piątek, 11 czerwca 2010

O rozjazdach, wdzięczności i afrykańskich upałach

Koniec maja i początek czerwca spędziliśmy w rozjazdach. Najpierw był weekend w Irlandii, gdzie świętowaliśmy Pierwszą Komunię mojego drugiego bratanka. Pobyt u rodziny mojego brata jak zwykle wywołał we mnie mieszane uczucia. Było i nerwowo i wzruszająco. I wesoło i smutno. I jak zwykle, jeszcze długo po powrocie rozmyślałam nad naszymi skomplikowanymi relacjami. Jak to się dzieje, że z jak najlepszych chęci ciągle wychodzą jakieś urazy?

Najbardziej osobistą rozmowę przeprowadziliśmy z bratem na lotnisku, tuż przed odlotem. W zasadzie to powiedzieliśmy sobie jedynie kilka słów, ale były to chyba te najwłaściwsze słowa, bo jakoś tak ciepło i lekko zrobiło mi się potem na sercu. I ta lekkość i ciepło są we mnie do tej pory.

A jeśli już mowa o słowach, to myślę sobie, że za rzadko mówimy sobie miłe rzeczy, za rzadko dziękujemy ludziom, których spotykamy na swej drodze, za dobro, jakiego od nich doświadczamy. Za rzadko uświadamiamy sobie, że powinniśmy odczuwać wdzięczność. Z naturalnością i bez komentarza przyjmujemy dobre rzeczy, tak, jakby nam się należały. Jakby były oczywiste. Z łatwością zaś potrafimy narzekać i żalić się na przykrości, troski i problemy, które od czasu do czasu nas dotykają. Niby wiem o tym, a jednak często sama zapominam o tym, by podziękować. Czasem nie dziękuję z innych przyczyn. Bo, na przykład, nie chcę wyjść na mięczaka, albo na jakąś sentymentalną wariatkę. Czuję się niezręcznie i nieswojo, obawiam się, że zabrzmię patetycznie, i zwyczajnie dziwacznie. Tak naprawdę, to te moje obawy i zahamowania są głupie. Nie ma powodu, by szczędzić ludziom miłych słów, na które zasługują. Nie ma powodu, by zawstydzało nas, by wprawiało nas w zakłopotanie wyrażanie wdzięczności. Wdzięczność to piękne uczucie, które pozwala nam dostrzec jak wielkim dobrem obdarza nas świat i otaczający nas ludzie.

Tak więc, jeśli już mowa o słowach, to w samolocie, w drodze powrotnej do domu, uświadomiłam sobie, że nie podziękowałam mojemu bratu za gościnę. Nie podziękowałam mojej bratowej, jej mamie i babci za mnóstwo pyszności do jedzenia, które przygotowały z myślą o gościach, czyli również o mnie. Nie podziękowałam jej bratu i jego dziewczynie za odstąpienie nam do spania pokoju gościnnego, który przecież był ich sypialnią zanim przyjechaliśmy. Nie podziękowałam moim bratankom za czas, jaki z nimi spędziłam, nie powiedziałam im, jak bardzo było mi przyjemnie pobyć z nimi te kilka dni, jaka jestem z nich dumna.

Dziękuję Wam wszystkim. Szczególnie za pracę, którą włożyliście w to, by wszyscy goście dobrze się u Was czuli. Choć wiele nas różni (np. nasze oczekiwania wobec ludzi), to chcę, żebyście wiedzieli, że czuliśmy się u was dobrze, że zapamiętam ten weekend jako przyjemny, smaczny i słoneczny.

O następnych dniach również trudno nie myśleć z wdzięcznością. Długi weekend czerwcowy spędziliśmy razem z moim tatą i jego towarzyszką w Sielpii. To miało być spotkanie rodzinne. Z inicjatywą wyszedł mój tato jeszcze w styczniu, niedługo po śmierci swojej mamy. Uznał, że czas zmienić okoliczności rodzinnych spotkań, które do tej pory miały miejsce głównie z okazji pogrzebów właśnie. Okazało się jednak, że tylko taki powód ma moc zbierania ludzi w jednym miejscu. Na spotkanie w pięknych okolicznościach wiosennej przyrody, pośród świergotu ptaków i zapachu leśnego igliwia, nikt się nie zdecydował. Wszyscy mieli jakieś, niecierpiące zwłoki, sprawy do załatwienia. Tak więc na zjeździe rodzinnym w Sielpii pojawiło się nas jedynie sześcioro.

Jak zawsze w podobnych sytuacjach mogę powiedzieć tylko jedno: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Było super. Martwiłam się o pogodę, bo prognozy były niezbyt korzystne. Na szczęście okazały się nietrafione. Było ciepło i przyjemnie i nie spadła ani kropla deszczu. Domek był nowy, wygodny i bardzo dobrze wyposażony. Sam ośrodek zaś, położony z dala od centrum rozrywkowego, cichy, czysty i zadbany. W ciągu dnia spacerowaliśmy lub jeździliśmy rowerami po okolicy, wieczorem urządzaliśmy grillowe uczty i graliśmy w badmintona. Kilka razy wypożyczyliśmy rowerek wodny i pływaliśmy po zalewie. W sobotę nadeszły prawdziwie afrykańskie upały, a ja poczułam, że wraz z nimi ogarnia mnie entuzjazm i radość. Cieszyłam się, że mogę wypoczywać ze swoją rodziną w tak uroczym miejscu.

Duże dawki słońca i ciepła sprawiły również, że poczułam w sobie mnóstwo energii i chęci do działania. Opływając rowerkiem wodnym malowniczy zalew, zachwycając się odbijającymi się w wodzie iskierkami światła, planowałam co będę robić w domu po powrocie. I choć niezwykle dobrze mi było w Sielpi, to z przyjemnością myślałam o powrocie do domu.

Tym razem nie zapomniałam i nie wstydziłam się podziękować mojemu tacie za wspaniały weekend, który nam ofiarował.

Na koniec kilka fotek sielpieńskich krajobrazów:




Komentarze

2011/01/08 15:13:33
Przeczytałam Twój wpis na blogu "Poza schematy" i mnie zaintrygowałaś:)
Wpadłam więc do Ciebie i sobie powolutku buszuję:)
Pewnie się dopiszę tu i ówdzie, ale to później, a teraz poproszę Cię - jeśli to możliwe - o namiar na ten ośrodek w Sielpi; bardzo mi się spodobał i z opisu i z Twoich zdjęć i miałabym ochotę na urlop tam:)

2011/01/09 12:28:59
Bardzo mi miło, że do mnie zajrzałaś. Oto link do ośrodka w Sielpii: www.regent.bo.pl/
Bardzo polecam to miejsce.
Pozdrawiam serdecznie:)

2011/01/10 19:59:24
Dziękuję:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz