...się ostatnio czuję. Psychicznie. Fizycznie nic mi bowiem nie
dolega. Mam paskudną zniżkę nastroju. Mam nadzieję, że to tylko
"zasługa" pory roku i pogody, a nie początek czegoś mroczniejszego.
Moje życie utknęło w martwym punkcie. Jestem znużona i zniechęcona.
Głupio się czuję pisząc te słowa. Głupio się czuję narzekając na swoje
życie. Obiektywnie rzecz biorąc nie mam do tego prawa. Ale
subiektywnie... jest jak w piosence: "i znowu poniedziałek, i nic się
nie zmienia". I gnębi mnie poczucie winy, że chcę czegoś więcej. Czego?
Nie mam pojęcia. To strasznie deprymujące, że nie wiem sama czego chcę, a
to, co mam mnie nie uszczęśliwia (choć przecież sprawia satysfakcję).
Od poniedziałku, każdego dnia, myślę o tym, żeby już był piątek, a
codziennie, od chwili przebudzenia, żeby już była szesnasta, żeby już
było "po pracy". A przecież nie mam złej pracy!
A dziś znowu poniedziałek...
Jest mi źle, bo jestem przygnębiona i jestem przygnębiona, bo jest mi
źle. Błędne koło. Jak z niego wybrnąć? Łapię się starych sposobów,
znaczy książek, robótek i prac okołodomowych, ale chyba źle wybieram, bo
zamiast czuć się lepiej, mam wrażenie, że właśnie się pogrążam.
Jeszcze w sierpniu, w rocznicę wybuchu, zaczęłam słuchać "Powstanie
'44" Normana Daviesa (słuchanie książek ma tę zaletę, że jednocześnie
moje ręce mogą zajmować się robótką), a w międzyczasie przeczytałam
Centkiewiczów "Fridtjof, co z ciebie wyrośnie. Opowieść o Nansenie" i
"Enigmę" Roberta Harrisa. Różne książki i różne gatunki, ale emocje we
mnie wywołują podobne.
Fridtjof Nansen, norweski bohater narodowy, międzynarodowy działacz
społeczny, polarnik, badacz, konstruktor. Sam zaprojektował sanie, z
którymi przemierzył Grenlandię, sam zaprojektował statek, który miał
wrosnąć w arktyczny lód i wraz z nim dryfować w kierunku bieguna. Jego
badania miały ogromne znaczenie dla nauki, przyczyniły się do
zwiększenia wiedzy o warunkach panujących w najbardziej niesprzyjających
ludzkiemu życiu zakątkach naszej planety. Dzięki jego podróżniczej i
naukowej pasji wypełniały się białe plamy na mapie świata. Gdy zakończył
karierę podróżnika zaangażował się w działalność społeczną. Był
ambasadorem ludzi potrzebujących, ludzi znajdujących się w dramatycznej
sytuacji, uchodźców i głodujących. Nazywany sumieniem ludzkości,
zabiegał u wielkich tego świata o wsparcie dla nich. I wielcy go
słuchali. Jego gigantyczne społeczne zaangażowanie zostało wyróżnione w
1922 r. Pokojową Nagrodą Nobla, którą ten wielki człowiek natychmiast
przeznaczył na pomoc potrzebującym.
Aż trudno uwierzyć, że wielki Fridtjof był kiedyś zwykłym małym
chłopcem. Wychowywał się w zwyczajnej rodzinie. Miał zasłużonego
dziadka, wymagającego ojca, młodszego brata i kochającą, dającą dużo
swobody i samodzielności matkę, która obserwowała żywiołowego,
ciekawskiego i bez przerwy pakującego się w kłopoty syna, i z obawą
pytała: Fridtjof, co z ciebie wyrośnie?
Jak wychować pełnego pasji, ciekawości, odwagi i chętnego do
działania człowieka? Zastanawiam się nad tym analizując swoje życie.
Zastanawiam się nad tym obserwując swoją córkę. Ze mnie nie wyrosło nic
wielkiego. A jaka ona będzie? Ile zawdzięczamy genom, a ile warunkom w
jakich dorastamy, ludziom, których spotykamy na swej drodze?
Oparty na faktach thriller wojenny opowiada o zdradzie i zemście, a
cała intryga osnuta jest wokół jednej z najbardziej ponurych zbrodni II
Wojny Światowej. Jednym z bohaterów jest polski matematyk i kryptolog,
któremu udaje się wydostać z ogarniętej wojną ojczyzny. Trafia do Anglii
i tam rozpoczyna pracę w centrum łamania szyfrów Bletchley Park.
Wierzy, że pracując z Brytyjczykami, sojusznikami w walce ze wspólnym
wrogiem, pomaga swojej ojczyźnie. Jego zaufanie zostaje jednak
zawiedzione. Okazuje się, że sojusznicy dbają przede wszystkim o własne
interesy i dla ich ochrony gotowi są zataić posiadane informacje, choćby
były one kluczowe dla późniejszych losów sporej części Europy i jej
mieszkańców.
To jest mój subiektywny opis "Enigmy". Zdaję sobie sprawę, że w ten
sposób za bardzo zdradzam fabułę, ale to właśnie te zagadnienia
najbardziej mnie w tej książce poruszyły. Zawiedzione zaufanie,
"przyjaciele", którzy poświęcają mniejszych i słabszych koalicjantów,
bez względu na ich oddanie sprawie, bezsilność wobec sytuacji, które
swoimi rozmiarami nas przytłaczają i w końcu zemsta, jako jedyna możliwa
forma uzyskania zadośćuczynienia, wyrównania poniesionej krzywdy.
Wreszcie największe dzieło z pochłaniającej mnie ostatnimi czasy literatury - to "Powstanie '44" Normana Daviesa:
Jest to znakomicie i z wielkim rozmachem napisana książka, która
opowiada nie tylko o samym powstaniu, ale przedstawia również szerokie
tło polityczne tego wydarzenia. Na samym początku dowiedziałam się więc o
układzie sił w Europie po I Wojnie Światowej, o atmosferze wówczas
panującej na salonach ówczesnych włodarzy europejskich i o ich
świadomości politycznej. Później przeżywałam dramatyczne opisy agresji
hitlerowskiej, a następnie sowieckiej, na Polskę, słuchałam o dziwnych
działania naszych sojuszników, których siła przejawiała się tylko w
pustych deklaracjach. Słuchałam o losach okupowanej Warszawy i innych
polskich miast, również tych leżących na Kresach, które po wojnie
znalazły się poza granicami naszego kraju. Dowiedziałam się jak
zmieniała się Wielka Koalicja Antyhitlerowska, a wewnątrz niej status
Polski, która z pierwszego sojusznika Wielkiej Brytanii stała się
pionkiem w politycznych grach trzech wielkich mocarstw.
Książka Daviesa ukazała mi te dramatyczne wydarzenia z zupełnie innej
perspektywy, a mianowicie z perspektywy pojedynczych ludzi, którzy
wtedy podejmowali decyzje w oparciu o własne przekonania, często
uprzedzenia lub sympatie, w warunkach bardzo ograniczonego dostępu do
kluczowych informacji.
Przyjęło się uważać, że decyzja o rozpoczęciu powstania w Warszawie
była błędem, że pociągnęła za sobą ogromne, bezsensowne straty w
ludziach i nieprawdopodobne wprost zniszczenia. Z drugiej strony
zakorzeniona jest w nas wizja Powstania Warszawskiego, jako
romantycznego zrywu, tak charakterystycznego dla naszej polskiej natury,
wpisującego się w tradycje wcześniejszych powstań narodowych. Norman
Davies pisze o powstaniu w zupełnie inny sposób. Ani to romantyczny
zryw, ani katastrofalny błąd. Powstanie i decyzja o jego rozpoczęciu
zaplanowane było w oparciu o dostępną wiedzę na temat frontowej i
politycznej rzeczywistości. Po raz kolejny jednak okazało się, że
polskie racje nie były po prostu wygodne dla naszych sojuszników i każdy
z nich rozgrywał jedynie swoje cele.
Norman Davies, ostatnio, w czasie przemówienia na Westerplatte w
rocznicę wybuchu II Wojny Światowej powiedział, że nie należy żyć
przeszłością, nie należy hołdować mitom o narodowej wielkości, ale po
prostu działać, nie tylko na rzecz narodowego interesu, ale na rzecz
wspólnego dobra. Choć dawne sojusze okazały się nieskuteczne, to
przecież dziś Europa jest inna. Dziś nasza siła leży w serdecznych
stosunkach z sąsiadami oraz mocnych związkach unijnych i NATO-wskich.
Rozum mówi mi, że to słuszne podejście, ale z drugiej strony naprawdę
trudno jest nie myśleć o tym, że w wyniku tajnych negocjacji wielkich
przywódców na wiele lat znaleźliśmy się pod władzą systemu
totalitarnego, że mnóstwo ludzi - patriotów, którzy przez całą wojnę
walczyli z okupantem, którzy tworzyli Polskie Państwo Podziemne, było
represjonowanych, torturowanych fizycznie, zasiliło sowiecki Archipelag
GUŁ-ag, zostało zamordowanych, tylko dlatego, że walczyli o Polskę
niepodległą i suwerenną, tylko dlatego, że reprezentowali "niewłaściwą"
niesocjalistyczną polskość. Naprawdę trudno nie myśleć o tym, że nasi
sojusznicy, żeby nie drażnić wielkiego Stalina, który siłą swoich
nieludzko traktowanych żołnierzy, zgniatał potęgę hitlerowskich Niemiec,
gładko i z ulgą przyjęli i rozpowszechniali sowieckie kłamstwo, że za
zbrodnię w Katyniu odpowiedzialni są Niemcy.
Być może układy polityczne się zmieniają, być może zmieniają się
warunki społeczne i gospodarcze na świecie i w poszczególnych krajach.
Ale na pewno nie zmieniają się ludzie. Wciąż kierują się irracjonalnymi
uprzedzeniami, stereotypami, bezzasadnymi sympatiami, wciąż bywają
niedoinformowani. Niektórzy z nich należą do klasy rządzącej. Jaką mamy
pewność, że historia się nie powtórzy? Żadnej. I ten fakt nie budzi
otuchy.