niedziela, 26 kwietnia 2020

Las wita nas

Ufff, nareszcie! Lasy znów są otwarte, pogoda dopisała, więc był spacer:-). A na spacerze foto-sesja najnowszego sweterka (dwa wcześniejsze swetry oraz tuniko-sukienka z poprzedniego posta, czekają na swoją kolej do zdjęć), dosłownie w piątek po południu zjechał z drutów:


Włóczka to najmilszy akryl na świecie, dedykowana na wyroby dziecięce i z takim też przeznaczeniem kupiłam ją kilka lat temu, gdy spodziewaliśmy się przyjścia na świat Oriany. Zaopatrzyłam się wtedy w całą pakę najróżniejszych włóczek dziecięcych w różach i innych pastelach. Tymczasem na świat przyszedł Florian... Co prawda nie uważam, że kolory mają płeć i część z zakupionych wówczas włóczek bez problemu wykorzystałam na chłopięce wyroby (np. ten kocyk) ale te akurat motki zupełnie mi do Florka nie pasowały. Wydawało mi się, że i do mnie nie pasują... Kompletnie nie wiedziałam, co z nimi robić. Trochę wykorzystałam do lalek i innych szydełkowych maskotek, ale większa część wciąż zalegała w skrzynkach, co wzbudzało we mnie ciągłą irytację. I z tej irytacji postanowiłam się z nimi zmierzyć. Zamieszałam, zmiksowałam... i wyszedł Sorbet Malinowo-Wiśniowy:-). I pasuje mi:-)









Dane techniczne:
Red Heart Baby - 4 motki malinowe + 4 motki w melanżu, przerabiane w dwie nitki.
Druty 5,5 mm na ściągacze i 6 mm na resztę.
Sweter przerabiany tradycyjnie, od dołu, w dwóch częściach, połączonych na ramionach i zszywanych bokami. Rękawy z oczek nabranych wokół pozostawionych otworów.

niedziela, 5 kwietnia 2020

Dzierganie w czasach zarazy

Tak, wiem, mało oryginalny tytuł. Ale jest niedziela, jest słońce, a najnowszy ukończony udzierg pozuje na wieszaku. Zamknęli lasy. Próbowałam zrobić zdjęcia w innych okolicznościach, ale to też niełatwe. Nie mam w sąsiedztwie odpowiednich plenerów, a w obecnej sytuacji strach szukać ich gdzieś dalej, nawet pod pretekstem spaceru z psami. Nie mam za dużo pieniędzy, żeby się narażać na mandat...




A na drutach już kolejny sweter:





Dziergam kompulsywnie. Ale co poradzę, skoro tylko ta jedna czynność należy i zależy ode mnie. Całą resztę moich aktywności kontroluje władza państwowa zdeterminowana wszelkimi środkami, bezkompromisowo i niezależnie od kosztów, walczyć z koronawirusem. Hmmm... wydaje się nam (w sensie: ludziom), że możemy zapanować nad zagrożeniem. Trzeba tylko COŚ robić - walczyć, opracować procedury, stosować się do zaleceń, żyć bezpiecznie, unikać ryzyka, nie kusić losu... Działanie daje poczucie, że możemy kontrolować sytuację, a kontrola sytuacji sprawia, że czujemy się bezpiecznie. Nasze bezpieczeństwo spoczywa w naszych rękach i zależy od naszych działań. Ale to złudne poczucie...
„Bezpieczeństwo to głównie przesąd. Nie istnieje w naturze, ani w dzieciach ludzi jako doświadczenie. Unikanie zagrożeń nie jest bezpieczniejsze w dłuższej perspektywie niż narażenie się na nie. Życie to albo śmiała przygoda, albo nic.
-Helen Keller-
Tak naprawdę niewiele zależy tylko od nas i nad niczym nie mamy żadnej kontroli. Każdego dnia, choćbyśmy nie wiem jak się zabezpieczali, może wydarzyć się coś, co sprawi, że stracimy grunt pod nogami. I każdego dnia takie rzeczy naprawdę się komuś przydarzają. Życie to żywioł. Nie da się zapanować nad żywiołem.