno: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Było super. Martwiłam się o pogodę, bo prognozy były niezbyt korzystne. Na szczęście okazały się nietrafione. Było ciepło i przyjemnie i nie spadła ani kropla deszczu. Domek był nowy, wygodny i bardzo dobrze wyposażony. Sam ośrodek zaś, położony z dala od centrum rozrywkowego, cichy, czysty i zadbany. W ciągu dnia spacerowaliśmy lub jeździliśmy rowerami po okolicy, wieczorem urządzaliśmy grillowe uczty i graliśmy w badmintona. Kilka razy wypożyczyliśmy rowerek wodny i pływaliśmy po zalewie. W sobotę nadeszły prawdziwie afrykańskie upały, a ja poczułam, że wraz z nimi ogarnia mnie entuzjazm i radość. Cieszyłam się, że mogę wypoczywać ze swoją rodziną w tak uroczym miejscu.

Duże dawki słońca i ciepła sprawiły również, że poczułam w sobie mnóstwo energii i chęci do działania. Opływając rowerkiem wodnym malowniczy zalew, zachwycając się odbijającymi się w wodzie iskierkami światła, planowałam co będę robić w domu po powrocie. I choć niezwykle dobrze mi było w Sielpi, to z przyjemnością myślałam o powrocie do domu.

Tym razem nie zapomniałam i nie wstydziłam się podziękować mojemu tacie za wspaniały weekend, który nam ofiarował.

Na koniec kilka fotek sielpieńskich krajobrazów:




Komentarze

2011/01/08 15:13:33
Przeczytałam Twój wpis na blogu "Poza schematy" i mnie zaintrygowałaś:)
Wpadłam więc do Ciebie i sobie powolutku buszuję:)
Pewnie się dopiszę tu i ówdzie, ale to później, a teraz poproszę Cię - jeśli to możliwe - o namiar na ten ośrodek w Sielpi; bardzo mi się spodobał i z opisu i z Twoich zdjęć i miałabym ochotę na urlop tam:)

2011/01/09 12:28:59
Bardzo mi miło, że do mnie zajrzałaś. Oto link do ośrodka w Sielpii: www.regent.bo.pl/
Bardzo polecam to miejsce.
Pozdrawiam serdecznie:)

2011/01/10 19:59:24
Dziękuję:)