Jest w nich coś magicznego. Zamrażają czas, miejsca, emocje. Na pożółkłych prostokątach papieru widzimy naszych rodziców, babcie i dziadków, całkiem innych, niż ci, których mieliśmy możliwość poznać...
Czy to możliwe, że ta figlarnie uśmiechnięta dziewczyna, z długimi, falującymi włosami, to Babcia??? Czy to możliwe, że ten uroczy blondasek w bawarskich porciętach, to mój Tato? Czy ta dziewczynka z kokardą we włosach i rolującymi się na chudych nóżkach rajstopami, to Mama? Dzieci nie potrafią sobie wyobrazić, że ich rodzice też kiedyś mogli być dziećmi!
Oglądając stare zdjęcia po raz pierwszy uświadamiamy sobie upływ czasu i jego konsekwencje.
- Babciu, ty byłaś kiedyś taka młoda? - podobno zapytałam patrząc na wiszącą na ścianie fotografię z jej młodości. Babcia strasznie się wzruszyła. Twierdziła, że nikt wcześniej tego nie zauważył. Potem opowiadała tę historię wiele razy przy różnych okazjach, wzbudzając we mnie przekonanie, że może zdjęcia przemawiają do mnie bardziej niż do innych;)
Ale to fakt, że zawsze lubiłam oglądać zdjęcia. Kiedyś nie robiono ich tak dużo. W pudełku po czekoladkach spakowanych mieliśmy kilkadziesiąt starych, rodzinnych fotografii, w sepii lub czarno-białych. Przeglądaliśmy je w tę i z powrotem. Nigdy mi się nie nudziły. Bo opowiadały najciekawsze historie - o naszej rodzinie, korzeniach, o tym skąd się wzięliśmy. Razem z bratem mieliśmy szaloną uciechę z doszukiwania się naszego podobieństwa do postaci na fotografiach. Uwielbialiśmy, gdy do zdjęć snuła mama swoje opowieści i odsłaniała przed nami kulisy ich powstania... Bo każda fotografia to była osobna historia.
Zawsze lubiłam oglądać zdjęcia. Naturalnie musiałam też polubić robienie zdjęć:)
Mój pierwszy aparat, to tatowa Smiena 8 - radziecki model produkowany w latach od 1963 do 1971, czyli starszy ode mnie:). Ale mój tato dbał o sprzęty więc aparacik mimo swojego wieku był całkiem dobrze utrzymany. To z nim właśnie chodziłam na zajęcia kółka fotograficznego.
źródło |
Smienka była cudownie nieskomplikowana i przyjazna w obsłudze. Wizjerek nie miał oczywiście nic wspólnego z tym co "widział" obiektyw. To było zwykłe okienko, które tylko mniej więcej pomagało w kadrowaniu. Nie było w mojej Smienie nawet pokrętła ostrości, a jedynie ustawiało się orientacyjną odległość od fotografowanego obiektu. Nie przeszkadzało mi to jednak śmigać z koleżankami po mieście i pstrykać zdjęcia, które później z entuzjazmem wywoływałam w szkolnej ciemni...
Ale w którymś momencie zorientowałam się, że w porównaniu ze sprzętem, którym dysponują inni, mój jest przestarzały i raczej obciachowy. Zawstydziłam się i Smienę odłożyłam. A kółko i tak się rozwiązało. Nie pamiętam już z jakiego powodu.
Nastała era automatów. Nie pamiętam ani marek ani tym bardziej modeli tych pstrykawek. Robiło się nimi zdjęcia łatwo i przyjemnie, choć mimo wszystko oszczędnie. Z mojej osiemnastki mam tylko jeden film. Z wakacji przywoziłam góra dwa (w sumie 72 klatki, z czego jako takich zdjęć może z 50...). Z własnego ślubu i wesela też mam tylko dwa filmy (wypstrykane przez mojego brata + kasetę VHS, którą nagrał nam kolega - nie pamiętam, czy to ze względów oszczędnościowych, czy po prostu nie było jeszcze wtedy tak rozwiniętego biznesu ślubnych pamiątek... ale mniejsza z tym).
Potem był automatyczny, ale nieco bardziej zaawansowany Olimpus mju Zoom.
źródło |
Po wcześniejszych pstrykawkach, ten sprzęt był dla mnie prawdziwym spełnieniem marzeń. Był odporny na warunki atmosferyczne, wygodny w obsłudze i świetnie pasował do ręki. Miał redukcję czerwonych oczu, a nawet program do robienia zdjęć nocnych, na które złościłam się, że zawsze wychodziły mi rozmazane, bo nie przyszło mi do głowy, że długi czas naświetlania wymaga unieruchomienia aparatu i robiłam zdjęcia zwyczajnie - z ręki. Taka byłam fotograficznie zaawansowana!;D
Ale moje nieumiejętności nie przeszkodziły mi zapełniać kolejnych albumów zdjęciami z Olimpusa. Do dziś lubię do nich wracać i uważam, że jak na automatyczne foty, są naprawdę dobrej jakości, nawet te nocne, rozmazane, są na swój sposób ciekawe.
Erę cyfrową rozpoczęliśmy aparatem marki Fuji. Był to model FinePix S5500, z maciupkim wyświetlaczem (1,5 cala) i matrycą 4 MP, ale radość z niego była przeogromna. Obsłużył mnóstwo rodzinnych spotkań, wypadów weekendowych i wakacyjnych. Śledziłam z nim budzącą się po zimie przyrodę i zachody słońca... Najwięcej chyba frajdy sprawiał mi dziesięciokrotny zoom, choć bez stabilizacji obrazu i statywu zdjęcia na takim przybliżeniu zawsze wychodziły nieostre.
źródło |
To był pierwszy aparat, który kupiłam z mocnym postanowieniem rozpracowania ustawień manualnych...
... Ale ostatecznie, przez kolejnych siedem lat użytkowania go, nie włączyłam ich ani razu...
Za to przez ten czas zdążyłam przywiązać się do marki więc gdy w ubiegłym roku postanowiliśmy przesiąść się na coś lepszego, wybraliśmy po prostu wyższy model Fuji - FinePix HS25EXR... Ach, co to była za zabaweczka! Uchylny, duży wyświetlacz, trzydziestokrotny zoom.... Fotografowanie tym aparatem to była prawdziwa przyjemność:)
źródło |
I po raz kolejny obiecałam sobie NAUCZYĆ SIĘ USTAWIEŃ MANUALNYCH.
Do zrealizowania tej obietnicy zmobilizowała mnie dopiero parę tygodni temu szkoła:) Przebrnęłam przez instrukcję obsługi i przestudiowałam w końcu funkcje manualne. Odrobiłam parę fotograficznych prac domowych i nawet zaczęło sprawiać mi frajdę to, że wszystko ustawiam ręcznie...
Ale pojawiła się okazja wymiany ulubionego kompaktu na pierwszą w życiu lustrzankę.
Spodziewałam
się, że w moim przypadku moment ten nastąpi gdzieś na początku
przyszłego roku, bo na razie samo przegryzanie się przez gąszcz
fotograficznych zagadnień jest dla mnie wystarczająco skomplikowane i nie
czułam się na siłach, by w tych okolicznościach, wdrażać się jeszcze w
obsługę całkiem nowego dla mnie sprzętu...
Ale
przypadek zdecydował inaczej. Nieoczekiwanie od kilku dni jestem właścicielką Nikona D5100 z obiektywem
18-108 VR. Przekonał mnie uchylny wyświetlacz i uniwersalny obiektyw z 5,8-krotnym zoomem, który dobrze sprawdza się zarówno przy fotografowaniu portretów, jak i robieniu zdjęć architektury i krajobrazów. Według producenta to najlepsza propozycja dla osób, które rozpoczynają zabawę z lustrzankami.
źródło |
Jeszcze go nie używałam. Na razie
przymierzam się tylko. Oswajam. Z długością obiektywu, ciężarem,
przyciskami... I jak to zwykle ze mną bywa w podobnych sytuacjach -
wspominam. Wspominam słodkie czasy, w których do obsługi aparatu
fotograficznego niepotrzebne były studia informatyczne....