Mama robiła ostatnio porządki w pomieszczeniu gospodarczym i znalazła mój zapomniany karton ze starociami - pamiątkami, dziennikami, listami... To znaczy, wcale nie zapomniałam, że taki karton miałam. Zapomniałam jedynie, gdzie został upchnięty. Nawet parę lat temu go szukałam. Najpierw u mamy na strychu - nie znalazłam. W przebłyskach pamięci coś mi świtało w głowie, że już go kiedyś stamtąd zabrałam. Ale gdzie przeniosłam? Nie miałam pojęcia.... Szukałam na swojej klatce schodowej i we wszystkich domowych zakamarkach. Jestem pewna, że szukałam również w tym pomieszczeniu gospodarczym...
No i proszę, jak nie był potrzebny, to się znalazł:)
Nie planowałam niczego przeglądać. Myślałam tylko, żeby schować pudło w miejscu, o którym będę pamiętać. Tak tylko... czekając na obiad... wyjęłam jeden zeszyt...
I mnie wessało.
Przeniosłam się w czasy końca liceum, matury, euforycznych zakochań i bolesnych rozstań, w czasy bezrobocia, zasiłków, zamążpójścia i narodzin córki... Ponownie przeżyłam swoje młodzieńcze rozterki, frustracje, zawody i złości. Całe mnóstwo złości.
Niektórych wydarzeń i ludzi dziś już nawet nie pamiętam - to aż dziwne zważywszy na fakt, z jakimi emocjami je zapisywałam. Inne - też ciekawostka - zapamiętałam zupełnie inaczej, niż zostały zapisane. Z niektórych notatek uśmiałam się do łez, niektóre mnie wzruszyły... Wszystkie wprawiły w stan zadumy....
Myślałam, że bardzo się zmieniłam od tamtych czasów, a jednak bez trudu w tych starych zapiskach odnajduję siebie. Tak samo przeżywam emocje, tak samo nie radzę sobie z zawodami, tak samo się złoszczę.
Może tylko ubieram to w bardziej cenzuralne słowa:) A jeśli już stosuję wulgaryzmy, wykrzykniki i wielkie litery, to w żadnym razie na piśmie, żeby nie zostawiać dowodów;)
Ale to nieprawda, że wszystkie dni były do chrzanu. Znalazłam dowód, że przynajmniej jeden był całkiem udany;)
Takich udanych było oczywiście więcej, tylko że ja zawsze miałam najwięcej chęci do pisania o tych najgorszych...
Nie sądziłam, że kiedyś będę miała taką frajdę z zaglądania w przeszłość. Szczególnie rozczuliły mnie notatki związane z rozwojem Dominiki. Teraz wiem dokładnie, kiedy po raz pierwszy usłyszałam od niej słowo "mama" i kiedy zrobiła swój pierwszy kroczek. Zapomniałam nawet, że to zapisywałam...
Mieszkanie z teściami miało swoje korzyści, ale też było dla mnie źródłem ogromnego stresu. Czasami musiałam bardzo, ale to bardzo, starać się pamiętać, dlaczego tu jestem i jaki mamy cel.
Nie mogę powiedzieć, że miałam złych teściów; oni byli po prostu zupełnie inni. Głośne rozmowy, przekrzykiwanie się z pokojów, trzaskanie drzwiami... to była normalka. Usypianie w takich warunkach niemowlęcia to była prawdziwa wojna nerwów. Dzień w dzień. A nawet kilka razy dziennie. Święty by nie wytrzymał. A ja z pewnością nie byłam święta...
("rzadko" nader często piszę z błędem. Do dziś. Na szczęście w komputerze jest edytor:)).
Głośno, ciasno i jedna łazienka - w takich nerwowych warunkach przetrwaliśmy aż trzy lata. A ja dowiedziałam się o sobie, że uwielbiam być sama;)
Sympatycznie było przypomnieć sobie swoje pierwsze dochody. Liczyły się w milionach, ale i tak martwiliśmy się, żeby starczyło na wszystkie konieczne rzeczy.
Ważyliśmy każdy wydatek. Widać to po moich zapiskach. Ale za to ile radości było z każdego zakupu, szczególnie takiego poważniejszego, jak pralka na przykład:)
Pampersy w tamtych czasach były towarem prawdziwie luksusowym. Na co
dzień Dominika nosiła zwykłe pieluszki tetrowe. Pralka automatyczna była więc
koniecznością...
Najszczęśliwszy czas w życiu spędziliśmy zaraz po ślubie - bezrobotni na zasiłkach oczekujący dziecka;) Bez planów i obowiązków. Znajomi i rodzina patrzyli na nas z politowaniem, za plecami komentowali nasze żałosne położenie. A my pławiliśmy się w nicniemuszeniu:) Spaliśmy do południa, oglądaliśmy filmy i rozwiązywaliśmy krzyżówki... I tylko moja mama psuła mi humor, gdy wracała z pracy i złościła się na mnie, że, będąc w domu, nawet obiadu nie przygotowałam... Z perspektywy czasu podziwiam ją, że w tamtych chwilach potrafiła wykazać się tak dużą cierpliwością i nie rzucała we mnie niezmytymi garami;)
Gdy mąż dostał wreszcie pracę, to był prawdziwy dramat;) Mieliśmy śmiały plan...
Niestety do dziś niezrealizowany;)
Do dziś oboje na etatach... Przywykliśmy. Ale czasem, zwłaszcza w niedzielny wieczór, albo po urlopie, przebiega przez głowę myśl - JAK DŁUGO JESZCZE?????
Myślałam, że dużo się zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat.... Hmmm.... Jeśli by próbować te zmiany mierzyć ilością fryzur i kolorów włosów, które miałam na głowie, to istotnie:)
Ale są też parametry absolutnie stałe:
Ale są też parametry absolutnie stałe:
Ciśnienie - niskie od zawsze. Na szczęście teraz mogę ratować się kawą. Dwa razy dziennie!
Waga - kapeńkę się różni. To z powodu rękodzieła (i bloga) - czasem mnie tak wciąga, że zapominam o jedzeniu:)
Wzrost - rosłam szybko, ale krótko. Dlatego wysokie obcasy moimi przyjaciółmi dziś są;)
Wzrok - sokoli. Tylko lewe oko coś tam...
Swoje zapiski skończyłam w czerwcu 1995 roku. Dominika miała już
wówczas skończony roczek, a ja poszłam do swojej pierwszej prawdziwej pracy. Wtedy też zaczęłam dziergać. Doba skurczyła mi się dramatycznie, a stwierdzenie "nudzi mi się" zniknęło z mojego słownika...
Teraz jednak (choć doba wciąż jest dramatycznie, albo nawet jeszcze bardziej, krótka) zastanawiam się, czy aby nie reaktywować tego zwyczaju - kto wie, jaką przyjemność za dwadzieścia lat sprawi mi podróż w czasy mojej czterdziestki...
Tymczasem jednak, po tygodniu wywoływania duchów przeszłości, czas znów zapieczętować pudło i zamknąć je w lochach. Dziś przyjeżdża Dominika. Nie chciałabym, żeby moje zapiski wpadły jej w ręce. Jeszcze nie teraz.
Tymczasem jednak, po tygodniu wywoływania duchów przeszłości, czas znów zapieczętować pudło i zamknąć je w lochach. Dziś przyjeżdża Dominika. Nie chciałabym, żeby moje zapiski wpadły jej w ręce. Jeszcze nie teraz.
Piękną podróż odbyłaś.... też czasem wpadam z wizyta w swoje stare zapiski. Miło sie wraca do przeszłości. :-)
OdpowiedzUsuńWyszlo jednak na jaw, jakim to strasznym kurduplem (przepraszam za słownictwo ;-)) jesteś! Cały centymetr niższa ode mnie! I zdradzę Ci w sekrecie, że tu, gdzie mieszkam od kilku lat, w Szkocji, często spotykam sie z oceną, ze jestem... hm, wysoka O_O
Zaskakująco miło się wraca:) Choć myślę, że to też zależy od czasu, po którym się wraca - żeby czytać o niektórych wydarzeniach ze śmiechem, czy choćby z sentymentem, potrzebny jest odpowiedni dystans, inaczej mogłoby się to skończyć rozgrzebaniem starych urazów...
UsuńA mój wzrost... nawet 1 naturalny cm to byłoby już coś;) 163 ma moja mama, a ja jestem najniższa w rodzinie, w paczce moich przyjaciółek też byłam najniższa... Zawsze się czułam przy nich jak mikrus plątający się między nogami;)
Córka już od dawna patrzy na mnie z góry, ale mam satysfakcję, że na tatusia też;) Tylko dopieka mi fakt, że oni swobodnie sięgają po kubki z najwyższej półki, a ja muszę targać ze sobą krzesło;)
Nooo....:D Uśmiecham się szeroko :D Też mam tony zapisków, ale zaczęłam pisać w moich kalendarzach w tym roku, w którym Ty skończyłaś i strzegę ich jak skarbu,bo niejeden skandal obyczajowy by wywołały :D :D
OdpowiedzUsuńAle staranny charakter pisma masz - nawet jak klniesz:))))
Ha, bo ja zawsze bardzo starannie starałam się wyrazić swoje uczucia;) Ale przekonałam się, że lepszy skutek odnoszę, gdy robię to po prostu odpowiednio głośno;)
UsuńMoje zapiski obejmują jedynie pięć lat, ale to były moje najgorętsze lata - w sensie ilości wydarzeń i przeżyć; samą mnie zaskakuje szczerość z jaką o nich pisałam... nie wiem czy dziś, nawet pisząc tylko "dla siebie", potrafiłabym w ten sposób. Dziś bardzo cenzuruję każdą swoją wypowiedź... A u Ciebie, jak to wygląda?
Lecę skrótem, ale głównie staram się zapisać emocje, które towarzyszą wydarzeniom (dla mie wszystko jest wydarzeniem - że kogoś spotkałam, że dziecko się przytuliło, drobnostki). Nie cenzuruję. Ale, że oszczędna jestem w słowach pisanych, to nie wszystko się załapuje 1 do 1... W życiu realnym jestem dyplomatką, która mówi co myśli, ale tak, żeby się nie poobrażali wszyscy :D
UsuńStaram się dokładnie tak samo i to jest właśnie ta moja wewnętrzna cenzura, bo jeśli nawet moją pierwszą instynktowną myślą będzie "co za pieprzony dupek", to wyartykułuję ją np. jako "bardzo mi się nie podoba twoje zachowanie";)
UsuńI fakt, masz umiejętność bardzo treściwego pisania - podziwiam to u Ciebie:) Ja się zawsze rozpisuję, choć i tak ostatnimi czasy udaje mi się ograniczać;)
Zacznij koniecznie pisać, bo masz do tego talent; nawet jeśli to tylko dla Ciebie, to warto, bo kiedyś, podobnie jak teraz, otworzysz jeden zeszyt i... wsiąkniesz na cały dzień, zatopisz się we wspomnieniach i jeszcze raz "przeżyjesz" pewne dni.
OdpowiedzUsuńMasz piękny charakter pisma:)
Anka
Zastanawiam się tylko, czy dziś stać by mnie było na taką szczerość, żeby nie powiedzieć dosadność, w wyrażaniu się;) No i zastanawiam się też, czy miałabym teraz w ogóle o czym pisać, bo w gruncie rzeczy większość dni jest taka sama: praca i dzierganie na poddaszu:) I są to oczywiście wszystkie bardzo cudowne dni:D
UsuńAle na pewno często, kiedy dziergasz, wpada ci coś do głowy, coś, co potem umyka ze względu na obowiązki związane z codziennością.
UsuńMoże czasem warto zapisac? Ale to tylko takie moje gadanie:)
Anka
Dokładnie:) Najciekawsze jest to, że właśnie te zapiski związane z codziennością były później najbardziej interesujące - to, co kupiliśmy i ile to kosztowało, co ktoś zrobił, co powiedział, od kogo dostałam list... - wszystko to, co jest najmniej ważne w chwili, gdy właśnie się dzieje;) A dziś mogę jeszcze dodatkowo robić zdjęcia:)
UsuńAle fajny wpis. Podróż w przeszłość :) Ale fryzury to widzę przerabiałaś bardzo różne.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Nie wszystkie zdążyłam uwiecznić:D Na przykład, gdy z platynowego blondu chciałam zrobić czarny.... Wyszedł jasny fioletowy;/ To po tym eksperymencie ścięłam się na całkiem krótko. Nie było innej rady. Ale teraz już od bardzo długiego czasu nic nie zmieniam. Nie muszę, bo wreszcie jest mi dobrze ze sobą:)
UsuńFajny powrót do przeszłości. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Żałuję tylko, że kiedyś o zdjęcia nie było tak łatwo, jak dziś. Taka podróż z obrazkami byłaby jeszcze przyjemniejsza:)
UsuńMasz rację. Ja z okresu liceum mam sporo zdjęć, bo sama je wywoływałam chodziłam na kółko fotograficzne. Potem miałam nawet ciemnie w domu. Fajnie się ogląda takie stare, czarno-białe nie raz niedoświetlone zdjęcia ;)
UsuńEwuniu, ja też chodziłam w liceum na takie kółko! Wrażenia z wywoływania zdjęć - niesamowite. Tylko że, jak dla mnie, to hobby było trochę za drogie, a i szkoła chyba również nie poradziła sobie z pociągnięciem zajęć dłużej... Ale oczywiście mam sporo zdjęć samodzielnie przez siebie wywołanych. Oczywiście czarno-białych:)
UsuńAle się uśmiałam. Niesamowite. Też prowadziłam pamiętniki, ale po kłótni z rodzicami i postanowieniu popełnienia samobójstwa, spaliłam je wszystkie w wannie. Fryzurki fajne. Taką trwałą jak na pierwszym zdjęciu też nosiłam. Moim zdaniem najładniej Ci w brązowych włoskach, względnie w jasnych.
OdpowiedzUsuńJestem niższa od Ciebie i niestety cięższa ( ale nie dużo). Dziecko rodziłam na początku XXI wieku, bo wcześniej się uczyłam.
Pozdrawiam
Trwała pochodzi z 1990 roku - mama mnie namówiła, przyszłam do domu z płaczem i powiedziałam, że już nigdy więcej! To jedno jedyne zdjęcie ostało się z PRL-owskiego paszportu:) Miałam jeszcze w prawie jazdy, ale zrobili wymianę.
UsuńWcześniejsze pamiętniki też spaliłam:) I znów widzę między na nami sporo podobieństw! Choć u mnie kilka rzeczy stało na głowie, tzn. najpierw urodziłam, potem się uczyłam;) Lubię sobie utrudniać;)
Nauka po dziecku chyba lepiej tobie wyszła, bo szybciej córkę odchowałaś i miałaś czas by się zastanowić, czego się uczyć. Ja tak trochę zaspokoiłam ambicję rodziców a chciałam być celnikiem. Pozdrawiam
UsuńJa długo nie wiedziałam kim chcę być. A gdy wreszcie odkryłam (na miesiąc lub dwa przed maturą), że chcę studiować dziennikarstwo, moja nauczycielka od polskiego stwierdziła, że już na to za późno, bo teraz już nie zdąży mnie przygotować do egzaminów. Może powinnam była się uprzeć... Ale pomyślałam - nie to nie. I zdałam się na przypadek:) Okazał się dla mnie szczęśliwy i zgodny z zainteresowaniami:) A dziennikarstwo... piszę blog, wiec w pewnym sensie realizuję swój młodzieńczy pomysł:)
UsuńDlatego zawsze powtarzam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło:)
Powrót do przeszłości to ciekawe przeżycie. Ja niestety nigdy nie miałam zacięcia do robienia zapisków, ale za to uwielbiam robić zdjęcia i to jest mój taki rodzaj dziennika, który prowadzę. Pozdrawiam cieplutko. Ania
OdpowiedzUsuńJa bardzo żałuję, że do tych notatek nie mam dokumentacji zdjęciowej. Ale to było wtedy trudniejsze niż dziś. Choć pamiętam, że używałam tatowej Smieny i chodziłam w liceum na zajęcia kółka fotograficznego - w ciemni sami wywoływaliśmy swoje filmy i zdjęcia. Ale na tamte czasy to było dość drogie hobby...
UsuńTeraz również większość zdarzeń zapisuję zdjęciami właśnie, choć czuję się w tej dziedzinie mocno niedouczona.
:-D jesteś fenomenalna!cudowny post!
OdpowiedzUsuń:D Dzięki!
Usuń***
Uwielbiam takie podróże w czasie i to nie tylko swoje, pamiątki po dziadkach trzymam wręcz pod kluczem, bo pamiętają jeszcze wojnę.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę i bardzo żałuję, że nie dopilnowałam pamiątek po swoich dziadkach...
Usuńpięknie się zmieniałaś :) takie podróże w czasie są super, z chęcią sięgam do mojego pamiętnika lub zapisków lekcyjnych rozmówek z przyjaciółką :) a ile śmiechu przy tym...
OdpowiedzUsuńWłaśnie, w szkolnych brudnopisach też miałam takie rozmówki! Nie jestem tylko pewna, czy te brudnopisy mi się ostały... Szkolne rzeczy miałam spakowane zupełnie gdzie indziej. Może jak kiedyś będę porządkować maminy strych, to się na nie natknę:)
UsuńŚwietny powrót do przeszłości! :) A niektóre zdjęcia nie do poznania, naprawdę. Takie przeglądanie zapisków to trochę archeologiczne zajęcie. I niby się wie, czego można się spodziewać, ale masz rację - niektóre rzeczy pamięta się zupełnie inaczej niż się je zapisało. Albo zmienia się do nich nastawienie, nabiera dystansu.
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam pisać dziennik w ostatniej klasie liceum i w sumie piszę do tej pory, tylko nieregularnie, jak mi się przypomni, z okazji większego wydarzenia. Trochę tomów się nazbierało, nawet nie wiem, gdzie je schowałam i czy nie wyrzuciłam niektórych. Najlepszy jest jednak "Dziennik pokładowy", który pisałam z trzema licealnymi przyjaciółkami.
I zawsze myślałam, że jesteś wyższa. Szybko przekalkulowałam - dzieli nas aż 16 cm. Nigdy bym nie pomyślała!
Weź mnie nie załamuj - 16 cm??? właśnie poczułam się jeszcze mniejsza...;)
UsuńWyobrażam sobie, że takie wspólnie pisane pamiętniki są jeszcze ciekawsze, tylko co w takim wypadku z prawami własności?
W moich kalendarzach czasami też ktoś się dopisywał, najbardziej podobały mi się notatki męża, np. to on zapisał całą kartkę 13 lutego 1994 - kiedy ja w szpitalu rodziłam Dominikę:)
Pierwszy tom wspólnego dzieła znajduje się u mnie, drugi ma ktoś inny. Jeśli kiedyś się spotkamy, będziemy miały z czego się śmiać. :)
UsuńCiekawe są takie cudze notatki wśród własnych. Inna perspektywa, kilka słów o tym samym zdarzeniu. Urozmaicenie w kapsuje czasu :)
Kochana, nawet nie wiesz jak trafiłaś z tym wpisem i jak mnie rozczuliłaś i rozbawiłaś zarazem!
OdpowiedzUsuńJa ostatnio przywiozłam z rodzinnego domu jeden karton starych pamiętników, kalendrzy itd., a drugi ze zdjęciami i o ile za ten drugi zabrałam się natychmiast, o tyle z pierwszym mam pewne problemy... W zasadzie moim planem było unicestwienie tych zeszytów, ale teraz po tym co przeczytałam u Ciebie już sama nie wiem :)
Nie unicestwiaj! Ja też się obawiałam. Bo to nie był najszczęśliwszy okres w moim życiu. Byłam młoda, strasznie pokręcona, robiłam i pisałam niekiedy straszne głupstwa. Myślałam, że nieprzyjemnie mi będzie do tego wracać. Ale czas robi swoje...
UsuńDzięki temu tygodniowi oswoiłam demony przeszłości i zupełnie inaczej spojrzałam na siebie z tamtego okresu. Z wyrozumiałością i miłością:) To była taka swoista terapia - niespodziewana i zaskakująca. Może właśnie ta część mnie - pokręcona i zraniona - potrzebowała takiego przytulenia i akceptacji:)
Kurcze, dziwne... zawsze klnę głośno, ale tylko wtedy gdy wiem, że... nikt nie usłyszy.
UsuńJako płeć niepiękna, nigdy takich pamiętników nie prowadziłem. Czasem tylko coś gryzmoliłem na kartce, jak to mi źle na świecie i że wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie :) . Oczywiście wymieniając winnych i okraszając to odpowiednim słownictwem. Ale od razu wszyściutko darłem na drobno.
Z tą terapią... coś w tym jest. Nieraz miewałem problemy z samoakceptacją. Może gdybym dziś znalazł taki pamiętnik, przeczytał jakimi banałami się wtedy przejmowałem i jak zawsze znajdowało się jakieś rozwiązanie, to dostałbym jakąś dodatkową siłę motywującą do działania w czasach obecnych? Hmm...
Z przeklinaniem to jest tak, że jeśli się to robi, nawet tylko prywatnie, to istnieje ryzyko, że w pewnych sytuacjach nam się wymknie. Tak jak mnie ostatnio w ogrodzie botanicznym: schyliłam się, żeby skadrować kwiatek, a prostując się, z całej siły uderzyłam głową w pręt, na którym wisiały tabliczki informacyjne. I zgadnij co mi z ust wypadło w tym momencie. Głośno i wyraźnie, przy ludziach - k... mać!
UsuńAleż mi było głupio.....
A terapia.... Nie od dziś wiadomo, że czasem wystarczy spojrzeć na problem z innej perspektywy, by się przekonać, że to żaden problem.... I to prawda, że czas leczy rany:)
Przypomniałaś tym wpisem o jedynej rzeczy, której w życiu żałuję - właśnie tego, że zniszczyłam swoje pamiętniki! Mam co prawda sporo zdjęć, bo też interesowałam się fotografią i miałam w domu ciemnię i wywoływałam zdjęcia, ale co zapisane, to zapisane i do tego dostępu już nie mam...
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci bardzo tych zapisków:)
I niezmiernie mnie zdziwiło jak przeczytałam, że Ty też używasz słów niekoniecznie cenzuralnych, bo odkąd Cię znam, to nigdy takiego słowa nie usłyszałam od Ciebie:D
A co do wzrostu, to wcale mi się nie wydaje, że 162 cm to niski wzrost, średnia wysokość jak dla mnie:)
A ten kolaż z Tobą bombowy - też mam ochotę taki sobie zrobić - robiłam kiedyś z okresu szkolnego,ale z późniejszego okresu już nie, a wtedy to było najwięcej zmian właśnie fryzur i kolorów na głowie, podobnie jak u Ciebie:)
Rzeczywiście szkoda, że zniszczyłaś... Ja swoje pamiętniki też spaliłam - obawiałam się, żeby nie wpadły w niepowołane ręce. Zresztą z perspektywy czasu wydawało mi się, że straszne głupoty tam powypisywałam i wstyd mi było czytać. Takie same odczucia miałam też co do kalendarzy, ale okazało się, że nie było tak źle:) Dlatego teraz bardzo się cieszę, że je mam. Myślę też sobie, że po delikatnej cenzurze, mogę je zostawić potomnym:)
UsuńNie ma się czego wstydzić:) Po latach, nawet na głupstwa młodości człowiek spogląda z sympatią i wyrozumiałością... Nie spodziewałam się...
A słowa niecenzuralne używam... Ale rzadko. I nie publicznie:) A gdy pod wpływem emocji trafi się jednak publicznie, to potem strasznie mi wstyd...
Fantastyczne zapiski i wspaniała pamiątka. Czy pamiętasz o co chodziło z tym dniem, w którym jest zrobiony taki specyficzny, ogólnie robiony błąd? Bardzo mnie smuci jak czasami nie umiem sobie przypomnieć, co robiłam np. dwa tygodnie temu w środę. Zdaje się jakby tego dnia w ogóle nie było a takie zapiski dają pamięć przeżytym dniom nawet takim nudnym i ch.....wym. Uroczy wpis i fryzury i żebym ja tak mogła przy dłubaniu zapomnieć o jedzenie byłoby super.
OdpowiedzUsuńTo ciekawe, że właśnie te najnudniejsze i najch...wsze dni, podczas czytania, najbardziej mnie bawiły;) A im więcej złości i przekleństw, tym więcej oboje z mężem mieliśmy śmiechu z notatek:) I nawet nie ważne, co robiłam, ale gdy przekładałam kolejne strony, a tam ciągle tylko "nudno i beznadziejnie, i wkurzająco, i ch...", to aż płakałam ze śmiechu.
UsuńPod wpływem tych wspomnień postanowiłam wrócić do zapisków w kalendarzu, tylko nie wiem, czy za dwadzieścia lat będę miała taką samą frajdę z czytania, gdy większość dni jest miła i spędzam je tak, jak najbardziej lubię;D