Po raz pierwszy od baaaardzo długiego czasu postanowiłam sięgnąć
ostatnio po książkę. Dawno temu przyjaciel polecił mi "Wystarczy być"
Jerzego Kosińskiego. Swego czasu lektura ta zrobiła na nim wielkie
wrażenie. Zaintrygowana jego fascynacją kupiłam więc wspomniane
opowiadanie jeszcze w ubiegłym roku i od tamtego czasu leżało sobie ono
cierpliwie na półce czekając na swój czas.
I oto czas nadszedł.
Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując
się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez
przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Otwiera się
przed nim oszałamiająca kariera. Mężczyźni widzą w nim genialnego
polityka, kobiety - doskonałego kochanka. W każdej jego wypowiedzi,
które de facto dotyczą jedynie ogrodu, doszukują się ukrytych znaczeń i
głębokich myśli.
No cóż. Pomysł nie jest nowy, bo przecież mieliśmy już "Karierę
Nikodema Dyzmy". Jednak w tej lekturze moją uwagę zwróciło zupełnie coś
innego, a mianowicie to, jak bardzo ludzie, komunikując się z innymi,
ulegają własnym wyobrażeniom i przekonaniom. Zagadnienia związane z
komunikacją międzyludzką od dawna znajdują się w kręgu moich
zainteresowań i być może właśnie dlatego ten temat najbardziej mnie
poruszył.
Krótko mogę więc podsumować, że moim zdaniem, opowiadanie
"Wystarczy być" niesie takie oto przesłanie: niezależnie od tego co
mówimy, rozmówca i tak zawsze usłyszy tylko to, co sam chce usłyszeć.
Nic w tym dziwnego. Przecież każdy z nas ma jakąś swoją wizję świata,
swoje przekonania oraz doświadczenia i te właśnie elementy tworzą jakby
filtr, przez który przepuszczamy otrzymane informacje, dzięki czemu
stają się one dla nas zrozumiałe, lecz niekoniecznie zgodne z tym, co
dyskutant chciał nam przekazać.
Dla mnie dołującą konsekwencją tych rozważań jest refleksja, że
podejmując jakąkolwiek dyskusję, muszę mieć świadomość, że
najprawdopodobniej i tak rozminę się z rozmówcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz